Panie Profesorze!
Napisał Pan kiedyś, ze nie zna się Pan na ekonomii i dlatego na jej temat się nie wypowiada. Przyznaję, że bardzo mi Pan tym zaimponował: odmawiać wypowiedzi na temat o którym się nie ma pojęcia to wielka cnota. Od razu zaznaczę, że nie sądzę bym kiedykolwiek miał tę cnotę posiąść: w moim wypadku oznaczałoby to zamilknięcie na stałe, a pisanie bloga, jakby to ujął de Valmont, 'jest silniejsze ode mnie'.
W ten zgrabny sposób uniknął Pan całej masy trudnych pytań dotyczących ekonomicznego kontekstu wolności. Jestem pełen podziwu: rozprawiać o liberalizmie - i to tak ciekawie! - bez odnoszenia się do ekonomii jest niewątpliwie wielkim wyczynem.
Nie, nie zamierzam Pana wodzić na pokuszenie i namawiać do odstąpienia od przyjętych zasad - jeśli poczuje się Pan niekompetentny to możemy śmiało pytanie anulować.
A brzmi ono:
Na jaki maksymalny poziom opodatkowania obywateli/poddanych może się godzić państwo liberalne? Liberalne w Pańskim rozumieniu, naturalnie.
W tym roku w Polsce dzień wolności podatkowej wypadł 14 czerwca. Od 1 stycznia do tego mniej więcej czasu, pracowaliśmy na państwo.
Znaczy się państwo konfiskuje na swoje potrzeby prawie połowę wypracowanych przez obywateli/poddanych zasobów.
Czy taki poziom konfiskaty jest do pogodzenia z pańskim liberalizmem?
A jaki poziom konfiskaty państwowej do pogodzenia już nie jest?
Pozdrawiam serdecznie.