menda menda
44
BLOG

Gry operacyjne w czasach miłości

menda menda Polityka Obserwuj notkę 6
Kiedy telewizja TVN emitowała serial dokumentalny o Marianie Zacharskim, radzieckim szpiclu w służbie PRL, kreując go na Jamesa Bonda, można było jeszcze mieć wątpliwości, co do tego, czemu służy odkurzanie tej postaci. Po wczorajszym występie Zacharskiego u Moniki Olejnik wątpliwości jest jakby mniej, choć mnożą się coraz ciekawsze pytania.
 
Historia polityczna III RP pokazuje, że posowieckie służby specjalne nie pozostały (bo być może nigdy nie były?) jednolitą strukturą działającą dla jakiejś konkretnej opcji politycznej, tylko podzieliły się na frakcje i poustawiały w cieniu poszczególnych grup interesu. Przykładem tego była chociażby słynna akcja Donalda Tuska przeciwko swojemu najpoważniejszemu kontrkandydatowi do drugiej tury wyborów prezydenckich - Włodzimierzowi Cimoszewiczowi. Donald Tusk pozbył się konkurenta rękami swojego partyjnego specjalisty od służb, Konstantego Miodowicza, działającego z bezpieczniakiem, panem Krzysztofem Bondarykiem, który z kolei, przy pomocy intrygi z udziałem pani Jaruckiej wysiudał Cimoszewicza. Dziś w nagrodę Bondaryk został szefem ABW i nie przeszkadza premieru Tusku nawet wiadomość, że jego Bond zapomniał podać, iż jako szef tajnej służby, co miesiąc dostaje 100 tysięcy od prywatnej firmy telefonicznej. No, ale nie bądźmy tacy drobiazgowi, tylko skupmy się na meritum. Otóż wówczas (tj. latem 2005 roku) po raz kolejny okazało się, że bezpieka obstawiła nie tylko komunistów, ale także "antykomunistów" z okrągłego stołu, pomagając im w momentach przesilenia, czego być może dobitniejszym przykładem była wcześniejsza akcja "Olin", w ramach której Lech Wałęsa uderzył przy pomocy służb specjalnych w Józefa Oleksego. Ten ostatni jednak skorzystał z pomocy swojej frakcji bezpieczniackiej, przychodząc do sądu ze swym oficerem prowadzącym, który oświadczył, że Oleksy nie skłamał w oświadczeniu lustracyjnym, gdyż sam ów oficer pozwolił mu w tym oświadczeniu wpisać, iż stosunki byłego premiera ze służbami PRL nie polegały na agenturze. Sąd, opierając się na tezie podanej mu do zaakceptowania przez bezpiekę, iż to bezpieka, a nie sądy, ocenia w zależności od politycznej potrzeby, kto był agentem, a kto nie, stwierdził, że Oleksy to nie "Olin".
 
No właśnie. Z tajemniczych powodów tak się złożyło, że pani Monika Olejnik, która, gdy idzie o służby specjalne charakteryzuje się szczególną starannością dziennikarską, czego dowodzi stała obecność w jej programach takich postaci  jak generałowie Czempiński i Dukaczewski - postanowiła odkopać przy pomocy swojego czerwonego Bonda, sprawę "Olina". Pan Zacharski, co prawda powiedział, że "szanuje wyrok" niezawisłego sądu III RP, niemniej jednak "nie ma wątpliwości że "Olin" to Oleksy".  Tak zwane odgrzewanie starego kotleta w postaci "Olina" każe przypuszczać, że nie o Oleksego w istocie chodzi, tylko o coś więcej. A wszystko to w obliczu dokonywanego przegrupowania szeregów na drugiej politycznej (no i bezpieczniackiej, rzecz jasna) flance, tj. planów utworzenia nowej "centrolewicy" przez Włodzimierza Cimoszewicza i Dariusza Rosatiego pod patronatem Aleksandra Kwaśniewskiego. Świadczy o tym także fakt, iż program pani - nomen omen - M.O. reklamowany był w "prime time" TVN 24 poprzez zajawkę w postaci fragmentu filmu o Zacharskim, w którym TVN-owski Bond mówi, że Kwaśniewski o nim powiedział, iż "jest dla niego za mocny".
 
Co prawda chodziło ponoć wyłącznie o tenisowe umiejętności PRL-owskiego szpiega, niemniej jednak w służbach specjalnych niewiele dzieje się przypadkowo, więc i rakieta tenisowa ma swoje przeznaczenie, czego przykładem mogą być właśnie filmy o różnych Bondach, kiedy to rakiety takie, po zetknięciu z piłeczką wybuchały w rękach gracza. Tezę o nieprzypadkowej koincydencji  nagłego wykwitu zwierzeń Mariana Zacharskiego, który "znał Ałganowa" a z "Kwaśniewskim prowadził długie rozmowy"  oraz przegrupowań po lewej stronie sceny politycznej, potwierdza fakt, że zarówno TVN  jak i "Dziennik", któremu Zacharski udzielił nie mniej tajemniczego wywiadu, zaczynają traktować swoją nową gwiazdę nie jako postać popkultury tudzież polskiej historii, ale jako aktualnego gracza politycznego, pozwalając mu na wysyłanie dwuznacznych sygnałów do polityków obu stron "historycznej barykady" i - co do tej pory było w III RP nie do pomyślenia - kwestionowanie wyroków lustracyjnych "niezawisłych sądów" III RP! Przegrupowanie szeregów wszak, tak jak to miało miejsce przed wyborami prezydenckimi w 2005 roku zagraża nie komu innemu, tylko premieru Tusku, który nie bez powodu zlecił prowadzenie swych spraw (post)komunistycznej bezpiece, na czele ze wspomnianym Bondarykiem czy postaciami takimi jak Zdzisław Skorża (oficer SB) Grzegorz Reszka, Maciej Hunia, Janusz Nosek, Paweł Białek, Andrzej Barcikowski czy były szef WSI, Janusz Bojarski.
 
Oczywiście ciąg dalszy tej walki buldogów pod dywanem będzie następował.  Wielce prawdopodobne, że frakcja, której reprezentantem jest Zacharski, formułując komunikat "wiemy o was wiele" składa obu stronom jakąś ofertę. A może to już jest atak ze strony tej frakcji i być może osłabieni postkomuniści nie są aż tak słabi, by za moment nie wystawić swojego Bonda, który ów atak odeprze i na przykład przelicytuje wpływy u pani M.O.? Jedno jest pewne: w tym Bondzie nie będzie żadnego "quantum of solace"...
menda
O mnie menda

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka