martinm martinm
87
BLOG

Krzyż Pański z "krzyżem"

martinm martinm Polityka Obserwuj notkę 7

Przychylam się do poglądu mówiącego że krzyż z przed Pałacu Prezydenckiego trzeba przenieść do świątyni – a jeśli jest taka konieczność (a chyba jest) to nawet siłą. Takie, choć radykalne rozwiązanie jest niezbędne żeby chronić państwo i Kościół a przede wszystkim tak ważny dla wielu polaków krzyż! To co obserwujemy, zwłaszcza w ostatnich dniach, to nic innego jak używanie tego symbolu do celów politycznych. Przy tym szarganie go, znieważanie, wykpiwanie… burzenia ładu społecznego i rozbijania wspólnoty wiernych.

Na Krakowskim Przedmieściu, obrzydliwej, bo upolitycznionej, desakralizacji krzyża towarzyszy bowiem niebezpieczna dla państwa i porządku społecznego polaryzacja stanowisk. Zbliżamy się pomału do apogeum „wysysania” centrum – procesu przesuwania się ludzi o poglądach środka zdolnych do kompromisu, w przeciwnych sobie kierunkach. Jest to widoczne zwłaszcza wśród polityków i zwolenników PiS oraz PO, ale nie obce też lewicy w której szeregach „centryści” są coraz bardziej marginalizowani i cieszą się coraz mniejszym poparciem. Taka polaryzacja zagraża demokracji – w tej bowiem ważny jest nie tylko element sporu (konsekwencja szacunku dla pluralizmu poglądów), ale też, a może przede wszystkim, zdolność zawierania kompromisów. A taką zdolność coraz bardziej tracimy…

Polaryzacji na płaszczyźnie politycznej towarzyszy podobne w swej istocie zjawisko polaryzacji stanowisk katolików - kurczy się „obóz dialogu”, a rosną szeregi niezdolnych do konsensusu „quasiliberalnych katolików” i stojących w opozycji do nich „katolików konserwatywnych”. Wydaje się że świadczący o pluralizmie w łonie Kościoła, podział jakiego dokonał Z. Nosowski („Polskie katolicyzmy”, Wieź nr 1 (614)/2010) już niedługo przestanie być aktualny.

W rezultacie – patrząc na to co się dzieje przed Pałacem Prezydenckim można wyciągnąć wniosek że żyjemy w państwie które tworzą dwa wrogie sobie narody – tacy Tutsi i Hutu. Oczywiście jest też cała masa obywateli reprezentująca bogate spektrum apolityczności, oczekujących bądź to spokoju, bądź postrzegająca panujący zamęt jako li tylko atrakcję (okazję do zabawy). Jednak ta grupa, ze względu na swój brak zainteresowania aktywnością publiczną, nie decyduje o tym jak jest „robiona” polityka w tym kraju. Wyjątek stanowi święto demokracji – wybory – oczywiście pod warunkiem że którejś z partii uda się takich obywateli przekonać lub wmanipulować w poparcie dla jej programu (przypadek ostatnich wyborów prezydenckich wydaje się tu wielce wymowny).

Tym samym państwo jest zagrożone. Co gorsza jego demokratyczne fundamenty są podważane a ono jest bezsilne [niektórzy twierdzą (zob.H. Flis-Kuczyńska, „Kaczyński chce wzniecić bunt”, Rzeczpospolita 06.08.2010), że tak silne iż może sobie pozwolić na bezczynność i odczekać – ale oni raczej racji nie mają, bo żadne problemy nie rozwiązują się same]!

Podobnie bezsilna jest hierarchia kościelna – bo gdzie jest episkopat (!)

Tłum „depcze” krzyż, a biskupi nic! Tłum, tzn.: ci co niby bronią krzyża, a de facto zawłaszczają go i używają w roli politycznego miecza; i ci co chcą krzyż przenieść, a de facto upokorzyć swoich przeciwników w imię własnej politycznej racji; i ci co robią sobie z tego wszystkiego happening - konstruują krzyże z puszek, paradują w strojach elvisów, krzyżaków itp., po prostu zabawiają się kosztem krzyża; i ci ciekawscy, gapie dla których to całe zamieszanie to wakacyjna atrakcja – taki event - wszak nie każdy ma zdjęcie „oszołoma” w swojej komórce, nie co dzień widzi się „zadymę” na ulicach. Wszyscy ci ludzie depczą krzyż a episkopat – hierarchowie milczą!

Obawiam się że rację ma P. Lisiecki,  że to wszystko – paradoksalnie – także za sprawą obrońców krzyża, skończy się „zapateryzmem” w Polsce (http://blog.rp.pl/lisicki/2010/08/04/polska-droga-do-zapateryzmu/). To że znak Chrystusa będzie w naszym kraju, w przestrzeni publicznej, zwalczany jest prawie pewne (skrajna lewica, i nie tylko, aż się do tego pali). Jednak milczenie pasterzy Kościoła doprowadzić może do czegoś znacznie gorszego.

Wiemy wszyscy że niektórzy duchowni od dawna wybiórczo podchodzą do magisterium i oficjalnego stanowiska Kościoła (np., stosunek do kary śmierci czy holocaustu) i półgębkiem (czasem jawnie) negują rolę hierarchów, a przy tym coraz bardziej angażują się w politykę popierając jedno z ugrupowań – czyli PiS. I trudno się dziwić że niektórzy politycy tej partii ochoczo korzystają z tego poparcia. Z resztą w postępowaniu niektórych z nich widać sentyment, do wcale nie klerykalnego (jak się niektórym wydaje) ale sanacyjnego (autorytarnego) modelu stosunków państwo-kosciół, w którym nie państwo jest uzależnione od kościoła, ale kościół od państwa. Osoby pozostające pod wpływem tego polityczno-konfesyjnego środowiska (wydaje się że jeszcze sojuszu równorzędnych partnerów) odchodzą coraz dalej od Kościoła i podważają fundamenty demokracji. Takimi osobami są protestujący pod krzyżem. Wszak, niektórzy z nich otwarcie mówią że wśród biskupów są sataniści, a po próbie przeniesienia krzyża, w której brali udział duchowni - inni duchowni odprawili egzorcyzmy uznając tych pierwszych – również katolickich duchownych, swoich braci w służbie, za czcicieli belzebuba (http://www.tvn24.pl/0,1667827,0,1,ksieza-traktowani-jak-satanisci,wiadomosc.html)! O tym że „obrońcy krzyża” sądzą iż rząd jest „żydowsko-masońskim” „okupantem”, i nie uznają demokratycznie wybranego prezydenta nie trzeba nikogo przekonywać (kto nie wierzy powinien zapoznać się z niektórymi hasłami wiszącymi tu i owdzie wokół krzyża, lub posłuchać wypowiedzi niektórych z protestujących osób). W tej sytuacji nawet gdyby po krucyfiks przyszedł sam Metropolita Warszawski nic by to nie dało, bo - jak zauważył jeden z duchownych, komentujących całe wydarzenie - tłum skandował „Jarek, Jarek” - i tylko „prezesa” by usłuchał.

To może uzasadniać postępowanie hierarchów – tolerowali przez lata „wyskoki” niektórych braci w służbie, a dziś boją się zabrać głos wobec rosnącej w silę „republiki proboszczów”. Tak postawa może jednak nieść ze sobą dramatyczne konsekwencje! Być może prędzej niż się ktokolwiek spodziewa, ziści się scenariusz jakiego preludium w swej książce-analizie „Czego nas uczy Radio Maryja”, zasygnalizował I. Krzemiński. Pisząc o tym środowisku stwierdza on:

„Zauważyłem tam bardzo wyraźne elementy sekciarstwa. Jeśli miłośnicy Radia Maryja tworzą pewien ruch społeczny, to z jednej strony jest to przejaw społeczeństwa obywatelskiego, ale z drugiej nabrał on cech sekty z wodzem ojcem Rydzykiem na czele, który zgoła jest ziemskim przedłużeniem Pana Jezusa! Kult ojca dyrektora jest obowiązujący i umiejętnie podtrzymywany przez redemptorystów. Moim zdaniem powinno to być dzwonkiem alarmowym dla biskupów i ludzi Kościoła, było nie było, uniwersalnego”.

Biskupi, którzy sami nie widzą problemu (lub udają ze go nie ma), nie zapoznali się chyba z diagnozą socjologa, a już na pewno (sadząc po braku reakcji) nie wzięli sobie do serca jego przestrogi. Przyświeca im zapewne maksyma mówiąca że Kościół ma 2000 lat i nie z takim problemami sobie poradził (przeczekał). Takie myślenie jest błędne, a wymownym memento świadczącym o nieuchronności konsekwencji wynikających z lekceważenia kryzysów w Kościele jest reformacja.

Rozłam w polskim kościele i powstanie nowej sekty-kościoła zbliża się wielkimi krokami, a zmanipulowani przez polityków i duchownych ludzie – dziś protestujący „w obronie krzyża” - już mają kandydatów na guru i własnych świętych.

W tej sytuacji Kościół powinien, jak pisze M. Przeciszewski („Znak jedności”, Rzeczpospolita 05.08.2010), ustami swoich pasterzy „kategorycznie przypomnieć” obrońcom krzyża że jest on znakiem jedności, a nie walki, a Kościół, „nie może pozwolić na to, aby był dzielony od wewnątrz dla partykularnych celów”. Ja dodałbym jeszcze groźbę ekskomuniki dla tych, którzy szczują na siebie nie tylko ludzi, ale i braci w wierze.

A państwo, które jak słusznie stwierdza T. Wołek (Cienka stalowa linia,Rzeczpospolita 29.07.2010) „nie może podlegać szantażowi, ustępować przed próbami wymuszeń”, i „są chwile, kiedy ta machina musi okazywać spokojną stanowczość ”, powinno zrobić użytek ze swoich instrumentów i wprowadzić porządek, w bądź co bądź miejscu publicznym – notabene przed siedzibą prezydenta - uosobienia majestatu Rzeczpospolitej.

Jeśli nie ma na to siły proponujęsięgnąć np.po prywatną firmę ochroniarską, tak jak zrobił to komornik w lipcu 2009 r. w przypadku hali KDT na Placu Defilad w Warszawie. Ochroniarze rozwiązali problem z którym administracja publiczna borykała się od lat - i jak się wydaje, z perspektywy czasu, wszyscy są z takiego rozwiązania zadowoleni.

Krzyż powinien trafić do Kościoła, wszystkie ofiary tragedii winny być upamiętnione np. tak jak się to proponuje tablicą, a winni „zamieszania” na Krakowskim Przedmieściu – powinni ponieść konsekwencje!

Pasterskie upomnienie dla błądzących wiernych, i surowa reprymenda wraz z wynikającymi z reguł prawno-kanonicznych karami dla negujących magisterium i dzielących wspólnotę duchownych, ostudziłyby „rewolucyjny” zapał.

Podobnie, ostracyzm środowisk politycznych i mediów wobec polityków godzących w porządek publiczny, a nawet Trybunał Stanu dla tych którzy zagrażają demokracji, „utemperowałyby” może co bardziej krewkich „polityków”.

Nie może być bowiem tak, że demokratyczne państwo - właśnie dlatego że jest demokratyczne - pozostaje bezsilnym wobec zagrażających mu zjawisk.

 

martinm
O mnie martinm

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka