Kiedy byłem mały bardzo lubiłem, kiedy babcia czytała mi bajki Charlesa Perrault. Była pośród nich bajka pod tytułem "Knyps z czubkiem" opowiadająca o dwóch królestwach. W jednym z królestw narodziła się księżniczka która dostała od wróżki chrzestnej dar urody i dodatkowo ten, że będzie ona mogła obdarzyć urodą tego, kogo pokocha. Żeby jednak nie było za łatwo oprócz urody nie otrzymała ona żadnych innych pozytywnych cech - mówiąc krótko była głupia jak but. Po prostu tłumok.
W drugim zaś królestwie w tym samym czasie narodził się książę, którego ta sama wróżką obdarzyła rozumem i tym, że będzie mógł on tym rozumem obdarzyć kogoś, kogo pokocha. Rozumie się że książę, ów tytułowy "Knyps z czubkiem" był przy tym brzydszy od kombinerek. Reszty bajki i jej pointy nietrudno się domyślić, ja mam pytanie następujące: Jak bardzo prawdopodobna jest taka sytuacja w życiu? Jakie są widoki na to, aby konsumenci intelektualnych ejakulatów Figurskiego z Wojewódzkim że o Palikocie i Niesiołowskim nie wspomnę raptem oprzytomnieli? Co może sprawić, aby biorcy polityki miłości (a nie muszę chyba mówić która strona miłości jest stroną bierną) zrezygnowali ze swej roli?
Nie liczę na nagłe olśnienie pośród wyborców. Nie obiecuję sobie zwycięstwa Jarosława Kaczyńskiego a mówiąc szczerze uważam, że w chwili obecnej było by ono nie tylko trudno osiągalne (choć nie twierdzę, że niemożliwe) ale wręcz szkodliwe. Po prostu po pierwsze - już nie ma czego bronić skoro pałac prezydencki zajęli ludzie Komorowskiego i zakładam się, że przewrócili go do góry nogami w poszukiwaniu interesujących ich materiałów a z tego co wiem zrobili to jeszcze ZANIM śmierć Lecha Kaczyńskiego została oficjalnie ogłoszona. Po drugie: Jarosław Kaczyński swoja kandydaturą wystawia się na strzał i prolonguje erupcje plwocin jaka spada na Niego i Jego partie od wyborów 2005. Plwocin umiejętnie spreparowanych, nie podlegających zaskarżeniu bo operujących generalnie na prawdzie, ale sugerujących jej interpretację po myśli zleceniodawcy, ewentualny, dodany kłamliwy "smaczek" mozna sprostowac gdzies w kąciku w następnym wydaniu. Gdyby to zależało ode mnie, wystawił bym takiego kandydata do prezydentury, któremu agentura wpływu nie poświęcała zbyt wiele uwagi w ciągu ostatnich pięciu lat. Elektorat PiS by go poparł w całości, czyli 25-30% murowane. Resztę by można było dozbierać umiejętnie prowadzona kampanią, zwłaszcza, że media pewnie by musiały poswięcic chwilkę na opracowanie strategii. Po trzecie: Tragedia narodowa, śmierć kogoś ważnego i znanego zdarza się od święta a Palikot, Niesiołowski czy Wojewódzki są na codzień.
A gdyby kandydat PiS przegrał?
Gdyby przegrał, jak pisałem wczesniej: Postkomuna miała by to, co się jej marzyło. FJN, TPPR. Niech mają. Już raz to było - w latach 1993-2005 i skończyło się smutno. Ludziom otwarły się (na chwilę) oczy co po wydarzeniach z lat 1991-93 teoretycznie w ogóle nie powinno mieć miejsca. W swym zadufaniu jednak, w swoim niezmąconym poczuciu władzy absolutnej postkomuna pożarła się o kość między sobą i niektórym ta kość stanęła w gardle. Powtórka z rozrywki wydaje sie byc tutaj nieunikniona bo historia zawsze zatacza koło, wystarczy być cierpliwym. Przeżyliśmy Hitlera, przeżyliśmy Stalina, przeżyjemy i to. Na wojnie z silniejszym przeciwnikiem ważne są dwie rzeczy: Nie dać mu zapomnieć o swoim istnieniu i nie dać się wybić - ergo schodzić mu z linii ciosu tak skutecznie jak tylko się da. Jeśli to się uda, przeciwnik prędzej czy później popełni błąd i pokona sam siebie - jak wtedy, gdy poszedł Rywin do Michnika. Nie widze mozliwości, aby Zbychowie nagle pogniewali się z Rychami i vice versa. Nie. Miłośc będzie nadal - może tylko będzie próbowała się lepiej kamuflować.
I oni o tym dobrze wiedzą. I boja sie jak diabeł święconej wody - vide balony próbne dotyczące zmian w Konstytucji (osłabienie prerogatyw prezydenckich) czy ordynacji wyborczej - przesunięcie godzin głosowania do 22:00... Kto pamieta zamieszanie z brakiem kart do głosowania 21 października 2007 roku wie, z czym może się to wiązać.
W związku z powyższym wybory prezydenckie 2010 traktuję w kategoriach plebiscytu. Ich wynik, w sytuacji kiedy namiestnikiem jest Bronisław Komorowski przestaje byc sprawą pierwszorzędnej wagi a jest bardziej miernikiem nastrojów społecznych, miarodajnym sondażem. Dopilnujmy, aby ten sondaż był 100% lege artis...