Kali się bać - owszem. Ale czego? No, kto był na bieżąco z lekturami szkolnymi i nie czytał wyłacznie opracowań żeby zaliczyć polski na trzy z minusem ten wie - Kali bal się złego Mzimu. Kali nigdy nie widział Mzimu, ale doskonale pamieta hałas, jaki Mzimu czynił w chatach czarowników. Czarownicy byli dobrzy - zawsze udało im się Mzimu obłaskawić, ale do tego potrzebna była zrzutka przestraszonych tubylców którzy znosili im banany, miód, pombę, jaja i mięso, aby przebłagać Mzimu. Kali to świetnie wie, bo jest mądry i donkey.
Jak widac czasy sie zmieniaja - ale nie ludzie.
Cywilizacja pognała bezwłosą małpę waskonosą z rzędu naczelnych daleko naprzód, juz nie trzeba z narażeniem zycia polowac na niokę i nyamę ani bać sie, ze w biały dzień przez palisadę przeskoczy wobo i zacznie zabijać ale strachy wciąż zyja i mają sie świetnie. W jednym rezimie to byli Żydzi, w innym - imperialiści, w jeszcze innym - terroryzm i globalne ocieplenie (nie wiadomo co gorsze) a u nas?
U nas to jest PiS.
Pamietam taka jedna aferę: Do redaktora naczelnego pewnej znanej, ogólnopolskiej gazety przyszedł pewien znany producent filmowy i oswiadczył, że jest mozliwość, aby jedna taka ustawa była uchwalona po naczelnego mysli, ale nalezy się drobna opłata dla władnych za przychylne spojrzenie. Sprawa stała się głośna, i zajęły się nią organy ścigania które dzieki billingom ustaliły, kto z kim się kontaktował. Zadanie miały proste - zainteresowani nie uznali za stosowne o nieoficjalnych sprawach rozmawiac z nieoficjalnych numerów telefonów toteż prokuratura szybko poskładała klocuszki do kupy co nieomal nie skończyło się tragicznie dla dużego ugrupowania politycznego. W kazdym razie metoda okazała się być skuteczna. Dziwi więc, że dziś (no, powiedzmy - wczoraj) wybuchła bomba: Organy śledcze zbieraly billingi (nie podsłuchiwały rozmów, zbierały tylko numery telefonów) dziennikarzy, m. in. Moniki Olejnik. Rzecz ponoć miała miejsce w roku 2007 - w roku, w którym miała miejsce np. afera gruntowa z której, jak pamietamy nastąpił przeciek co uniemożliwiło naktycie winnych na gorącym uczynku. Oczywiście nie wiadomo, czy sprawa ma związek z gruntową - może, ale nie musi. Istotne jest coś innego. Po pierwsze: Dziennikarz ma prawo pisać o wszystkim, co uzna za ważne. Po drugie: Dziennikarz ma prawo mieć swoje źródła informacji i je chronić. Nawet obowiązek. Dlatego pytanie go o to nie ma sensu - nie odpowie. I slusznie, bo popełniliby w ten sposób zawodowe samobójstwo. Po trzecie: Dziennikarz nie jest od ochrony tajemnicy państwowej. I jesli napisze o sprawie, która przypadkiem taką tajemnicą jest nie może być za to pociągniety do odpowiedzialności - nie jemu tajemnicę powierzono, nie on tajemnicy nie dochował, nie jemu certyfikat do tajności dano. Zawinił ktos inny, ktoś, kto dziennikarzowi te materiały dostarczył. I jesli tego typu sprawy wypłyną do mediów rząd ma obowiązek sprawdzic, kto nie trzymał gęby na kłódkę. Można by oczywiście rabnąć po łbie głównego odpowiedzialnego za poruszona w mediach sprawę, ale to ryzykowne, bo można niechcący skrzywdzić niewinnego - są przecież jeszcze np. sekretarze i inni, którzy mogli by zorganiozowac przeciek. To trzeba ustalić dokładnie - na przykład na podstawie billingów dziennikarza.
Mogło tak być? A dlaczego nie?
Ale tego w donosach medialnych nie ma. A mogło by, bo od sprawy minęły trzy długie lata i było aż nadto czasu na gruntowne zbadanie wszystkiego - w końcu ludzie PO nie przejęły służb wczoraj przed południem a Bondaryk za rządów PiS siedział na dyrektorskim stołku w jednej z telefonii komórkowych skąd trafił prościutko do ABW więc mógł "zbrodnię niesłychaną" owego strasznego pisowskiego Mzimu co tak hałasuje w chatach szamanów zacząć wyjaśniać od razu, a nie czekać nie wiadomo na co - całkiem jak z dopalaczami - aż niemal do wyborów samorządowych. Bo akurat zaraz będą wybory no i szamani jakoś musza tubylców przekonać, żeby znów im zanieśli trochę fantów – może już nie jaja i nie mięso tylko głosy – no ale to już nie treść a forma, nie bądźmy marudni i nie czepiajmy się szczegółów stylistycznych. Mamy Mzimu, mamy czarownika i mamy głupiego Kalego z jego irracjonalnym strachem przed czymś, czego na oczy nie widział.
I tylko zastanawiam się jak długo jeszcze Kali pobiega za matołka?
I co ważniejsze: Co będzie, gdy nadejdzie w końcu TEN dzień?
„- Gdzie jest czarownik? - zapytał król.
- Gdzie czarownik? gdzie czarownik? gdzie Kamba? - poczęły wołać liczne głosy.
A wtem zaszło coś takiego, co mogło zmienić całkowicie położenie rzeczy, zamącić przyjazne stosunki i uczynić Murzynów wrogami świeżo przybyłych gości. Oto w stojącej na uboczu i otoczonej osobnym częstokołem chacie rozległ się naraz piekielny hałas. Był to jakby ryk lwa, jakby grzmot, jakby huk bębna, jakby śmiech hieny, wycie wilka i jakby skrzypienie przeraźliwie zardzewiałych żelaznych zawias. King posłyszawszy te okropne głosy począł ryczeć, Saba szczekać, osioł, na którym siedział Nasibu, rżeć. Wojownicy skoczyli jak oparzeni i powyrywali dzidy z ziemi. Uczyniło się zamieszanie. O uszy Stasia obiły się niespokojne okrzyki: "Nasze Mzimu! Nasze Mzimu!" Cześć i życzliwość, z jaką spoglądano na przybyszów, znikły w jednej chwili. Oczy dzikich poczęły rzucać podejrzliwe i nieprzyjazne spojrzenia. Groźne szmery jęły podnosić się wśród tłumu, a straszliwy hałas w samotnej chacie wzmagał się coraz bardziej.
Kali przeraził się i przysunąwszy się szybko do Stasia począł mówić przerywanym ze wzruszenia głosem:
- Panie, to czarownik zbudził złe Mzimu, które boi się, że je ominą ofiary, i ryczy ze złości. Uspokój, panie, czarownika i złe Mzimu wielkimi darami, albowiem inaczej ci ludzie zwrócą się przeciw nam.
- Uspokoić ich? - zapytał Staś.
I nagle ogarnął go gniew na przewrotność i chciwość czarownika, a niespodziane niebezpieczeństwo wzburzyło go do dna duszy. Smagła twarz jego zmieniła się zupełnie tak samo jak wówczas, gdy zastrzelił Gebhra, Chamisa i dwóch Beduinów. Oczy błysnęły mu złowrogo, zacisnęły się wargi i pięści, a policzki pobladły.
- Ach, ja ich uspokoję! - rzekł.
I bez namysłu pognał słonia ku chacie.
Kali, nie chcąc pozostać sam wśród Murzynów, ruszył za nim. Z piersi dzikich wojowników wydarł się okrzyk - nie wiadomo: czy trwogi, czy wściekłości, lecz zanim się opamiętali, trzasnął i runął pod naciskiem głowy słonia częstokół, potem rozsypały się gliniane ściany chaty i dach wyleciał wśród kurzawy w powietrze, a jeszcze po chwili M'Rua i jego ludzie ujrzeli czarną trąbę wzniesioną do góry, na końcu zaś trąby - czarownika Kambę.
A Staś spostrzegłszy na podłodze wielki bęben, uczyniony z pnia wypróchniałego drzewa i obciągnięty małpią skórą, kazał go sobie podać Kalemu i zawróciwszy stanął wprost zdumionych wojowników.
- Ludzie - rzekł donośnym głosem - to nie wasze Mzimu ryczy, to ten łotr huczy na bębnie, by wyłudzać od was dary, a wy boicie się jak dzieci!
To rzekłszy chwycił za sznur przewleczony przez wyschniętą skórę w bębnie i począł nim z całej siły kręcić w koło. Te same głosy, które poprzednio tak przeraziły Murzynów, rozległy się i teraz, a nawet jeszcze przeraźliwiej, gdyż nie tłumiły ich ściany chaty.
- O, jakże głupi jest M'Rua i jego dzieci! - zakrzyknął Kali.
Staś oddał mu bęben, Kali zaś począł hałasować na nim z takim zapałem, że przez chwilę nie można było dosłyszeć ani słowa. Aż nareszcie miał dosyć, cisnął bęben pod nogi M'Ruy.
- Oto jest wasze Mzimu! - zawołał z wielkim śmiechem.”
Henryk Sienkiewicz - "W Pustyni i w puszczy".