Andrzej Zbierzchowski Andrzej Zbierzchowski
609
BLOG

Kali być głąb

Andrzej Zbierzchowski Andrzej Zbierzchowski Polityka Obserwuj notkę 2

Kali się bać - owszem. Ale czego? No, kto był na bieżąco z lekturami szkolnymi i nie czytał wyłacznie opracowań żeby zaliczyć polski na trzy z minusem ten wie - Kali bal się złego Mzimu. Kali nigdy nie widział Mzimu, ale doskonale pamieta hałas, jaki Mzimu czynił w chatach czarowników. Czarownicy byli dobrzy - zawsze udało im się Mzimu obłaskawić, ale do tego potrzebna była zrzutka przestraszonych tubylców którzy znosili im banany, miód, pombę, jaja i mięso, aby przebłagać Mzimu. Kali to świetnie wie, bo jest mądry i donkey.

Jak widac czasy sie zmieniaja - ale nie ludzie.

Cywilizacja pognała bezwłosą małpę waskonosą z rzędu naczelnych daleko naprzód, juz nie trzeba z narażeniem zycia polowac na niokę i nyamę ani bać sie, ze w biały dzień przez palisadę przeskoczy wobo i zacznie zabijać ale strachy wciąż zyja i mają sie świetnie. W jednym rezimie to byli Żydzi, w innym - imperialiści, w jeszcze innym - terroryzm i globalne ocieplenie (nie wiadomo co gorsze) a u nas?

U nas to jest PiS.

Pamietam taka jedna aferę: Do redaktora naczelnego pewnej znanej, ogólnopolskiej gazety przyszedł pewien znany producent filmowy i oswiadczył, że jest mozliwość, aby jedna taka ustawa była uchwalona po naczelnego mysli, ale nalezy się drobna opłata dla władnych za przychylne spojrzenie. Sprawa stała się głośna, i zajęły się nią organy ścigania które dzieki billingom ustaliły, kto z kim się kontaktował. Zadanie miały proste - zainteresowani nie uznali za stosowne o nieoficjalnych sprawach rozmawiac z nieoficjalnych numerów telefonów toteż prokuratura szybko poskładała klocuszki do kupy co nieomal nie skończyło się tragicznie dla dużego ugrupowania politycznego. W kazdym razie metoda okazała się być skuteczna. Dziwi więc, że dziś (no, powiedzmy - wczoraj) wybuchła bomba: Organy śledcze zbieraly billingi (nie podsłuchiwały rozmów, zbierały tylko numery telefonów) dziennikarzy, m. in. Moniki Olejnik. Rzecz ponoć miała miejsce w roku 2007 - w roku, w którym miała miejsce np. afera gruntowa z której, jak pamietamy nastąpił przeciek co uniemożliwiło naktycie winnych na gorącym uczynku. Oczywiście nie wiadomo, czy sprawa ma związek z gruntową - może, ale nie musi. Istotne jest coś innego. Po pierwsze: Dziennikarz ma prawo pisać o wszystkim,  co uzna za ważne. Po drugie: Dziennikarz ma prawo mieć swoje źródła informacji i je chronić. Nawet obowiązek. Dlatego pytanie go o to nie ma sensu - nie odpowie. I slusznie, bo popełniliby w ten sposób zawodowe samobójstwo. Po trzecie: Dziennikarz nie jest od ochrony tajemnicy państwowej. I jesli napisze o sprawie, która przypadkiem taką tajemnicą jest nie może być za to pociągniety do odpowiedzialności - nie jemu tajemnicę powierzono, nie on tajemnicy nie dochował, nie jemu certyfikat do tajności dano. Zawinił ktos inny, ktoś, kto dziennikarzowi te materiały dostarczył. I jesli tego typu sprawy wypłyną do mediów rząd ma obowiązek sprawdzic, kto nie trzymał gęby na kłódkę. Można by oczywiście rabnąć po łbie głównego odpowiedzialnego za poruszona w mediach sprawę, ale to ryzykowne, bo można niechcący skrzywdzić niewinnego - są przecież jeszcze np. sekretarze i inni, którzy mogli by zorganiozowac przeciek. To trzeba ustalić dokładnie - na przykład na podstawie billingów dziennikarza.

Mogło tak być? A dlaczego nie?

Ale tego w donosach medialnych nie ma. A mogło by, bo od sprawy minęły trzy długie lata i było aż nadto czasu na gruntowne zbadanie wszystkiego - w końcu ludzie PO nie przejęły służb wczoraj przed południem a Bondaryk za rządów PiS siedział na dyrektorskim stołku w jednej z telefonii komórkowych skąd trafił prościutko do ABW więc mógł "zbrodnię niesłychaną" owego strasznego pisowskiego Mzimu co tak hałasuje w chatach szamanów zacząć wyjaśniać od razu, a nie czekać nie wiadomo na co - całkiem jak z dopalaczami - aż niemal do wyborów samorządowych. Bo akurat zaraz będą wybory no i szamani jakoś musza tubylców przekonać, żeby znów im zanieśli trochę fantów – może już nie jaja i nie mięso tylko głosy – no ale to już nie treść a forma, nie bądźmy marudni i nie czepiajmy się szczegółów stylistycznych. Mamy Mzimu, mamy czarownika i mamy głupiego Kalego z jego irracjonalnym strachem przed czymś, czego na oczy nie widział.

I tylko zastanawiam się jak długo jeszcze Kali pobiega za matołka?

I co ważniejsze: Co będzie, gdy nadejdzie w końcu TEN dzień?

„- Gdzie jest czarownik? - zapytał król.

- Gdzie czarownik? gdzie czarownik? gdzie Kamba? - poczęły wołać liczne głosy.

A wtem zaszło coś takiego, co mogło zmienić całkowicie położenie rzeczy, zamącić przyjazne stosunki i uczynić Murzynów wrogami świeżo przybyłych gości. Oto w stojącej na uboczu i otoczonej osobnym częstokołem chacie rozległ się naraz piekielny hałas. Był to jakby ryk lwa, jakby grzmot, jakby huk bębna, jakby śmiech hieny, wycie wilka i jakby skrzypienie przeraźliwie zardzewiałych żelaznych zawias. King posłyszawszy te okropne głosy począł ryczeć, Saba szczekać, osioł, na którym siedział Nasibu, rżeć. Wojownicy skoczyli jak oparzeni i powyrywali dzidy z ziemi. Uczyniło się zamieszanie. O uszy Stasia obiły się niespokojne okrzyki: "Nasze Mzimu! Nasze Mzimu!" Cześć i życzliwość, z jaką spoglądano na przybyszów, znikły w jednej chwili. Oczy dzikich poczęły rzucać podejrzliwe i nieprzyjazne spojrzenia. Groźne szmery jęły podnosić się wśród tłumu, a straszliwy hałas w samotnej chacie wzmagał się coraz bardziej.

Kali przeraził się i przysunąwszy się szybko do Stasia począł mówić przerywanym ze wzruszenia głosem:

- Panie, to czarownik zbudził złe Mzimu, które boi się, że je ominą ofiary, i ryczy ze złości. Uspokój, panie, czarownika i złe Mzimu wielkimi darami, albowiem inaczej ci ludzie zwrócą się przeciw nam.

- Uspokoić ich? - zapytał Staś.

I nagle ogarnął go gniew na przewrotność i chciwość czarownika, a niespodziane niebezpieczeństwo wzburzyło go do dna duszy. Smagła twarz jego zmieniła się zupełnie tak samo jak wówczas, gdy zastrzelił Gebhra, Chamisa i dwóch Beduinów. Oczy błysnęły mu złowrogo, zacisnęły się wargi i pięści, a policzki pobladły.

- Ach, ja ich uspokoję! - rzekł.

I bez namysłu pognał słonia ku chacie.

Kali, nie chcąc pozostać sam wśród Murzynów, ruszył za nim. Z piersi dzikich wojowników wydarł się okrzyk - nie wiadomo: czy trwogi, czy wściekłości, lecz zanim się opamiętali, trzasnął i runął pod naciskiem głowy słonia częstokół, potem rozsypały się gliniane ściany chaty i dach wyleciał wśród kurzawy w powietrze, a jeszcze po chwili M'Rua i jego ludzie ujrzeli czarną trąbę wzniesioną do góry, na końcu zaś trąby - czarownika Kambę.

A Staś spostrzegłszy na podłodze wielki bęben, uczyniony z pnia wypróchniałego drzewa i obciągnięty małpią skórą, kazał go sobie podać Kalemu i zawróciwszy stanął wprost zdumionych wojowników.

- Ludzie - rzekł donośnym głosem - to nie wasze Mzimu ryczy, to ten łotr huczy na bębnie, by wyłudzać od was dary, a wy boicie się jak dzieci!

To rzekłszy chwycił za sznur przewleczony przez wyschniętą skórę w bębnie i począł nim z całej siły kręcić w koło. Te same głosy, które poprzednio tak przeraziły Murzynów, rozległy się i teraz, a nawet jeszcze przeraźliwiej, gdyż nie tłumiły ich ściany chaty.

- O, jakże głupi jest M'Rua i jego dzieci! - zakrzyknął Kali.

Staś oddał mu bęben, Kali zaś począł hałasować na nim z takim zapałem, że przez chwilę nie można było dosłyszeć ani słowa. Aż nareszcie miał dosyć, cisnął bęben pod nogi M'Ruy.

- Oto jest wasze Mzimu! - zawołał z wielkim śmiechem.”

Henryk Sienkiewicz - "W Pustyni i w puszczy".

O, jakże szybko nastrój prysnął wzniosły! Albowiem w kraju tym zaczarowanym gdzie – jak w złej bajce – ludźmi rządzą osły jakież tu mogą być właściwie zmiany? Tu tylko szpiclom coraz większe uszy rosną, milicji – coraz dłuższe pałki, i coraz bardziej pustka rośnie w duszy, i coraz bardziej mózg się robi miałki. Tu tylko może prosperować gnida, cwaniak i kurwa, łotr i donosiciel... Janusz Szpotański (ok. 1975) Kłamstwo nie staje się prawdą tylko dlatego, że wierzy w nie więcej osób. — Oscar Wilde Madness Of The Crowds - Helloween Sightless the one who relays on promise Blind he who follows the path of vows Deaf he who tolerates words of deception But they who fathom the truth bellow Shout! Shout! The madness of the crowds hail insane The madness of the game Guilty the one with his silent knowledge Exploiting innocence for himself Dangerous he whom our faith was given Broad is the road leading straight to hell Shout! Shout! The madness of the crowds hail insane The madness of the game Dangerous he whom our faith was given Broad is the road leading straight to hell Shout! Shout! The madness of the crowds hail insane The madness of the game „...czasem mam ochotę powiedzieć prawdę, ale to zabrzmi dziwnie, w tej mojej funkcji mówienie prawdy nie jest cnotą, nie za to biorę pieniądze, i nie to powinienem tu robić” Donald Tusk, Przekrój nr 15/2005 Lemingi maszerują do urn Tam gdzie gęsty las, a w lesie kręta ścieżyna kończą się raptownie, zaczyna się ogromne urwisko. Stromy, idealnie pionowy brzeg opada ku skłębionemu morzu parskającemu bryzgami piany i bijącemu wściekle o skały. Nad tą przepaścią siedziały beztrosko dwa lemingi i wesoło majtały nóżkami. - No i widzisz? - mówi jeden - Wiele nas to kosztowało, balansowaliśmy na granicy instynktu i zdrowego rozsądku, walczyliśmy z nieznaną siłą, na naszych oczach tysiące pobratymców runęło w dół ale my nie! Nam się udało! Jesteśmy ostatnimi żyjącymi przedstawicielami gatunku. Jesteśmy debeściaki hi hi hi... Tymczasem nieopodal, uważnie przepatrując knieję, przedzierał się przez gąszcze strażnik leśny Edward - przyjaciel i niezastąpiony opiekun wszystkich leśnych stworzeń. Właśnie usłyszał dziwne popiskiwanie i głęboka bruzda troski przecięła jego ogorzałe czoło. "Pewnie jakieś zbłąkane maleństwa kręcą się tu samotne" - pomyśał - "Czas po raz kolejny udowodnić swą szlachetność - i pomóc w potrzebie!". - Hop hop! - zawołał. Lemingom nie trzeba było dwa razy powtarzać...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka