Paweł Burdzy Paweł Burdzy
809
BLOG

Fala o smaku herbaty

Paweł Burdzy Paweł Burdzy Polityka Obserwuj notkę 27

Amerykańscy wyborcy pokazali wielką, żółtą kartkę prezydentowi Obamie i jego programowi. Podczas wtorkowych wyborów powiedzieli wyraźnie: chcemy mniej wydatków rządowych, mniej kontroli państwa oraz zmniejszenia długu publicznego.

Republikanie przejęli kontrolę nad Izbą Reprezentantów (zysk ponad 60 miejsc) i wygrali większość wyborów na gubernatorów i do parlamentów stanowych. Demokraci utrzymali kontrolę nad Senatem, ale ich przewaga nie będzie większa niż jeden, dwa głosy. Do Senatu weszło co najmniej (trwa jeszcze liczenie głosów) trzech kandydatów wspieranych przez Tea Party. Zdaniem politycznego analityka Larrego Sabato, choć do pełnego szczęścia zabrakło Republikanom przejęcia wyższej izby Kongresu, to najbardziej dla nich udane wybory (w roku nie prezydenckim) „od II wojny światowej”.
 

Obama, zmień się
 

Po kampanii kosztującej 4 mld dolarów i wyprodukowaniu prawie pół miliona reklamówek i spotów Amerykanie wybrali 435 kongresmenów, 37 senatorów i 37 gubernatorów oraz delegatów do parlamentów stanowych. Ich werdykt jest bardzo jasny: polityczny Waszyngton „musi zacząć słuchać na nowo obywateli” a prezydent Obama zacząć pracować wraz z Republikanami nad poprawą sytuacji gospodarczej kraju. Temat numer jeden dla wyborców: jak zmniejszyć sięgające 10 proc. bezrobocie.
 

Wyniki świadczą, że Republikanom  udało się zmienić wybory w ogólnonarodowe referendum na temat dwuletnich rządów  prezydenta Baracka Obamy. Ustawiając narrację wyborczą jako walkę z rozrastającym się rządem federalnym, wydającym bez opamiętania środki budżetowe i podnoszącym podatki zwykłych Amerykanów, Republikanie uzyskali efekt „fali”, która zmiotła z  politycznej sceny dziesiątki Demokratów. Wynik exit polls nie kłamią: 75 proc. wyborców było wściekłych lub niezadowolonych z sytuacji kraju, 54 proc. niezadowlonych z Obamy a 56 % miała dość wciąż rozrastającej się kontroli rządu federalnego i rosnących wydatków. Dodatkowym upokorzeniem dla prezydenta jest fakt, że Republikanie odbili fotel senatora w stanie Illinois, na którym zasiadał kiedyś Obama.
 

Zwycięstwo Partii Republikańskiej (GOP) nie byłoby możliwe bez wsparcia i entuzjazmu członków Tea Party. Pomogli oni wybrać wielu kandydatów w Izbie Reprezentantów i gubernatorów. W Senacie będą mieli co najmniej trzech przedstawicieli. Polityczny nowicjusz, okulista Rand Paul z Kentucky zapowiedział już, że jedzie do Waszyngtonu, aby „przywrócić kraj” zwykłym Amerykanom. Przedsiębiorca z Wisconsin Ron Johnson (który chwalił się, że „nigdy nie był w stolicy”) chce przywrócić „zdrowy rozsądek fiskalny”. Wschodząca gwiazda Tea Party, syn kubańskich emigrantów Marco Rubio z Florydy dziękował wyborcom za danie „drugiej szansy” Partii Republikańskiej, po tym jak jej politycy zdradzili ideały za czasów rządu prezydenta Busha.
 

Republikanie na warunkowym
 

Większość badaczy jest zgodna: w tych wyborach Amerykanie nie tyle poparli kandydatów Partii Republikańskiej, ale odrzucili waszyngtoński establishment i rozrastający się pod rzadami Obamy rząd federalny. Jednak większość wyborców nie zmieniła we wtorek złego zdania o dwóch głównych siłach – Republikanach jako „partii wielkiego biznesu” i Demokratach „partii rozdmuchanego ponad miarę rządu”. Zagłosowała przeciw status quo. I jeśli GOP po wyborach rzeczywiście nie przywróci fiskalnej równowagi,  wróci do polityki „po staremu”, możliwe jest powstanie i stały wzrost trzeciej partii, w duchu Tea Party.
– Politycy powinni porzucić  swój ideologiczny bagaż, gdyż wyborcy nie chcą być rządzeni ani z lewa, ani z prawa a nawet z centrum. Chcą kogoś w Waszyngtonie kto zrozumie, że chcą rządzić się sami – napisał znany badacz Scott Rassmussen. Są - cytując tytuł jego książki  - „wściekli jak w piekle„ i gotowi do prawdziwej populistycznej rewolty, jeśli po wyborach Obama, Demokraci i Republikanie nie zaczną w końcu rozwiązywać gospodarczych problemów kraju.
 

Rozumie to chyba dobrze John Boehner, przyszły przewodniczący Izby Reprezentantów, który nazwał wyniki wtorkowych wyborów „zwycięstwem  zwykłych Amerykanów” i odrzuceniem „polityków, którzy nie chcieli ich słuchać”. – Nie czas na świętowanie, musimy zakasać rękawy i wziąć się do pracy. Będziemy świętować kiedy małe firmy zaczną zatrudniać ludzi. Kiedy skończymy z szaleństwem wydatków budżetowych. Kiedy rząd odzyska szacunek – powiedział Boehner w wyborczy wybór.
 

Na ironię zakrawa fakt, że dzień po tym, jak obywatele opowiedzieli się przeciw kolejnym „stymulacjom” rządowym, niezależny od woli wyborców, zarząd Rezerwy Federalnej (FED) podjął decyzję o wykupie papierów wartościowych i wpompowaniu do gospodarki kolejnych 600 mld dolarów w papierze. Chociaż z drugiej strony inflacja dolara przyczyni się niewątpliwie do zmniejszenia zadłużenia USA wobec zagranicznych wierzycieli, głównie Chin.
 

* tekst ukazał się pierwotnie na portalu wPolityce.pl

80 886

"Benia mówi mało, ale on mówi smacznie"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka