piana piana
68
BLOG

Jak prowadzić politykę zagraniczną?

piana piana Polityka Obserwuj notkę 4

 Zapytajmy o to mieszkańców w ankiecie. Może być nawet w ramach mojej ulubionej „Familiady”. Karol Strasburger, przy okazji, będzie mógł opowiedzieć jeden ze swych rewelacyjnych dowcipów. Jakich odpowiedzi udzieliliby ankietowani? Może powiedzieli by coś o IV Rzesz…. to znaczy oczywiście o Unii Europejskiej, coś o współdziałaniu ze Stanami, ktoś inny powie o koncepcji międzymorza, polityce jagiellońskiej albo o ściślejszych związkach z Rosją. Wszystko to ładne i piękne.

 

Odpowiedź na zadane w tytule pytanie jest jedna i bardzo prosta. Brzmi następująco: SKUTECZNIE. Tak, dokładnie. Cel i środki są mniej ważne. Konkretny przykład? Proszę bardzo. Jeśli uznamy, iż naszym śmiertelnym wrogiem jest Słowacja (bo mamy z nią zatarg o Janosika), to musimy działać tak, aby ją ośmieszać i wyszydzać na łamach „prasy międzynarodowej”, poniżać, izolować, zablokować granicę, poprzez sieć agentów doprowadzać do uchwalenie ustaw paraliżujących gospodarkę i funkcjonowanie państwa, doprowadzać do wycofywania się inwestorów, destabilizować walutę (dopóki mieli koronę), skierować rakiety na Bratysławę, etc. Repertuar jest bardzo bogaty, a skoro piszący to skromny gryziklawiaturek zna tyle, to prawdziwi „szpece” znają ich duuużo więcej.

 

Widzimy zatem o co chodzi w polityce zagranicznej – o ustalenie celu i konsekwencji w dążeniu przy użyciu wszystkich dostępnych (oczywiście w danej chwili) środków. Wszystko to jasne i proste.

 

Przyjmując za pewnik tak podaną definicję, to działania „specjalistów” z polskojęzycznego Ministerstwa Spraw Zagranicznych w ostatnich dwudziestu latach są dla mnie większą zagadką od zaginięcia Bursztynowej Komnaty. W pierwszym kroku zapytałbym „specjalistów” o cel polityki zagranicznej. Nie można skutecznie kierować samochodem nie wiedząc dokąd się jedzie. Podobnie jest w skali makro. Jeśli nie ma celu, to pozostaje miotanie się od ściany do ściany i opóźnione reagowanie na działania innych graczy na arenie międzynarodowej. Więcej - gdy nie ma celu, to też nie ma wyniku. Proszę zapytać dowolnego konstruktora – nie mając wizji i celu pozostaje tylko bezwiedne bazgranie (dawniej) lub klikanie myszką (obecnie).

 

Zatem czy mamy przewodzić Europie Środkowej? Może robić za konia trojańskiego Jankesów? Być rosyjskim straszakiem dla Berlina? Halo! Czy ktoś z szanownych czytelników zna cele polityczne MSZ-u, a zarazem Polskiej Socjalistycznej Republiki Europejskiej? Ja, pomimo wieloletniego zainteresowania polityką, niczego takowego nie odnajduję. Może dodatkowo ktoś z Szanownych Czytelników zna jakikolwiek sukces nadwiślańskiej dyplomacji w przeciągu ostatnich 10 lat. No, śmiało. Albo cierpię na amnezję, albo takowego nie było. Dołączenie do „wielkiej rodziny europejskiej” nie było oczywiście żadnym sukcesem. Pomijając warunki, to po prostu był efekt skutecznej polityki Niemiec i ich interesu. Nic więcej.  

 

Moje obawy o kompletny brak sterowania i degrengoladę służb międzynarodowych w tzw. „Państwie polskim” (w praktyce maszynce do dojenia niewolników) pogłębiły się po katastrofie smoleńskiej. Kto chce, ten może wrócić do archiwum. Wszystkie działania tzw. „rządu” wzbudzały po prostu śmiech i trwogę. Motto tych działań – nie możemy przejąć śledztwa, nie domagamy się zwrotu skrzynek, nie kontrolujemy działań strony rosyjskiej, bo….. no właśnie, bo nasz rosyjski partner się obrazi. Nie można tego inaczej określić. Brak jakichkolwiek celów dalekosiężnych, brak strategii. Śmiać się czy płakać?

 

O czym to świadczy? O kompletnej amatorszczyźnie – żeby nie powiedzieć gorzej. Czego jak czego, ale gry aktorskiej w szkole KGB uczono Putina z pewnością. Tymczasem polskojęzyczne VIP-y biorą to za dobrą monetę. Rosyjska gra jest tymczasem opanowana do perfekcji, a brak celu (o czym pisałem wcześniej) pozwala jedynie na lepsze/gorsze reagowanie, które być może da rezultat albo i nie.  

 

Dygresja. W tym momencie można nabrać pewności, iż wmawianie nadwiślańskim tubylcom kompleksów przez polskojęzyczne media ma sens i naprawdę przynosi efekty (korzystne, ale niekoniecznie dla nas). Zabawmy się w psychologa. Jeżeli nam wszystkim wokoło wmawiają, że jesteśmy nic niewartym elementem, nieudacznikami, śmieciami (w języku prasowym:  kołtun, faszysta, szowinista, ksenofob, antysemita), etc., to w końcu (zasada Goebbelsa o kłamstwie powtórzonym 1000 razy) zaczynamy o sobie myśleć w tych właśnie kategoriach. Nagle podchodzi do nas książe/księżniczka i mówi nam, że jesteśmy cudowni, fantastyczni, europejscy i światowi. Jak reagujemy? Proste – jesteśmy gotowi za owe pochwały, za puste słowa oddać wszystko. Tak też działają oczywiście polskojęzyczne elity, ale to temat na inny czas. Koniec dygresji.

 

Wracając do dyplomatołków (posłużę się określeniem bluźniącego z demencji Bartoszewskiego). Jednym słowem - śmiech przez łzy. Czy oni uczyli się zasad dyplomacji w „Domowym Przedszkolu”? Ich nauczycielem nie był zapewne Talleyrand, a Krasnal Hałabała.

 

W dyplomację trzeba umiejętnie grać. Jeśli nie ma planu a dodatkowo zamyka się oczy na wszystko, co wokoło….  Potem zostaje tylko wypisywanie w książkach, że „ZSRR wbił nam nóż w plecy”, „narodowo-socjalistyczne Niemcy brutalnie nas zaatakowały”, a „sojusznicy zawiedli w chwili próby”. Po co tak wielkie słowa? Po prostu każdy realizował swój interes, swój cel, który sobie wyznaczył. Nie można mieć pretensji do drapieżnika – taka jest jego natura.

 

Dlaczego o tym wszystkim piszę? Otóż historia, a szczególnie XX wiek to moje hobby. Jedno z wielu, pielęgnowane od czasu do czasu, ale zawsze. Otóż jedna rzecz mnie ostatnio zastanawia, a mianowicie im więcej czytam o II RP, tym większe ogarnia mnie przerażenie. Może dlatego, że zostałem wychowany na podziwie dla osiągnięć dwudziestolecia i poważaniu dla Marszałka. Być może. Z każdym jednak poznanym faktem włos się bardziej jeży na głowie. Można nawet wskazać, iż na wszystkich trzech najważniejszych frontach, których grała, II RP poniosła sromotna klęskę. Niczym nałogowy hazardzista kładący do puli własne mieszkanie celem „odegrania się”, tak II RP położyła na szali życie, majątek i przyszłość mieszkańców ówczesnej Rzeczpospolitej. Jak to się skończyło – lepiej nie mówić.

 

Przyznam się, że biorąc pod uwagę opisaną powyżej politykę nie sposób zakrzyknąć, że ich postępowanie było idiotyczne i krótkowzroczne. Wiem, że łatwo jest mi oceniać 70 lat później, siedząc przed komputerem i popijając kawę. Z dystansu widać błędy i były one kolosalne. Co prawda lata rządów „przewodniej siły narodu” zakonserwowały mit II RP, jednakże nie można o nich zapominać. Może tylko wymienię dla porządku owe trzy punkty:

 

a) III Rzesza. II RP zachowuje się niczym panna co to chciałaby, ale się boi. Tu polowania w Białowieży, uściski, promyk nadziei, zwodzenie, gra na czas. W końcu odmowa. Hitler czuje się niczym porzucony i ośmieszony niedoszły kochanek, a z racji porywczego charakteru bije niedoszłą narzeczoną.

 

b) ZSRR. Ponoć przez cały okres dwudziestolecia przygotowujemy się do wojny z nimi. W takim razie dlaczego 17-go września Rydz-Śmigły wydaje rozkaz o unikaniu walki? Czy nie było tam szpiegów polskiego wywiadu, którzy by informowali, że Stalin szykuje gigantyczną armię ofensywną, która jest szykowana na podbój Zachodu? Przecież jedna z doktryn Kominternu było wywołanie wojny na zachodzie, aby burżuje się wytłukli wzajemnie, a wówczas miłujący Pokuj Związek Sowiecki przeniesie wszystkim „pokój i socjalizm”.

 

c) Zachodni „sojusznicy”. Grają w wyrachowaną grę, która miała za zadanie ocalić ich tyłki kosztem Polski. Gra cyniczna, pełna wyrachowania, ale nie można mieć do nich pretensji, że dbali o własne, jasno sformułowane interesy. Udzielili bezwartościowego poparcia (słowa nic nie kosztują, a papier wszystko przyjmie) i czczej obietnicy pomocy. Sprzedali tombak, a sanacyjni politycy wzięli to za złoto i poczuli się silni.

 

Jestem zdania, że pełnego obrazu tamtych lat nie będzie bez poznania akt wywiadów głównych graczy tamtych czasów. Nie do końca rozeznana jest rola agentów niemieckich, sowieckich czy alianckich we władzach II RP, a moim zdaniem odegrali oni dużą rolę. Oczywiście teraz nad Wisłą nie ma ani jednego agenta obcych mocarstw, bo wokoło sami przyjaciele i sojusznicy. Nic, tylko się kochać, bo dominującą ideologia jest w końcu polityka miłości.

 

Sanacja tuż przed II WŚ wykazała kompletna amatorszczyznę. Jedyne porównanie, jakie nasuwa się, to skojarzenie z ekipą Donalda Tuska. Teraz możemy wrócić do czasów obecnych, zobaczyć co się dzieje wokoło i wypisać w punktach kierunki polskojęzycznej dyplomacji i na wszystkich wyjdzie nam klops. Skoro polityka sanacji doprowadziła do tego, do czego doprowadziła… to do czego doprowadzą „elity” Polskiej Socjalistycznej Republiki Europejskiej?

piana
O mnie piana

Gryziklawiaturek. Syn Mariana. Wiekowo w kategorii "stary grzyb". W młodości przebył chorą (dziś mówimy toksyczną) fascynację Misiem Uszatkiem, skutkiem czego do dziś zostało odstające ucho. Zwolennik teorii mówiącej, iż państwo polskie już nie istnieje. Mieszka na planecie Ziemia i jest do niej bardzo przywiązany siłą grawitacji. Wcześniejsze doświadczenia artystyczne ma już za sobą. Polityczne też. Uwielbia podróże do krainy absurdu. Nazwa bloga zaczerpnięta oczywiście z najlepszego utworu zespołu Papa Dance. Chwile ulotne łapie na twitterze jako @piana_pl. Przedruki dozwolone (a nawet mile widziane) wraz z podaniem autora i źródła (linku).

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka