generał Andrzej Błasik, dowódca sił powietrznych RP_fot. Tomasz Gutry
generał Andrzej Błasik, dowódca sił powietrznych RP_fot. Tomasz Gutry
Waldemar Żyszkiewicz Waldemar Żyszkiewicz
2641
BLOG

Smoleńsk. Punkt zwrotny

Waldemar Żyszkiewicz Waldemar Żyszkiewicz Polityka Obserwuj notkę 34

 

Po blisko dwóch latach tkwimy w punkcie wyjścia. Działania strony rosyjskiej oraz mnogość ponawianych dezinformacji nakazują powrót do hipotez podstawowych: możliwej awarii samolotu oraz działania osób trzecich.

Stenogram nagrań rejestratora głosów z kokpitu, sporządzony przez specjalistów z Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. Jana Sehna w Krakowie (IES), stanowi istotny przełom w smoleńskim śledztwie. A jego upublicznienie podczas zeszłotygodniowej konferencji można porównać do odpalenia bomby z opóźnionym zapłonem.

Sama konferencja nie była pasjonującym widowiskiem. Po długiej części wstępnej, lakoniczny prokurator generalny Seremet oraz milczący szef NPW generał Parulski stanowili jedynie tło dla pułkownika Ireneusza Szeląga, który przekonująco wypadł w roli gospodarza, choć – najprawdopodobniej skrępowany zaleceniami przełożonych – zrobił wiele, aby znaczenie krakowskiej ekspertyzy fonoskopijnej dochodziło do opinii publicznej stopniowo, łagodząc szokowy efekt nowych ustaleń.

Rzetelny stenogram z kokpitu

Pretensje do organizatorów spotkania zgłaszał Stefan Hambura, pełnomocnik części rodzin smoleńskich, którego na konferencję po prostu nie wpuszczono. Tłumaczenia, że była ona przeznaczona tylko dla ludzi mediów, berliński adwokat uznał za pretekst. Jego zdaniem, szło raczej o to, by – jako osoba zapoznana wcześniej z treścią stenogramu – nie zadawał zbyt krępujących pytań.

Eksperci z Krakowa wyodrębnili w nagraniu z rejestratora CVR głosy 17 osób, co nie znaczy, że wszystkie nagrane wypowiedzi udało im zrozumieć i przypisać określonym osobom. Poszerzyli nieco listę odcyfrowanych słów i wypowiedzi, ale jakość nagrania, w tym zwłaszcza wysoki poziom tła akustycznego oraz jakość nie najlepiej rozmieszczonych głośników, sprawiły, że część wypowiedzianych w kabinie pilotów lub jej najbliższym otoczeniu słów pozostaje nadal niezrozumiała.

Pułkownik Szeląg, szef i rzecznik prasowy Okręgowej Prokuratury Wojskowej w Warszawie, podczas konferencji ujawnił trzy ważne informacje. Po pierwsze, w nagraniach z kokpitu nie zidentyfikowano ani jednej wypowiedzi generała Andrzeja Błasika. Po drugie, odczytów z wysokościomierza barycznego, które wcześniej przypisywano właśnie dowódcy lotnictwa, dokonywali członkowie załogi (drugi pilot Robert Grzywna oraz nawigator Artur Ziętek). Po trzecie, dopiero ten trzeci stenogram – wykonany przez specjalistów z IES z zachowaniem wszelkich reguł sztuki i pod odpowiedzialnością karną – pozostaje dla polskich śledczych rzetelnym dowodem w prowadzonym postępowaniu.

Raport Anodiny w drobny MAK

Ireneusz Szeląg zapowiedział również, że w Krakowie powstanie odrębna opinia o stanie emocjonalnym osób, które zabierały głos w kokpicie rządowego Tupolewa. Można sądzić, że będzie to odpowiedź naszych ekspertów na podjętą przez organizację Tatiany Anodiny próbę zdezawuowania załogi polskiego samolotu sporządzonymi na chybcika profilami psychologicznymi.

Wyniki krakowskiej ekspertyzy, mimo oszczędnego gospodarowania prawdą podczas konferencji, są w istocie sensacyjne. Po blisko dwóch latach od zdarzenia lansowana od pierwszych chwil wersja o błędzie pilotów – jakoby niedouczonych, źle współpracujących ze sobą i poddanych przemożnej presji – jako przyczynie smoleńskiej tragedii rozpadła się na naszych oczach jak domek z kart.

A przecież na rzekomej obecności generała Błasika w kokpicie opierał się nierzetelny i po prostu wrogi polskim ofiarom raport MAK. Podobnie przyczyny unicestwienia samolotu przedstawiał raport Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, kierowany przez Jerzego Millera, który z jednej strony złożony łańcuch przyczynowo-skutkowy rozciągał na całe dwudziestolecie naszej suwerennej państwowości, z drugiej zaś odpowiedzialnością za całokształt obarczał generała Błasika, jak gdyby to właśnie dowódca wojsk lotniczych jednoosobowo odpowiadał za cięcie budżetu MON i konsekwentne zwijanie polskiej armii.

Ofiarą tej oskarżycielskiej wymowy raportu komisji, od 28 kwietnia 2010 kierowanej przez ministra Millera, padł 36. Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego, rozformowany z końcem 2011 roku, podobno za nieprzestrzeganie zasad bezpieczeństwa i lekceważenie sprawy szkoleń, co w ocenie ekspertów często obecnych w mediach głównego nurtu mogło zagrozić całą serią katastrof lotniczych.  

Milczenie Błasika, gadatliwość Klicha

Poza Cezarym Gmyzem z „Rzeczpospolitej”, oraz grupką dziennikarzy z „Gazety Polskiej”, „Nowego Państwa” i „Naszego Dziennika”, sprawozdawcy działających w Polsce mediów głównego nurtu prawie nie skorzystali z możliwości zadawania pytań, choć trzeba przyznać, że prokuratura wojskowa wcale im tego im nie ułatwiła, dopiero na zakończenie konferencji rozdając płytki z zeskanowanymi fragmentami stenogramu.      

Kontrofensywa zaczęła się dopiero następnego dnia w mediach elektronicznych. Dyżurni eksperci rozeszli się po studiach, informując telewidzów, że choć analiza głosów nie potwierdza obecności generała Błasika w kokpicie, to również wcale jej nie wyklucza, bo przecież zwierzchnik pilotów mógł wywierać na nich presję milcząc, przez samą tylko obecność.

Ani dziennikarzy, ani co gorsza pułkownika Edmunda Klicha, który w ciągu 21 miesięcy wydał już wiele wzajemnie wykluczających się oświadczeń, w ogóle nie zakłopotał fakt, że rozkolportowana w świecie przez raport MAK-u i potwierdzona przez raport Millera wersja o rzekomej winie generała Błasika nie ma żadnego pokrycia w udokumentowanych faktach. Wyznawcy teorii o „błędzie pilotów” nie dbają specjalnie o spoistość własnej narracji. Z jednej strony twierdzą, że dowódca sił powietrznych miał już w Warszawie przymuszać kapitana Protasiuka do lotu, a później do lądowania mimo mgły, ale z drugiej strony sugerują, że to on miał być jedyną osobą w kokpicie, która odczytywała dane z właściwego wysokościomierza.

Chcąc za wszelką cenę utrzymać wersję o obecności generała w kokpicie, pułkownik Klich ujawnił swoje pełne zaufanie do wyników prac strony rosyjskiej. Wprawdzie nie ma nagrania głosu – wywodził – ale Rosjanie znaleźli jego ciało i ciało nawigatora w sektorze numer 1, co zdaniem akredytowanego, sprawę jednoznacznie przesądza. Szkoda, że podobnego zaufania akredytowany Klich nie przejawia wobec strony polskiej, czego dowodzi choćby potajemne nagranie służbowej rozmowy z ministrem Bogdanem Klichem, konstytucyjnym ministrem RP. Niewiele jest krajów, w których urzędnik państwowy po tego rodzaju wyznaniu nie zostałby zaproszony do rozmowy w innym pomieszczeniu niż studio telewizyjne.

Rzecz się jeszcze skomplikowała po informacji NPW, że w domniemanej bliskości kokpitu znaleziono ciała również kilkunastu innych osób. Ale za to bez zwłok dowódcy i drugiego pilota.

Chętnie pomogli MAK-owi

Wiemy już teraz, że pierwszy stenogram, nominalnie przygotowany przez MAK, powstał dzięki nieformalnej, w zasadzie amatorskiej i prowadzonej w złych warunkach współpracy kilku członków komisji Millera, z których jeden miał rozpoznać głos polskiego generała. Dziś nikt się do tego nie przyznaje, ale w sierpniu 2011 roku ppłk Robert Benedict i Waldemar Targalski, obaj z KBWLLP, w wywiadach dla „Naszego Dziennika” potwierdzili, że to dzięki niefrasobliwej pomocy polskiej strony MAK uzyskał możliwość medialnego pastwienia się nad generałem Błasikiem.

KBWLLP w czasie prac nad swoim raportem nie dysponowała jeszcze ekspertyzą z Krakowa, miała natomiast stenogram wykonany przez centralne laboratorium kryminalistyczne KGP. Tyle że policyjni autorzy również nie zidentyfikowali głosu generała w badanym nagraniu. Wtedy ponownie do akcji ruszyli ludzie od Millera i – według słów jednego z członków komisji, dr. inż. Macieja Laska – samodzielnie przypisali odczyty wysokościomierza barycznego gen. Błasikowi. Co lepsze, włożyli mu w usta kwestię „Nic nie widać?”, której krakowskie laboratorium w ogóle nie zdołało odsłuchać w nagraniu.   

Już te przykłady wystarczą, żeby ukazać graniczący z nonszalancją – by nie użyć mocniejszych słów – brak odpowiedzialności w sprawach najwyższej wagi państwowej. O braku empatii wobec rodziny zmarłego oficera i pogardzie dla wartości ważnych w polskim kodzie kulturowym, nawet nie warto wspominać.

Bez wraku ani rusz  

Teraz nie ma już czego poprawiać lub dopisywać do raportu, który szykowano w pośpiechu, żeby tylko zdążyć przed zeszłorocznymi wyborami do parlamentu. Kierowana przez ministra MSWiA komisja dowiodła swej bezużyteczności, a nawet szkodliwości w zakresie działań, do jakich została powołana. Badanie wypadku lotniczego to coś z gruntu innego niż zarządzanie emocjami społecznymi w interesie rządzących bądź organizowanie medialnych klakierów dla głoszenia hasła „Polacy, nic się nie stało”.

Jeżeli ma powstać komisja, to tym razem międzynarodowa, z udziałem specjalistów gwarantujących fachowość badań i obiektywizm rezultatów. Ważne też, aby tym polskim śledczym, którzy dowiedli swojej rzetelności, stworzyć warunki prowadzenia dalszego postępowania, w oparciu o niezbędny materiał dowodowy, na który składają się wrak samolotu, oryginały nagrań z rejestratorów, broń i kamizelki borowców, telefon satelitarny prezydenta, wymagane prawem sekcje zwłok.  

Potrzeba wyjaśnienia rzeczywistego przebiegu zdarzeń, a następnie ustalenia przyczyn śmierci blisko stu osób, w samolocie rządowym TU 154M numer 101, pozostaje wciąż istotnym elementem polskiej racji stanu.

 

 

„Tygodnik Solidarność” nr 5, z 27 stycznia 2012

czytaj także

http://waldemar-zyszkiewicz.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=604&Itemid=35

Nagroda czasopisma „Poetry&Paratheatre” w Dziedzinie Sztuki za Rok 2015 Kategoria - Poezja

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka