Poczynania kolejowych związkowców kosztowały spółkę dwa miliony złotych. Do tego ci wszyscy rozwścieczeni pasażerowie. Wiem, bo słyszałem. Na przykład w lewicowym radiu Tok FM usłyszałem rozżalonego starszego pana, który twierdził, że tak nie może być. Że nie może tak być, że kolej stoi. Tak on twierdzi. Wysondowana pani stwierdziła, że kolejarze nie mogą dostać podwyżki, bo przecież nie pracują. Przynoszą straty spółce, skąd więc spółka ma mieć jakąś kasę na podwyżki? Darmozjady związkowe. Jeden z tabloidów napisał (wczoraj), że na kolei ma zapanować hekatomba. Czy coś innego w podobnej poetyce. To dlatego, że „związki zawodowe nie dogadały się z dyrekcją”. A zwykli ludzie nie mogą pojechać do pracy. I na wakacje. A benzyna droga. I frank też.
Tylko w jednym serwisie, niestety nie pamiętam jakiej stacji radiowej, usłyszałem, że mężczyzna z 20 letnim stażem zawodowym zarabia 1500 brutto. Ale jak ma dostać podwyżkę, skoro nie pracuje? Już by dzisiaj dwa miliony były dla niego. A tak znowu tylko na premie dla tych, co zarabiają 17 tys. brutto i więcej zostanie. Zasrani związkowcy.