Sindbad Żeglarz Sindbad Żeglarz
119
BLOG

Kaczyński przegrał: porażka zamiast pogromu

Sindbad Żeglarz Sindbad Żeglarz Polityka Obserwuj notkę 21

Niedzielna debata była mocno bezbarwna, ale nie zgadzam się z teorią niektórych salonowych publicystów, że padł w niej remis. Moim zdaniem górą był Bronisław Komorowski, choć trafniejsze będzie stwierdzenie, że to nie Komorowski wygrał, ale Kaczyński przegrał. Merytoryczna ocena debaty wymaga benedyktyńskiej pracy polegającej na sprawdzeniu procentów, miliardów i innych danych, jakimi ciskali w siebie kandydaci. Tego rodzaju praca przekracza możliwości prostego blogera, więc liczę na to, że weźmie się za nią jakiś profesjonalny dziennikarz. Byłoby to interesujące i mogłoby zmienić potoczną percepcję spektaklu. Taka właśnie weryfikacja doprowadziła do odwrócenia wrażenia po jednej z debat Busha z Gorem w 2000 r., bo okazało się, że wiele szczegółowych informacji podawanych przez Gore’a było wyssanych z palca.

 

Poza wspomnianymi procentami, miliardami i innymi danymi, obaj panowie raczyli nas – przede wszystkim – masą ogólników, przy czym Kaczyński był tym kandydatem, który żonglował nimi gorzej. Nie przekonują mnie jego wywody dotyczące spraw gospodarczych, gdzie - jego zdaniem - osią sporu jest przeciwstawienie "koncepcji zrównoważonego rozwoju” (popieranej przez samego Kaczyńskiego) i „koncepcji polaryzacyjno-dyfuzyjnej”, za jaką ma się opowiadać Platforma i Komorowski.

 

Przed wyruszeniem na debatę, b. premier uznał, że epatowanie widzów i słuchaczy „koncepcją polaryzacyjno-dyfuzyjną” nie jest dobrym pomysłem, więc użył innego sformułowania. Obwieścił więc, że Platforma realizuje „koncepcję lokomotyw”, która polega na tym, że niektóre ośrodki kumulują wielkie bogactwa, które później mają się rozejść po całej Polsce. Pan Kaczyński uważa, że ta koncepcja jest niewłaściwa, bo – trawestując jego wywody – bogactwo raz skumulowane nie rozejdzie się nigdy. Odnoszę wrażenie, że ten tok rozumowania ma niewiele wspólnego z problemami Polski, ale jest typowy dla b. premiera, który – mówiąc o sprawach gospodarczych – często posługuje się pojęciami socjologicznymi, literackimi albo krytykuje zjawiska, które są zwykłą przypadłością naszego niedoskonałego świata.

 

To wszystko jednak detale, bo od kiedy wymyślono debaty przedwyborcze, wiadomo że ich meritum jest sprawą drugorzędną. Wiadomo też, że ich istotą są emocje sportowe związane z pytaniem, który kandydat zrobi lepsze wrażenie, a który da się zepchnąć do narożnika. Żeby nie zostać obsadzonym w tej drugiej roli, trzeba mieć pewną wiedzę o funkcjonowaniu państwa, ale kluczem do sukcesu jest przygotowanie do samej debaty: emocjonalne i retoryczne. Kaczyński – nie pierwszy raz – przegrał na tym polu z kretesem.

 

Przez cały czas był spięty, jakby wszystkie osoby w studiu – łącznie z przychylną mu red. Lichocką – były jego wrogami. Fakt, że b. premier nie wyzbył się takiego sposobu reagowania, zdaje się potwierdzać wcześniejsze informacje sztabu, że przygotowywał się do tego pojedynku samodzielnie, sądząc że wystarczy „zaufać swojej pamięci”. Innymi słowy, nie wykonał pracy, bez której nie ma sensu pojawiać się w telewizji na debacie prezydenckiej. W ramach takiej pracy, kandydat bierze udział w – co najmniej – kilku debatach próbnych z udziałem sparing-partnerów, pod kontrolą ludzi, którzy oceniają i korygują różne detale jego zachowania. Tymczasem prezesowi PiS zabrakło takiej pomocy na poziomie podstawowym, bo nie było nikogo, kto by nim potrząsnął i wykrzyczał, że jeśli będzie taki najeżony, to powinien dać sobie spokój z wyprawą do studia.

 

Nie było też nikogo, z kim prezes PiS mógłby popracować nad trickami retorycznymi. Chodzi o chwyty, które robią na widzach wrażenie i na długo zostają w pamięci, niezależnie od ich wartości merytorycznej. Politycy PO debatujący z Jarosławem Kaczyńskim zawsze mają coś takiego w zanadrzu, a on nigdy. W 2007 r. Tusk rozbił ówczesnego premiera, pytając o cenę kurczaków, opowiadając anegdotę o windzie i pistolecie, a także wtykając szpilę, że ilekroć Kaczyński przyjeżdża gdziekolwiek z wizytą, to ochrona blokuje pół miasta. Każdy z tych pocisków był starannie przygotowany przed debatą, nic nie było puszczone na żywioł. Komorowski był oszczędniejszy w takich środkach, ale nawet on nie przyszedł z pustymi rękami: wiedział, kiedy powiedzieć o „kłamstwie prywatyzacyjnym”, dotyczącym służby zdrowia; wiedział też, kiedy wyciągnąć papier, który „czeka na pana [Kaczyńskiego] dementi”. Nikt nie miał pojęcia, czego ten papier miał dowodzić, ale wiele osób pomyślało, że było tam coś ważnego. Takie numery to elementarz debat przedwyborczych i fakt, że Kaczyński tego nie wie – jest zdumiewający.

 

Tym razem przeciwnik nie był tak wymagający jak Tusk i dlatego rzecz zakończyła się zaledwie porażką, a nie – jak w 2007 r. – pogromem.

NAJLEPSZE WPISY Jarosław Kaczyński nic już (raczej) nie osiągnie http://szerokierondo.salon24.pl/293312 Tomasz Sakiewicz wśród narodu właściwego http://szerokierondo.salon24.pl/263323 Radio Kraków: Korwin-Mikke kontra Margaret Thatcher http://szerokierondo.salon24.pl/195450 Dowcip Bielana: prezydent USA uchyla się od prawyborów !?!? http://szerokierondo.salon24.pl/165255 Wszystkie wolty Marka Jurka http://szerokierondo.salon24.pl/187020 Władysław V: Pieśń o zatrzymaniu Kaczora http://szerokierondo.salon24.pl/192332 Jarosław, kolega dr Migalskiego http://szerokierondo.salon24.pl/182447 (Gen. Franco + Bellona) = tortury dla czytelników http://szerokierondo.salon24.pl/167932

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka