wbimab wbimab
1215
BLOG

Gwarancje NATO warte są tyle co brytyjskie i francuskie w 1939

wbimab wbimab Polityka Obserwuj notkę 29

      Szczyt NATO dobiegł końca i stało się to czego się spodziewałem. Choć sytuacja geopolityczna Europy Środkowo-Wschodniej od czasu naszego przyłączenia się do sojuszu zdecydowanie się skomplikowała, nie zagwarantowano członkom w tym regionie niczego ponad dotychczasowe ogólne zapewniania. Warto przypomnieć, że Polska Węgry i Czechy weszły do NATO przy silnym sprzeciwie Rosji, której ostatecznie udało się uzyskać obietnicę nie umieszczania na terenie nowych państw członkowskich żadnych instalacji bojowych sojuszu. I taki też stan mamy od 1999 r. do dziś. Nie ma w Polsce żadnych uzbrojonych instalacji natowskich, nie ma żadnych baz, nie ma sojuszniczych żołnierzy. Tak więc de facto gdyby w tym momencie ktoś nas zaatakował, to jedyne oddziały i sprzęt natowski, które mogłyby bronić Rzeczypospolitej to nasi nieliczni, polscy żołnierze z ich marnym uzbrojeniem. Optymiści rzekną zaraz - ale przecież jest artykuł 5, który gwarantuje zaangażowanie wojsk sojuszniczych w obronę zaatakowanego członka. Można oczywiście tak mydlić sobie oczy, jednakże miałoby to większy sens w wypadku, gdyby we wspomnianym artykule faktycznie istniał zapis o bezwarunkowym użyciu sił zbrojnych. Tymczasem zapis mówi, że reakcja poszczególnych członków na atak na sojusznicze państwo ma być taka jaką: „strony uznają za konieczną, łącznie z użyciem siły zbrojnej”. Dlaczego niby atak na Polskę ze strony największego państwa na świecie, posiadającego 16 tys. głowic nuklearnych i ponad milion żołnierzy w służbie czynnej, miałby skłonić sojuszników do czegoś więcej niż wysłania not protestacyjnych? Dlaczego nagle obce narody miałyby mieć ochotę umierać za Białystok, skoro nie chciały tego robić za Gdańsk? I po co Turcy, Hiszpanie, Włosi czy Kanadyjczycy mieliby wdawać się w walkę z mocarstwem, które im nie zagraża, jednocześnie narażając się na jego odwet? Z drugiej strony sojusznicy, którzy mogą czuć się zagrożeni z tej samej co my strony obecnie nie prezentują odpowiedniej siły, by stanowić realne wzmocnienie. Ich reakcją mogłoby być również ograniczenie się do protestów w obawie, by agresorzy z rozpędu nie napadli i na nich. To oczywiście tyczy się Rumunii, Węgier, Czech czy Słowacji. Litwa, Łotwa i Estonia najprawdopodobniej podzieliłyby nasz los, gdyż są przeciwnikami zdecydowanie najsłabszymi na tym kierunku odzyskiwania przez wiadome państwo dawnych wpływów.

      Wywodem powyższym chcę wskazać, iż NATO ewoluuje w stronę, w którą ewoluowały wszystkie sojusze i struktury międzynarodowe, które już nie istnieją lub nie funkcjonują, a więc unicestwienia albo trwania "na papierze". Wiadomym jest przecież, że sojusze powstają, kiedy istnieje jakiś przeciwnik, wróg, a rozpadają się, gdy wspólnie odczuwane zagrożenie znika. Po II wojnie światowej dla państw założycielskich i kolejnych przystępujących do NATO członków takim wrogiem był Związek Sowiecki i jego satelici skupieni w Układzie Warszawskim. Istniały konkretne plany i realne zagrożenie inwazji sowieckiej na Europę Zachodnią, tak jak i realnymi były zabiegi sowietów o opanowanie różnych rejonów świata, wspieranie i inspirowanie komunistycznych przewrotów, na co Amerykanie reagowali od pewnego momentu polityką powstrzymywania (z różnych efektem oczywiście). Po upadku ZSRS tego typu niebezpieczeństwo na wiele lat zniknęło. I nie istnieje nadal dla wielu niegdyś zagrożonych państw. Inaczej jest jednak w wypadku dawnych republik sowieckich oraz państw satelickich, do których należała Polska. Wyraźnie widać, iż Rosją dąży tutaj do odbudowania swojej strefy wpływów i nie jest wykluczone, że skoro w odniesieniu do tak samo traktowanego odcinka kaukaskiego użyła siły, kiedyś może dojść do tego również w Europie Środkowo-Wschodniej (w październiku 2009 r. prezydent Rosji stwierdził, że wojna z Gruzją oznaczała załamanie się "starego porządku światowego"). Tak więc kilka państw zupełnie słusznie w putinowskiej Rosji upatruje zagrożenia i chciałoby mieć gwarancje bezpieczeństwa na wypadek agresji z tego kierunku. Z drugiej strony przeważająca część członków NATO niebezpieczeństwa ze strony Rosji nie odczuwa, chce z Rosją robić interesy na polu gospodarczym (Włochy, Francja Niemcy), czy wciągnąć ją w walkę z zagrażającym im terroryzmem (przede wszystkim USA, zwłaszcza demokraci).

I tutaj pojawia się swoisty paradoks, który sprawia, że NATO coraz bardziej traci swój sens istnienia. Największe mocarstwo w sojuszu nie uważa Rosji za groźnego przeciwnika, gdyż zdecydowanie bardziej obawia się islamskich terrorystów, kilku państw muzułmańskich z Iranem na czele, Korei Północnej oraz rosnących w siłę Chin. Co więcej liczy na pomoc Rosji w walce z terroryzmem międzynarodowym, i bez wątpienia rozpatruje jako ewentualnego sojusznika przeciw Chinom, które zapewne sięgną kiedyś po rosyjskie ziemie na Dalekim Wschodzie. Ataki terrorystyczne w Europie Zachodniej pokazały, że dla tej części kontynentu zdecydowanie realniejszym jest zagrożenie tego typu niż z dalekiej Rosji, więc tam pomysł wciągnięcia Rosji w budowę jakiegoś systemu obrony przeciwrakietowej musi się podobać. Tymczasem w naszej części Europy zagrożenie międzynarodowym terroryzmem jest wciąż stosunkowo niewielkie. W związku z powyższym mamy do czynienia z wyraźnym konfliktem interesów oraz problemem wyznaczenia celu dla jakiego ten sojusz w ogóle istnieje. To oznacza, że jest on właściwie dysfunkcjonalny, przynajmniej jeśli chodzi o spełnianie pokładanych w nim nadziei przez narody naszej części Europy. Jestem niemal pewien, że jeśli ceną za zabezpieczenie USA i Europy Zachodniej przed atakiem nuklearnym z Bliskiego czy Dalekiego Wschodu będzie pozostawienie Polski i jej sąsiadów na południu i wschodzie z rosyjskimi planami sam na sam, to zostanie ona przez zachodnich Europejczyków oraz Amerykanów (na pewno demokratów, co do republikanów nie mam pewności) zapłacona.

      Wnioskiem z obserwacji zmieniającej się sytuacji międzynarodowej, jak również historii, która jest świetną nauczycielką, powinno być przede wszystkim liczenie na siebie. Należy inwestować w obronność, wyszkolenie, uzbrojenie żołnierzy, kupować nowy sprzęt, stworzyć przeszkolone rezerwy liczące pół miliona ludzi, a nie marne dwadzieścia tysięcy. Trzeba ponadto zacieśniać relacje z państwami, które mogą odczuwać zagrożenie z tej samej strony i również zachęcać je do inwestowania znacznych środków na cele obronne. Jeśli do władzy wrócą republikanie zrobić wszystko, by powstała w Polsce duża baza wojskowa, niezależnie czy z wyrzutniami rakiet przechwytujących czy ze sprzętem innego typu. Tylko obecność kilku tysięcy amerykańskich żołnierzy na naszym terytorium gwarantuje, że w razie posiadania w Polsce drogiego sprzętu oraz rzeszy własnych chłopców, Amerykanie mogą mieć ochotę za Polskę umierać.

wbimab
O mnie wbimab

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka