Grzegorz Wszołek - gw1990 Grzegorz Wszołek - gw1990
10705
BLOG

Fantazje dziennikarza o pijanym generale Błasiku

Grzegorz Wszołek - gw1990 Grzegorz Wszołek - gw1990 Polityka Obserwuj notkę 50

Po paru miesiącach przerwy, gdy znowu kolejna rosyjska wrzutka doczekała się obalenia przez polskich ekspertów, czas wrócić do postawy etyczno-moralnej i dziennikarskiego warsztatu Jana Osieckiego. Dla każdego normalnego obserwatora, a szczególnie dla dociekliwego dziennikarza, zarzut MAK pod adresem zmarłego generała Andrzeja Błasika zdawał się absurdalny, propagandowy i wymagał weryfikacji, nie mówiąc już o próbie czasu. By uzmysłowić, z jakim poziomem warsztatowym w przypadku bajkopisarza smoleńskiego mamy do czynienia, posłużę się cytatami innego reportera, którego postępowanie (zainteresowanie faktami, próby ich ustalenia) uważam za wzór. 

Na początek proponuję kilka głośnych haseł samozwańczego eksperta Osieckiego, który w ostatnich latach w żadnej innej kwestii nie wypowiadał się w mediach, prócz katastrofy smoleńskiej. Pisownię, wiele mówiącą o poziomie autora, pozostawiam bez zmian: 

Komentarz Jana Osieckiego w Salonie 24, 24.08.2012 r.: Zrozum wreszcie, ze oni nie wiedzili do kogo naleza fragmenty z ktorych pobrano probkę. DOpiero pozniej je zidentyfikowali. Poza tym gdyby rosjanie chcieli cos zrobic - to oznajmiliby ze w krwi LK był alkohol. To byłaby sensacja. 

W tym samym dniu: Trudno zaprzeczać faktom. Alkohol w krwi Błasika został wykryty. I próbkę pobrano zanim zidentyfikowano ciało. 

Proszę zwrócić uwagę na źródło kolejnej szkalującej insynuacji pod adresem Błasika – portal gadu gadu! A proszę bardzo: http://www.gadu-gadu.pl/we-krwi-gen-blasika-jednak-byl-alkohol
Jest cytat z komunikatur prasowego prokuratury. WYstarczy?
 

I kolejne kłamstwo:Fakt, że w próbce kwri Błasika wykryto alkohol potwierdziła już wieki temu polska prokuratura.
Czy był w kabinie? Sami prokuratorzy wojskowi po konferencji natemat stenogramow z IES powiedzili że "nie ma dowodów, które pozwalałyby jednoznacznie potwierdzić lub Błasik był w kabinie lub ze go tam nie było".
Można domniemywac, ze był. Świadczą od tym choćby slowa odczytane przez IES. Ale to jest zupełnie off topic tego wpisu Wywczasa.
 

A teraz polecam wpis dziennikarza, który również był w Smoleńsku, ale w tych dniach, gdy pod wrak samolotu jeszcze można było podejść i coś zobaczyć. Osiecki, tak bardzo zainteresowany pisaniem książek o Smoleńsku (język, ortografia i niechlujstwo z pewnością go do tego uprawniają, takie czasy), odmierzał wysokość najbardziej znanej brzozy na świecie, przyokazji pstrykając sobie słitfocie. Ale do dzieła, oto cytaty dziennikarskiego przeciwieństwa Osieckiego, czyli Przemka Wojciechowskiego: 

Widok ten nie należał do najprzyjemniejszych. Buty, torebki, marynarki, mundury, telefony. Wszystko ubłocone, zniszczone. Obserwowałem jak posegregowane rzeczy trafiały do foliowych worków, które następnie zabierali Rosjanie. Kilkadziesiąt metrów za namiotami ciężki sprzęt budowlany szarpał wrak Tupolewa. Mówiono, że wciąż szukają ciał. Kiedy przyglądałem się temu wszystkiemu, do jednego z naszych przedstawicieli ( był w mundurze z polską flagą na ramieniu) podszedł ktoś z rosyjskich służb.   Prokurator? Ubrany był w zwyczajne, cywilne ciuchy. Towarzyszyła mu jeszcze jedna osoba. Mężczyzna. Stałem może 20 metrów od nich. Rosjanin wyjął teczkę spod pachy a z niej kilka kartek. Część zapełniona drukiem , cześć zapisana pismem odręcznym. Zainteresowany podszedłem bliżej. Szybko zrozumiałem się, że trzecia osoba ta to tłumacz. Wszyscy usiedli przy jednym ze stołów przed namiotem. Rosjanin odczytywał tłumaczowi kolejne zdania a ten, po polsku dyktował jej naszemu przedstawicielowi, który z kolei skrupulatnie wszystko notował. Zorientowałem się , że tłumaczone dokumenty to wyniki badań krwi ofiar i wstępne oględziny miejsca katastrofy a w zasadzie kwestie dotyczące szczegółów położenia kabiny pilotów. Stanąłem na tyle blisko, że słyszałem każde ich słowo. Moja obecność jeszcze nikogo nie niepokoiła , być może brano mnie za osobę pracują na miejscu katastrofy?    

Z tłumaczonej treści jasno wynikało kilka kwestii.  

Po pierwsze: Rosjanin odczytał tekst mówiący o tym, że z oględzin, których dokonano na miejscu katastrofy wynikało jasno, że w kabinie pilotów nie było osób trzecich.Nie potrafię powiedzieć skąd Rosjanin miał te informacje. Nie wiem też na ile ten stan rzeczy mógł ulec zmianie i czy w następnych dniach pojawiły się informacje przeczące temu co usłyszałem.   

Po drugie: Ten sam Rosjanin odczytał fragment dotyczący obecności alkoholu we krwi ofiar katastrofy. Jasno wynikało z niego, że żadna z osób będących w kabinie pilotów nie piła alkoholu w dniu katastrofy . Nikt nie był także pod wpływem substancji odurzających. Nikt, to znaczy, że generał Błasik także. I w tym przypadku również nie wiem czy badania te były ostatnimi i czy kilka dni później kolejne badania ( zaznaczam – jeśli były) nie przyniosły innych wyników?  

Nie wiem jak obszerny i co jeszcze zawierał dokument odczytywany przez Rosjanina. Nie wiem, bo kiedy Rosjanin zorientował się, że nasłuchuje, przestał czytać i wskazując palcem zapytał o mnie polskiego śledczego. Skracając opowieść, napiszę, że zaraz potem, wraz z operatorem, tłumaczką i współpracownikiem zostaliśmy wyprowadzeni z terenu lotniska. Nie pomogły żadne argumenty.   

Tak więc dzień po katastrofie polscy śledczy otrzymali informacje, które diametralnie odbiegały od tego, co na słynnej konferencji prasowej przedstawiła T. Anodina. Rzeczywistośc dzień po katastrofie bardzo rózniła się od tej narysowanej prze ekspertów Maku - u. Jak to możliwe?  

Przytoczyłem Państwu lekturę może długiego fragmentu z artykułu  dziennikarza, ale jak wiele mówiącego nie tylko o smoleńskim śledztwie, ale i kondycji polskiego dziennikarstwa. Śledczy zarówno polscy jak i rosyjscy – od pierwszych dni wiedzieli, że żaden z członków załogi nie był pod wpływem alkoholu w chwili tragedii i – co jeszcze bardziej istotne – nikt postronny nie przebywał w kabinie pilotów. Gdyby Osieckiemu się chciało, zweryfikowałby swoje sensacyjne ustalenia, zamiast dawać powód do zasłużonych wyzwisk i domysłów o to, komu jego publikacje służą. Bo z pewnością nie robi tego dla naszej wiedzy, pogłębienia wiedzy opinii publicznej o najważniejszym wydarzeniu w historii Polski ostatnich lat.  

Jan Osiecki po oficjalnym i ostatecznym dementi ze strony polskich ekspertów, powinien zapaść się pod ziemię. Jeśli jeszcze ma jakieś zdolności honorowe, wszak w każdej chwili może udowodnić, że jest mężczyzną, winien pójść czym prędzej do kwiaciarni i wybrać się z przeprosinami do Pani Ewy Błasik.  

Katastrofa smoleńska to chyba pierwsza tak znacząca sprawa w III RP, którą chcieli sobie spokojnie i po swojemu ułożyć tzw. dziennikarze, jakby się im wydawało, że pobawią się w puzzle. Jeszcze gdyby jeden element nie pasował do całej układanki, można byłoby pomyśleć o zmianie konstrukcji. W tym, co robią Osiecki, Kublik i Czuchnowski – w ilości pomyj, jakie spadły na niewinnych ludzi, którzy nie mają szans się obronić – od dawna brakuje logiki.

Wszystkie zamieszczone teksty na tym blogu należą do mnie i mogą być kopiowane do użytku publicznego tylko za moją zgodą. Grzegorz Wszołek Utwórz swoją wizytówkę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka