wujcio Stefan wujcio Stefan
370
BLOG

Polacy wcale nie są najbardziej zapracowanym narodem świata!

wujcio Stefan wujcio Stefan Gospodarka Obserwuj notkę 2

Podczas popijania wieczornej parzochy rzuciłem od niechcenia okiem na wiadomości, emitowane w tej drugiej, zaprzyjaźnionej stacji. Zwykle unikam takich zabiegów, bo grozi to śmiercią przez udławienie się fusami, szczególnie, gdy na ekranie pojawi się Gargamel i to bynajmniej nie w trakcie emisji Smerfów.

No ale trudno, raz maty rodyła. No to siorbię sobie i patrzę i po raz kolejny dowiedziałem się, że Polacy są najbardziej zapracowanym narodem świata. Polak pracuje w tygodniu i po 60 godzin, rekordzistką była nieszczęsna pani krawcowa z Lublina, która dymała i po 16 godzin dziennie (pewnie i weekendami), z czego wychodzi lekko 80 godzin w tygodniu. I nie wyglądała bynajmniej na jakąś forsiastą czy też szczególnie zadowoloną z życia. Przeciwnie, ubrana była dość biednie i żal mi się zrobiło poczciwej kobiety. Potem szybki "look" na młodą damę, która przepracowawszy 3 lata w korporacji uznała, że ma dość tej plantacji i odeszła. Dalsza część reportażu dotyczyła, oczywiście, Japończyków.

Z pewnością niejeden czytelnik tego bloga (zakładając, że będzie Was więcej, niż jeden :-)  ) pomyśli sobie: no właśnie, ja robię w nadgodzinach, moi znajomi robią w nadgodzinach, to dlaczego u licha jest u nas coraz gorzej ? Dlaczego, skoro jesteśmy bardziej pracowici od Niemców, to ciągle my do nich jeździmy zbierać szparagi a nie oni do nas ?

Cóż, przede wszystkim należy stwierdzić, że praca sama w sobie nic nie znaczy. Cóż z tego, że ja będę zasuwał z łopatą przy kopaniu rowu, podczas gdy Hans albo jego skośnooki kolega nacisną guzik i samo się zrobi, 3 razy szybciej. Nie sztuka jest robić jak wół: owszem, do ludzi, którzy potrafią tyrać 20 godzin dziennie czujemy instynktowny szacunek. Ale to nie praca jest dobrem, wbrew temu, co się głosi, tylko jej owoce. Dyskutowałem kiedyś z facetem, który całkiem poważnie mówił, że wynalazek kombajnu odebrał pracę setkom kosiarzy i sierpowników i trzeba powrócić do ręcznego ścinania łanów. Zresztą nie świadczy to wcale tragicznie o jego umysłowości: można sobie otworzyć dzieło "Najwybitniejszego Ekonomisty XX wieku" (jak mawia pan Kołodko) i tam będzie dużo o zbawiennym wpływie budowy piramid tudzież kopania i zasypywania dołów. Zresztą kopanie i zasypywanie było wynazalkiem nie kogo innego, jak właśnie Napoleona, który ponoć cieszył się jak dziecko, że jego roboty publiczne poszerzają dobrobyt w narodzie. 

Zatem powtórzmy raz jeszcze: praca sama w sobie nie niesie dobrobytu. Ale czy oznacza to, że jesteśmy bandą niezorganizowanych troglodytów i że cała para idzie u nas w gwizdek, podczas gdy za Odrą wszystko jest tak strasznie cacy?

Cóż, nie sposób zgodzić się z tym stwierdzeniem. Od 20 lat komuny u nas rzekomo nie ma. W dodatku przy takich obciążeniach podatkowych działa tylo ten biznes, który naprawdę, NAPRAWDĘ się opłaca. Nie sposób przy tym Polakom odmówić pomysłowości.

Więc gdzie tkwi problem ? Otóż statystyki, mówiące o tym, że pracujemy po 48 godzin tygodniowo odnoszą się do PRACUJĄCYCH Polaków. Tymczasem w Polsce obok tych zasuwających na 3 etaty i siedem zleceń nieszczęśników również wesołków z ławki w Wilkowyjach. Inna sprawa z czego to wynika, ale tak już jest. Zdrowych jak koń emerytów mamy mnóstwo, rencistów również, i proszę sobie wyobrazić, że nie każdy z tych rencistów jest unieruchomiony na tyle, by nie był w stanie podjąć jakiejkolwiek pracy.

Ale odłóżmy niepracujących. Okazuje się, że nawet spośród zatrudnionych należy oddzielić ludzi wykonujących "prawdziwą pracę" od tych, którzy parają się "pracą pozorną". Pracą prawdziwą określa się zwykle taką pracę, za jaką na wolnym rynku ktoś zapłaci pieniądze. Czyli, z grubsza, ludzi zatrudnionych w sektorze przedsiębiorstw. W Polsce jest to około 5,5 milionów ludzi (jak rzecze GUS).  Bo trudno powiedzieć, żeby ludzie zatrudnieni w sektorze publicznym coś wytwarzali. Ich pensje wypłacane są z budżetu wypracowywanego przez te 5,5 miliona ludzi. Ktoś mógłby rzec: Hej, czyli 5,5 miliona ludzi utrzymuje pozostałe 32 miliony ?

Brzmi strasznie, ale nie jest to prawda.

Jest gorzej. Spośród tych 5,5 miliona sporo ludzi para się pracą, która sama w sobie nie jest wiele warta, ale wymusza ją opresyjny charakter naszego państwa.

Weźmy na przykład księgowego. Mamy w Polsce może kilkaset spółek tak wielkich, że ich właściciele nie są w stanie bez dyplomowanego księgowego określić, czy w danym roku był zysk, czy też nie. Cała reszta jest do zrobienia po intensywnych studiach podyplomowych na Wyższej Szkole Dodawania, Odejmowania, Zarządzania i Marketingu. Tymczasem dzięki instytucji zwanej państwo mamy tyle przepisów i tyle czyhających zewsząd pułapek, że nawet przysłowiowa baba z kiosku musi opłacać się biuru rachunkowemu, żeby nie pójść do mamra albo nie dostać mandatu. Krótko mówiąc, księgowy to najczęściej taki facet, który pomaga ci, żebyś nie oberwał od państwa. Gdyby państwo nie wpychało się ze swoimi mackami, nakazami i zakazami, księgowy, tak pożyteczny przecież i życzliwy człowiek, okazałby się zbędny. To samo można powiedzieć o większości prawników, behapowcach, doradcach podatkowych, pozyskiwaczach funduszy, wykładowcach Wyższych Szkółek Zdobywania Papieru i całej reszcie ludzi, którzy odwalają pożyteczną i godną zapłaty pracę, ale sensowną tylko w chorych warunkach, w których istniejemy.

Zatem mniej niż 5,5 miliona ludzi utrzymuje pozostałe 32 miliony i taka jest prawda. Nic dziwnego, że muszą oni dymać na dwa etaty. Czy jest tu jakiś pozytyw ?

Oczywiście, że jest, a jakże.

Dawniej ośmiu chłopów pańszczyźnianych utrzymywało jednego szlachcica. Dziś jeden chłop potrafi wyżywić aż sześciu ! Postęp panie, postęp !

 

 

Lubię rano zaparzyć sobie kubek obrzydliwej kawy, poprzeglądać wiadomości z mainstreamowych serwisów informacyjnych i potłumaczyć z orwellowskiego na nasze. Ostatnio coraz częściej gram na basie. Moja strona jest warta2,73 Mln zł

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka