dAquin dAquin
93
BLOG

Wojna polityka Kaczyńskiego z postpolitykiem Komorowskim

dAquin dAquin Polityka Obserwuj notkę 30

           Zgadzam się z różnymi analitykami sceny politycznej, iż wybór między Kaczyńskim a Komorowskim jest wyborem między polityką a pospolityką. Wyraźnie widać (i słychać), że Kaczyński jest politykiem racjonalnym i kompetentnym, posiadającym pewną wizję państwa, Europy i świata, Komorowski zaś – wbrew swoim zapewnieniom – najbardziej nadaje się do pilnowania żyrandoli w Pałacu Prezydenckim. Takie przynajmniej sprawia wrażenie.

 

           Dla Kaczyńskiego polityka jest terenem spierania się wielkich idei, jest kontynuacją dawnych sporów o Polskę, jest miejscem, gdzie toczy się walka na argumenty i racje. Kaczyński ma – jak to się na ogół mówi – „charyzmę”, jest wodzem, czyli kimś, kto w swoim obozie politycznym góruje o głowę nad innymi, wskazując wszystkim dalekosiężny cel. Nie oznacza to, iż Kaczyński brzydzi się socjotechniką i politycznym pijarem. Bynajmniej. Dla niego jednak używanie tych narzędzi służy owym dalekosiężnym celom, które sobie i innym wyznacza. Nie dąży do władzy dla niej samej. Nie szuka poparcia ludzi po to, aby być wybranym. Dla niego polityka nie jest rodzajem gry dla ludzi, których to zajęcie „kręci”.

 

           Dlaczego Komorowskiego uważa się za polityka, nie wiemy. Jest tworem umownym, równie dobrze mógłby się nazywać Sikorski lub Nowak. Jest „marką”, która sztucznie została wypromowana przez polityczny pijar. Nie ma „charyzmy”, ani wyraźnych poglądów, nie jest też rzecznikiem jakichś idei, które uwiarygodniałyby jego zaangażowanie. Komorowski jest postpolitykiem. Nie spiera się o racje, ale stara się skutecznie uczestniczyć w grze wyborczej w demokratycznym państwie, gdzie wygrywa – jak wiadomo – nie ten, kto ma rację, ale ten, kto zostaje wybrany. Jeśli wygra więc, to dlatego, by wygrać. Nie dla zrealizowania jakiejś politycznej idei, ale aby skończyć wreszcie z ideami, aby wygrać definitywnie z tymi, którzy marzą o powrocie tradycyjnego sporu o Polskę, o świat, a ostatecznie o jakąkolwiek ideę czy rację.

 

           I chcę tu wyraźnie powiedzieć, że jeśli chodzi o tę wojnę Kaczyńskiego z Komorowskim, wojnę polityki z postpolityką, to Kaczyński skazany jest na porażkę. Taki już jest marsz tego świata, taki bieg historii, taka nieodwołalna – moim zdaniem – „dziejowa konieczność”. Owszem, w tej wojnie możliwe są jeszcze zwycięstwa w poszczególnych bitwach, ale z czasem pewna ukryta, nieoczywista wyższość postpolityki – jeśli rzecz jasna świat ma się rozwijać – musi się objawić. Polityk Kaczyński zatem może zostać prezydentem, a potem może nim być nawet przez dwie kadencje, ale jeśli chce cieszyć się poparciem społecznym, musi porzucić swoje polityczne nawyki i ukryć swoje dalekosiężne cele. A wówczas paradoksalnie jego polityka przegra z postpolityką, a Kaczyński chcąc nie chcąc stanie się Komorowskim.

 

           Racje Kaczyńskiego potrzebują wsparcia większego niż ludzki rozum. Kaczyński swoich idei, przynajmniej w powszechnym społecznym wymiarze, nie obroni, ani nie usprawiedliwi. Ludzie wybiorą to, co prostsze, łagodniejsze, bardziej przyjemne. Zgodnie z zasadą postpolityki. To, że kiedyś polityka wygrywała, nie odbywało się mocą jej wewnętrznych cnót, czyli dzięki swej racjonalności. Wygrywała, gdyż wsparta była lękiem o życie, walką o przetrwanie, słowem – impulsami płynącymi z popędu samozachowawczego. Rozum ludzki pracował więc w funkcji innej potrzeby. Dzisiaj pracuje w funkcji uczuć: upodobania i awersji, przyjemności i przykrości.

 

           Kaczyński – pisałem już o tym we wcześniejszych moich wpisach – wygra jedynie wówczas, gdy ma wygrać. Jeśli duch Paschy, który go dotknął w czasie Tragedii Smoleńskiej i który go – jak wierzę – nadal niesie, takiego zwycięstwa pragnie. Ważne, by o tym wiedział i pamiętał. Pozwoli mu to wierzyć, że dobrze robi, „puszczając stery”, nie licząc zbytnio na swoje siły, nie wpatrując się w politykę, jako miejsce jakoś szczególnie ważne na tle innych aspektów życia.

 

           Z postpolityką nie wygra już trwale żadna polityka. Wygra z nią coś, co już nie jest polityczne, bo przewyższa ją i przekracza, coś, co nie jest – jak to określał klasyk Arystoteles – ludzką sztuką rządzenia. Doraźne demokratyczne rządy przestają być bowiem miejscem, gdzie rozstrzyga się los człowieka. Postpolityka zdobywa świat, gdyż niemal nikt już nie wierzy, iż od rządzenia państwem zależy jakaś istotna część życia. Nie warto umierać za politykę, nie warto jej siebie ofiarowywać. Nie warto szukać spełnienia w tym, co stąd, z tego świata, a co właśnie się skończyło lub kończy, grzęznąc w posthistorii, w postfilozofii, czy w postpolityce.

 

           Co zatem warto? Warto się wychylać w stronę tego, co większe niż my. I to z każdego miejsca, w którym dane było nam się znaleźć. Z miejsca filozofa, artysty, lekarza, nauczyciela, księdza, polityka… Bo owo wychylenie lub otworzenie serca na coś, co większe od nas, czyni z naszego zaangażowania nową jakość, prawdziwą przygodę życia, wartość najbardziej poszukiwaną. Bo ostateczne i najważniejsze pytanie polityki nie jest pytaniem o to, jak rządzić ludźmi, ale o to, kto (co) nimi rządzi. Bo że nie rządzą sobą sami, to przecież widać…

 

dAquin
O mnie dAquin

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka