FRD FRD
195
BLOG

Paralizator w każdym aucie

FRD FRD Polityka Obserwuj notkę 2

 

Istnieje taki śmieszny twór, który nazywa się ministerstwo sprawiedliwości. Formalnie rzecz biorąc, sądy ani prokuratura odeń nie zależą, policja podlega ministerium spraw wewnętrznych. Ministerium sprawiedliwości podlega chyba tylko klawiatura, tj. więzienia i ich personel. Czyli jest to urząd-cieć, co tylko sprząta i bramy pilnuje. Aha, jeszcze coś tam ministerium skrobie w sprawie praw, które rząd chce przepuścić przez maszynkę do zatwierdzania, tj. przez tzw. sejm. Czyli stróż, co nie tylko zamiata i klucze nosi, ale też lubi się mądrzyć. Cóż, są chyba jeszcze takie twory jak centra legislacyjne rządu, sejmu, senatu, radcy prawni w każdym ministerstwie i każdym urzędzie, itd., itp. – ale najwyraźniej to za mało, trzeba mieć jeszcze jedną fasadę.

Nie pisałbym o tym, gdyby nie ostatni najazd medialny na niejakiego Michała Królikowskiego, faceta, który nie dość, że jest wiceministrem sprawiedliwości, to jeszcze ma etat na uniwersytecie i nosi ohydną bródkę. Otóż ów pan MK jest podobno zły, bo jest wyznania katolickiego, jest oblatem benedyktyńskim i jeszcze wydał duży wywiad z arcybiskupem Hoserem. No i co? Może dzięki temu mamy ustawę o zakazie czarów? A może przywrócił po cichu privilegium fori dla duchowieństwa? Zapłonęły stosy z heretykami, Lipowiec znów otworzył lochy? (a między nami mówiąc – nawet gdyby tak, to co z tego?).Wszyscy wiemy o co chodzi, i nie ma o tym tutaj dłużej pisać.

Gdy wspomniany pan MK formułował zapisy projektu ustawy o tym, jakby tu nie wypuszczać z więzienia groźnych ludzi, którym wyroki się pokończyły, nikt nie pyskował, że katol pisze ustawę zwalczającą podstawowe prawa ludzkie (prawo do sądu, non bis in idem, i parę jeszcze innych). No, prawie nikt – Gazeta Polska pisała, jakieś towarzystwa naukowe psychologów protestowały (ale kto by tam się słuchał czynnika społecznego, w dodatku fachowego – im przecież chodzi tylko o pieniądze i utrzymanie układu), ale osoba skryby chyba najmniej ich obchodziła. Na pewno już nie pyskowali ci, którym teraz przeszkadzają śluby zakonne pana wiceministra. Opozycja też łyknęła sprawę gładko – przegłosowali śmiecia prawnego, bo by im „wizerunkowo zaszkodziło”, gdyby się sprzeciwili, a ich własny projekt ustawy na pewno by przepadł dzięki niezmierzonemu poczuciu dobra wspólnego żywionemu przez koalicję rządowo-parlamentarną. Nikomu też nie przyszło do głowy, że przecież do czasu ewentualnego internowania wypuszczanych właśnie takich czy innych morderzów policja mogłaby była ich obserwować 24/7 – no, jak, niewinnych ludzi? Są przecież pijani rowerzyści, sprzedawcy dopalaczy i filuci tramwajowi do złapania.

W efekcie mamy ustawę, na mocy której będzie można bezterminowo trzymać za drutami alimenciarza, który zrobi strajk głodowy z powodu odłączenia mu TV w celi (o drastyczniejszych wypadkach już była chyba mowa, nie będę ich powtarzał). Drugi efekt jest jeszcze ciekawszy: założę się, że ci seryjni mordercy, którzy podpadną pod te paragrafy, w cuglach wygrają wszystkie sprawy w Sztrasburku.

Inna inicjatywa owego ministerium, równie gładko przeprowadzona w sejmowej maszynce do zatwierdzania praw: tzw. kontradyktoryjność w prawie procesowym. Ktoś za młodu naoglądał się Ally McBeal, i wpadł na pomysł, żeby w Polsce też tak urządzić, a przy okazji nieźle się zarobi. Dzięki temu sądy będą mogły już jawnie wywiesić sobie na fasadach sentencje w rodzaju Wielcy złodzieje małych wieszą albo Prawo jest jak pajęczyna.

Tyle o aktualnościach związanych z owym śmiesznym ministerium. A teraz proszę się zastanowić, do czego to ministerium właściwie służy? Chyba tylko do syfonowania skarg i próśb ludzi, którzy już nic nie mogą załatwić; podobnie zresztą jak służą temu i inne urzędy czy biura poselskie. A czemu się skarżą? Bo zostali ukształtowani przez komunistyczny reżim – dyktatura działała jak chciała, jakiekolwiek prawo było dyktowane przez zideologizowaną strukturę której celem było utrzymanie władzy. W tych warunkach jedynym – i nieraz skutecznym – sposobem było zanoszenie skarg, łomotanie do każdych drzwi, obojętnie, czy sprawa była prosta do załatwienia, czy nie, sprawiedliwa, czy nie, poparta łapówką, czy nie. W końcu ktoś coś dał, choćby na odczepnego. Po dwudziestu kilku latach Bógwieczego (nie nazywałbym tego demokracją) dalej mamy ten sam korowód ludowych skarg, tylko prawo i urzędy służą do ich odwalania – w końcu demokratycznie legitymowana władza (parlament, samorząd) ustanowiła przepisy, procedury i aparat wykonawczy, więc jest wszystko w porządku. Wraca pytanie: skoro jest tak świetnie, to dlaczego ludzie nadal się skarżą. Ano dlatego, że to prawo nie jest dla nich. To jest prawo – skorupa, służące tworzeniu instytucji i procedur, nie mające wiele wspólnego z realnymi potrzebami wspólnoty społecznej, choć stale swoje istnienie nimi uzasadniające. Prawo okazuje się tylko kawałkiem papieru, na którym można wszystko nabazgrać, potem skreślić, dwieście razy wymazać, itd. Wszystko, co obywa się bez prawa lub obok niego, nie będzie przez jego wykonawców tolerowane, chyba, że dysponuje – jak gang czy inna koteria – siłą równą (lub przynajmniej znaczącym wpływem) tworowi, który owo prawo kształtuje i egzekwuje. Myliłby się jednak ktoś, kto sądziłby, że pod ową plugawą skorupą samokorumpujących się praw, procedur, ministerstw i instytucji tkwi zdrowa tkanka narodu, i wystarczy ową skorupę zrzucić, by życie narodowe i społeczne znów zakwitło. Pod spodem tkwi ciało zropiałe, o zrzeszotniałych kościach, z mięśniami wątłymi i przyczepionymi do owej skorupy. Obieg skarg jest jednym z procesów życiowych tego ciała, który ową skorupę zasila w konstruujące ją kolejne warstwy zakrzepłej krwi, ropy, ekskrementów i gnilnych nacieków. Kultura składania skarg i podań jest również objawem innej choroby – sądy, prawo i inne instytucje powołane do egzekwowania prawa nie biorą pod uwagę praw ani realnych (wynikających z ludzkiej godności), ani wynikających z indywidualnego interesu ludzi czy wspólnot – więc naturalną koleją rzeczy ludzie wzrastają w poczuciu niesprawiedliwości. Prowadzi to do powszechnego przekonania, w którym istotny jest tylko własny punkt widzenia – wzięcie pod uwagę racji innych ludzi nie wchodzi w grę, bo i tak cię oszukają, a jeśli nie, to w uzgadnianie z nimi własnych spraw wtrąci się prawo i urząd. Dobro wspólne i więź znika.

Czy budowa alternatywnego systemu społecznego, który mógłby pozwolić na unieważnienie, zdekonstruowanie i w końcu strząśnięcie tej skorupy jest w ogóle możliwa? Czy zastąpienie owego ministerium, sądów, wydziałów prezydialnych i innych narośli arbitrażem społecznym ma szansę? Są ludzie, którzy nigdy na niezależny arbitraż się nie zgodzą – ci, którzy cieleśnie należą do tej skorupy, choćby ją – formalnie rzecz biorąc (jak np. przestępcy) – kontestowali. Ale jest też struktura, która nie dość, że w istocie jest alternatywną wspólnotą społeczną, dysponuje niezbędną etyką, i jeszcze do tego autorytetem, a zdolna jest całość tego nowotworu strącić w niebyt – i jest to Kościół. Co prawda odżegnuje się on od rządów, udaje mediację w miejsce należnej władzy sądzenia – ale nie oszukujmy się, jego rola jest ważniejsza, niż się nam może zdawać. Spójrzmy zatem trzeźwo, licząc wpływy i ich manifestacje, a nie przypadkowe sympatie i emocje: kto stoi po stronie narodu jako wspólnoty, a kto obudowuje naród konstrukcjami wiążącymi go i niszczącymi jego tkankę i etos? Oczywiście, w Kościele też działają agenci owej gnilnej galarety nazywanej państwem (nie zdziwiłbym się, gdyby wiceminister sprawiedliwości sam siebie co do tego oszukiwał), nie można ich tracić z oczu – ale tego, co Kościół przenosi – doktryny, etyki i kultu – nie zmienią, tak samo jak nie zmienią tego, jak ów depozyt buduje wspólnoty ludzkie. I tu dochodzimy do sedna sprawy – zakładem owego depozytu nie jest ideologia zgryzmolona przez niemieckiego dziennikarzynę, angielsko-niemieckiego fabrykanta, francuskiego prowincjonalnego adwokata czy niemieckiego syfilitycznego filologa, ale światło Zbawienia. Zasłonić je, zaćmić, zasnuć dymem – i można budować kolejne struktury alienacji: politycznej, społecznej, narodowej, materialnej.

Wnioski proszę sobie wysnuć samemu, na szczęście nikt tego czytać nie będzie, hehe.

FRD
O mnie FRD

felis domesticus, a czasem silvestris

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka