FRD FRD
998
BLOG

Sposób na Trynkiewicza

FRD FRD Prawo Obserwuj temat Obserwuj notkę 18

 

Sposób, jaki tzw. państwo polskie wymyśliło, żeby nie wypuszczać ludzi skazanych na śmierć, a których nie stracono, przy bliższym spojrzeniu okazuje się dziwaczny nawet dla laika.

Ustawa Sejmu RP z dnia 22 listopada 2013 r. o postępowaniu wobec osób z zaburzeniami psychicznymi stwarzających zagrożenie życia, zdrowia lub wolności seksualnej innych osób (Dz.U. RP 2014 z dnia 7 stycznia 2014 r., poz. 24), bo tak się oficjalnie nazywa „ustawa o bestiach”, skrupulatnie unika wymieniania osądzonych deliktów, za jakie można pod paragrafy tej ustawy podpaść. Nic dziwnego – gdyby w ten sposób wymieniono jakikolwiek artykuł kodeksu karnego, od razu możnaby zaskarżyć całą ustawę jako niekonstytucyjną i bezprawną. A czy istotnie jest konstytucyjna i prawobojna? Z litery jako-tako, ale z ducha – niekoniecznie: zasada non bis in idem została w praktyce złamana (w końcu ustawa dotyczy ludzi już ukaranych), nie mówiąc o tym, że ustawę skonstruowano tak, by dotyczyła ludzi już niegdyś skazanych (a nie skazanych po wejściu jej w życie) – a zatem realnie jest to prawo działające wstecz. Inny skutek tej konstrukcji jest taki, że można tę ustawę zastosować wobec każdego, kto znalazł się w więzieniu w systemie terapeutycznym – z jakiegokolwiek powodu, choćby za włamanie do garażu na Targówku.

Artykuł pierwszy ustawy już tworzy pewne założenia: Ustawa reguluje postępowanie wobec osób, które spełniają łącznie następujące przesłanki: 1) odbywają prawomocnie orzeczoną karę pozbawienia wolności lub karę 25 lat pozbawienia wolności, wykonywaną w systemie terapeutycznym, 2) w trakcie postępowania wykonawczego występowały u nich zaburzenia psychiczne w postaci upośledzenia umysłowego, zaburzenia osobowości lub zaburzenia preferencji seksualnych, 3) stwierdzone u nich zaburzenia psychiczne mają taki charakter lub takie nasilenie, że zachodzi co najmniej wysokie prawdopodobieństwo popełnienia czynu zabronionego z użyciem przemocy lub groźbą jej użycia przeciwko życiu, zdrowiu lub wolności seksualnej, zagrożonego karą pozbawienia wolności, której górna granica wynosi co najmniej 10 lat – zwanych dalej „osobami stwarzającymi zagrożenie”.

Co to jest zaburzenie preferencji seksualnych? Całe to postępowe towarzystwo od Palikota w Sejmie i poza nim powinno chyba mieć na swój sposób uzasadnione pretensje o takie sformułowanie? Zresztą prawo operujące takim terminem zakłada chyba, że istnieją niezaburzone preferencje seksualne? Czy jest jakaś ustawa lub choćby orzecznictwo czy inny akt prawny, który by taki termin, taką normę definiował? A może zostawimy to widzimisię biegłych? Dla przykładu: alimenciarz, któremu w procesie rozwodowym albo o tzw. ‘znęty’ z powództwa prywatnego zostanie zarzucone upodobanie do jakiś świństw, albo wręcz zboczeń, a w areszcie wyleje miskę z zupą, nawymyśla strażnikowi albo da komuś po pysku, też będzie się nadawał.

Kolejny artykuł, zaledwie drugi – i już horror czytelny nawet dla nieoświeconego: Art. 2. […] [ust.] 3. W postępowaniu sądowym stosuje się odpowiednio przepisy ustawy z dnia 17 listopada 1964 r. – Kodeks postępowania cywilnego (Dz. U. Nr 43, poz. 296, z późn. zm.) o postępowaniu nieprocesowym ze zmianami wynikającymi z niniejszej ustawy, z tym że do środków odwoławczych wnoszonych przez osobę, której dotyczy postępowanie uregulowane w niniejszej ustawie, nie ma zastosowania art. 368 ustawy z dnia 17 listopada 1964 r. – Kodeks postępowania cywilnego. [ust.] 4. Postępowanie określone w rozdziałach 3, 4 i 7 toczy się z udziałem prokuratora.

A więc o wtrąceniu do ośrodka odosobnienia lub nałożeniu na osobę stwarzającą zagrożenie policyjnej inwigilacji będzie decydował wydział cywilny sądu, na posiedzeniu nieprocesowym (czyli między wódką a zakąską w bufecie sądowym). Prawo do obrony? A może jeszcze do obrońcy z urzędu? Przecież to postępowanie cywilne – proszę wynająć sobie adwokata. Ale, redaktor ustawy się połapał, i dopisał: Art. 12. 1. Sąd z urzędu ustanawia pełnomocnika osoby, której dotyczy wniosek, jeżeli nie ma ona pełnomocnika będącego adwokatem lub radcą prawnym, ustanowionego z wyboru. 2. Pełnomocnik może podejmować działania w trakcie postępowania uregulowanego w tym rozdziale oraz przez cały okres, kiedy reprezentowana przez niego osoba jest uznana za osobę stwarzającą zagrożenie. Łaskawcy – inaczej byłaby chyba kraksa w Trybunale Konstytucyjnym. Tylko proszę mi powiedzieć, skoro to jest postępowanie cywilne, to po co komu pełnomocnik z urzędu? Czyżby faktycznie sprawa miała charakter postępowania kryminalnego lub penitencjarnego? O, to ciekawe – to dlaczego formalnie sprawa jest cywilna? I skoro to jest sprawa cywilna, to skąd prokurator, a nie mecenas z Prokuratorii Generalnej? Jeżeli wniosek będzie składał dyrektor więzienia, to po co tu prokurator? Czy pozwany popełnił jakieś nowe przestępstwo?

O umieszczeniu w Krajowym Ośrodku Zapobiegania Zachowaniom Dysocjacyjnym (co to za żargon? Co to jest zachowanie dysocjacyjne?) albo o nadzorze prewencyjnym (czyli inwigilacji) będzie zatem decydował sąd w postępowaniu cywilnym – nie karnym, nie penitencjarnym. Nakaz sądowy – wydany w trybie cywilnym – ma również zobowiązywać policję do inwigilowania takiego podejrzanego, albo wręcz schwytania go. Zaraz, zaraz, to nie jest aresztowanie? A zatem w trybie cywilnym można będzie kogoś pozbawić wolności. No, dobrze, a gdy ktoś z nakazem sądowym wydanym w tym trybie (czy to jest wyrok? nie wiem) weźmie swój dowód osobisty (albo przeskoczy płot takiego ośrodka), i zbiegnie za granicę? Jaki kraj wyda takiego zbiega? Na jakiej podstawie? Przecież to nie jest zbiegły przestępca? Nakaz aresztowania można wydać chyba tylko na podstawie konkretnych zarzutów? A nawet jeśli taki list gończy zostanie wystawiony – to jaki sąd wydałby człowieka, na którym nie ciążą żadne zarzuty, lecz który jest ścigany na mocy postanowienia wydanego w trybie cywilnym?

Państwo, z własnej inicjatywy, jakieś niematerialne roszczenia, poparte tylko założeniem, że ktoś może w przyszłości popełnić przestępstwo, będzie zabezpieczało – uwaga! – na wolności osobistej podejrzanego, i to w trybie postępowania cywilnego. Nawet zamierzchłe prawa o więzieniu za długi były bardziej liberalne.

Procedura uzasadnienia wniosku o odosobnienie lub nadzór prewencyjny też jest ciekawa: a zatem na początek potrzebne są dyrektorowi więzienia dwie opinie: psychiatryczna i psychologiczna. Może je wyjąć z kieszeni. Potem sąd powoła swoich biegłych. Jak będzie wyglądała praca biegłych – to niech już oni sami powiedzą. Jakieś towarzystwa psychologiczne już protestowały, że terminy uzasadniające odosobnienie osób stwarzających zagrożenie są nieprecyzyjne. Z pewnością jedna rzecz jest istotną zmianą: dotąd biegli psychiatrzy orzekali, czy osoba obwiniona o dokonanie przestępstwa była świadoma swoich czynów, czy była sprawna psychicznie na tyle, by wagę swych czynów rozpoznać. Teraz będą mieli obowiązek ocenić, czy osobnik im przedstawiony może popełnić przestępstwo wymienione w konkretnych artykułach kodeksu karnego. W ten sposób zamienia się psychiatrę – w końcu lekarza! – w sędziego, w dodatku sądzącego czyny jeszcze niepopełnione, według kwalifikacji prawnych, do których stosowania nie był nigdy kształcony.

Dalej: Art. 14. 2. Sąd orzeka o zastosowaniu wobec osoby stwarzającej zagrożenie nadzoru prewencyjnego, jeżeli charakter stwierdzonych zaburzeń psychicznych lub ich nasilenie wskazują, że zachodzi wysokie prawdopodobieństwo popełnienia przez tę osobę czynu zabronionego z użyciem przemocy lub groźbą jej użycia przeciwko życiu, zdrowiu lub wolności seksualnej, zagrożonego karą pozbawienia wolności, której górna granica wynosi co najmniej 10 lat. 3. Sąd orzeka o umieszczeniu w Ośrodku osoby stwarzającej zagrożenie, jeżeli charakter stwierdzonych zaburzeń psychicznych lub ich nasilenie wskazują, że jest to niezbędne ze względu na bardzo wysokie prawdopodobieństwo popełnienia czynu zabronionego z użyciem przemocy lub groźbą jej użycia przeciwko życiu, zdrowiu lub wolności seksualnej, zagrożonego karą pozbawienia wolności, której górna granica wynosi co najmniej 10 lat. 4. Nadzór prewencyjny i umieszczenie w Ośrodku orzeka się bez określenia terminu. Co to oznacza? Wystarczy, że sąd wyobrazi sobie, że pozwany jest tak straszny, że może popełnić przestępstwo, za które nominalnie grozi 10 lat więzienia. Z jednej strony – takich ludzi można spotkać na ulicy, i żaden sąd się nimi nigdy nie zajmie. Z drugiej strony – na podstawie tych przepisów można po prostu blankietowo wpisać w opinię, że pozwany może nie tylko krzywo się spojrzeć, dać komuś w twarz, ukraść kurę albo kogoś zgwałcić (za to nie ma 10 lat?), ale też zamordować. Wszystko będzie się zasadzać na przypuszczeniu sformułowanym w opinii psychiatrycznej (nie penitencjarnej, nie kryminalistycznej) – o ile sąd uzna ją za wiarogodną. Dodajmy, takie przypuszczenie to nie jest kwestia dowodów, ale oceny – która dzisiaj może być taka, jutro inna, zależy, kto ją sformułuje. I wtedy można wysłać człowieka na bezterminowe odosobnienie.

Inne przepisy tej ustawy wyglądają już na zwykłe kurioza, jakich wiele w naszym pięknym kraju, np.: Art. 5. 1. Ośrodek jest jednostką budżetową podległą ministrowi właściwemu do spraw zdrowia. […] Art. 6. 1. W Ośrodku powołuje się służbę ochrony, której zadania są realizowane przez pracowników wpisanych na listę kwalifikowanych pracowników ochrony fizycznej, o której mowa w art. 26 ust. 1 ustawy z dnia 22 sierpnia 1997 r. o ochronie osób i mienia (Dz. U. z 2005 r. Nr 145, poz. 1221, z późn. zm.). Czyli minister od zdrowia będzie musiał (zanim skończą się delegacje klawiszom wypożyczonym przez resort sprawiedliwości) powołać własną służbę więzienną – coś między strażnikami a pielęgniarzami. Kolejna służba mundurowa, drodzy obywatele.

Wygląda na to, że dla poradzenia sobie z kilku – najwyżej kilkudziesięcioma osobami w skali kraju, stworzono ustawę, która gwałci nie tylko ducha praworządności, ale i wiele jej literalnych zasad. Nie można pozbyć się wrażenia, że zapisy tej ustawy mogą posłużyć jako reżimowa pałka na wypadek nie mający nic wspólnego z powodami, dla których tę ustawę sklecono. Nawet okrzyczane prawo przeforsowane przez Sarkozy’ego o internowaniu sprawców najcięższych przestępstw nie jest w połowie tak represyjne.

Chciałoby się powiedzieć: co to jest za prawo? Jak będą wyglądać instytucje, które je będą wykonywały? Czy nie możnaby tego napisać inaczej? Nikt nie ma wątpliwości, że takie postępowania będą miały charakter karny. Jak wygląda kwestia podstawowych praw tych osób – bo przecież wtrącenie do KOZZD to nie skazanie? I tak dalej, i tak dalej. Już widzę tych sprytnych adwokatów, którzy będą pozywać RP do Sztrasburka – i będą wygrywać.

A sposób na Trynkiewicza? Utwórzmy rezerwat – najlepiej w jakiejś chłodnej, źle skomunikowanej części kraju, np. w Prusach Wschodnich. Do rezerwatu możnaby wysiedlać członków PZPR, SD, ZSL, OPZZ, SDPRL, pracowników cenzury, funkcjonariuszy UB, SB, MO, ORMO, żołnierzy KBW, Informacji, WSW, Głównego Zarządu Politycznego LWP i innych takich organizacji, członków zarządów spółdzielni mieszkaniowych, związków ogródków działkowych, kół łowieckich – no i skazańców w rodzaju Trynkiewicza. Nareszcie znaleźliby się w odpowiednim dla siebie towarzystwie – i mogliby pokazać nam, jak się buduje socjalizm. W końcu, gdy usunie się sprzeczności klasowe, przestępczość zniknie?

FRD
O mnie FRD

felis domesticus, a czasem silvestris

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka