Rolex Rolex
4973
BLOG

DMIJMY ROZWAŻNIE W ORKIESTRZE

Rolex Rolex Polityka Obserwuj notkę 40

 

W życiu bym się nie spodziewał, że wpadnę na pomysł poświęcenia kilku akapitów nieznanemu w świecie zjawisku corocznego poświęcenia jednego dnia na wielką, narodową zbiórkę pieniędzy na rzecz dofinansowania dziecięcych oddziałów państwowych szpitali. A poświęcam, bo znajoma mnie przycisnęła tym zjawiskiem i nie odpuszczała, pomimo moich solennych zapewnień, że nie mam zdania, nie interesuję się, nie wiem. Tak powstała garść refleksji wstępnych, które tu, już bardziej systematycznie, przelewam na papier, a w zasadzie na ekran.

Istnieją w tradycji europejskiej dwa typy świadczenia dobroczynności. Pierwszy wywodzi się z tradycji chrześcijańskiej i służy ‘zarobieniu plusa’ u Szefa. Żeby zarobić plusa dobroczynność trzeba świadczyć w ukryciu przed światem, a przynajmniej unikając rozgłosu – taka ‘niewidzialna ręka’. Pismo Święte tłumaczy wprost, że nie da się mieć dwóch rzeczy na raz: ludzkiego podziwu i chodzenia w glorii ‘wielkiego dobroczyńcy’ oraz dobrego uczynku w oczach Boga. Dlatego ludzie wierzący dokonują wyboru: chcą mieć to lub sio.

Czy w tradycji chrześcijańskiej ostentacyjna dobroczynność jest zakazana? Nie jest, jest chyba nawet zalecana; pozbawiona jest natomiast cechy ‘zasługi’ religijnej, w zgodzie z koncepcją ‘jednorazowej zapłaty’. Chrześcijańska etyka (choć nie tylko chrześcijańska) wywarła wpływ na naszą wrażliwość oraz do pewnego stopnia na normy zachowania społecznego uznawane za właściwe i godziwe. Wrzucając grosz do puszki potrzebującego nie machamy chorągwią i nie krzyczymy: ‘O to ja, Zdzisław Dziurski, zamieszkały... wrzucam ten oto grosz z mojej harówy na rzecz tego nieboraka, który podłego stanu jest!’, bo zwracanie uwagi na własną dobroczynność jest tego rodzaju komunikatem: zwracamy uwagę na siebie, jako na dobroczyńcę, i na nieboraka, jako nieboraka. W przypadku biednych dzieci zwracamy uwagę na nieporadność rodziców.  

Istnieje też inna tradycja, wywodząca się ze świeckich nurtów utylitaryzmu i humanizmu, w której centrum jest człowiek a działaniem modelowym działanie skuteczne. Ta tradycja generalnie nie za bardzo chce pozostawić człowiekowi możliwość wyboru, czy chce podzielić się owocami swojej pracy, czy też nie, więc w drodze stworzonego mechanizmu dystrybucji i przymusu państwowego uszczknie jednym, a wyrówna drugim, w taki sposób, że ten komu uszczknięto nie może się chełpić, a ten, komu dano nie musi się czuć zakłopotany. W kraju, w którym mieszkam dużym szokiem okazało się opublikowanie danych pokazujących, że dwadzieścia procent pracujących obywateli ‘żyje za swoje’, to znaczy więcej wpłaca do kasy niż wypłaca, a poza tym dopłaca do pozostałych osiemdziesięciu procent.

Ideałem tej tradycji byłoby zniesienie dobroczynności w ogóle. Czy jakimś tam dawnym masonom nie chodziło w ich ‘korbie’ walki z Bogiem, żeby odebrać ludziom wypracowywanie ‘plusów u Szefa’ nie wiem, mogło tak być, ale nie musiało. W każdym razie nie wyszło, tak jak już od dwustu lat Europie nie wychodzi prawie nic oprócz ‘zwijania się’ w każdym możliwym obszarze ludzkiej aktywności. Nie wyszło i wbrew kolejnym falom pomysłów inżynierów społecznych i menedżerów struktur ‘pomocy i opieki’ zjawisko biedy nie znika, a w ostatnich latach nastąpił jego dramatyczny wylew w związku z realizacją tworu ‘Unia ci wszystko załatwi’. Załatwiła, wygląda na to, że niektóre obszary na amen.

W sytuacji kryzysu problem, który miał zniknąć - problem dobroczynności - staje na nowo. Dobroczynność wynikającą z nakazów religijnych zostawmy na boku, bo ta będzie istnieć po cichu dopóki istnieje religia, a jak religia gdzieś zniknie, to zniknie też i ten rodzaj dobroczynności, i zajmijmy się dobroczynnością ‘świecką’, tak ją nazwijmy. Pragmatyczni Anglosasi wymyślili dobroczynność, jako działalność zarobkową zrywając z – ich zdaniem – obłudą, która nakazywała niełączenie świadczenia dobra z zarabianiem pieniędzy. Dlatego organizacje charytatywne są rejestrowane i prowadzone według podobnych reguł, jak spółki handlowe. Zasada jest jedna – bilans musi wyjść na zero, a więc suma zebrana musi być wydana. To gdzie biznes? Ano kosztem w organizacjach charytatywnych są pensje pobierane przez zarządy, pracowników administracji, oraz akwizytorów, które potyrafią sięgnąć osiemdziesięciu procent  przychodu z datków. W tym modelu działalność charytatywna jest sposobem na życie, często dostatnie, godziwe, i ubogacone błogim przeczuciem, że w tym miesiącu tysiąc dzieci w Burundi dostało szklankę mleka. Czy tego rodzaju model jest godzien potępienia? Ależ skąd, jest wart propagowania, w końcu te dzieci dostają to mleko! Inną sprawą jest, czy zawodowi i dobrze opłacani menadżerowie miłosierdziem zasługują na uwielbienie. Moim zdaniem nie, natomiast na uznanie i owszem, o ile są skuteczni.

Przejdźmy do przypadku polskiego, rozpalającego namiętności. Otóż w Polsce mamy deficyt dobroczynności i to na każdym poziomie. Właściwie do czasów Owsiaka i jego Orkiestry jedynymi funkcjonującymi formami dobroczynności była dobroczynność chrześcijańska (niekoniecznie świadczona przez kościoły lub związki wyznaniowe, ale świadczona po chrześcijańsku – bez rozgłosu) oraz upaństwowiona, ale tej ostatniej nie bardzo można uznać za dobroczynność sensu stricto, bo nie występuje w niej element dobrowolności świadczenia, a ten kto daje (urzędnik) daje nie swoje, wykonując swoją pracę i pobierając wynagrodzenie.

Reglamentacja dóbr w fasadowym kapitalizmie (odbywająca się kanałami) powoduje ich niedosyt, a to rodziło potrzebę brutalnej i egoistycznej o nie rywalizacji. Człowiekiem biednym, z małej miejscowości się gardzi, bo nie zostawił swojego Pipidowa i nie przeniósł się na czas do wielkiej korporacji, by zdobyć pieniądze, uznanie i sławę. Sam jest sobie winien i nie może oczekiwać żadnej dobroczynności, zresztą niech się państwo tym zajmie, ‘przecież płacę podatki’. Przyznacie Państwo, że tak odtworzona argumentacja nie jest, patrząc z perspektywy polskiego doświadczenia, egzotyczna.

Człowiek, oprócz potrzeb materialnych, ma jednak i te duchowe, i nijak nie udaje się ich całkowicie stłumić. Jedną z nich jest wewnętrzne (wdrukowane wielkimi cywilizacjami ludzkości) przekonanie o konieczności dobroczynności.

W potrzebę publicznie świadczonej dobroczynności wstrzelił się idealnie projekt Owsiaka i on sam. Patrząc na rzecz całą od strony psychologicznej projekt jest szyty na miarę. Po pierwsze, zawracają głowę raz do roku. Po drugie, na dobrą sprawę nawet nie trzeba wyjść z domu. Po trzecie, nie ma się kontaktu z tymi biednymi i chorymi, a z nimi, wiadomo, różnie bywa, nie zawsze jest miło i sympatycznie. Po czwarte, dostaje się naklejkę – taki certyfikat, że jestem dobroczyńcą, z którą można sobie paradować po mieście i – co jest fenomenem kulturowym – jest to chyba jedyny publiczny sposób obnoszenia się z dobroczynnością, który nie jest ‘obciachowy’.

A dlaczego tak jest? Ano dlatego, że w tym wyjątkowym dniu w roku, dla wielu być może nawet bardziej wyjątkowym niż Boże Narodzenie, ludzie na co dzień nieczuli na los bliźniego mogą się rozczulić w dobrym towarzystwie i w obiektywach kamer. Owszem, być może urządzenia ratujące życie trafią do Pipidowa, ale my sobie Pipidowem głowy zawracać nie musimy. Pipidów pozostaje ne fas, my brylujemy razem z naszymi idolami z wielkiego miasta, którzy w zamian za drobną opłatę dają nam nie tylko widoczny certyfikat ‘bycia dobrym’, to na dodatek dają nam rozgrzeszenie z całorocznej nieczułości na biedę i zło.

Czy to jest krytyka?

Absolutnie nie. Jest to z mojego punktu widzenia dobroczynność powierzchowna, łatwa i przyjemna, ale skuteczna, a ostatecznie ileś żyć ludzkich dzięki temu festiwalowi próżności zostanie uratowanych. Etyczny bilans moim zdaniem zamyka się na zero. Życie uratowane, a Ci którzy się przyczynili do tego ratowania też dostali swoją zapłatę. Klasyczna robota na pragmatyczny wzór anglosaski. Przyklasnąć.

Z tego samego, co wyłuszczony powyżej powód żadnych zarzutów nie można czynić szefowi Orkiestry – Owsiakowi. Uczynił sobie z Orkiestry sposób na życie? Uczynił, jak setki tysięcy innych prezesów organizacji charytatywnych na świecie i chwała mu za to; mógł zostać producentem filmów porno albo rabusiem i wtedy bilans etyczny byłby ujemny.

Czy wobec tego mam jakieś ‘ale’?

Trzy. Po pierwsze mam ‘ale’ dotyczące niedopuszczalnego moim zdaniem łączenia publicznego z prywatnym. Tam, gdzie z prywatnymi darowiznami łączą się zebrane pod przymusem pieniądze podatnika, sytuacja przestaje być jasna i klarowna, bo jak było wspomniane, tego typu działalność charytatywna jest również sposobem na życie i zarabianie pieniędzy. Nie ma w tym nic złego, jeśli całość środków jest pozyskiwana w oparciu o zasadę dobrowolności; jest to naganne jeśli jakaś część środków pochodziłaby z państwowej kasy. Powstaje pytanie, dlaczego tego typu akcji nie przeprowadzić wyłącznie w o wiele bardziej popularnych prywatnych stacjach telewizyjnych i radiowych? Dlaczego, wzorem fundacji zachodnich, nie wynajmować publicznych placów wedle ustalonego cennika (powiedzmy z uczciwym rabatem)?

Istotą dobroczynności opartej o biznes jest wymagana klarowność finansowa, taka jak w spółkach prawa handlowego. Czym jest czas antenowy? Darowizną. Czy publiczne środki masowego przekazu mogą przekazywać takie darowizny na rzecz firm prywatnych, choćby i charytatywnych? Nie sądzę.

Drugie zastrzeżenie jest podobnej natury. Otóż fundacja nie prowadzi działalności medycznej sama, ale wspiera państwowe usługi medyczne w ich statutowej działalności. To może po pierwsze rodzić pewnego rodzaju nieczytelność poprawności zarządzania nimi. Pojawia się pytanie, czy szpital lub inna państwowa jednostka Ochrony Zdrowia nie była w stanie dokonać zakupu sprzętu dla ratowania zdrowia pacjentów dlatego, że dostała zbyt mało pieniędzy z budżetu, czy dlatego, że nie potrafiła właściwie zarządzać otrzymanymi środkami? Brak sprzętu rodziłby oczywiście niezadowolenie, a to z kolei nacisk wymuszający zmiany zarządzania, skierowany przeciw dyrektorom szpitali, ale również wojewodom, czy Ministrowi Zdrowia. Więc jest tutaj aspekt polityczny zagadnienia – Orkiestra jest jednym z ‘odgromników’, skutecznie łagodzącym ewentualne skutki niezadowolenia ze złego zarządzania.

Ale i to puściłbym ‘mimo’, jako jeden z elementów niedoskonałości wszelkich ludzkich tworów.

Przejdźmy do innego zagrożenia związanego z finansowaniem państwowej służby zdrowia. Otóż my jesteśmy świadkami trwającej od lat ‘komercjalizacji’ opieki medycznej, to znaczy procesu, w którym państwo nie radzi sobie z utrzymaniem tej opieki i w związku z tym chce przekazać zarządzanie i finansowanie jej w inne ręce. Wbrew lansowanej, niepełnej informacji, że ośrodki ochrony zdrowia przekazano samorządom, kierunek nie jest ‘samorządowy’, ale ‘prywatyzacyjny’, a to z tego powodu, że za przekazaniem ośrodków nie poszły pieniądze pozwalające na ich utrzymanie, a racjonalizacja wydawania środków nie leży w możliwościach samorządów z powodu (najczęściej) braku kompetencji. Poprzez formułę ‘spółek prawa handlowego’ dokona się prywatyzacja poprzez upadłość, a więc najgorsza forma prywatyzacji, gdzie majątek przejmuje się za długi. A wtedy w ramach ‘masy upadłości’ znalazłaby się również nasza ze serduszka kupiona aparatura służąca ratowaniu życia.  I mogło by się okazać, że służyłaby w przyszłości czyjemuś prywatnemu biznesowi medycznemu. Czy biznes medyczny jest zły? Znów – nie! I to po trzykroć; moim zdaniem jest jedyną odpowiedzią na postulat podnoszenia się poziomu zdrowia społeczeństw. Natomiast nieetyczne byłoby budowanie takiego biznesu w oparciu o dobra podarowane przez darczyńców z zupełnie inną intencją.

I zastrzeżenie trzecie. Dobroczynność jako biznes jest samo-wyczerpująca się w tym sensie, że dobroczyńca-biznesmen żyje godziwie traktując działalność charytatywną jako własną pracę. Jeśli jest skuteczny i nie bankrutuje, konkuruje z innymi, podobnymi biznesami w wyścigu o zdobycie datków, możemy tylko żywić podziw dla dobrego zarządzania, który wytwarza wartość dodaną, liczoną i pieniędzmi i ulżeniem w cierpieniu. Natomiast dobroczyńca-biznesmen niekoniecznie powinien dokładać do swojego produktu ‘gratisa’ w postaci jego przemyśleń na tematy filozoficzne, społeczne, religijne, czy wręcz polityczne, wykraczające poza ramy potrzeb dobroczynności, bo jest to emocjonalne i intelektualne oszustwo. Dlatego znakomita większość organizacji charytatywnych unika tego rodzaju skojarzeń i afiliacji. Owsiak tego uniknąć nie chce i nie potrafi, a więc w tym zakresie brak mu zwyczajnie profesjonalizmu.

A czy ja sam wziąłem kiedyś udział w zbiórkach organizowanych przez Orkiestrę? A tego oczywiście nie napisze. Wszystkim wolontariuszom (im zwłaszcza), darczyńcom i fanom Wielkiej Orkiestry życzę rekordowej zbiórki, trafionych zakupów, i morza ludzkiej wdzięczności.  

Rolex
O mnie Rolex

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka