Leonarda Bukowska Leonarda Bukowska
2649
BLOG

Patryk Jaki i błędy popełnione przez PiS

Leonarda Bukowska Leonarda Bukowska Wybory Obserwuj temat Obserwuj notkę 70

       Gdy znajomi pytali mnie, na kogo zagłosuję, odpowiadałam bez chwili wahania, że oczywiście na Patryka Jakiego i na PiS. Bez chwili wahania nie znaczy jednak, że z przekonaniem i z wiarą w zwycięstwo. I chyba dlatego w trakcie kampanii – poza niewielkimi komentarzami – „siedziałam cicho”. To oczywiste – wpływu w tym wypadku na pewne decyzje i tak nie ma a trudno pisać i angażować się w coś, do czego brakuje przekonania i w czym widzi się rażące i oczywiste błędy. Dzień powyborczy to chyba najwłaściwszy moment, aby przestać „siedzieć cicho”. 

       Zgadzam się z większością komentatorów piszących o błędnych akcentach i o koncentracji na Warszawie zamiast na sejmikach wojewódzkich. Niestety, górę wzięły emocje i pobożne życzenia, chłodna kalkulacja i ocena sytuacji przegrała z kretesem. Dorzucę do tego jeszcze kilka własnych wniosków i uwag, z pełną świadomością, że nie wszystkim muszą się podobać. 

       1. Podstawowym błędem było wyznaczenie Patryka Jakiego na kandydata (moje wątpliwości wyrażałam jakiś czas temu w jednym z komentarzy). Nic przeciwko Patrykowi Jakiemu, wprost przeciwnie – to bardzo zdolny polityk mający przed sobą dużą przyszłość. W kampanii pokazał, że szybko się uczy i że jest człowiekiem bardzo pracowitym, po wyborach zaś, że potrafi z klasą przegrywać (unikatowa cecha na tle naszego pejzażu, szczególnie po schetyńskiej „szarańczy”). Także kampania nie była szczególnie zła (w końcówce popełnił kilka błędów, najpoważniejsze wg mnie to niestosowne odwołanie się do mitu PW oraz postraszenie odebraniem funduszy, jednak wg mnie to i tak nie one zadecydowały o przegranej) zaś przeciwnik nie był szczególnie obiecujący. Nic jednak nie pomoże, gdy po prostu osoba kandydata nie pasuje do rewiru, w tym wypadku do Warszawy, miejsca dość specyficznego. Otóż wybory w Warszawie – też pisałam o tym kilka miesięcy temu w jednym z komentarzy – można wygrać wyłącznie odbierając część głosów obozowi tzw.liberalnemu (w tym wypadku Koalicji Obywatelskiej) – innej możliwości, nawet czysto arytmetycznie, nie ma. Co podkusiło władze partii, że mając tę wiedzę wysłały do boju kandydata kojarzonego raczej z bardziej radykalnym skrzydłem PiSu (Ziobro) – czort jeden raczy wiedzieć (rozgrywki wewnątrzkoalicyjne? Zaślepienie i wiara w cud?). Wynik wyborów dokładnie potwierdził moje obawy – ok.30%, czyli na Patryka Jakiego zagłosował tzw.”żelazny elektorat” PiS. W Warszawie należało wyznaczyć kogoś, kto byłby kojarzony z bardziej liberalnym, centrowym skrzydłem PiSu, ewentualnie pomyśleć o poparciu jakiegoś niezależnego kandydata przez PiS. Nie zrobiono tego i dlatego – mimo wielkiego zaangażowania i dobrej pracy Jakiego – wyszło, co wyszło. 

       2. Nadmierne „upolitycznienie” kampanii w Warszawie. Oczywiście, nie bądźmy naiwni – nie ma „niepolitycznych wyborów”, nawet na wójta gminy nie mówiąc już o Warszawie czy innych dużych miastach. To jednak kwestia nie „czy” tylko „jak”. W wypadku Warszawy „upolitycznienie” było tak ostentacyjne, że gorzej być nie mogło (zdecydowała o tym już sama osoba kandydata). Zamiast wyborów komunalnych zrobił się więc jeden wielki plebiscyt – albo jesteś za PiSem albo za antyPiSem, albo jesteś za „rządami autorytarnymi” albo za „demokracją”, albo jesteś „za Polexitem” albo „za Europą”. Dla PiSu na tym terenie nie mogło się zdarzyć nic gorszego, bo w takim starciu w Warszawie (czy w innych dużych miastach) PiS ewidentnie przegrywa. Zamiast wdawać się w rozróby na tym poziomie, należało całą uwagę przekierować na sprawy komunalne - dobrym posunięciem byłoby tutaj wystawienie dobrego samorządowca, niekojarzonego przez Warszawiaków w tak nachalny sposób z polityką a raczej z zarządzeniem miastem (moim faworytem był tutaj Burmistrz Pragi Północ). 

       3. Mała wycieczka z Warszawy do Łodzi, gdzie Zdanowska odniosła wielki sukces. No cóż – komentarze zbędne, to co zrobili działacze PiSu to po prostu wg mnie głupota kompletna. Dlaczego, już wyjaśniam. Otóż nie jestem z Łodzi ale mam tam trochę rodziny i znajomych, czasami bywam w mieście. Łódź robi na przyjezdnym generalnie wrażenie miasta źle zarządzanego i biednego, choć są w mieście fantastyczne miejsca. Wiem jednak, że wielu mieszkańców Łodzi (i to także tych sprzyjających PiSowi) jest po prostu zadowolonych z rządów Zdanowskiej. Przyznaję, że mnie to dziwi ale po prostu tak jest i nie mnie to oceniać – w końcu nie mieszkam tam, bywam tylko krótko i tak naprawdę nie jestem w stanie ocenić jakości życia w mieście. Zwycięstwo Zdanowskiej, i to solidne, było do przewidzenia i tylko kretyn mógł wierzyć, że naród da się nabrać na zadymę z „poświadczeniem nieprawdy” x lat temu, w dodatku przy nienajlepszej konkurencji  (nawet moi zdecydowanie proPiSowscy znajomi dziwili się, co to za gość i skąd go wzięli). A tu przyszli jacyś „partyjni z Warszawy”, zaatakowali w idiotyczny sposób Prezydent cieszącą się sympatią mieszkańców (w dodatku przy dość niejasnej sytuacji prawnej) – no i Łodzianie pokazali partyjnym wieprzom, co o nich sądzą. Autorzy tej idiotycznej zadymy powinni zostać wg mnie odsunięci od spraw publicznych a nawet partyjnych na kolejne lata z powodu głupoty – no ale to już nie moje kompetencje i nie moja sprawa, ja jako skromna blogerka mogę tylko ostrzec. Efekt awantury jest taki, że PiS będzie miał z tym tak czy tak problem. Zablokowanie Zdanowskiej, zarząd komisaryczny, itp. – byłby wariantem najgłupszym zaś brak reakcji po szumnych zapowiedziach (z dwojga złego chyba i tak lepszy wariant) narazi partię na opinię, że to słabość, przegrana, itp. Odwieczna mądrość mówi w każdym razie, że tam, gdzie się nie ma żadnych szans, nie warto wdawać się w bezproduktywne i szkodliwe awantury.  

       4. Występki bez kary demoralizują – i z tym mamy właśnie do czynienia w Warszawie. Było dość powodów, żeby towarzycho z Ratusza rozpędzić i rozliczyć już dawno temu. Zamiast tego zdecydowano się na wariant „grillowania” przez niekończący się czas. Kolejna głupota, każdy spec od PR powie, że takich rzeczy nie można ciągnąć w nieskończoność. A tu, kiedy człowiek nie włączył TVP Info, to „grillowanie” HGW – a to mąż przed komisją, a to zastępca, a to księgowa a to relacja jak to sama HGW się nie zjawia, itp., i tak do usranej - za przeproszeniem. Zarzuty słuszne tyle, że podtrzymywane zbyt długo bez konkretnych efektów. Jednym w końcu milionowa korupcja i wywalanie lokatorów na bruk spowszednieją i po kilku latach uznają, że to normalne, inni znów się kompletnie znudzą, jeszcze inni będą mówić, że władza jest mściwa i wściekła. I w końcu spowszedniało – widać, że większości wyborców to wszystko nie przeszkadza. I ciekawe, jak teraz w tym kontekście można wytłumaczyć ludowi, że poświadczenie nieprawdy przez Zdanowską na świstku sprzed x lat, to wielkie przestępstwo. No nie da się i koniec.  

       5. Entuzjazm zwolenników z roku 2015 wyparował, nie ma go. A bez tego nie da wygrać się wyborów w sposób zdecydowany i nie da się niczego wygrać na trudnym i nieprzyjaznym terenie. Dlaczego tak się stało? Ano z powodu decyzji personalnych i wojenek podjazdowych w obozie prawicowym. Ówczesny entuzjazm – a następnie mądre prowadzenie kampanii – to sukces Premier Beaty Szydło i Prezydenta Andrzeja Dudy. Dar pozyskiwania ludzi albo się ma albo się go nie ma – prosta prawda i tyle. Niestety, Premier Mateusz Morawiecki, przy całym szacunku, nie jest tym darem szczególnie hojnie obdarzony. Wg mnie solidne rządy obecnej ekipy zostały docenione w formie przyzwoitego przyrostu poparcia w sejmikach. Nie jest to jednak wynik w pełni satysfakcjonujący, tym bardziej, że opozycja była tym razem wyjątkowo zmobilizowana, nawet najbardziej zatwardziałe lemingi zrezygnowały chyba z weekendowych wyjazdów przy ładnej pogodzie i pognali do urn. Natomiast – wbrew różnym hymnom pochwalnym wypowiadanym jeszcze w wieczór wyborczy – Premierowi, niestety, zupełnie nie udało się pozyskać nowych grup wyborców (elektorat wielkomiejski), czym było m.in.uzasadniane wymienienie Beaty Szydło. Przyrost poparcia w sejmikach odpowiada pewnej logice, w działaniach zabrakło jednak tego nieuchwytnego „czegoś” (osobowość głównych rozgrywających, emocje, umiejętność przekonania nieprzekonanych), co w efekcie decyduje o sukcesach na wielką miarę. 

 

       No cóż – po wyborach to zarazem przed wyborami. Traktowałabym wczorajszy dzień bardziej jako poważne ostrzeżenie niż jako powód do zadowolenia z wygranych wyborów. Opozycja – mimo spadku poparcia – dostała nieprawdopodobny motor dzięki wygranej w wielkich miastach (w niektórych to wręcz rewelacyjna wygrana), co na pewno sprytnie wykorzysta „ulica i zagranica”. Lżej na pewno teraz nie będzie. 

 

 


Obserwuję z dużym niepokojem i opisuję Polskę posmoleńską. Poza tym zdarza mi się czasami opisywać inne sprawy.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka