Melwas Melwas
34
BLOG

Polityka Kościoła

Melwas Melwas Polityka Obserwuj notkę 4

Biskupi polscy to przedziwna grupa społeczna. Z jeden strony chcieliby z polityką mieć jak najmniej wspólnego, z drugiej strony z niewiarygodną wręcz ochotą do polityki aspirują, uznając przy tym, że jako kościelni hierarchowie dysponują jakimś mandatem moralnym, który pozwala im decydować o tym, kto jest dobry a kto zły. Kolejny przykład takiego zachowania dał nam bp Sławoj Leszek Głódź.

"Jeżeli minister Legutko chce konfliktu i dysharmonii społecznej, to będzie ją miał. "(1)

Ktoś niezorientowany w sytuacji politycznej w Polsce mógłbym stwierdzić, iż co jak co, ale nie są to słowa wypowiedziane w gazecie ogólnopolskiej w XXI w, lecz w jakimś przykrym zakątku katedry w ciemnych latach średniowiecza. Kościół idzie na wojnę? I to mówi biskup?

Zupełnie kuriozalny jest fakt, że słowa te nie dotyczą ani niezależności Kościoła w Polsce, ani jakiś sankcji nakładanych na biskupów, ale kwestii wprowadzenia do średniej z ocen, oceny z religii.

"Zapowiedź zniesienia religii z listy przedmiotów wliczanych do średniej bez konsultacji z Kościołem uważam za arogancję. Episkopat za kilka dni zajmie oficjalne stanowisko w tej sprawie. Religia nie jest polem do eksperymentów, a Kościół manekinem, na którym można sobie prowadzić badania"(2)

W mediach podniósł się rwetes - całkowicie zresztą niepotrzebny - w końcu to nie pierwszy raz, kiedy Kościół w Polsce miesza się do politycznych decyzji, nawet się z tym specjalnie nie kryjąc. Wszyscy pamiętamy słowa abpa Michalika, który bez żadnych ogródek, wskazywał wiernym, kto jest w polityce uczciwy, a kto nie.

"Są jeszcze uczciwi politycy, jak były marszałek Sejmu, druga osoba w kraju po prezydencie, który odchodzi, bo jego przekonania zostały podeptane. Chcemy otoczyć go modlitwą i wszystkich ludzi uczciwych, którzy w sposób ofiarny patrzą na dobro innego człowieka"(3)

Ponadto abp Michalik przedstawił się jeszcze oczywiście, jako przewodniczący nie tylko Episkopatu, ale także Moralnej Komisji Egzaminacyjnej, wystawiającej politykom laurki moralności, bądź zachowań amoralnych.

"Partia, która obecnie rządzi w Polsce i partia, która jest w opozycji nie zdała egzaminu moralnego, etycznego, nie broni, nie promuje życia, nie promuje rodziny w należyty sposób" (4)

Abp Michalik jednak w wyraźny sposób nie ograniczał się tylko do posłów pracujących w Polsce, w jednej z wypowiedzi rzucając gromy także na eurodeputowanych:

"przedstawiciel rządzącej w Hiszpanii partii socjalistycznej ma na pewno wielu popleczników wśród niektórych polskich eurodeputowanych. Ale są to ludzie, którzy się hańbią, donosząc na Matkę Ojczyznę"(5)

Lecz ciężkie słowa przeróżnych biskupów dotykały nie tylko polityków, także inne grupy społeczne:

"Do strajku lekarzy nawiązał w homilii wygłoszonej do tysięcy wiernych w Kielcach bp Kazimierz Ryczan. Stwierdził, że w szpitalach toczy się walka i okazuje się, że służba zdrowia to określenie obraźliwe. "Teraz nazywa się to ochroną zdrowia. Nic dziwnego, że ochroniarzom trzeba bardzo dobrze zapłacić" - powiedział. Biskup skrytykował lekarzy za strajki, podczas których starzy ludzie, którzy nie mogą określić swoich przypadków jako "nagłych", są odsyłani. Hierarcha stwierdził, że "jeszcze raz Chrystus przychodzący w postaci chorego został odpędzony"(6)

Najwięcej zaś jak zwykle dostawało się homoseksualistom. Ci jednak byli traktowani raz protekcjonalnie:

"Dodał [abp Michalik], że wielkość człowieka, który jest dotknięty tą słabością [homoseksualizmem], ocenia się po tym, jak umie się z niej wyzwolić. "Na homoseksualistów trzeba patrzeć z szacunkiem, ale stawiać im wymagania" - zaznaczył przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski."(7)

"Bracie i siostro, ty też możesz być wielki, święty, jeśli będziesz nad sobą pracował, jeśli przezwyciężysz słabości - przekonywał. - Życie jest przed tobą otwarte i niebo jest przed tobą otwarte, ale musisz porządkować swoje życie według sumienia dobrze uformowanego"(8)

Za cholerę nie wiem, czym różni się sumienie kochającego homoseksualisty od sumienia dobrze uformowanego, ale tego już biskup nie wyjaśnił. Mocniejszy słów użył natomiast biskup Głódź:

"Abp Głódź skrytykował też "promocję wszelkich dewiacji, promocja pojęć obcych kulturze naszej, religii"(9)

Co ciekawe w momencie, gdy Kościół stoi w obliczu sytuacji, w której będzie musiał otworzyć się na świat abp Głódź z pasją w głosie przekonuje, że polski Kościół winien wszystkie drzwi pozamykać i kisić się we własnym, nieco już starawym sosie. Sam Głódź w innej swojej wypowiedzi wyłożył doskonale jedną z największych bolączek polskiego Kościoła, z której wynikają pewnie wszystkie te próby mieszania się do spraw od religii tak odległych:

"Kościół w Polsce nie doczekał się symbolicznej choćby wdzięczności za przeprowadzenie narodu przez "morze czerwone" - powiedział ordynariusz diecezji warszawsko-praskiej abp Sławoj Leszek-Głódź. Dodał z ubolewaniem, że zamiast tego Kościół spotkał się z "medialną agresją" za bolesne, lecz marginalne przypadki zła."(10)

A tą bolączką jest dziwne poczucie krzywdy, a może po prostu to, że Kościół polski, który od wielu wieków nie zmieniał się a mimo wszystko miał ogromną pozycję pozycję, w obliczu wyzwań nowoczesności, które tą pozycję mu odbierają czuje się coraz bardziej zagubiony i poniekąd duchowo bezsilny.

***

Sam temat zwarcia się polityki i religii jest problemem bardzo szerokim i wygląda na to, że w Polsce póki co nikt nie wypracował dobrego rozwiązania tej bolączki. Można jednak śmiało stwierdzić, że w tej polityczno-religijnej mieszance większa odpowiedzialność leży jednak po stronie Kościoła.

Oczywiście nie można księdzu czy biskupowi odmawiać poglądów politycznych. Każdy takowe posiada, niezależnie czy jest księdzem, ekologiem czy filatelistą, jednak warto zwrócić uwagę na fakt, który jest przez wielu księży i szczególnie biskupów pomijany. Otóż każdy ksiądz, przyjmując święcenia kapłańskie decyduje się na inne życie, niż choćby wspomniani ekolog czy filatelista, a te niesie ze sobą wielką odpowiedzialność. Ksiądz podejmując się takich a nie innych zadań, wyrzekając się wielu dóbr, poprzysięgając wreszcie służbę musi sobie zdawać sprawę z tego, jak jest to wielkie wyzwanie dla człowieka.

Musi sobie chociażby zdawać sprawę z tego, że w pewnych sferach wolno mu mniej. Jedną z tych sfer jest na pewno polityka. Wygląda jednak na to, iż coraz częściej biskupi, poirytowani nieco słabnącą rolą Kościoła, zapominają o tym. Zawierają z politykami swoisty sojusz nie zdając sobie sprawy z tego, że jest to sojusz, z którego bardzo ciężko jest się wyrwać. Politycy zaś często traktują ich dość instrumentalnie, szafując słowami o aborcji, a zupełnie pomijając takie zdania jak to:

"Często podkreślamy, że bronimy życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Trudno śmierć na szubienicy albo na krześle elektrycznym uważać za naturalną"(11)

Tym samym księża, mimo iż sami dysponujący ogromnym autorytetem stają się całkiem prostymi narzędziami oddziaływania na przeróżne elektoraty.

Patrząc na sam Kościół, jako na instytucję będącą swoistym państwem w państwie, warto na biskupa spojrzeć jako na dyplomatę. Dyplomata bowiem może mieć najróżniejsze poglądy, jednak taka a nie inna funkcja nakłada na niego szereg obostrzeń, do których musi się stosować. Jednym z takich ograniczeń jest na pewno staranne ważenie słów. W przypadku księży ograniczenia te siłą rzeczy muszą być jeszcze większe, gdyż każdy z duchownych jest ambasadorem nie tyle rzeczywistego państwa, co raczej wyższej idei, wykraczającej daleko poza ramy instytucjonalne.

Od każdego z księży wymaga się bowiem, by nauczał. A ta nauka - w wypadku duchownych - to także przecież mówienie, co jest dobre, co jest. Z tego też powodu nie potępiam samej idei mówienia z ambony o sprawach bardziej przyziemnych, niż samo jądro religii. Tym samym nie odbieram prawa księżom do wykracza w nauce poza ramy Biblii i teologii. Potępiam natomiast sposób, w jaki część Kościoła o tych realnych problemach opowiada. Otóż wielu biskupów nie zadaje sobie pewnego podstawowego trudu, który powinien być obowiązkiem każdego wykształconego człowieka, mającego do czynienia z nauką pewnego rodzaju etyki.

Ksiądz bowiem powinien kierować się zasadą, w której mowa o tym, że gdy uczy się o moralności i kanonach postępowania winno się nauczać: co jest dobre, a nie kto jest dobry. Biskupi polscy jednak idą na łatwiznę. Nie zadają sobie tego trudu, by w obliczu trudnych społecznych dylematów mówić o postawach. Tym samym biskupi uwłaczają inteligencji tych, którzy ich słuchają. Nie pozostawiają bowiem wiernym marginesu własnych przemyśleń, nie dają szansy na zastanowienie i refleksję. Zamiast wymagać tego, co powinien wymagać każdy dobry nauczyciel, czyli samodzielnego myślenia, serwują swoim wiernym propagandową papkę, tak chętnie łykaną przez szerokie rzesze ludzi.

Takie upraszczanie misji Kościoła wydaje się wadą wrodzoną całej niemal społeczności duchowieństwa. A wada ta wynika przede wszystkim z pewnego rodzaju komfortu psychicznego, który posiadają księża. Religia w szkołach, katecheza w przedszkolach czy uwarunkowania historyczne stwarzają wrażenie, że religia a szczególnie katolicyzm jest nieodłącznym fragmentem naszego życia. Zarówno biskup, jak i zwykły proboszcz wiedzą o tym, że większość dzieci jest wychowywana w tradycji katolickiej, że później te dzieci chodzą do szkoły, gdzie przymuszane są (przez rodziców) do nauki religii, że rodzice prowadzają je do kościoła, że młody człowiek jest wręcz przesiąknięty katolicyzmem. Mało kto bowiem decyduje na wysiłek polegający na uczeniu zasad moralnych, uniwersalnych wzorców - częściej wybierany jest prosty i skuteczny model - Polaka-Katolika.

Księża więc otrzymują w Kościele, czy już nawet na katechezach niemal gotowy produkt, którego nie muszą przekonywać do wiary. I taki komfort jest ich wielką tragedią, ponieważ przez to wiara powszednieje, a tym samym niejako przez przyzwyczajenie wymusza stosowanie pewnych szablonów, uproszczonych rozwiązań, od których księża nawet nie próbują uciekać. Kto bowiem nie doświadczył w kościele przydługich, nudnych, nic nie wnoszących kazań? Kto nie doświadczył przeraźliwego wręcz marazmu bijącego od polskiego Kościoła?

Zawsze się zastanawiałem, jakby wyglądał świat, gdyby religia była czymś sankcjonowanym - duchowym wyzwaniem, które jednak byłoby dozwolone tylko od 18, czy 21 lat. Co by było gdyby każde dziecko byłoby wychowywane w oderwaniu od religii i dopiero po osiągnięciu pełnoletności mogło wybrać, czy zdecyduje się na uczestnictwo w którejkolwiek ze wspólnot. Czy i wówczas w Polsce mielibyśmy 95% katolików? Czy rzeczywiście Kościół jako instytucja potrafiłby przekonać do siebie tak wielką rzeszę obywateli?

Jednak to tylko idealistyczna pieśń, bo takie eksperymenty wydają się niemożliwe do przeprowadzenia w naszej cywilizacji, toteż biskupi nie muszą się martwić o ich wynik, co prowadzi do wniosku, iż nic nie muszą zmieniać - że samo życie sprowadza człowieka do Kościoła, a biskup jest tylko bileterem, który przy wejściu odrywa skrawek papieru z kuponu. Lecz jest to tylko jedna strona medalu - druga strona to bardzo poważne wyzwanie dla biskupów, które to wyzwanie próbują niejako zamiatać pod dywan. Takie przyzwyczajenie do religii, które wykształciło się w naszym społeczeństwie, obciąża biskupów niewiarygodną wręcz odpowiedzialnością.

Istnieją setki, a nawet tysiące osób, którzy ufają księżom ponad wszystko. Sama rola księdza, będącego niejako pośrednikiem pomiędzy wiernym a Bogiem jeszcze potęguje to zjawisko. Biskup jest więc prokuratorem, sędzią i katem w jednej osobie. Dysponuje potężnym narzędziem, gdyż może wystawiać cenzurki moralności. Można wręcz przyrównać siłę oddziaływania słów księży, do siły rażenia bomby atomowej. Jednak w przypadku bomby atomowej wojskowi wiedzą, iż należy zachować rozwagę, natomiast księża, co pokazują przykłady choćby bpa Głódzia czy Michalika nie potrafią się powstrzymać przed używaniem moralności jako broni.

Biskupi czują własną siłę, co jednak nie wzbudza w nich żadnej refleksji. Wręcz przeciwnie - brną w to polityczne bagno, zupełnie zapominając o poważnych problemach polskiego Kościoła, który wykształcił sobie zupełnie papierowych wiernych, których znajomość nauczania Kościoła jest wręcz kabaretowa:

Newsweek pisze, że Polacy są religijnymi analfabetami. Tak wynika z badań, jakie dla tygodnika przeprowadziła firma SMG/KRC.
Tylko 20 proc. osób, określających się jako wierzący katolicy, umie wymienić dziesięć przykazań, a ponad 30 proc. nie zna żadnego. Jedynie 18 proc. potrafi podać imiona czterech ewangelistów, a prawie 43 proc. z tych, którzy określają się jak głęboko wierzący, jest zdania, że można wyspowiadać się z grzechu pierworodnego.
Newsweek pisze, że Polacy ciągle chętnie określają się mianem katolików, jednak ich wiara ma coraz mniej związków z nauką Kościoła. Coraz częściej staje się zbiorem zupełnie prywatnych wyobrażeń. (12)

Biskupi jednak zupełnie pomijają problemy tego typu, woląc zajmować się wielką polityką. Tym samym oni, jak i cały Kościół jest wprowadzany z własnej winy na ścieżkę, która powinna być obca duchownym. Jest to miniaturowa wersja tej ścieżki, po której stąpali średniowieczni papieże rozdzielając trony. Dziś jednak czasy się zmieniły a wielu biskupów wciąż nie potrafi tego zauważyć - nie potrafią zauważyć, że im bardziej zbliżają się do polityków, tym bardziej oddalają się od wiernych. Tym bardziej sprawiają, że ci nie potrafią wymienić wszystkich przykazań. Tworzą fasadę,w której ludzie mimo, iż wtłoczeni w ramy Kościoła są coraz bardziej wewnętrznie wyobcowani, a to przecież właśnie ci wierni stanowią o ich sile. Wygląda jednak na to, iż coraz częściej są tylko i wyłącznie świadectwem słabości.

Melwas
O mnie Melwas

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka