To wielki triumf amerykańskiej demokracji. Izba Reprezentantów Kongresu USA odrzuciła plan ratunkowy sekretarza skarbu Henry'ego Paulsona, który miał uruchomić 700 mld dol. z państwowej kasy na ratowanie banków.
Plan odrzucili zarówno przedstawiciele Republikanów (większość) jak i Demokratów (mniejsza część).
Dlaczego odrzucili ten „wspaniały" plan? Plan, o którym zarówno Prezydent Bush, jak i dwaj główni kandydaci w wyborach prezydenckich McCain i Obama uważają za „jedyny ratunek". O którym Bush mówi, że „trzeba go przyjąć jak najszybciej", a większość mediów mu wtóruje.
Kongresmani stwierdzili widocznie, że przede wszystkim muszą dbać o interesy tych, którzy ich wybrali - obywateli/wyborców z własnych okręgów wyborczych. Ci obywatele (jak pokazują sondaże) wcale nie są chętni do składania się po ok. 2 tys. dolarów na niesprecyzowany plan, który ma ratować źle zarządzane banki, nierozważnych inwestorów i złych menedżerów. Wielokrotnie ludzie z Wall Street mówili, aby państwo się od nich odczepiło, że chcą jak najmniej regulacji, że oni są tymi najmądrzejszymi. Mają więc wolność. Tylko muszą pamiętać - wolność oznacza konsekwencje. Teraz rekiny finansjery stały się tym, co sami jeszcze niedawno krytykowali - żebrakami o pieniądze podatnika. Właściwie niczym nie różnią się od bezrobotnych, związkowców i innych wyciągających ręce po pieniądze podatników.
Dlatego też, zwykłego obywatela USA dziwi to wszystko. Gdy sam nie spłaca kredytu - zabierają mu dom. Gdy zobowiązań nie spłacają wielkie banki - mówi się o „kryzysie", „pomyłce w inwestycjach" i prosi o gigantyczną pomoc państwa, gigantyczny skok na pieniądze podatnika.
Na szczęście kongresmani zrozumieli interesy swoich wyborców i nie chcą ich grabić. Zrozumieli, że za jakiś czas przyjdą nowe wybory i trzeba będzie się rozliczyć z bronienia interesów własnych wyborców.
Niestety machina propagandowa (podejrzewam że silny lobbing środowisk finansowych) snuje przed nami czarny obraz świata bez pomocy amerykańskiego podatnika. I Bush i McCain i Obama są „ich" ludźmi. Dlatego też, nie wiem jak długo „szeregowi" kongresmani wytrzymają w swoich postanowieniach. Machina propagandowa ruszyła i straszy wyborców coraz bardziej - „jak nie dacie kasy, popamiętacie !!!".
Nie zmienia to faktu, że w Polsce dużo musimy się jeszcze uczyć w kwestiach demokracji. W naszym kraju ktoś kto przeciwstawiłby się w tak ważnym głosowaniu Tuskowi czy Kaczyńskiemu wyleciałby pewnie z partii. W USA można otwarcie krytykować Busha, McCaina czy Obamę i nadal być w swojej partii. Bo tam przedstawiciele narodu wiedzą kto ich wybrał i na pierwszym miejscu stawia się wyborcę z własnego okręgu a nie partię.