„Węgrom kurs franka niestraszny. Pomaga im rząd”,
krzyczy najlepsza polska gazeta. Cały artykuł nie jest już tak jednoznaczny ale co tam. Tytuł idzie w świat.
Węgrzy w jeszcze większym stopniu niż Polacy zadłużyli się na swoje nieruchomości we frankach szwajcarskich. Głównie dlatego, że pożyczenie franka jest tańsze. Na Węgrzech jest to zatem „problem społeczny” i niektórzy zastanawiają się czy nie dotknie on wkrótce naszego kraju. Eksperci z jednej strony się obawiają tego problemu, a z drugiej krytykują Orbana.
Spływająca krytyka rządowej „pomocy” dotyczy jednak jak zwykle nie tego czego powinna. „Eksperci” skupiają się nie ocenie drzew, a nie lasu.
Orban oczywiście popełnia dramatyczny błąd. Albo z naiwności i niezrozumienia rzeczywistości, albo ze zwykłego kunktatorstwa, bo jak każdego demokratę guzik obchodzi go to co się stanie za lat 30. Jego obchodzi najwyżej 1-2 kadencje naprzód. A co będzie za lat 30?
Wróćmy na chwilę do ekspertów. Zgodnym chórem twierdzą oni, że ryzyko kursowe jest czymś normalnym w dzisiejszych czasach. Zacytuję z pamięci pana Majtkowskiego: „jak szybko kurs franka wzrósł, tak szybko może spaść, i to jeszcze wiele razy w ciągu 30 lat”. W tle tej wypowiedzi leży pewna spekulacja. Taka mianowicie, że kurs generalnie będzie oscylował wokół jakiejś wartości constans i jedynie koniunkturalnie będzie się odchylał w jedną lub drugą stronę. W skali 30 lat ma to niby wyjść na „zero”.
Majtkowskiemu et consortes polecam zatem wykres EUR/CHF za ostatnie 40 lat.
I żeby nie było złudzeń; poniżej to samo dla USD/CHF i CHF/PLN (tylko PLN dla krótszego okresu)
Jeśli mamy bazować na historii (no bo na czym niby p Majktowski bazuje, na wróżeniu z fusów?) musimy zrozumieć, że trend jest nieubłagany. Krótkoterminowe wahania to jedno, ale skala makro to drugie. Euro (wcześniej waluty kilku kluczowych krajów Unii) idzie na dno względem franka systematycznie i jednoznacznie od kilku dekad.
Jeśli Węgrzy zamrożą sobie kurs i będą odkładać górkę „na potem”, to ta górka urośnie do nieba. Nikt tego nie udźwignie. Nie będzie żadnego osłabienie CHF względem czegokolwiek, a jak będzie, to czysto spekulacyjne i krótkotrwałe. Wtedy będzie okazja odkupienia długu, ale wyłącznie teoretyczna, bo trzeba by z jednym razem wyłożyć kupę swojej waluty, co oczywiście z momentu… podbije kurs. To jest po prostu niewykonalne.
I jakoś nikogo to nie zastanawia dlaczego tak jest. Co ja piszę… w ogóle niewielu wie, że tak jest. Setki moich znajomych „niewolników franka” szczerze wierzy, że kurs jest stabilny w perspektywie 30-40 lat. Skąd oni takie przekonanie biorą? Pojęcia nie mam. Wykresy są dostępne w kilka sekund w Internecie.
No ale nawet jeśli ktoś wie, że tak jest, to nie bardzo wie dlaczego. Co więcej mało kto kojarzy, że niskie oprocentowanie CHF wynika właśnie z siły tej waluty. A jeśli jest ona silna to musi drożeć. To proste jak budowa młotka. Jeśli zaś drożeje długoterminowo to trzeba być szaleńcem żeby się w niej zadłużać. Gdyby się ktoś zadłużał w dolarach zimbabweńskich to jeszcze bym zrozumiał, ale w frankach?
Orban musi to wiedzieć. Jeśli nie wie to jest głupcem. A jeśli wie, to nawet jeszcze gorzej o nim świadczy. Gdyby Orban chciał realnie przeciwdziałać spirali aprecjacji CHF to najzwyczajniej w świecie jednostronnie związałby kurs forinta z frankiem. To oczywiście wymagałoby szeregu radykalnych posunięć fiskalnych etc. ale długoterminowo to jedyne rozsądne wyjście. Każde inne to zwyczajna gra demokratyczna, która zakończy się wielką katastrofą.
Związanie swoje gospodarki i waluty z ostatnią już chyba ostają normalności w Europie nie mieści się jednak w niczyjej głowie. Eurokraci potrafią wymyśleć jedynie „zamrożenie kursu”. Głowa w piasek i może nas nikt nie zobaczy.
Ja w każdym razie mocno bym sobie życzył, by Polska, nawet jednostronnie, związała złotówkę z frankiem.