W Rzeczpospolitej ukazał się „W obronie Prawdy - list pracowników naukowych UW” podpisany głównie przez fizyków i chemików UW. Ich osiągnięcia w dziedzinie nauk społecznych, do których w pewnym stopniu nawiązuje tekst są raczej mało znane poza gronem koleżeńskim. Wśród sygnatariuszy nie ma naukowca związanego w żaden sposób z naukami społecznymi. Nie ma prawnika, ekonomisty, psychologa, socjologa, medioznawcy. Ich status jako „pracowników naukowych” jest więc delikatną manipulacją. Ma mieć on następujący wydźwięk: Oto burzą się nawet naukowcy. Zgadza się, tylko, że burzą się w dziedzinie, w której nie są specjalistami. Żeby była jasność: nie odmawiam im prawa do manifestowania swoich poglądów (bo przecież o nie chodzi a nie o jakąś tam „Prawdę”). Stwierdzam tylko, że jest to list kilku kumpli, zapewne zacnych uczonych i ekspertów w swoich dziedzinach.
List nosi znamiona symptomatycznej narracji dla środowisk prawicowych. Najlepiej jest się w takim przypadku posłużyć jakąś Wyższą Wartością – „Prawda” pasuje tutaj idealnie – żeby prześlizgnąć się jakoś nad zagadnieniem, o którym na niby ma traktować tekst, do swoich sympatii i antypatii.
„List w obronie prawdy” przypomina nieco „Apel w obronie wolności badań naukowych” podpisany w większości przez luminarzy prawicy. Apel dotyczył wolności badań naukowych Gontarczyka i Cenckiewicza. Idea słuszna, podobnie jak obrona Prawdy, jednak diabeł tkwi w szczegółach. W apelu nie chodziło o wolność badań w ogóle, na co wskazywałby tytuł, tylko o zostawienie w spokoju dwóch historyków. Ciekawe czy podpisujący się pod „Apelem w obronie wolności badań naukowych” podpisaliby się również pod obroną naukowców zajmujących się komórkami macierzystymi. Szczerze mówiąc wątpię. Podobne znamiona nosi apel fizyków i chemików z UW. Grupa osób manifestuje swoje polityczne poglądy. Bardzo dobrze. O to chodzi w demokracji. Ale żeby angażować w to Prawdę? I to pisanej dużą literą?