Polskaliberalna.net - Merkuriusz Polski Polskaliberalna.net - Merkuriusz Polski
53
BLOG

Beniuszys: Kopia PO PO nie pokona

Polskaliberalna.net - Merkuriusz Polski Polskaliberalna.net - Merkuriusz Polski Polityka Obserwuj notkę 6

„Co dalej?” to pytanie podstawowe, które należy z całą powagą postawić sobie w obozie, który wspierał we wczorajszej I turze przegraną kandydaturę Andrzeja Olechowskiego. Jest to pytanie szczególnie ważne dla działaczy SD, z których większość, jak rozumiem, w dalszym ciągu myśli o realizacji głównego celu tego projektu politycznego, czyli o stworzeniu w Polsce partii liberalnej o zdolnościach do prowadzenia polityki samodzielnie. Zanim jednak można będzie przejść do etapu myślenia o przyszłości, warto przeanalizować przyczyny porażki, która swoimi rozmiarami przekroczyła, przynajmniej moje, najczarniejsze obawy.


Poparcie dla Andrzeja Olechowskiego wyniosło pomiędzy 1,4 a 2% głosów. Dokładną liczbę poznamy w oficjalnym sprawozdaniu PKW, ale nie jest ona w zasadzie najważniejsza. Kandydat centrowy do urzędu głowy państwa w ciągu ostatnich 5-6 miesięcy przebył w sondażach niestety drogę odwrotną do, najzupełniej słusznie, chwalonego od wczoraj szefa SLD Grzegorza Napieralskiego. Od około 12-16% poparcia w okolicach momentu zgłoszenia kandydatury na początku roku do mniej niż 2% w dniu wyborów 20 czerwca. Dlaczego? Przyczyn jest wiele, tutaj, ciągle jeszcze na gorąco, zajmę się tylko tymi, które wydają się najistotniejsze, a przede wszystkim pozwalają wyciągać być może jakieś wnioski na potrzeby naszego „co dalej?”.


Najpoważniejszym powodem klęski była całkowita zmiana biegu, logiki i charakteru tej kampanii, jaką przyniosła tragedia w Smoleńsku 10 kwietnia. Oznacza to, że do pewnego stopnia skłaniam się ku temu, aby zwolnić z dosyć dużej części odpowiedzialności za wynik osoby najbardziej zaangażowane w prace w sztabie i przy projektowaniu kampanii wyborczej. Nie całej odpowiedzialności, ale jednak jej istotnej części. Olechowski stanął, jeśli dobrze zrozumiałem jego dość spójny i wzbudzający zainteresowanie mediów i wyborców w okresie od grudnia 2009 do 9 kwietnia 2010 przekaz, jako kandydat niezależny od wielkich machin partyjnych, który dzięki temu w sposób nieskrępowany lojalnościami czy zobowiązaniami wobec rządu czy opozycji będzie w stanie optymalnie pełnić funkcję prezydenta zgodnie z duchem naszej konstytucji. Przy tym jako kandydat o poglądach w wielu punktach zbieżnych z poglądami premiera nie będzie wetować ustaw z innych przyczyn jak tylko czysto merytoryczne, zatem umożliwi realizację ważnych i trudnych reform, takich jak w obszarze emerytalnym. Oczywistym jest to, że ta koncepcja kampanii miała szanse na dużą popularność głównie dlatego, że w sposób negatywny ustosunkowywała się się do prezydentury poprzednika. Kadencja Lecha Kaczyńskiego i jej ocena była koniecznym tłem po temu, aby koncepcja kampanii Olechowskiego miała polityczny sens. Właśnie dlatego przed 10 kwietnia Olechowski notował poparcie dwucyfrowe, a w niejednym sondażu zbliżał się do drugiej lokaty, dającej awans do II tury. Gdyby w Smoleńsku nic się nie stało, kandydat centrum miałby szansę na pozyskanie dużej liczby głosów wyborców PO sugerując, że jedynie pomoc jemu w zadaniu wyprzedzenia Kaczyńskiego daje widoki na eliminację „prezydentury IV RP” już w I turze (kandydat PO był wtedy na poziomie najwyżej 35%, więc nie było mowy o zakończeniu wyborów jego zwycięstwem w I turze).


W efekcie katastrofy stały się dwie rzeczy, które całkowicie podcięły skrzydła Olechowskiemu. Po pierwsze, za sprawą naturalnego współczucia dla szefa PiS, po ogłoszeniu jego kandydatury w zastępstwie zmarłego brata, wzrosło poparcie dla kandydata Kaczyńskiego. Lech mógł liczyć najwyżej na 20-22%. Jarosław z miejsca sięgnął wyników powyżej 30%, a często bywał blisko 35%. Pojawiła się więc w szeregach przeciwników PiS obawa przed zwycięstwem kandydata Kaczyńskiego, której przy wynikach sondażowych Lecha około 20, ale niekiedy też i 15% nie było. Reakcją na ten strach była polaryzacja. Komorowski także urósł w sondażach i zbliżył się, a w wielu przekroczył dającą zwycięstwo w I turze barierę 50%. Olechowski zaś nadal tkwił w okolicach 8-10%. Jasne się stało, że nie ma już żadnych szans wyeliminować kandydata Kaczyńskiego w I turze odbierając mu drugie miejsce. Pojawiła się za to realna nadzieja na eliminację Kaczyńskiego w I turze poprzez zdobycie przez Komorowskiego ponad 50%. Efekt był oczywisty: przepływ głosów centrowych liberałów od Olechowskiego do Komorowskiego. Wzmocniony postawą mediów liberalnych oraz także licznych autorytetów z dawnej Unii Wolności oraz środowisk centrolewicowych. Olechowski szybko spadł w okolice 2-4%, a wynik z wczoraj to ostateczny etap redukcji jego elektoratu.


Nie pomogło również i to, że główny pomysł na kampanię pod hasłem „prezydent niezależny” legł w gruzach. Uważam, że Olechowski mógł dość przekonująco mówić o tym, że właśnie on stanowić będzie najlepsze antidotum na nieudane 5 lat prezydentury Kaczyńskiego. Mógł sugerować, że nie tylko reelekcja Lecha będzie „powtórką z rozrywki” skrajnie upartyjnionej prezydentury, ale podobne zjawisko w wydaniu PO czeka nas, jeśli prezydentem zostanie Komorowski, spolegliwy wobec swojego partyjnego szefa działacz Platformy. Tyle że po tragedii smoleńskiej racjonalna ocena prezydentury Kaczyńskiego przestała być w zasadzie możliwa, a jako punkt odniesienia zniknęła całkowicie z przestrzeni zakreślającej przedmiot kampanijnej debaty.


Kandydat popierany przez SD stanął zatem przed koniecznością bardzo szybkiego wymyślenia kampanii na nowo. Nie tylko wielkim problemem była budowa struktury terenowych sztabów, do których pozbawiony wielotysięcznych machin w rodzaju PO, PiS, SLD czy PSL kandydat centrum chciał stopniowo pozyskiwać młodych wolontariuszy. Przyspieszenie wyborów o kilka miesięcy uniemożliwiło realizację tych planów. Ale także Olechowski i jego ludzie stanęli wobec przymusu budowy naprędce zupełnie nowej strategii i motywu przewodniego kampanii. I w tym zakresie poniesiono klęskę, która już obciąża odpowiedzialnością sztab, a także i samego kandydata.


Oczywiście nawet gdyby ten problem udało się rozwiązać w sposób genialny, to i tak logika polaryzacji po tragedii zrobiłaby kandydatowi wielką krzywdę. Jednak prawdopodobnie zdołałby w pewnym momencie zatrzymać krwotok własnego poparcia do rezerwuaru PO i sięgnąć po rezultat np. rzędu 6-7%. Straciłby tych wyborców, których zyskał przez wzgląd na strategiczny sens jego kandydatury, ponieważ stracił, nie z własnej winy, szansę na wyprzedzenie Kaczyńskiego w I turze. Jednak zachowałby najbardziej ideowo liberalnych wyborców. Warunkiem tego był trafny wybór motta kampanii i jej głównego przesłania.


Nie ulega wątpliwości, że problemy ekonomiczne i bogacenie się Polaków to najważniejsza sprawa dla współczesnej Polski. Także oczywiste jest to, że była to dziedzina, w której ten kandydat miał na tle innych szczególnie wysokie kompetencje. Niestety równocześnie był to dramatycznie zły wybór profilu dla tej kampanii akurat w tych okolicznościach. Jeśli za cel stawiamy sobie zaistnienie oferty politycznej oczywiście nieidentycznej, ale nieco podobnej do silnej oferty PO, to pomimo tych podobieństw zacząć musimy od tego, aby jaskrawo się odróżnić. Tymczasem właśnie problematyka ekonomiczna to ten obszar, w którym różnic pomiędzy nami a Donaldem Tuskiem i Janem Krzysztofem Bieleckim właściwie nie ma. Oczywiście, ponieważ PO aktualnie rządzi można jej zarzucić tutaj sporo niedociągnięć i porażek, tudzież zaniechań. Ale co do ogólnych przesłanek ideowych się z nimi zgadzamy. Skoro tak, to nie uda nam się od nich odróżnić jaskrawo, a tylko niuansami. Kopia PO PO nie pokona, w sensie odebrania owej PO choćby kilku procent elektoratu. Nie jeśli PO popiera 40% wyborców, a kopię 1%. Tylko poprzez podkreślenie różnic można zaistnieć.


Gdy byłem członkiem PD wytrwale powtarzałem, że drogą ku zaistnieniu są problemy o charakterze obyczajowym. W warunkach gdy na scenie politycznej rozpanoszył się ekonomicznie liberalny, ale obyczajowo konserwatywny słoń, liberałowie mają szansę zaistnieć tylko poprzez „obyczajówkę”. Niestety, po zmianie na czele PD w styczniu 2009 nowe kierownictwo okazało się odkrywać liczne różnice pomiędzy sobą a PO w zakresie ekonomicznym, w efekcie pokazując nazbyt czerwone barwy. Jednak będąc w PD wiedziałem, że partia ta jest w stanie właśnie w przedziale obyczajowym od PO się konstruktywnie i wyraźnie odróżnić. Po dzień dzisiejszy jest w stanie to zrobić i nawiązanie przez nią chyba współpracy z Januszem Palikotem pokazuje, że po półtora roku kroczenia w lewicowych ciemnościach jej liderzy znaleźli dobry sposób ustawienia się na scenie politycznej, choć oczywiście nie jako podmiot samodzielny. Nie wiem niestety czy zdolne do tego jest SD. Jeśliby zdolne było, to właśnie taką strategię powinno przyjąć, jeśli chce sukcesu. Nie może pójść drogą Olechowskiego. Już wiemy dokąd ona prowadzi, ten test się już odbył i mamy jednoznaczne wyniki.


Gdy to od czasu do czasu proponuję, to zakamuflowani w moich środowiskach konserwatyści (a jest ich nadspodziewanie dużo, czego nie rozumiem, gdyż w końcu akurat wybór partii konserwatywnych w Polsce jest tak szeroki, że można by mniemać, że nie są oni zmuszeni działać akurat w partiach nominalnie liberalnych) sugerują, że wzniecę w ten sposób tylko wojnę ideologiczną, ściągnę na partię gniew biskupów, po czym doprowadzę partię do klęski. (Na marginesie: jak można partię o poparciu poniżej 3% „doprowadzić do klęski”? Toć, ona już tu jest.) Jednak ciągle i ciągle znowu do debaty publicznej mainstreamu wchodzą tematy obyczajowe kilka lat wcześniej jeszcze zbyt niebezpieczne, „śliskie”, a więc tabu dla polityków o ambicjach a la Schetyna. Na przykład in vitro. Dziś Sławomir Nowak i Joanna Kluzik-Rostkowska kłócą się o to, kto jest tutaj bardziej liberalny, tymczasem obie ich partie są w tej kwestii konserwatywne. A pomimo to walczą o wizerunek liberalny. Gdyby zawczasu, czyli na przykład w roku 2005, PD ten temat podjęła, to kto wie jakie miejsce w tej debacie i na scenie politycznej zajmowaliby dziś jej liderzy. Wszystko to polega na intuicyjnym, trafnym wyborze tego tematu, który za kilka lat stanie się popularny, a stronnicy liberalnego podejścia doń będą mieli poparcie znaczącej części wyborców. I to osobiście proponowałbym SD, poszukać takiego tematu. Zaryzykować. Ryzyko jest koniczne przy każdej bardzo zyskownej inwestycji. A partię o poparciu 0-1%, która chce za nieco ponad rok mieć przynajmniej 5,01%, sukces czeka tylko przy sporych zyskach, wszak poparcie musi wzrosnąć o 500%. Nie wiem tylko tego, z jakich ludzi SD się składa i czy są oni w stanie „przełknąć” obyczajowy liberalizm. Jeśli nie, a partia ta miała być tylko nową PO, partią o identycznym profilu politycznym, to projekt ten już nie istnieje.


Oczywiście to wszystko nie znaczy zupełnego milczenia o gospodarce. Należy o niej mówić dużo i zajmować w tych dyskusjach pozycje liberalne. Jednak jaskrawe odróżnienie od PO musi nastąpić w innych obszarach.


Jest jeszcze druga istotna przesłanka dla ewentualnego sukcesu SD. Stronnictwo może stać się ugrupowaniem przydatnym dla PO. Jeśli jej działacze byliby skłonni pogodzić się z tym, że Platforma potraktuje ich zupełnie przedmiotowo, to może można liczyć na przychylność partii Tuska w walce o przekroczenie progu. PO stanie za rok wobec następującego scenariusza. PSL grubo pod kreską, zbyt małe poparcie jak na samodzielną większość i SLD, który może wejść w konszachty z PiS, choćby przez tolerowanie rządu PiS jako formuły przejściowej przed pełną koalicją. Nieprawdopodobne? A ja myślę, że za kulisami już teraz odbywa się intensywna komunikacja z udziałem takiego łańcucha osób: Napieralski, Czarzasty, Różański, Dubieniecki, Bielan, Kaczyński. Tak czy inaczej, nawet przetrwanie PSL może nie satysfakcjonować premiera, który najpóźniej w przyszłej kadencji musi zacząć reformować. Czy PSL nadaje się jako partner do reform emerytalnych, najważniejszych z nich wszystkich? Odpowiedź jest chyba jasna.


Platforma to wielka partia o poparciu 35-45%. Jej elektorat obejmuje bardzo różnych ludzi, różne poglądy ideowe, różne interesy materialne. Obejmuje on ludzi cieszących się przywilejami emerytalnymi, ich rodziny i przyjaciół. PO pewnych rzeczy nie może więc otwarcie zawrzeć w swoim programie, bo wówczas powrót do władzy PiS będzie po prostu jej dziełem. Niejedna partia już napisała program wyborczy przez potomnych określany jako „najdłuższy list samobójcy w historii”. Partie wielkie muszą siłą rzeczy mieć programy umiarkowane, rozwodnione, piarowskie do bólu, metłe i wręcz jałowe. Tymczasem w niektórych przedziałach potrzeba nam reform radykalnych. Takie postulaty może zgłaszać mobilna partia mała-średnia, celująca w elektorat rzędu 6-10%. Na przykład SD. Radykalne postulaty zniesienia przywilejów emerytalnych SD mogłoby w swoim programie zawrzeć. Oczywiście nie uzyska poparcia ich beneficjentów i ich bliskich. Jednak w społeczeństwie jest aż nadto tych, którzy te przywileje finansują i z nich nie korzystają. Trzeba im uświadomić, w konkretnych liczbach, o ile mniejsza będzie z tego względu ich własna emerytura i poprosić o poparcie. Partia odważnych reform socjalnych o progresywnym programie obyczajowym to coś czego w Polsce nie mamy, a niejeden taką partię chętnie by poparł. PO dość chętnie wzięłaby taką partię do rządu reform 2011-15, choćby po to, aby mieć przed swoim wielkim elektoratem alibi, wytłumaczenie dlaczego robi te bolesne reformy. Z pełną powagą Tusk i Boni mogliby ze smutną miną pokazać palcem na SD i powiedzieć, że musieli im w niektórych punktach programu ustąpić i stworzyć z nimi nowy rząd, bo inaczej „wróciłaby IV RP”. Dalej śpiewka szłaby jak już od kilku lat. Ale na scenie politycznej pojawiłaby się partia liberalna w zachodnioeuropejskim stylu.


Oto moje pierwsze wnioski z wczorajszej porażki. Chciałbym aby weszły na serio do debaty o przyszłości projektu SD. Nie mam zbyt wiele wiary, że tak się stanie, ponieważ przywykłem już od wielu lat występować w roli „grochu o ścianę”. Ale spróbować nie zaszkodzi.

Piotr Beniuszys

polskaliberalna.net merkuryusz.pl REDAKTOR NACZELNY: Bogumił Kolmasiak REDAKTOR NACZELNY WYDANIA ZAGRANICZNEGO: Agnieszka Gmiter WYDAWCA: STOWARZYSZENIE DEMOKRATYCZNA FRAKCJA MŁODYCH ZAST. REDAKTORA NACZELNEGO: ADAM FULARZ OBECNI I BYLI WSPÓŁPRACOWNICY Paweł Krężołek, Janusz Wdzięczak, prof. Marek Rocki, dr Robert Gwiazdowski, dr Robert Suski, Wojciech Popiela, Piotr Beniuszys, Andrzej Potocki, Aviv Steinmetz, Marek Tomsia, Marcin Kotowski,Marcin Kwaśniewski,M. Kosek, B. Wasilewski,Flanky, Gigabyte, MAC, Marcin Celiński, Sławomir Potapowicz, Witek Mossakowski, Piotr Dwojacki, S.Sipowicz,Maciej Iwanicki,,Michał Musur, Jędrzej Kulig       WERSJA WORLD:

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka