B.Wildstein B.Wildstein
2302
BLOG

Fragment 2 - opowiadanie z tomu „Przyszłość z o.o"

B.Wildstein B.Wildstein Polityka Obserwuj notkę 8

 – Nie ma co, wyruchali nas. Podsumował Jerzyk. Wtedy po

raz pierwszy Benek pomyślał, że działaniem jego przyjaciela nie

kierują wyłącznie ideowe pobudki.

Było lato. A przecież nikt nie był w stanie zapamiętać nadciągających

po sobie gwałtownych upałów i równie gwałtownych

ulew. Nikt nie zauważał wielkich kropli, które roztrzaskiwały się

o bruk, ani słońca, które za chwilę ssało je łapczywie, jak spragnione

zwierzę. Lato zaczęło się, kiedy z wielkich plakatów na ulice

miasta wyszedł Gary Cooper, z dłonią na biodrze i znaczkiem

„Solidarności” na koszuli. Mrużąc oczy pod rondemkapelusza,

patrzył prosto przed siebie i czekał na południe.

A właściwie zaczęło się w zimie. Wtedy wszystko jeszcze było

dwuznaczne jak zima, która roztapiała się w brudnym błocie. Układy

z komuchami, układy z ubekami, Jerzyk miotał się. Był czas dyskusji

i awantur. Na śmierć, wydawało się, pokłócili się z Jackiem.

Benek myślał, że lepiej rozumie złożoność świata. Pojmował

argumenty Jacka i Andrzeja.Poczucie dwuznaczności

pozostawało jednak. Niepokoiło go, że wszystko dzieje się w wąskim

kręgu, który podejmujeostateczne decyzje. W każdym razie ich

w tym kręgu nie było. Wybrał więc obserwację, bo nie miał innego

wyboru.

„Niepokorni” prosperowali lepiej niż kiedykolwiek. Mieli jeszcze

dotację z regionu, zostało trochę pieniędzy z Francji i Stanów,

ludzie na uniwersytecie kupowali więcej bibuły niż wcześniej, coraz

więcej, a SB dało im właściwie spokój. Wydawało się, że nawet

drukarze rzadziej zapijają i można ich nieco mniej pilnować. Czasami

udawało się wydać jeden numer na dziesięć dni.

Benek powtarzał, że stali się po prostu gazetą. Chciał, aby byli

nią na tyle, na ile to możliwe w tym dziwnym świecie, gdzie pisać

do oficjalnych gazet było jeszcze wstyd, a podziemne były już nieomal tolerowane. Chciał poczuć się jak redaktor z zachodnich filmów,

które z taką zazdrością oglądał już od szkoły podstawowej.

Stałym wyposażeniem jego chlebaka stał się magnetofon, który

dostał z Paryża. Okrągły Stół starali się relacjonować bezstronnie,

jakby to było akademickie ćwiczenie.

Co najmniej połowę swojego czasu Benek spędzał w Warszawie.

Najczęściej wyjeżdżał z Jerzykiem.Koczowali u znajomych i organizowali

obławy na uczestników negocjacji. W wolnych chwilach

gromadzili opinie. Jerzyk zaproponował nawet, aby zwrócili się do

partyjnych uczestników. Kiedy jednak, po zaciekłych, kilkudniowych

poszukiwaniach zdobyli telefon Czyrka, sekretarka spławiła ich bez

zbytnich ceregieli. Właściwie nieoczekiwali niczego innego.

Benek powściągał złośliwości Jerzyka i upychał je do przeznaczonych

na to rubryk. – Rozdzielamy informacje od komentarzy –

wykrzykiwał do współpracowników, nie przejmując się ironicznym

grymasem Jerzyka i chichotami obecnych.

W imię prawa do informacji i wolności prasy ścigał kolegów

i domagał się odpowiedzi od tych, którzy pukali się w głowę

i wrzeszczeli o elementarnejodpowiedzialności wobec spraw zasadniczych,

nieskończenie przerastających jego gównianą gazetkę.

Obrażali się na niego, aby po kilku dniach wybaczyć, mitygowani

przez wspólnych przyjaciół, i obrazić się przy następnym numerze.

Może dlatego „Niepokorni” czytani byli coraz szerzej, a Benek

stawał się coraz popularniejszy.

Błoto wyschło, milicyjne patrole stopniały i zaczęła się wiosna.

Wszystko zaczynało być możliwe. Nadchodził ten czas,

o którym marzyli całe swoje dorosłe życie, w który nie wierzyli,

choć nie przyznawali się do tego, o nadejściu którego przekonywali

się nawzajem bezprzerwy w niekończących się rozmowach

pogrążających się w sen, który trudno było od nich odróżnić,

rozmowachprzerywanych działaniami, które były ich dopełnieniem

i innymi mniej ważnymi wydarzeniami, aby do rozmów

powrócić, gdy tylko nadarzy się okazja. Rozmowy nad kolejnymi

herbatami parzonymi w szklankach, nad kolejnymiszklankami

i butelkami wódki, w niekończących się nocach gęstych jak dym

kiepskich papierosów i oczekiwanie, nocach ciasnych akademików,

małych pokoików w wymarłych blokowiskach albo zanurzonych

wciemnościach pokojach zrujnowanych, zeszłowiecznychkamienic.

Teraz ten czas zaskoczył ich jak słońce podnoszące się niespodziewanie

z brudnej kałuży.

Ludzie zachowywali się niezwykle. Na ulicach wymieniali

porozumiewawcze spojrzenia, w tramwajach, autobusach uśmiechali

się do siebie; nieznajomi niespodziewanie zaczynali rozmawiać

jakby znali się od zawsze. Wystarczały pojedyncze słowa,

które odsłaniały znajo rzeczywistość, odsyłały do wspólnych

przeżyć i tęsknot. Nadzieja tańczyła w odbitym w bruku słońcu,

w sukience owijającej się wokół ud idącej kobiety.Podobnie Benek

pamiętał czas dziewięć lat wcześniej, kiedy otwierało się przed nim

dorosłe życie i zaczynał, jak wszyscy, wierzyć, że zmienimy wreszcie własny los.

Redaktorów „Niepokornych” porwała gorączka wydarzeń,

które ich pismo zredukowały do drugorzędnej ulotki; gorączka

budowy komitetów, przygotowywania wyborów.

A potem wszystkoprzyśpieszyło jeszcze. Wskazówki złączyły

się w jedną i przestały rzucać cień. Cooper wydobył rewolwery,

a przestraszona banda rozbiegła się po miasteczku. Studenci wyjechali.

Powstał nasz rząd. Ceny galopowały jak oszalałe. Skończyły

się pieniądze i dotacja z regionu. Skończył się czas pism

podziemnych.

Książka możliwa do zakupienia w księgarni internetowej Wydawnictwa M

 

B.Wildstein
O mnie B.Wildstein

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka