Półki w marketach mają być zapełniane w większości towarami od lokalnych dostawców Fot. Pixabay
Półki w marketach mają być zapełniane w większości towarami od lokalnych dostawców Fot. Pixabay

Ekspert: Absurdalne przepisy dobijają przedsiębiorców. "Lokalna półka" im nie pomoże

Redakcja Redakcja Handel Obserwuj temat Obserwuj notkę 38
We Włoszech praktycznie każda miejscowość ma swoje lokalne wino, ser, konfitury. W Belgii jest kilka tysięcy rodzajów piwa w małym państwie. Niemal w każdej wsi powstaje jakiś rodzaj tego produktu. W poszczególnych miejscowościach Francji spotkamy lokalny ser, który już kilka kilometrów dalej nie występuje. Nikt żadnych półek w markecie wydzielać nie musi. Wystarczy, że nie ma barier dla prowadzenia działalności – mówi Salonowi 24 dr Andrzej Sadowski, prezydent Centrum im. Adama Smitha.

Partia rządząca każdego dnia zapowiada tzw. konkrety. W środę ogłosiła program „Lokalna półka”. Ma on nałożyć na markety obowiązek, by opierały swoją ofertę na produktach od lokalnych dostawców. Jak to rozwiązanie wpłynie na polskie rolnictwo i produkcję?

Dr Andrzej Sadowski:
Nie będzie mieć większego znaczenia. Lokalni dostawcy ze względu na skalę produkcji nie są atrakcyjni dla dużych sieci. Są za to bardzo atrakcyjni dla lokalnych dystrybutorów i tam znajdują się ich produkty. Faktycznie w Polsce odżyła moda na lokalne produkty, które są poszukiwane przez klientów.

No właśnie – moda odżyła. A fakt, że aż 2/3 owoców, warzyw, produktów mlecznych w marketach ma pochodzić od regionalnych producentów, powinno stanowić dla nich mocne wsparcie?

W przypadku tego projektu cała energia idzie na zadekretowanie, aby sieci brały lokalne produkty. Tymczasem w Austrii, Niemczech, we Francji, w Belgii w innych państwach europejskich, w których lokalne produkty są mocno promowane, nikt nie musi wprowadzać takich rozwiązań. A produkty lokalne – żywność, ale też alkohole, są znakiem rozpoznawczym poszczególnych regionów. Nie wpływa na to wymuszanie promocji na marketach, ale brak barier i absurdalnych przepisów. Wzorem promocji dystrybucji lokalnej produkcji są Włochy. Tam praktycznie każda miejscowość ma swoje lokalne wino, ser, konfitury.


W Belgii jest kilka tysięcy rodzajów piwa w małym państwie. Niemal w każdej wsi powstaje jakiś rodzaj tego produktu. W poszczególnych miejscowościach Francji spotkamy lokalny ser, który już kilka kilometrów dalej nie występuje. Nikt żadnych półek w markecie wydzielać nie musi. Wystarczy, że nie ma barier dla prowadzenia działalności. Problem nie tkwi więc w tym, żeby zmusić sieci do przeznaczenia jednej półki dla lokalnego producenta. Chodzi o to, żeby zlikwidować te przepisy, które blokują wytwarzanie lokalnych produktów. Mam tu na myśli wyśrubowane wymogi, które może spełnić bez problemu międzynarodowa ogromna korporacja, a dla małego producenta są nie do przeskoczenia.

Problemem są nie tylko wyśrubowane normy produkcji, ale też nierówne traktowanie małych firm i korporacji. W Polsce są miejscowości, w których sklep dużej sieci mógł zbudować parking dla klientów, a przy sąsiadującym z nim lokalnym sklepiku władze stawiały słupki, ograniczenia, zakazy parkowania. Czy zamiast wymuszania na sieciach handlowania polskimi produktami nie należałoby pójść w stronę promowania lokalnych bazarków i małych, rodzinnych sklepików?

Oczywiście problemy lokalnych przedsiębiorców nie są wyłącznie domeną rządu. Pamiętać należy o władzach lokalnych. W Europie centra handlowe zazwyczaj powstają na obrzeżach miast. Nie ma czegoś takiego jak gigantyczne centra handlowe w samych miastach. W Polsce jest inaczej. Decyzja samorządów, które pozwoliły budować duże centra handlowe w miastach, niszczyła lokalną infrastrukturę sklepików. Odwrócenie tego trendu jest rolą i samorządu i rządu. Natomiast wprowadzanie jedynie półki dla polskich produktów nie jest drogą do rozwiązania problemu.


Drogą tą jest zniesienie absurdalnych przepisów, barier, umożliwienie ludziom działania. Przykładem jest produkcja lokalnego alkoholu. Z uwagi na zmianę klimatu w Polsce zauważalnie wzrasta produkcja wina i różnych lokalnych nalewek. Wciąż jest ona jednak niższa niż w Austrii, Francji, czy Niemczech z uwagi na wspomniane, wyśrubowane regulacje. Tam na butelkach lokalnego wina nie ma naklejonej banderoli. Podatki można w znacznie prostszy sposób pobrać i one nie muszą być absurdalnie wysokie.

Alkoholizm i nadużywanie trunków w Polsce jest istotnym problemem. Czy stawianie na rozwój tego typu gałęzi przemysłu nie wpłyniemy na rozpijanie narodu?

Alkoholizm jest problemem społecznym, ale jego źródłem nie są przecież lokalni producenci win czy nalewek. Mówiąc, że promowanie tego typu produkcji jest rozpijaniem społeczeństwa, troszkę stawialibyśmy Polaków w roli chłopów pańszczyźnianych, którzy faktycznie na pewnym etapie byli rozpijani.


Czy dziś sytuacja, w której każda miejscowość we Włoszech ma własne winnice i lokalne produkcje wina sprawia, że włoskie społeczeństwo jest mniej odpowiedzialne i nadużywa alkoholu? No nie.

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka