dAquin dAquin
163
BLOG

Kaczyński wygrał

dAquin dAquin Polityka Obserwuj notkę 13

           Piszę to teraz, przed otwarciem urn wyborczych, choć nie jestem jasnowidzem. Nie umiem przewidzieć wyniku nadchodzących wyborów. Nie wiem też, co jest z politycznego punktu widzenia lepsze dla Kaczyńskiego, czy to, że zostanie prezydentem, czy to, że przegra w nieznaczny sposób w drugiej turze. Od wróżenia z politycznych fusów są inni. Może lepsze dla Polski, aby Kaczyński był prezydentem, a może lepiej, by został premierem? Są pewnie również inne rozwiązania, ale kto wie, co jest ostatecznie lepsze?

 

           Wszystko zależy od celu, w perspektywie którego wartościuje się ten czy tamten wynik wyborczy. W istocie rzeczy różnimy się bowiem między sobą celami, które – najczęściej w sposób nieświadomy – sobie stawiamy. Nie różnimy się istotnie tym, że głosujemy na Kaczyńskiego czy Komorowskiego, na PiS czy PO. Choć preferencja polityczna wiele mówi o człowieku, wiele rzeczy ukrytych odsłania. Ja na przykład nadziwić się nie mogę, w jaki sposób ktoś taki, jak Jarosław Gowin może z przekonaniem namawiać do głosowania na Komorowskiego. Czyżby stracił już całkiem oczy do patrzenia i uszy do słuchania? Jakże daleko mu dziś do Jana Rokity, który – chapeau bas! – od razu rzecz „wyczuł” i pokłonił się przed tym, co się stało (i nadal dzieje).

 

           W perspektywie celu, który sobie stawiam, a raczej który widzę jako cel – sens mojego życia i życia innych, jakikolwiek będzie polityczny rezultat zmagań Kaczyńskiego, w sferze duchowej będzie to zwycięstwo. To, co się stać miało, stało się. Jarosław skutecznie przejął dziedzictwo swego brata, wszedł w nie, bo je rozpoznał. Tym dziedzictwem nie są bynajmniej idee czy poglądy, które jego brat wyznawał, ale „duch”, którego po jego śmierci większość z nas odczuła. On jest w istocie dziedzictwem Lecha, czyli tym, co po sobie zostawił.

 

           Dzisiaj nie czujemy już tak wyraźnie owego wzniosłego poruszenia. Nie przeżywamy takich emocji. Utrata kontaktu z tamtymi uczuciami niepokoi nas czasem. Niepotrzebnie jednak. To bez znaczenia. Duch-dziedzictwo nie odszedł, nie rozpłynął się, nie zanikł. On się ukonkretnił, spersonalizował. Kaczyński wszedł w poryw historii i ta historia go niesie. Jest punktem odniesienia dla wszystkich. Dla tych, którzy są „za”, i tych, którzy są „przeciw”. Kaczyński nadaje ton. On gdzieś „się wybiera”, on dokądś „idzie”, a wszyscy pytają: dokąd? po co? Idą za nim lub próbują go zatrzymać, stając mu na drodze. Czują jednak, że tylko jego „ruch” ma moc, sens i znaczenie.

 

           Dzięki temu przejęciu ducha wyrwani zostaliśmy z marazmu pijarowskiej walki dwóch politycznych koncernów. Dzięki ruchowi Kaczyńskiego mamy poczucie uczestniczenia w prawdziwej historii i zapewne niejedno jeszcze zobaczymy. Ten duch błąkał się przez lata i niemal zanikł. Zdradzony przez Wałęsę długo szukał miejsca swego ukonkretnienia. I oto toczą się dalej dzieje naszego „Izraela”, dzieje objawiania się naszego Boga, Boga naszych Abrahamów, Izaaków, Jakubów. Oto przewijają się przez naszą historię postacie równie zmitologizowane, co ich żydowskie pierwowzory. W ten właśnie sposób duch nas prowadzi aż do wypełnienia czasu.

 

           Mam przekonanie, że historia Polski, nie tylko zresztą Polski, nie jest czymś banalnym. Jest ona paralelna z historią-modelem, czyli z dziejami pierwszego Bożego Ludu. Jest procesem przychodzenia Boga do człowieka, najpierw przez „proroków” aż po przyjście Tego, który miał przyjść. Nie wiem dokładnie, na Kogo czekam i na czym Jego przyjście ma polegać. Nie wiem też, kiedy nastąpi. To trochę tak, jak z czekaniem na Godota, o którym mówił Beckett: Nie wiem, kim jest Godot. Nie wiem nawet, czy w ogóle istnieje. I nie wiem też, czy wierzą w to ci dwaj, którzy na niego czekają.

 

           A jednak czekają. I ja czekam. To znaczy uświadamiam sobie, że czekam, że wszystko, co znam i czego doświadczam, nie jest tym, czego pragnę. W ten sposób udziela mi się jakaś przedziwna nadświadomość. Niemal niczego tu nie rozumiem. Uświadamiam sobie jedynie, że cieszę się z rzeczy, które moje czekanie, choć po trosze, wypełniają, które je jakby posuwają do przodu. I tak właśnie cieszę się z wygranej Kaczyńskiego, z przyjęcia ducha-dziedzictwa, z poddania się mu i podjęcia marszu. Wierzę, że Kaczyński idzie nieświadomy siebie. Wierzę też, że już zgodził się, iż rzeczywistość, która się wyłoni, będzie inna od wszystkiego, co do tej pory rozumiał. To dlatego od niczego się nie odżegnuje, ale już dawnych idei nie powtarza. „Czuje”, że to, co niegdyś artykułował, dzisiaj, w nowym nadświadomym świetle, okazuje się nazbyt wąskie i małe. To, co go prowadzi, nie jest już udzielane jedynie tym, którzy z nim idą, ale udziela się wszystkim, również tym, którzy opierają się, buntują, złorzeczą, nie wierzą...

 

dAquin
O mnie dAquin

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka