... Apokatastaza
Nie mam pretensji, matko miła
Do twej macicy, boże broń
Żeś mnie z głupoty urodziła
Na trupiej płachcie, gdzie zdechł koń
Bardziej ode mnie go lubiłaś
Rana się dawno zabliźniła
Choć całe życie boli skroń
Żeś mnie przed śmiercią nie broniła
Kiedy mnie kopnął biały koń
I w głupiej wierze mnie ochrzciłaś
W nadziei na szczęśliwy zgon
Dziś jeszcze dzieli nas mogiła
Wielkie energie palą nas
Elektrolity karmią Wiłła
Rozpuści i wyliże Czas
Co wiarołomność roztrwoniła
Dusi mnie w piersi skowyt tętna
Stuk kopyt w zamarznięte grudy
Nie zapomniałem hańby piętna
Włożone na mnie gnojne brudy
Sięgają najwyższego piętra
W stajni miłości i obłudy
Do źródeł wracam od kochanek
Od dawno rozwiedzionych żon
Którym spłaciłem od macanek
Lichwiarsko obliczony szton
I Żydom w karczmach od tramblanek
Stąd brała się ma męska siła
Gdy upadałem jak byk w jarzmie
Kiedy macałem w kroczach Wiłła
Mych żon kurewskich w protoplazmie
Niejedna dupa mnie zbawiła
Wyznaję z trwogą me bojaźnie Przed śmiercią która mnie zboczyła
Co przed cezarem dumnie kroczy w świętej procesji stu augurów a na ramieniu każdy troczy wiązkę liktorskich twardych chujów
Mój skarbczyk nadal w mule leży
Duch dziada go pilnuje w stawku
Z wiedeńskiej przyniósł go rubieży
Żebym go kurwom dał po skrawku
Dlatego każda za mną bieży
I choć na starość niedomogę
Bom miłośniczek miał za dużo
Jak wron zapchlonych na kościele
Za młodą koło dupy nogę rozdaję wkoło małowiele w teologicznych elementach rajfurze z dziadem dam co mogę
Bo koń oszalał i przez smętach
Leci tratując stare duchy
Srają ze strachu na podłogę
Gdy tańczy z nimi śmierć na puentach
a ja im muszę trzymać głowę.