Zbigniew Kopczyński Zbigniew Kopczyński
328
BLOG

Dawno temu w Niemczech

Zbigniew Kopczyński Zbigniew Kopczyński Polityka Obserwuj notkę 25
Dawno, bo 91 lat temu, władzę w kraju naszego zachodniego sąsiada przejął polityk, który swój sukces w marszu na szczyt zawdzięczał niesamowitym umiejętnościom wzbudzania emocji wyborców. Kanclerzem został wskutek demokratycznych wyborów, choć jego partia ich nie wygrała, zdobywając 33% głosów. Powstały powyborczy pat i błędne rachuby polityków co do możliwości zneutralizowania i zmarginalizowania austriackiego krzykacza, zmusiły prezydenta von Hindenburga do powierzenia towarzyszowi Adolfowi obowiązków kanclerza.

Przez ostatnie dziewięćdziesiąt lat wielu zastanawiało się, jak to się stało, że co trzeci wyborca narodu uważającego się na naród myślicieli i poetów, głosował na demagoga ze śmiesznym wąsikiem. Cudu tam jednak nie było, raczej dobra inżynieria społeczna i wykorzystanie istniejących nastrojów. Krwawa, przegrana wojna i kryzys gospodarczy spowodowały ogromny wzrost popularności partii lewicowych.

O sile ówczesnej niemieckiej lewicy świadczą wyniki wyborów do Reichstagu. W ostatnich wyborach „przed Hitlerem”, w listopadzie 1932, NSDAP - Narodowosocjalistyczna Partia Niemieckich Robotników uzyskała 33,1% procenta głosów, KPD – Komunistyczna Partia Niemiec 16,9%, a SPD – Socjaldemokratyczna Partia Niemiec 20,4%. Razem na lewicę głosowało 70,4% wyborców.

W marcu 1933, w pierwszych i zarazem ostatnich wyborach „po Hitlerze”, NSDAP uzyskało aż 43,9%, KPD 12,3%, a SPD 18,3%. Największa z partii nielewicowych, katolickie Zentrum, zadowolić musiało się żałosnymi 11,3% głosów, podczas gdy lewica cieszyła się blisko 75% poparciem.

Wśród różnych odmian lewicy Narodowosocjalistyczna Partia Niemieckich Robotników, na czele z robotnikiem Hitlerem, najcelniej trafiała do serc wyborców, wskutek łączenia lewicowych haseł z obecnym wśród Niemców od lat rasizmem i antysemityzmem. Teorie rasowe hulały po niemieckich głowach już w XIX wieku, podobnie niechęć do Żydów, wzmożona wielkim kryzysem, za który wiadomo kto był odpowiedzialny. Jeszcze za rządów miłościwie panującego cesarza armia niemiecka wsławiła się brutalną interwencją w Chinach i ludobójstwem w Afryce.

Hitler zbyt wiele więc nie wymyślił, twórczo jedynie rozwinął niemieckie tradycje. Innowacją była jedynie niesamowita umiejętność wzbudzania emocji tłumów, doprowadzania ich wręcz do ekstazy. Nikt, łącznie z przeciwnikami, nie skupiał się na merytorycznej stronie wypowiedzi, liczyły się tylko emocje. To, co zapowiadał na wiecach i napisał, w bełkotliwy dość sposób, w Mein Kampf, nie było brane poważnie. Stąd to zaskoczenie, gdy realizował swoje zapowiedzi.

Tak jak nikt chyba nie sądził, że z knajpianego agitatora wyrośnie wódz narodu, pewnie nikt nie był w stanie przewidzieć konsekwencji przejęcia przez niego władzy. Były wprawdzie pojedyncze głosy ostrzeżenia i protestu, jak choćby generała Ericha Ludendorffa w liście do prezydenta von Hindenburga czy papieża Piusa XI w jedynej napisanej i ogłoszonej po niemiecku encyklice Mit brennender Sorge, wydaje się jednak, że dokonania towarzysza Adolfa znacznie przekroczyły najczarniejsze nawet wizje jego krytyków, bo też żaden normalnie myślący człowiek nie mógł wyobrazić sobie szaleństwa do jakiego doprowadzi Niemców ich Führer.

A działania nowego kanclerza przebiegały szybko i sprawnie. Trochę dopomogły przypadki losowe. W nocy z 27 na 28 lutego zapalił „się” i spłonął budynek Reichstagu. 24 marca Reichstag uchwalił ustawę o nadzwyczajnych pełnomocnictwach, która pozwalała rządowi – czytaj: kanclerzowi - na wydawanie rozporządzeń z mocą ustawy. Tym samym Reichstag przestał być potrzebny.

Wiosną rozpoczął przyjmowanie gości pierwszy obóz koncentracyjny w Dachau. Szybciutko postępował proces delegalizacji lub samorozwiązania partii politycznych i już w lipcu 1933, niecałe pół roku po przejęciu władzy, NSDAP stała się jedyną legalną partią w Niemczech. Nawiasem mówiąc, od lipca 1933 do września 1939 w polskiej części Górnego Śląska działały legalnie niemieckie partie zakazane w III Rzeszy. To tak á propos dyskryminacji Niemców w II RP.

2 sierpnia 1934 zmarł prezydent von Hindenburg, a towarzysz Adolf uznał wybory prezydenckie za zbędne i połączył funkcję prezydenta i kanclerza stając się po prostu wodzem, czyli Führerem. Sukcesywnie likwidowano nierządowe media, a w niemieckich domach pojawił się Volksempfänger – odbiornik ludowy, czyli radioodbiornik służący do odbioru jedynie słusznej długości fali, z którego głośników mieszkańcy słuchali hipnotyzujących przemówień wodza, rozpalającego w ich głowach entuzjazm do walki o wielkie Niemcy. Entuzjazm, którego nie potrafiły ugasić dywanowe bombardowania.

Do dzieła ruszyły autorytety prawnicze, na czele z Carlem Schmittem, które stworzyły prawną doktrynę wodzostwa. Jej główną tezą, a w zasadzie przyjętym aksjomatem, był prymat woli wodza. Der Wille des Führers ist Gesetz – Wola wodza jest prawem – pisał wspomniany Carl Schmitt. Przy czym wola ta nie musiała być spisana, wódz mógł wyrażać ją w dowolny sposób, a stała ona ponad ustawami i konstytucją. Tak więc, dzięki intelektualnemu wysiłkowi niemieckich teoretyków prawa, wprowadzanie zamordyzmu przebiegało nie tylko szybko i sprawnie, lecz również praworządnie. I przy pełnym entuzjazmie Niemców.

Czemu wspominać znane i wielokrotnie opisane fakty sprzed wielu lat? Trudno oprzeć się znajdowaniu analogii tego, co zdarzyło się wówczas w Niemczech, z tym , co zdarza się dzisiaj w Polsce. Nikt nie brał poważnie zapowiedzi o silnych ludziach usuwających przeciwników z urzędów, traktując to jako demagogiczną przesadę. A jednak zobaczyliśmy to na własne oczy.

Władza, demokratycznie wybrana i demokrację mająca na ustach, zrzuciła maskę demokraty natychmiast po zaprzysiężeniu. Zamiast konstytucji i ustaw liczą się uchwały, a przede wszystkim wola wodza, czyli premiera. Usłużni prawnicy dokonują totalnej ekwilibrystyki i, łamiąc wszelkie zasady prawa i logiki, uzasadniają to, czego uzasadnić się nie da.

Działamy zgodnie z prawem, tak jak je rozumiemy. Toż to samo mógł powiedzieć towarzysz Adolf. Działał tak, jak rozumiał prawo, a więc – według Carla Schmitta – praworządnie.

Z kolei zapewnienia ministra sprawiedliwości o szukaniu jakichś podstaw prawnych dla już podjętych bezprawnych działań przywodzą na myśl słynnego prokuratora Andrieja Wyszynskiego, gorliwego wykonawcy woli Stalina: Dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie. To również lewackie rozumienie prawa, choć wypowiedziane przez reprezentanta bardziej czerwonego odcienia lewicy.

Obóz typu Dachau jeszcze nie powstał, ale więźniów politycznych już mieliśmy. Przesadzam? Przecież nikt nie zginął. Nie wiadomo jak skończyliby ci dwaj więźniowie, gdyby nie szybkie ponowne ułaskawienie. Inne wydarzenia jeszcze przed nami. Przypomnę chociaż serię zagadkowych samobójstw w czasach poprzednich rządów obecnie panujących.

Wiele lat przed konferencją w Wannsee narodowosocjalistyczna propaganda obrzydzała Niemcom Żydów. Przedstawiano ich nie tylko jako winnych wszelkiego zła, lecz przede wszystkim jako podludzi, zwierzęta mające jedynie wygląd człowieka. Z czasem przeciętny Niemiec utrwalił sobie taki obraz Żyda i dlatego represje wobec Żydów i późniejsza ich likwidacja spotkała się z brakiem sprzeciwu, a często ze współdziałaniem. W końcu nie chodziło o ludzi.

Od 18 lat platformerska propaganda mówi o PiSie jako o złu, wręcz absolutnym, rzucając konsekwentnie, acz zwykle bezpodstawnie, najgorsze oskarżenia. Trudno więc dziwić się, że bezprawne działania wobec polityków Prawa i Sprawiedliwości spotykają się z obojętnością, a często z aprobatą Polaków. I żadnej refleksji, że dziś bezprawnie działają wobec nich, a jutro mogą wobec mnie, skoro prawo nie istnieje.

Widzimy też działania z zasobu komunistycznych wzorców. Stalinowska propaganda przedstawiała czerwonych rzezimieszków jako kryształowych demokratów, natomiast tych, którzy nie chcieli im się podporządkować nazywała faszystami. I tak faszystami byli żołnierze AK, Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, politycy PSL. Słowem ci, którzy chcieli budować naprawdę demokratyczną Polskę. Że to nieprawdziwe i nielogiczne? Oczywiście, ale propagandowo skuteczne.

Tak teraz słyszymy o zwycięstwie demokracji nad dyktaturą, choć „dyktatorzy” ani w części nie uciekali się do takiego bezprawia jak „demokraci”. Komunistyczny standard odwracania znaczenia pojęć i mieszania ludziom w głowach, choć moralnie i etycznie niedopuszczalny, jest piekielnie skuteczny. I o to chodzi, a etyką nikt się w koalicji trzynastogrudniowców nie przejmuje.

Pluralizm mediów zmierza do wzorców III Rzeszy. Mogliśmy wybrać sobie, zupełnie dowolnie i bez żadnych nacisków, w którym z aż trzech kanałów oglądać ten sam wywiad z premierem. Istniejące jeszcze niszowe nierządowe media powoli doprowadza się do likwidacji. A potem już tylko Volksempfänger dla każdego i będzie spokój.

Bezprawne przejęcie mediów i prokuratury, negowanie konstytucyjnych prerogatyw prezydenta, łamanie konstytucji i ustaw, wybieranie dyspozycyjnych sędziów, to tylko część z etapów drogi do totalizmu. A wszystko przy aplauzie wielu autorytetów prawnych i entuzjazmie pobudzonych wyborców, zahipnotyzowanych demagogią premiera.

Otrzeźwienie Niemców nastąpiło dopiero w 1945 i kosztowało miliony ofiar. Jak będzie z Polakami?


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka