aleksander newski aleksander newski
279
BLOG

Skarga

aleksander newski aleksander newski Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

Jest w Rzymie miejsce dla duchowości polskiego narodu szczególne, a mimo to pozostające jakby w cieniu innych pamiątek, o którego odrzwia nie obijają się tłumy pielgrzymów. To kościół świętego Andrzeja na Kwirynale, parę kroków od dawnego pałacu papieży i obecnej siedziby prezydenta Republiki. Arcydzieło Berniniego, z którego był bardzo dumny, powstało na zlecenie Jezuitów obok ich rzymskiego domu, gdzie dojrzewały powołania zakonne pierwszych członków założonego przez Loyolę zakonu, a ślad swój pozostawiło kilku szczególnie popularnych świętych - Franciszek Borgiasz, Stanisław Kostka czy Alojzy Gonzaga. Znajdujący się tu grób polskiego swiętego był miejscem o przedniejszym znaczeniu w czasach pierwszej Rzeczypospolitej i zawsze licznie nawiedzali go podróżujący wówczas do Wiecznego Miasta Polacy. Ale trzeba dopiero przejść przez kancelarię, do owego domu nowicjuszy, by na ostatnim piętrze odnależć camere di santo - komnaty świętego. W przedsieniu, obok pomalunków wyobrażających sceny z życia jezuity, widnieje tablica memorialna z owym pięknym wierszem Norwida, w którym odbija się, jak w zwierciadle, żywiołowy pomnik Le Grossa z pokoju obok. Na lewo od łoża świętego, kopia jego ulubionego obrazu - Salus Populi Romani, na prawo wystawiono klęcznik, na którym każdej soboty spowiadał się kardynał Pacelli, nim został papieżem. Także Karol Wojtyła zamykał się tu często na modlitwę, nawet w przeddzień pamiętnego konklawe. Mało jednak osób wie, że miejsce to wiąże się z jeszcze innym wielkim imieniem w historii naszego narodu i rzymskiego Kościoła. A przecież właśnie tu odbywał swój nowicjat od początku 1569 roku, a więc na kilka miesięcy po śmierci świętego Stanisława, inny jezuita, Piotr Skarga. Kończący się właśnie rok, dedykowany temu wielkiemu Polakowi, to dobry moment dla refleksji nad jego dziełem i życiem.



Podobnie jak w wypadku Kostki decyzja o wstąpieniu do Societas Iesu była dlań czymś zupełnie prostym (mimo że owocem bardzo długich rozważań!), a jeszcze prostszy wydał się sposób jej wykonania. Spakowawszy tłumoczek osiodłał konia i wraz z jednym towarzyszem udał się w drogę ze Lwowa do Rzymu. Kilka miesięcy bawił w Wiedniu, zwracając tam na siebie uwagę nuncjusza. Niewiele brakowało wtedy by został jego współpracownikiem. Póżniej w Rzymie, kiedy Pius V zwraca się do Borgiasza, aby mu przysłał od siebie dwunastu kandydatów na penitencjariuszy u św.Piotra, Skarga jest jednym z nich. Niedługo będzie piastował to stanowisko. Na polecenie generała wraca do Polski. Po krótkim pobycie w Pułtusku, a potem w Jarosławiu, obejmuje stanowisko w Wilnie. Już wówczas mieli Jezuici w Rzeczypospolitej swoje kollegia. Litwa jednak była polem ciężkiej pracy. Podają, że rozległe jeszcze tereny i wileńszczyzny i Żmudzi i Inflant tonęły w zabobonie i półpogaństwie. A gdziekolwiek poczynała się reakcja katolicka tam zaraz mącili różnowiercy, odnajdując łatwy posłuch.


W czas pobytu w Rzymie przejął się Skarga ideą bractwa czcicieli Najświętszego Sakramentu i uskutecznił ją teraz w Wilnie. Instytucja ta, złożona ze szlachty i mieszczan, miała łączyć wiarę z uczynkami miłosierdzia. Dawny znajomy, kardynał legat Commendoni, wyjednuje u Stolicy Apostolskiej przywileje dla bractwa. Owoce dojrzewają prędko. Synowie Mikołaja Czarnego Radziwiłła, który pogrążył się w bagnie herezji, odstępują błędów ojca i nawracają się na prawdziwą wiarę. Zrobiło to wielkie wrażenie i było ciosem dla kalwinistów. Jeden z nich napada na Skargę na ulicy, lży nie tylko słowem, ale ucieka się do rękoczynu. Powstaje oburzenie w Wilnie, tak pośród katolików jak dyssydentów, jeden tylko Skarga broni swojego znieważyciela i wyprasza mu łaskę.  
 


Widzi i Skarga dla siebie jeszcze znaczniejszą rolę, jak praca nad heretykami. Pragnie zbić błędy, jakie na temat katolicyzmu krążą po Rusi i nawrócić ją do jedności z Rzymem. Będzie to jego największe, epokowe, dokonanie.
Tymczasem, po podniesieniu szkół jezuickich w Wilnie do stopnia akademii, zostaje ich pierwszym rektorem. Słynny Possevino staje się jego rzecznikiem na dworze u Batorego. Pomiędzy polemikami z adwersarzami Kościoła Rzymskiego, powstaje największe dzieło: "Żywoty świętych Starego i Nowego Zakonu", które do upadku Rzeczypospolitej zaliczą siedemnaście wydań. W Polsce szlacheckiej będzie czytane po domach, prawie na równi z Ewangelią, według wspomnienia świętego, jakie na dany dzień przypadało.



Na koniec sierpnia 1579 Batory zdobywa Połock. W liście tak pisze do Skargi: "Nie zajrzyjcie waszym Portugalczykom i Hiszpanom obcych w Azyi i Ameryce swiatów, aby je do Boga nawracać, są tu w pobliżu i Indje i Japony." Były to więc ziemie jeszcze słabo schrystianizowane. Skarga obejmie rektorstwo nowo założonej Akademii w Połocku, dojeżdża tam jednak okazyjnie, nie rezygnując ze swego stanowiska w Wilnie. Kiedy zajęto Inflanty i nadszedł czas ich rekatolizacji dyssydenci ryscy uciekli się do jego pośrednictwa przed królem. Dzięki temu katedra w Rydze pozostała przy nich, dwa tylko kościoły oddać musieli katolikom. Jako rektor w Rydze w dalszym ciągu znosił zaczepki od innowierców, kilkakrotnie nawet obrzucono go kamieniami, tu wreszcie doszło do zamachu na jezuitę podczas nabożeństwa w kościele.



Wyczerpawszy wszystkie dowodzenia nie wydaje więcej dzieł polemicznych, zwłaszcza od kiedy kacerzom argumenty zastępują obelgi. Nie odpowiada na nie, usuwa się z pola, odkąd dyskusja nie służy już rozświetleniu prawdy, a jedynie nadaniu rozgłosu złej sprawie. Przepędziwszy lata całe w Inflantach i na Litwie zostaje odwołany do Krakowa. Tu zaprowadza swoją ideę banków pobożnych. Jest to rodzaj katolickiej sieci lombardów, w których biedacy otrzymują pożyczki pod zastaw ruchomości, na krótki czas, ale bez procentów. Praktyczna i skuteczna odpowiedż na wszechobecny proceder lichwy. Z fundacji Mikołaja Zebrzydowskiego powstaje także "Skrzynka ś.Mikołaja" na uposażenie dziewic z podupadłych domów, przez nędzę narażonych na utratę niewinności. Poza tym kontynuuje Skarga sprawdzony już w Wilnie pomysł bractw miłosierdzia. Dziś w świadomości powszechnej Skarga wołający na duchowej puszczy przyćmił zupełnie Skargę Dobrego Samarytanina. A przecież bezpośrednia, nie znająca rozgłosu, troska o drugiego człowieka ma zawsze wyższy wymiar niż zbawianie całych narodów. (Podobnie jak jego praca literacka, tak i te dzieła miłości bliżniego przetrwają stulecia, pozostawiając liczne ślady. Jednym z nich jest tablica w nawie głównej krakowskiego kościoła św.Piotra i Pawła, umieszczona jako znak wdzięczności przez Arcybractwo w 1844 roku, innym - postawiony niedawno kolumnowy pomnik na placu Marii Magdaleny, przypominający o tym, że jednym z jego członków był papież Jan Paweł II. Krakowskie arcybractwo, założone przez Skargę, jest najdłużej działającą organizacją charytatywną w Polsce).
 


Po wstąpieniu na tron, młody Zygmunt III upodoba sobie Skargę i mianuje go kaznodzieją dworu. W konsekwencji oznacza to rychło dla jezuity przeprowadzkę do Warszawy. Tutaj znów zakłada szpital na Mostowej, a u świętego Jana zaprowadza kolejne bractwo miłosierdzia. Nuncjusz Aldobrandini wyrabia u Sykstusa V zatwierdzenie statutów dla dzieł Skargi. Przyszły papież Klemens VIII z tego okresu pobytu w Polsce zachował wielkie przywiązanie do nadwornego kaznodzieji, którego będzie nazywał "dobrym ojcem". Przyjazd do Warszawy był zarazem powrotem w ojczyste strony, urodził się przecież w Grójcu, tu także uczęszczał do szkoły przed wstąpieniem do Akademii Krakowskiej. Za to na Świętojańskiej po raz pierwszy znalazł się już mając 19 lat. Stanął wówczas na czele parafialnej szkoły, po tym jak wysłano go z Krakowa do Warszawy. (Po trzech latach Tęczyński, kasztelan Krakowski, sprowadzi go na powrót pod Wawel, czyniąc opiekunem swojego syna, z którym odbędzie podróż do Wiednia. W Wiedniu przemieszka kilka lat, na bardzo niedługo nim pojawi się tu i zostawi po sobie trwałą pamiątkę w mieście Stanisław Kostka. Najpewniej zatrzymał się na jednej z tych wąskich uliczek dzielnicy uniwersyteckiej, gdzie stoi dziś kościół Jezuitów).
W Wiedniu utwierdzi się w powołaniu. Po powrocie do Polski przyjmie święcenia we Lwowie i będzie kazał w miejscowej katedrze. Tam ujawni się jego talent wymowy, ręka do serc ludzkich, za czym idą głośne nawrócenia. To robi wrażenie i coraz wyżej liczą Skargę. Ale ludzkie uznanie to w jego duszy tylko fałszywa struna, nie będąca w stanie wydać jakiego bądż dżwięku. Zapewne ku zdumieniu świata pozbywa się wszystkich godności i udaje w drogę, która doprowadzi go do miejsca, o którym pisaliśmy na początku.
 


Kiedy król wyjeżdża do Szwecji Skarga pozostaje wolny od powinności dworu. Wykorzystuje ten czas na jednanie Kościołowi Rusi. Wreszcie, w 1596, zbiera się synod biskupów ruskich w Brześciu. Unia z Rzymem staje się faktem. Nie spełniło się zejście Wschodu z Zachodem, jakie, być może, obiecywał sobie niegdyś nuncjusz Possevino, wstrzymując Batorego od zadania ostatecznej klęski Moskwie. Zygmunt Krasiński, przejęty czarną legendą jezuitów, dopatrzy się w tym nawet pierwszego gwożdzia do trumny Rzeczypospoltej. Nie uwłacza to jednak w niczym dokonaniu, jakim była Unia Brzeska, która otwarła tylu chrześcijanom drogę do jedności ze Stolicą Piotra.
I co ważne, dziś kiedy tak wiele mówi się o ekumeniżmie, nie kto inny a Skarga powinien być wzorem postaw wobec naszych wiarołomnych braci heretyków i schizmatyków. Jak dotąd, pozostaje jedną z nielicznych postaci w historii Kościoła, która odniosła tak duży sukces na polu ekumenizmu, w sprowadzaniu i jednych i drugich na powrót w jego łono.

 


Na przełomie wieków zaczynają wychodzić drukiem, prawie na bieżąco, podziw budzące kazania. Zapisze się nimi w świadomości narodu literackie dokonanie jezuity. Nie da się Skargi wydrzeć z literatury pięknej, ani - bardziej jeszcze - religijnej Polski, nie nicestwiąc jej samej. Jednym tchem pomienia się go obok narodowych wieszczów, jako proroka tysiąclecia, chrześcijańską Sybillę, której księgi zostały odkryte na nowo przez potomnych, lecz - jak to zwykle bywa - zbyt póżno, aby ocalić ich od katastrofy. Potrzeba było dopiero czasu klęski, aby poznano ich prawdziwą wartość i oceniono wyżej niż za jego życia. Podobnie jak treny Jeremiasza czyniły wrażenie aż w niewoli babilońskiej, jak przestrogi Kasandry zbyły się szalonego tonu w uszach wygnańców Eneasza, tak lament Skargi nad przewidzianym nieszczęściem ojczyzny uczytelni się dopiero w umysłach tych, których ojcowie jedli kwaśne winogrona. Szczególny to chyba wypadek, aby postać nadwornego kaznodzieji tak mocno przyrosła do ducha narodu. Ma literatura francuska Bossueta. Ale Bossuet, z oczywistych względów, choć bardziej znany, nigdy nie osiągnął w panteonie Francji tej wyżyny, na jaką u nas wyniósł się przez ostatnie cztery wieki Skarga. Niechby był zgrabniejszym krasomówcą, zręczniej układał zdania, dobierał słowa: pozostaje eklezjalnym contrepoint de la Rochefoucaulda, pięknym dopełnieniem symetrii w barokowym stylu, kiedy religia i filozofia lubiły wdzięczyć się w takim samym stopniu, a od kazania oczekiwano aby było błyskotliwe, tak żeby po zakończeniu można było powiedzieć "c'est bon!", zupełnie jakby skomentowano jakiś pikantny skandal z udziałem nowej metresy króla. Możnaby było słuchać Bossueta mówiącego o śmierci, nie przerywając wcale wykwintnego obiadu, tak jak można było chłonąć pozbawione złudzeń co do ludzi uwagi Rochefoucaulda, nie przestając przy tym bywać u świata. I da się  przeniknąć francuski geniusz, nie poznając wcale Bossueta. Ale inaczej jest u nas ze Skargą. Nie można przejrzeć zupełnie Polski, nie znając tego ostatniego. Jeżeli przez długi czas widziano w nas ojczyznę anarchizmu to właśnie dlatego, że świat miał jej wypaczony obraz, żeśmy sami zbyt póżno zachwycili się Skargą i nigdy nie spopularyzowali go w świadomości powszechnej.
 


Styl czyni zeń polskiego Izokratesa, bowiem tak jak mowy tamtego natchnęły na całe stulecia myśl rzeczypospolitej greckiej, a za nią rzymskiej, tak i język Skargi przenikł literaturę naszą narodową. Wyraża się o nim Mickiewicz jako o kapłanie patriocie, ale równie mocno ceni za rzemiosło słowa, czego wyraz da w swoich wykładach na Sorbonie.
Z wielu opracowanych jego ręką żywotów świętych poznamy, iż ci ostatni obok lektury Pisma bawili się także czytaniem autorów pogańskich. Nieprzypadkiem więc on sam, w kazaniach ciągle kładzie, obok wyjątków z życia patriarchów i proroków, dowody dzielności Regulusa, króla Kodrusa czy cesarza Decjusza.
Jego pojęcie państwa jest zupełnie liwiuszowe. Każdy stan sam w sobie tworzy właściwą całość, bez której nie jest możliwa wydolność organizmu. I jak asymetrycznie poukładane w ciele członki, z których każdy chciałby pełnić inną od przypisanej mu roli, czyniłyby szpetnym obraz całości, tak anarchia wypacza właściwy kształt narodu. Występuje przy tym ostro przeciwko demokracji, dowodząc że wybitne umysły na przestrzeni wieków wynosiły zalety jedynowładztwa.
 


Nauka, jaką kładzie Skarga pomiędzy zdania, które już same w sobie mają znakomitą wartość literacką i są świetnym popisem oratoryki, nie ma nic wspólnego z lukrowanym przesłaniem bez treści, po jakie chętnie sięgają mędrcy obecnego wieku. Nie jest to też w żadnym wypadku ekwilibrystyka słowna, która się wdzięczy do słuchacza, nikogo nie dotyka i daje pewność zarówno możnym tego świata jak i domowym gospodyniom, że będzie można wysłuchać jej bez żadnego wewnętrznego rezonansu, a po wszystkim zabrać się w niezmąconym nastroju za kaczkę i rosół. To, co głosi, jest twarde i przejrzyste. Kiedy Skarga mówi o pokoju, to jest to jednocześnie kazanie wojenne, w jakim wzywa do wyprawy na Inflanty, by wyprzeć najeżdżcę. Rzuca na wroga straszliwe przekleństwo, ale w tej samej chwili modli się o jego nawrócenie. Jego pierwszą troską nie jest wcale by nikogo nie urazić. Przeciwnie, zawsze trafia w czuły punkt tych, do których celuje, ściąga na siebie oburzenie, ale w tym samym czasie ma już gotowy opatrunek, umiejąc go we właściwym czasie przyłożyć do rany.

On sam zaś, gdzie indziej poszukiwał ukojenia, jeżeli nie przed krzyżem? Kiedy jest w Warszawie - przed cudownym Chrystusem u św. Jana, a kiedy w Krakowie - przed tym samym, na który patrzyła Jadwiga w katedrze na Wawelu. Albo wreszcie w zaciszu kościoła św. Barbary, ukrytym w cieniu mariackiego, jaki otrzymał od króla na swoją działalność i gdzie często wygłaszał homilie. A biją weń tęgo, nie oszczędzają i nawet dosłownie walą pięściami, jak wtedy w Wilnie, albo kiedy cierpliwie znosi zaczepki, doprowadzając do furii nasyłaną hołotę.

W wolniejszych chwilach pracuje jeszcze nad wyciągiem z Rocznych Dziejów Kościoła Baroniusza. Ten ostatni otrzyma w Rzymie ukończony tom, wyrazi się o nim z uznaniem i prześle podziękowania Skardze. Kiedy pomyśli się o tym, że równocześnie działa nad Tybrem Filip Neri, to trzeba przyznać, że w łączeniu dzieł miłosierdzia z nieustałą robotą kaznodziejstwa, wiele jest między nimi podobieństw. Mieli nawet wspólnych znajomych, podobne zainteresowania. Obaj wreszcie zostawili w spadku piękne świątynie, w których są pochowani, a których ukończenia sami nie doczekali. Czy Skarga to nie, pod wieloma względami, taki krakowski Nereusz?
 

                                                                                                *

Z początkiem siedemnastego stulecia stosunki między królem, a częścią magnaterii stają się coraz bardziej napięte.
Z wiekiem rośnie także bezkompromisowość nadwornego kaznodzieji. Obaj z Zygmuntem III pozostają sojusznikami, a przecież mimo to, relacje między nimi bywają trudne, dochodzi nawet do chwilowego zerwania. Musiał to być ten okres, który Matejko uchwycił w swoim słynnym dziele.
Skarga matejkowski zapatrzony jest niby to w króla, ale w istocie jest to wzrok człowieka, któremu jaka jedna myśl wykłada całą zagadkę świata i która tak jasno wyraża się jemu samemu, będąc zupełnie nieprzekładalną dla kogokolwiek innego. Jest to zapatrzenie profetów, wybitnych wodzów czy pieśniarzy, w jakim odbija się nieraz spojrzenie wieczności. W takiej chwili natchnienia troski tego wieku nic nie znaczą. Co on dostrzegł w tej rękawiczce rzuconej na ziemię... i komu - magnaterii, królowi, a może nam, widzom...?

A jednak w żadnym wypadku, nawet na moment, nie jest oderwany od rzeczywistości. Kiedy nie pisze, nie głosi albo chwilowo wolny jest od posługi miłosierdzia, zajmują go najzwyklejsze prace, jak cerowanie, wyrób kałamarzy albo woskowych świec, z których jedna - ofiarowana do klasztoru na Jasnej Górze - zgaśnie, wedle legendy, w chwili jego zgonu.
 


Tuż przed rokoszem Zebrzydowskiego jest Skarga przez niektórych uważany jako największy wróg publiczny. Oskarżają go, jakżeby inaczej, o politykierstwo, szerzenie nienawiści (kazania "krwi żądne", powtarzano nawet za jednym protestantem), podżeganie domowej wojny, wynoszenie absolutum dominium, spisek wreszcie przeciwko narodowi. Kalumnie, które będą powtarzać nieżyczliwi katolicyzmowi jeszcze w następnych wiekach.
 
Dziś ten jezuita dla wielu, także w Kościele, jest znów niewygodny. Starają się stępić oścień jego bezkompromisowej wiary, jaki kłóci się z ich specyficznie rozumianym poczuciem przyzwoitości, każącym płonić się na każde słowo wypowiadane bez światłocienia. Zastępy uczonych korników i uładzaczy pocą się nad tym, aby Piotr Skarga wydał się dzisiejszym odbiorcom jak najdalej poprawny. Przypominają w tym dawnych dewotów, którzy surowe, pięknie zachowane kościotrupy świętych obklejali w girlandy współczenych klejnotów i zamykali w kryształowych trumnach, i jakie dziś mogą sprawiać tyleż osobliwe co wulgarne wrażenie. A czego im się nie uda zakrzywić, upudrować, podać w sosie aggiornamento, na to biorą poprawkę wdzięcznie określaną "kontekstem epoki". Każdy kto czytuje Skargę wie, że tego kontekstu jest u niego dużo, być może dlatego nie wydaje się dziś "Żywotów Świętych". A przecież jeden tom tego dzieła więcej mówi o katolicyżmie niż całe stosy mdłych publikacji, jakich prawie nikt nie czyta, a które zalegają na półkach księgarni katolickich i magazynów książek pod hasłem "religja". Nie będę tu przytaczał komentarzy, skąd inąd nawet znanych historyków, jakimi opatruje się te najmniej "gorszące" wypisy ze Skargi, jedyne jakie decydują się dziś publikować. Jest w tym niedorzecznym działaniu jakaś metoda, bo przy tej ilości bredni, jaką wypowiadają niektórzy pseudoteolodzy, Skarga powinien wisieć na nieoficjalnym, politpoprawnym, Indeksie Ksiąg Zakazanych. "Życzylibyśmy- pisze Julian Bartosiewicz w przedstawieniu Piotra Skargi, położonym na wstępie do petersburskiego wydania Żywotów Świętych z 1865 roku - żeby wszyscy oskarżyciele Skargi, mieli tyle co on wyrozumiałości i tolerancji dla wyznań obcych.Skarga różnowierców kochał jako bliżnich, jako sam kapłan i obywatel. Ale trzeba wprzódy zrozumieć wysokość moralną katolicyzmu, trzeba zgłębić tajemnice tej miłości kapłańskiej Skargi, żeby rozumieć jego myśli i prace."
 


Geniusz ma tę wyższość nad miernotą, że jest wieczny, podczas gdy oddziaływanie miernoty trwa najwyżej jedno, dwa pokolenia i wypala się równie gwałtownie jak zażegnięta, a wilgotna od deszczu, łuczyna. Toteż wpływ Skargi nie ustaje i w tyle lat po jego śmierci, o czym świadczą podziękowania i prośby o pośrednictwo składane u jego grobu. Dlaczego zatem nie został świętym? Pokutuje nie raz przekonanie, że to za wyrachowaniem Kościoła, któremu postać ta miałaby być niewygodna, niepolityczna, drażniąca ambicje polskich sejmów, albo że to przez opór wobec Jezuitów, czy wreszcie rzekomą szkodliwość wykładanych u niego opinii. Są to niewarte funta kłaków brednie i tworzone na poczekaniu legendy. Podaje się vulgo jeszcze inną przyczynę, tę samą co w wypadku Tomasza a Kempis, a o której jak zaklęte milczą oficjały. Owóż, kiedy odkryto trumnę Skargi, na etapie przygotowań do dekretu beatyfikacyjnego, ciało miało pokazać się w pozycji, która jak najpewniej mogła świadczyć, że pogrzebiono go jeszcze żywego. Tym samym przeważył zwyczaj by proces zamknąć, nie mając pewności do ostatnich chwil zmarłego i teoretycznej możliwości, czy aby nie mógł był popaść w rozpacz. Opinię tę odrzucają, jako miejską legendę, autorzy filmu o Skardze, który miał premierę w Krakowie w wigilię czterechsetnej rocznicy jego śmierci. W rzeczywistości długie starania o beatyfikację miała przerwać dopiero ostatnia wojna. Karteczki z podziękowaniami stale pozostawiane u jego trumny pozwalają jednak wierzyć, że Skarga cieszy się pełnym udziałem w wizji błogosławionych.
 

                                                                                               *


Ujrzy niebawem klęskę rokoszan, doczeka jeszcze zwycięstw pod Kłuszynem i smoleńskiego. Ale coraz częściej upada na siłach. W przeczuciu bliskiego końca wyjeżdża z Warszawy i przenosi się do Sandomierza, a w końcu powraca do Krakowa, gdzie umiera 27 września 1612, o 4 po południu. Pogrzeb odbywa się następnego dnia, a nabożeństwa żałobne za jego duszę będą się odprawiały po wszystkich większych miastach.

Niekanonizowany święty, nie oznajmiony przez akademików wieszcz - poeta, niewygodny dla światłocieniasów wszystkich epok, o czym świadczą protesty wobec uhonorowania go "rokiem Skargi", tym cenniejszy dla wszystkich niezobojętniałych na dobro Kościoła, ojczyzny i drugiego człowieka.  
Nieprzypadkiem chyba, wszystkie te miejsca, w których bije serce Polski i bez których nie sposób wyobrazić sobie naszego kraju: Rzym, Kraków, Lwów, Wilno i Warszawa stają się teatrem działalności wielkiego duchownego - patrioty.

Świat dawno zapomniał o jego potężnych przeciwnikach, a sława skromnego kaznodzieji rosła ze stulecia na stulecie. Być może pamięć sprawiedliwych jest i zapowiedzią ich ostatniej nagrody. Bo jak sam, w jednym z kazań, wyrzekł nasz bohater: "chwała i szczęście świata tego w gnoju i w ziemi zostaje, a nędza świętych w niebie wiecznem szczęścia nieodmiennego nabywa."

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura