Bielinski Bielinski
244
BLOG

Pustaki na rowerze

Bielinski Bielinski Społeczeństwo Obserwuj notkę 3
O tym, że jednak może być lepiej

Kilka dni temu było święto, i to nie byle jakie, ale lepsze, zaangażowane święto, czyli Dzień Matki. Obchodzone uroczyście, z roku na rok coraz uroczyściej. Kiedyś, za komuny nie był Dnia Matki. Może i był, ale mało kto o nim wiedział. Był za Dzień Kobiet, 8 marca: akademia, zebrania i przydziałowy goździk, taki kwiatek. Czy ładny, to kwestia gustu, ale że goździk jest tani to fakt. Ledwie dysząca komuna cięła koszty, gdzie się dało. Dyrektor czy kierownik, obowiązkowo, cmokał w rączkę pracownicę i wręczał kwiatek. Rączka, kwiatek, rączka, kwiatek, rączka… i tak to szło, jak na taśmie produkcyjnej. Męska część załogi także dostawała swój przydział. Trzeba było uczcić Dzień Kobiet i wóda lała się strumieniami. Wieczorem, po pracy na ulicach i w tramwajach tłum panów, ledwie trzymających się na nogach, i umęczonych pań – solenizantek z przydziałowym goździkiem i czasem rajstopami. Jak był lepszy zakład, albo był lepszy rok, to do goździka dyrektor dorzucał rajstopy, sztuk jedna lub pończochy w liczbie jeden. Później nie była ani rajstop, ani nawet goździka. A wóda tylko na melinie. Tak komuna upadła.

 My w lepszych czasach, odchodzimy o złych tradycji na rzecz lepszych, postępowych wartości. Dzień Kobiet można by rzec, że to święto odchodzi w zapomnienie, za to Dzień Matki, jak najbardziej zyskuje na znaczeniu. Wydawać by się mogło, że dawanie życia, rodzenie i wychowywanie dzieci to najpiękniejsze i najważniejsze zadanie dla każdej kobiety. Ale chyba nie. Z okazji Dani Matki napotkałem wiele artykułów w mediach, czy programów w telewizji, zwłaszcza tych postępowych, w których młode, wykształcone i atrakcyjne kobiety były oburzone, wręcz zbrzydzone, trywialnym przecież faktem, że kobiety muszą rodzić i zajmować się dziećmi, no i domem. Dla nowoczesnej, wyemancypowanej kobiety to nie tyle dopust Boży, bo Bóg to przesąd i ściema, raczej przejaw krzyczącej niesprawiedliwości, lub jak to nazywają panującego patriarchatu. Kobiecość bez macierzyństwa? Kobiecość obok macierzyństwa? Czemu nie? Dla oświeconych feministek, aktywistek ciąża to dziewięciomiesięczny koszmar, poród to horror, a potem… wcale nie lepiej. Zamiast iść na imprezę, bawić się i zgłębiać swą osobowość, dzieciak się drze na okrągło, z cycków leci mleko, włosy tłuste, nieułożone, rozstępy na skórze, wory pod oczyma z niewyspania… I tak przez wiele lat. Po co jej to? Młoda, wyzwolona kobieta ma spełniać zachcianki mężczyzn, podtrzymywać patriarchat? Ulegać nie swoim wartościom? Pieluchy zamiast wakacji na Teneryfie? Gary i pichcenie zamiast kosmetyczki i fryzjera? Sprzątanie zamiast spotkań z przyjaciółkami? Zgroza. Jeszcze te wścibskie ciotki pytają, kiedy będzie dziecko, bo przecież już trzy lata żyje na kocią łapę z tym Ryśkiem. Po pierwsze z żadnym Ryśkiem a Richardem, po drugie po drugie nie trzy lata a cztery miesiące i dwa tygodnie a najważniejsze to już przeszłość, bo Richard okazał się dupkiem. No tak, wtrąca lepiej poinformowana ciotka, ty żyjesz teraz z Tomkiem… Tomek to była pomyłka, nie spełniał moich wymagań. Teraz mieszkam z Joanną. Kocham ją, kochamy się, zamierzamy się pobrać i żyć długo i szczeliwie jak żona z żona, ale nie możemy zawrzeć małżeństwa w tym zacofanym kraju. Myślimy o dziecku. Za kilka lat, ja albo moja żona metodą in vitro. Gdy się usamodzielnimy, spłacimy kredyt i zdobędziemy Kilimandżaro. No i jeżeli dotrwamy, bo ta Kryśka z księgowości bardzo mi się podoba a i ja chyba wpadłam jej w oko. Tu rozmowa cichnie, ciotki uciekają w popłochu, by nie dowiedzieć się nowych rewelacji o kiedyś małej i tak miłej Karolince. Ale niesmak pozostaje.

 Są oczywiście nieliczne, bogate kobiety, które mogą sobie na taki luksus pozwolić. Macierzyństwo czy rodzicielstwo bez wyrzeczeń. Ciążę noszą surogatki, dziećmi zajmują się nianie, potem prywatne szkoły z internatem. Te nieliczne, a jakże szczęśliwe panie w całości poświęcają się rozwojowi swojej osobowości i pielęgnacji swego ciała. Dają z siebie tylko komórkę jajową, a po latach dziwią się, że z tym bezczelnym, rozwrzeszczanym nastolatkiem, czy rozpuszczoną nastolatką nic ich nie łączy. I jego/jej szczerze nie cierpią, i najchętniej wyrzuciłaby ich z domu, gdyby rubryki poświęcone celebrytom nie zrobiłyby z niej wyrodnej matki.

Weźmy inne, bardzie normalne kobiety, które mają dzieci, same je rodzą i same wychowują. Nasz rząd otacza opieka rodzinę, rodzicielstwo i macierzyństwo. Jest podobno ustawa, że kobieta, która ma czworo i więcej dzieci dostanie od państwa emeryturę, Jedna z wielu korzyści z posiadania dzieci. Zasiłki, zapomogi, ukropy macierzyńskie, no i emerytura na nasz koszt po czwórce. Oczywiście dla naszego, to jest narodu czy społeczeństwa dobra najwyższego. Może i tak, ale czemu mam płacić na cudze dzieci? Wiem, to egoizm, ale mi nikt nie pomagał, dlaczego wiec mam robić dobrze innym? Bo to inne czasy? Kiedyś było inaczej. Każdy miał własną rodzinę, dom, własne dzieci, o które się troszczył i starał. Cudze nic albo niewiele go obchodziły. Dziś każda, która ma jedno, dwoje dzieci uważa, że jej się należy to co dostaje i żąda więcej. Ona jest matką – pracuje na dwóch etatach, w pracy i w domu. Obecny premier na podobną uwagę odpisał z oburzeniem, że kobieta, która ma czworo dzieci wykonuje ciężką, społecznie ważną pracę! Ona sprząta, pierze, gotuje i opowiada bajki na dobranoc. Może i tak, ale skoro nie chce, to niech nie sprząta, nie gotuje, jak jej wadzą własne dzieci niech je odda np. do rodziny zastępczej, oni tylko na to czekają. I skupi się na sobie i pracy zawodowej.

 Są tacy, którzy skrupulatnie wyliczają, ile warta jest praca kobiety w domu. I wychodzą im wielkie kwoty za owo sprzątanie, gotowanie, podcieranie… Ciekawe, że w owych wyliczeniach pomijane są usługi seksualne dla małżonka, partnera, ewentualnie konkubina. Nie ma nic za darmo. Seks kosztuje. Mężczyźni przekonują się, często poniewczasie, że tak jak nie ma darmowego jedzenia, tak samo nie ma darmowego seksu. Z życia wzięte. Żona kolegi zażądała zapłaty za seks. Gość nie był bez winy, chadzał na dziwki. Jego żona powiedziała, że jak chce od niej seksu musi zapłacić. Nieco bezwzględnie? Spójrzmy na to z jej punktu widzenia. W ten sposób wszystko zostaje w rodzinie: i kasa, i sperma. Tak jak być powinno w porządnej, krakowskiej familii. Jakby jeszcze opłaty ze seks doliczyć do rachunku, to nie wiem, czy my, mężczyźni, bylibyśmy w stanie wypłacić i odpłacić za to wszystko, co panie czynią dla nas: biednych, żałosnych nieudaczników, alias palantów. U nas panuje szczególnego rodzaju ustrój. Czy komuna, czy demokracja, bez znaczenia. U nas niepodzielnie panuje babiokracja.

 Wydaje się, że zdaniem wielu szczególnie tych postępowych autorytetów istnieją nie jeden, ale dwa gatunki homo sapiens. Jeden – pośledni to mężczyźni i drugi, lepszy i wyższy – kobiety. I jednym celem tego gorszego gatunku, jest służyć temu lepszemu i ładniejszemu rodzajowi. Jeśli już liczymy się jak Żydzi… to równego rachunku trzeba równie uwzględnić wartość pracy mężczyzny w domu. Sprzątanie, gotowanie to też robią faceci, dodatkowo naprawa gniazdka czy uszczelki w kranie, inne drobne lub większe naprawy, prowadzenie samochodu, malowanie, tapetowanie, to wszystko też ma swoją wartość. Kobieta za czwórkę dzieci dostaje emeryturę od państwa. Dobrze. Ale przecież panie nie są wiatropylne. Skoro pani dostaje emeryturę, to pan, co ją zapłodnił, nie powinien dostać chociaż paczki fajek? Czterech paczek fajek i czterech zgrzewek piwa? I tak taniocha. Po kosztach.

 W telewizji jedną panią spytano o to jak odbiera kolejne przywileje i dodatki. Pani stwierdziła z satysfakcją, że bardzo dobrze, i że pieniądze się przydadzą, aby kobiety mogły się rozwijać. Ale nie powiedziała, ku czemu panie mają się rozwijać i tak zostałem z mętlikiem w głowie. Rozwój nie jest sam dla siebie; rozwój jest ku czemuś, tak jak dążymy do czegoś. Czy ta pani, jak dostanie więcej pieniędzy, napisze książkę? Skomponuje symfonię? Udowodni ważne twierdzenie matematyczne? Chyba nie o to jej chodziło. Spójrzmy na naukę. W naukach ścisłych: matematyka, fizyka, chemia kobiety to margines. Więcej w takiej chemii, bo chemia często to zbiór regułek, do wykucia na blachę, najmniej kobiet w abstrakcyjnej matematyce. Tak, wiem, Maria Curie-Skłodowska, koronny argument, ale jakieś inne nazwisko? Wyjątek potwierdza regułę. Nauki humanistyczne, tu pań jest zdecydowanie więcej. Jednakże tzw. nauki humanistyczne, włącznie z tzw. naukami prawnymi, to najczęściej plecenie koszałek – opałek, mielenie enty raz tych samych plew, powtarzanie tego samego i kłótnie do upadłego, a w tym panie są naprawdę dobre. Nawet w naukach humanistycznych panie nie dorównują ani ilością, ani jakością mężczyznom. Sztuka: malarstwo, muzyka, rzeźba? Śmiechu warte. Mamy wiele podobno wybitny współczesnych artystek, z naciskiem na współcześnie. Ale współcześnie każdy jest artysta i wszystko jest sztuką.

 Weźmy szachy. Sport, jak boks czy biegi, podobno. W szachach przewaga w masie mięśni nie ma znaczenia. Tu decyduje umysł. Turnieje szachowe powinny być tak dla mężczyzn jak dla kobiet. Czysto intelektualne zmagania na szachownicy. Kilka lat temu pośród 100 najlepszych szachistów była jedna kobieta, jakaś Chinka na 78 miejscu. Potem podobno trzy kobiety dostały się do setki, ale też na końcu rankingu. Paniom szachy nie leżą. Co zrobiono z tym nieprzyjemnym faktem? Stworzono odrębny ranking dla kobiet! I po problemie. Stworzono też odrębną dziedzinę inteligencji: inteligencję emocjonalną i znów panie pokonały panów. Tak to już jest i tak być musi. Szczególnie u nas, w tym naszym babilandzie.

 Wracając do wyzwolonych kobiet, skupionych na sobie i własnym rozwoju (ku czemu?) i traktujących z pogardą macierzyństwo… odrzucających największy dar kobiety. Kto wymyślił, że kobieta ma być naukowcem, szachistką, bokserką czy biegaczką długodystansowa? Kobieta tworzy dom, bez niej to tylko cztery ściany, kobieta daje życie. Wielki to dar. Dzieci zawsze wolą i mocniej kochają matkę od ojca. Kobieta tworzy rodzinę. Gniazdo serdeczne, z którego z czasem wyrastamy i wychodzimy, by potem utworzyć własne, mniej lub bardziej podobne. Tak to już jest, choć pewnie ktoś zna jakieś wyjątki. Powiadają, że strzelba powieszano na ścianie w pierwszym akcie musi wypalić w ostatnim. Kobiet odrzucające rodzinę i dzieci jest jak strzelba zawieszona, ale która nie wypala. Obietnica bez spełnienia. Jest jak ziemia jałowa. Nie jak piach pustyni spalony słońcem, ale miast pola dającego piękny plon ugór porośnięty perzem, pokrzywą, ostem innym zielskiem. Jest jak malowany pustak, z zewnątrz ładnie wymalowany, w środku pusty.

 Żeby nie było, że jestem mizoginem – wrogiem kobiet. Nasz sportowiec dokonał niezwykłego wyczynu. Pokonał dziesięciokrotny dystans ironmena ustanawiając nowy rekord świata lepszy o osiemnaście godzin od poprzedniego. Powinniśmy być dumni! Naprawdę? Ironmen to tzw. zawody triatlonowe: pływanie na dystansie około 4 km. 180 km jazdy na rowerach na pełnym, no i maraton w pełnym dystansie 41 km. Rzeczywiście stalowi ludzie. Stalowi meni albo iron nemi. Nasz rodak pokonał to wszystko razy dziesięć w czasie nieco ponad 164 godziny, czyli w prawie 7 dób. Ciekawe, co ze spaniem? Zawody odbyły się w Brazylii. Z tego co wiem, to w triatlonie najpierw jest pływanie, potem pedałowanie, na koniec bieg. Podobnie nasz rodak się rozwija. Jeden triatlon mu nie wystarcza od dawna. Zaczął do triatlonu razy dwa, potem trzy, pięć, wreszcie razy dziesięć. Zastanawiano się, kiedy nasz rodak pokona triatlon razy 15? Albo razy 20? Byłby pierwszy, który tego dokona, więc od razu miałby nowy rekord świata. Żeby nie była za łatwo.

A gdyby tak jeszcze odjął sobie nogę? I rękę dla równowagi? To dopiero byłby wyczyn: zawodnik bez ręki i bez nogi pokonuje ironmena razy trzydzieści. Bez ręki i nogi da się pływać, z jazdą na rowerze gorzej, najgorzej z bieganiem. Ale nie o to chodzi, aby było łatwiej, ale by było trudno, jak najtrudniej. By dokonać tego, czego nie wykonał żaden inny. Amputacja jest nieodzowna. Przy okazji: jaki to wspaniały przykład dla niepełnosprawnych (co za potworek językowy) że są jak inni! Nie ironmen, ale goldmen. Albo dupomen. Nasz rodak ma mięsnie ze stali, a wolę jak szpagat. Ale w głowie mu się nie przelewa. Nie można mieć wszystkiego. Nasz rekordzista żali się, że nic nie dostał za swój wyczyn, za rekord świata żadnych pieniędzy czy nagrody, a musiał zapłacić wysokie wpisowe. Że wpisowe było wysokie to nie dziwota. Co byłoby, gdyby któryś ironmen wykuty ze stali pośledniejszego gatunku padłby podczas zawodów? Opieka medyczna musi być, napoje, posiłki regeneracyjne, ochrona także kosztuje. Że nie ma żadnej nagrody? Kto dopłacałby do wyścigów kretynów? Mam prosty pomysł na obniżenie kosztów w kolejnych zawodach tego typu. Wystarczy przenieść pływanie na koniec zmagań! Po każdych zawodach liczba zawodników znacząco by się zmniejszała. Zaoszczędzone fundusze można by zaś przeznaczyć na nagrody na zwycięzców. I wilk syty i owca cała.

 I tak jakoś się to łączy: świetnie ubrane i umalowane, elokwentne panie w telewizji wypominające patriarchat i odżegnujące się od rodzenia dzieci i debile na zawodach ironmen razy dziesięć. Jakie to szczęście, że te i panie i ci sportsmeni nie będą mieć potomstwa. Wyzwolone panie, tego nie chcą, jak zajdą to wyskrobią, zawodnicy zaś… Cóż… wielogodzinne ugniatanie jajek na twardym siodełku roweru wywiera niezatarte piętno na płodności. I tym optymistycznym akcentem czas zakończyć te może nieuczesane, dla wielu niesmaczne, rozważania. Przysięgam, miało być miło i przyjemnie. A jak zawsze: wyszło jak wyszło.


. Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie tekstu tylko za zgodą autora.


Bielinski
O mnie Bielinski

Dla chcących więcej polecam książkę: "Kto może być zebrą i inne historie" wydawnictwo: e-bookowo

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo