Bartłomiej Kozłowski Bartłomiej Kozłowski
455
BLOG

„Pornokonferencja” Błaszczaka i Kamińskiego – na pewno było tam przestępstwo?

Bartłomiej Kozłowski Bartłomiej Kozłowski Polityka Obserwuj notkę 10

Tekst dostępny także pod adresem http://bartlomiejkozlowski.pl/pornkonf.htm, dalej link do wersji PDF


Jakiś czas temu (tj. w styczniu 2023 r.) Sąd Okręgowy w Warszawie nakazał prokuraturze wszczęcie śledztwa w sprawie tzw. pornokonferencji ministrów Błaszczaka i Kamińskiego. Podczas pokazu dla przedstawicieli mediów zorganizowanego we wrześniu 2021 r. szefowie resortów obrony narodowej oraz administracji i spraw wewnętrznych, a także rzecznik ministra – koordynatora służb specjalnych Stefan Żaryn i szef Straży Granicznej gen. Stefan Praga zaprezentowali materiały, jakie miały zostać znalezione na telefonach niektórych osób zatrzymanych po przekroczeniu polsko-białoruskiej granicy, a także na karcie SD osoby, której nie zidentyfikowano. Były to m.in. zdjęcia dekapitacji uzbrojonych mężczyzn, mężczyzny na tle Kremla, broni, sfałszowanych dowodów tożsamości, a także zdjęcie przedstawiające mężczyznę kopulującego z kobyłą.

To ostatnie zdjęcie pokazane zostało w taki sposób, że okolice narządów płciowych mężczyzny (i klaczy) zostały zasłonięte czarnym kwadratem. Nie przedstawiało też ono – jak się okazało – żadnego uchodźcy, lecz było po prostu stopklatką z zoofilskiego pornofilmu krążącego po internecie od lat.

I przede wszystkim o to właśnie – bulwersujące, bez żadnej wątpliwości – zdjęcie zrobiła się prawna awantura (pokazywanie fotografii, czy też filmu przedstawiającego choćby nawet zupełnie autentyczne ucinanie komuś głowy nie jest w polskim prawie przestępstwem, aczkolwiek niewykluczone jest, że zaprezentowanie tego rodzaju treści w telewizji mogłoby zostać podciągnięte pod art. 18 ust. 4 ustawy o radiofonii i telewizji z 1992 r. zgodnie z którym w mediach, których działalność regulowana jest przez tę ustawę „Zabronione jest rozpowszechnianie audycji lub innych przekazów zagrażających fizycznemu, psychicznemu lub moralnemu rozwojowi małoletnich, w szczególności zawierających treści pornograficzne lub w sposób nieuzasadniony eksponujących przemoc”). Czy jednak można zgodzić się z twierdzeniem, że prezentowanie tego – przypomnijmy, że zasłaniającego intymne szczegóły – zdjęcia było prezentowaniem treści pornograficznej związanej z posługiwaniem się zwierzęciem, co zgodnie z art. 202 §3 k.k. zagrożone jest karą od 2 do 12 lat więzienia – nawet, gdy prezentowanie czegoś takiego nie ma publicznego charakteru?

Sędzia Andrzej Krasnodębski z warszawskiego Sądu Okręgowego, który w swej decyzji unieważniającej postanowienie prokuratury o odmowie wszczęcia śledztwa w sprawie „pornokonferencji” stwierdził, że „Pomimo jej (fotografii) ocenzurowania poprzez umieszczenie czarnego prostokąta zasłaniającego organy płciowe przedstawionego na niej mężczyzny, niewątpliwie ma (ona) charakter pornograficzny” – choć oczywiście musiał napisać – takie są reguły i zwyczaje w postępowaniu karnym - że postanowienie prokuratora, zgodnie z którym wspomniana fotografia nie była pornografią „budzi uzasadnione wątpliwości” – w rzeczywistości najwyraźniej nie miał wątpliwości co do tego, że fotografia ta stanowiła treść pornograficzną z udziałem zwierzęcia, której nawet niepubliczne prezentowanie zagrożone jest drakońską karą. Wątpliwości co do tego nie ma też znany wykładowca prawa karnego na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, dr hab. Mikołaj Małecki, który napisał na ten temat bardzo zdecydowany tekst w prowadzonym przez siebie blogu „Dogmaty Karnisty”.

Lecz ja co do tego mam jednak wątpliwości. Czy publiczne zaprezentowanie wspomnianej tu - z całą pewnością bulwersującej, ale jednak cokolwiek „ocenzurowanej” - fotografii powinno zostać uznane za przestępstwo określone w art. 202 §3 k.k. zgodnie z którym „Kto w celu rozpowszechniania produkuje, utrwala lub sprowadza, przechowuje lub posiada albo rozpowszechnia lub prezentuje treści pornograficzne z udziałem małoletniego albo treści pornograficzne związane z prezentowaniem przemocy lub posługiwaniem się zwierzęciem, podlega karze pozbawienia wolności od lat 2 do 12”? I czy w ogóle pornografia z udziałem zwierząt powinna być zakazana, jak przewiduje to obowiązujące obecnie w Polsce prawo?

Jeśli chodzi o to drugie, to nie mam przekonania, że tak powinno być. Ujmując rzecz szerzej – i odnosząc się do problemu zakazów pornografii jako takich w ogóle – skłaniam się do opinii, że uzasadnione są zakazy (przynajmniej jeśli chodzi o produkowanie, rozpowszechnianie i publiczne prezentowanie) tzw. pornografii dziecięcej (tj. z udziałem prawdziwych osób poniżej tzw. wieku przyzwolenia; tzw. wirtualna, czy jak się to też czasem określa pozorowana pornografia dziecięca nie powinna być według mnie karalna – pisałem o tym tu i tu), a także pornografii przedstawiającej prawdziwą, nieudawaną przemoc oraz pornografii rejestrowanej, czy też szerzonej bez zgody przedstawianych na zdjęciach czy filmach osób – jakkolwiek myślę, że uzasadnione byłyby też pewne wyjątki od zakazu posiadania, czy rozpowszechniania tego rodzaju treści – i tak, sądzę, że nie powinno być karalne posiadanie, rozpowszechnianie, czy prezentowanie chętnym do jej oglądania wspomnianych rodzajów pornografii, jeśli sprawcą takiego czynu jest osoba jako jedyna uwieczniona na zdjęciu lub filmie, oraz gdy (oprócz tej osoby) ukazywany jest w nich (także) wyłącznie dorosły sprawca popełnienia przestępstwa seksualnego przeciwko tej osobie (który oczywiście nie powinien mieć żadnego prawa do tego, by wizerunek przedstawiający popełnienie przez niego czynu karalnego nie mógł być posiadany, rozpowszechniany czy prezentowany przez innych) – a w przypadku, jeśli na zdjęciu czy filmie jest uwiecznionych więcej osób nieletnich, posiadanie czy rozpowszechnianie bądź prezentowanie takich treści nie powinno być karalne wówczas, jeżeli wszystkie te osoby są już dorosłe i całkowicie świadomie i bez jakiegokolwiek przymusu (w tym także takiego przymusu, który nie jest per se bezprawny) zgadzają się na danego rodzaju wykorzystanie „treści pornograficznej” z ich udziałem. (1) Jestem też zdania, że tworzenie, posiadanie, rozpowszechnianie, czy prezentowanie treści pornograficznych z udziałem osób już „seksualnie legalnych” (tj. mających ukończone 15 lat) lecz wciąż niepełnoletnich powinno być legalne przynajmniej wówczas, gdy takie rzeczy robią osoby osobiście rejestrujące swe łóżkowe wyczyny (i wszystko odbywa się za ich obopólną zgodą) – nieco bardziej jestem skłonny akceptować zakaz szerzenia czy prezentowania takich treści przez inne osoby – nawet za zgodą osób uwiecznionych na filmach czy fotografiach. Napisałem coś takiego w tekście sprzed ponad 7 lat, odwołując się do argumentów o paternalizmie pośrednim – który ogólnie rzecz biorąc jest akceptowany w odniesieniu do pewnych potencjalnie szkodliwych działań podejmowanych wobec nieletnich, nawet przy pełnej ich zgodzie lub wręcz chęci na takie działania (czego przykładem mogą być np. zakazy sprzedawania nieletnim alkoholu i papierosów) - oraz paternalizmie bezpośrednim, który jakkolwiek w prawie jako takim w ogóle się zdarza (vide nakaz zapinania pasów podczas jazdy samochodem – który ma na celu ochronę zdrowia i życia osób podlegających takiemu nakazowi) (2) to jednak - w tych przypadkach, gdzie paternalizm taki występuje - ma on zasadniczo rzecz biorąc dwie cechy: odnosi się on do zachowań mogących stworzyć zagrożenie dla takich dóbr osobistych jednostki, na którą nakładana jest prawna regulacja, jak jej życie lub co najmniej zdrowie i zagrożenie to, jakkolwiek może być względnie mało prawdopodobne (bardzo zdecydowana większość ludzi jadących samochodem bez zapiętych pasów nie ginie przecież, ani nie odnosi obrażeń wskutek wypadku drogowego) może się, teoretycznie przynajmniej rzecz biorąc, zrealizować właściwie w każdym momencie czasu, w którym regulowane prawnie zachowanie ma miejsce (nigdy przecież nie wiadomo, w jakiej chwili zdarzy się np. wypadek drogowy). Zakazy prawne właściwe bezpośredniemu paternalizmowi mają też to do siebie, że egezekwowane są one przy użyciu środków względnie łagodnych - za jazdę samochodem bez zapiętych pasów, czy jazdę motocyklem bez kasku grozi mandat i punkty karne, ale nie więzienie.

Lecz do zakazu pornografii z udziałem zwierząt – a w każdym razie, zakazu idącego tak daleko, jak ma to miejsce w obowiązującym obecnie prawie polskim (bo nie mam jakichś wielkich obiekcji przeciwko zakazowi narzucania takich treści osobom, które nie mają ochoty ich oglądać) nie mam, jak już wspomniałem, przekonania. Jak zresztą można uzasadnić tak daleko idący, jak przewiduje to art. 202 §3 k.k. zakaz takiej pornografii? Cofając się do innych rodzajów „treści pornograficznych” o których była tu mowa, zakaz pornografii dziecięcej daje się całkiem dobrze uzasadnić przy użyciu argumentu, że dzieci są krzywdzone wskutek produkcji takiej pornografii – nieodłącznie związanej z ich seksualnym wykorzystywaniem – zaś możliwość bezkarnego rozpowszechniania i sprzedawania (a także nabywania – to raczej coś takiego, a nie po prostu bierne posiadanie - powinno być uznawane za przestępstwo – byłoby rzeczą rozsądną robienie kryminalisty np. z kogoś, kto ma u siebie w domu pornografię dziecięcą sprzed np. 100 czy więcej lat, przedstawiającą osoby, które już dawno nie żyją – a co pod przepis zakazujący posiadania pornografii dziecięcej bez problemu dałoby się podciągnąć?) takiej pornografii dostarcza ekonomicznego bodźca do jej wytwarzania, które bezpośrednio skutkuje krzywdzeniem dzieci – dodajmy przy tym, gdyż jest to bardzo istotny argument w kwestii prawnej regulacji pornografii dziecięcej, że ściganie wyłącznie produkowania takiej pornografii i dokonywanych przy jej okazji czynów bezpośrednio krzywdzących dzieci nie jest w stanie w sposób efektywny przeciwdziałać i zapobiegać dokonywaniu takich czynów, z tego prostego względu, że czyny takie, z powodu ich karalności (której raczej nikt nie proponuje znieść) dokonywane są - tak to można ująć - w głębokim „podziemiu”, zaś np. pornograficzne filmy z udziałem dzieci raczej nie zawierają informacji – w rodzaju np. czołówek, na których zapisane są prawdziwe imiona i nazwiska ich producentów, reżyserów oraz występujących w nich „aktorów” (których twarze zazwyczaj nie są ukazywane) – dzięki którym to informacjom można byłoby ująć, a następnie ukarać sprawców seksualnego wykorzystywania dzieci, do którego dochodzi podczas produkcji takich filmów. Przy użyciu podobnych argumentów dałoby się też uzasadnić (w analogicznym zakresie) zakaz pornografii przedstawiającej np. autentyczne, nie wyreżyserowane sceny gwałtów. Odnośnie jednego i drugiego rodzaju pornografii można też powiedzieć, że jej rozpowszechnianie pogłąbia psychiczną krzywdę wyrządzaną ofiarom produkcji tego rodzaju treści – osoby, o których jest tu mowa zazwyczaj zapewne poważnie cierpią wskutek tego, iż mają one świadomość, że inni oglądają takie treści z ich udziałem, których prezentowania innym osoby te co najmniej z reguły sobie nie życzą.

Jednak ten ostatni argument – ważny w kontekście pornografii dziecięcej, czy pornografii ukazującej autentyczną, nieudawaną przemoc, bądź nawet „zwykłej” pornografii rozpowszechnianej bez zgody ukazywanych w niej osób - w oczywisty sposób nie może uzasadniać zakazów wymierzonych w pornografię z udziałem zwierząt. Jest tak z prostego powodu – zwierzęta nie mają świadomości odpowiedniej do tego, by wiedzieć o tym, że jakieś „treści pornograficzne” z ich udziałem są rozpowszechniane i oglądane przez niektórych ludzi. Oczywiście, możliwość rozpowszechniania i sprzedawania pornografii z udziałem zwierząt może – tak samo, jak w przypadku np. pornografii dziecięcej – motywować jej produkowanie. Lecz tu pojawia się kwestia szkodliwości czynów dokonywanych przy okazji produkcji rzeczonego rodzaju pornografii. Zgwałcenie kobiety (choć też oczywiście i mężczyzny), czy też seksualne wykorzystanie osoby nieletniej to czyny bez żadnej wątpliwości krzywdzące i szkodliwe dla ich ofiar (choć oczywiście mogą tu istnieć pewne cokolwiek wątpliwe sytuacje – może być przecież tak, że jakaś np. 14 i pół latka zarówno chce uprawiać z kimś seks, jak i robić to przed kamerą i chce do tego, by zdjęcia czy filmy z jej udziałem były oglądane przez innych, lecz prawo - w cokolwiek paternalistyczny sposób – stara się ją chronić przed tym wszystkim chronić. Zostawmy jednak pewne, nazwijmy to tak, marginesy zakazów pornografii dziecięcej i kontaktów o charakterze seksualnym z osobami w wieku poniżej 15 lat w spokoju). (3) Ale czy seksualne wykorzystywanie zwierząt – nieodłącznie związane z produkcją „treści pornograficznych związanych z użyciem zwierzęcia” - jest czymś podobnie krzywdzącym dla zwierząt, jak np. – z reguły przynajmniej – kontakty seksualne z osobami poniżej „wieku przyzwolenia” są krzywdzące dla takich osób? Na mój rozum, może tak być – jeśli seksualne wykorzystanie zwierzęcia jest czymś powodującym u niego fizyczny ból. To jest oczywiście możliwe, szczególnie w przypadku jakichś małych zwierząt. Lecz w odniesieniu do wielu możliwych tego rodzaju zachowań wątpię w to, by obiektywnie krzywdziły one zwierzęta. Zadajmy sobie pytanie (choć zastrzegam, że nie interesowałem się zbytnio takimi problemami – nie wiem, ilu ludzi naprawdę ciekawią takie rzeczy; jakby nie było, mówimy tu o zachowanich totalnie zboczonych): czy uprawianie przez kobietę seksu z koniem (a propos tematu, wbrew popularnym opowiastkom, nie zmarła w trakcie czegoś takiego caryca Katarzyna II) wyrządza krzywdę koniowi? Albo czy uprawianie seksu przez mężczyznę z kobyłą (co jakoby przedstawiało zdjęcie pokazane podczas „pornokonferencji”) krzywdzi - czy to fizycznie, czy też psychicznie – kobyłę? Jeśli chodzi o to ostatnie, to, na zdrowy rozum - zakładając, że zdjęcie pokazane podczas „pornokonferencji” przedstawiało autentyczny stosunek seksualny między człowiekiem i zwierzęciem – gdyby rzeczona kobyła czuła się pokrzywdzona faktem uprawiania z nią przez jakiegoś dewianta seksu, to kopnęłaby go tak, że odfrunąłby na parę metrów.

Przy okazji, warto zauważyć – bo to po prostu trzeba przyznać - że art. 6 ust. 2 pkt 16 ustawy o ochronie zwierząt wymienia obcowanie płciowe ze zwierzęciem jako jedną z form znęcania się nad zwierzętami – zgodnie z art. 35 ust. 1a tej ustawy grozi za to kara do 3 lat więzienia. Lecz nie ulega też moim zdaniem wątpliwości, że wspomniany przepis należy odczytywać w kontekście zawartego w art. 6 ust. 2 i odnoszącego się do wszystkich punktów tego ustępu (w których jest mowa o np. znakowaniu zwierząt, używaniu zwierząt w celach sportowych lub rozrywkowych, transportowaniu zwierząt, złośliwym straszeniu lub drażnieniu zwierząt) zapisu, który mówi, że „Przez znęcanie się nad zwierzętami należy rozumieć zadawanie albo świadome dopuszczanie do zadawania bólu lub cierpień”. Wynika więc z tego, że uprawianie seksu ze zwierzęciem, o którym nie da się jednak w sposób racjonalny powiedzieć, że sprawia ono zwierzęciu ból lub cierpienie, nie jest w obowiązującym obecnie w Polsce prawie, przestępstwem. Warto jest więc zwrócić uwagę na to, że w odróżnieniu od np. pornografii, która przedstawia sceny kontaktów o charakterze seksualnym z osobą niemającą ukończonych 15 lat, pornografia z udziałem zwierząt niekoniecznie przedstawia czyny, które same w sobie są przestępstwami. (4)

Ale dobra. Zostawmy w spokoju kwestię tego, czy obecne polskie prawo – całkowicie zakazujące pornografii z udziałem nieletnich (przy czym w odniesieniu do pornografii z udziałem osób w wieku poniżej 15 lat zakaz obejmuje także przechowywanie i posiadnie takiej pornografii – choćby czysto prywatne, bez zamiaru jej rozpowszechniania, bądź nawet tylko pokazania komukolwiek, a także świadome uzyskanie dostępu do takiej pornografii), pornografii prezentującej pozorowaną choćby tylko przemoc, jedynie narysowanej, lub stworzonej przy użyciu komputera pornografii przedstawiającej wizerunki małoletnich uczestniczących w czynnościach seksualnych i wreszcie pornografii związanej z posługiwaniem się zwierzęciem – jest słuszne (a także – można byłoby podnieść taki argument – zgodne z konstytucją – są wspomniane zakazy „konieczne w demokratycznym państwie dla jego bezpieczeństwa lub porządku publicznego, bądź dla ochrony środowiska, zdrowia i moralności publicznej, albo wolności i praw innych osób” – czym jest mowa w art. 31 ust. 3 Konstytucji?). Mikołaj Małecki na „Dogmatach Karnisty” zajmuje się w większym stopniu kwestią tego, co wynika – bądź też nie wynika z konkretnych (oczywiście, we wzajemnym powiązaniu ze sobą) przepisów prawa karnego, niż tym, czy przepisy te – jako takie - są mądre, głupie, skuteczne, nieskuteczne, uzasadnione, nieuzasadnione, itd. Lecz mimo wszystko – niezależnie od tego, co można sądzić na temat tego, czy rozpowszechnianie pornografii z udziałem zwierząt (bądź pornografii jakiegokolwiek innego rodzaju) powinno być prawnie zabronione, czy też nie – osobiście myślę, że narzucanie odbioru pornografii tym, którzy nie mają jej ochoty oglądać jest czymś zasadniczo rzecz biorąc innym od rozpowszechniania jej w sposób umożliwiający jej oglądanie przez tych, którzy tego akurat chcą) – mam spore wątpliwości co do przedstawionej przez Mikołaja Małeckiego interpretacji pojęcia „treści pornograficznej”. Zwróćmy bowiem uwagę na to, czego według przedstawionej przez Mikołaja Małeckiego wykładni (tak swoją drogą – ma ona oparcie np. w jakimś wyroku Sądu Najwyższego?) zdjęcie, film, bądź ewentualnie innego rodzaju wizerunek nie musi pokazywać, by dany obraz mógł zostać uznany za pornograficzny. Aby jakiś obraz mógł zostać uznany za „treść pornograficzną” obraz ten nie musi – według tego, co pisze Mikołaj Małecki - przedstawiać niczyich narządów płciowych, ani też całkowitej nagości (odnośnie tego ostatniego warunku „pornograficzności” takiego czy innego wizerunku przyjmijmy dla dobra argumentacji, że np. facet ubrany wyłącznie w skarpetki – ponoć nie ma głupszego widoku – jest całkowicie nagi). To prawda, że dany obraz – aby mógł zostać uznany za pornografię – musi przedstawiać czynności seksualne człowieka (mam przez to rozumieć, że „czysta nagość” nie mogłaby zostać uznana za „treść pornograficzną”?) i prezentować przynajmniej częściowo rozebrane ciało w okolicznościach jednoznacznie intymnych. Jednak żadne żadne szczegóły seksualnych czynności – jak choćby czyjeś narządy płciowe – nie muszą – zdaniem Mikołaja Małeckiego - być prezentowane, by konkretny wizerunek mógł zostać za pornografię. Jest to niebywale szeroka interpretacja pojęcia „treści pornograficznych”. Gdyby konsekwentnie zastosować taką akurat definicję wspomnianego pojęcia, to za „treści pornograficzne” za których publiczne prezentowanie w sposób mogący narzucić ich odbiór osobie, która sobie tego nie życzy grozi kara do 2 lat więzienia można byłoby uznać znajdujące się w wielu fabularnych filmach sceny, w których dwie osoby uprawiają ze sobą seks (a przynajmniej „każe” się widzom „wierzyć” w to, że to robią) ale takie rzeczy, jak czyjeś narządy płciowe nie są w nich widoczne. Nawiasem mówiąc, jak wynika z tego tekstu (https://kultura.onet.pl/film/wywiady-i-artykuly/tak-sie-kreci-sceny-lozkowe-koordynatorzy-intymnosci-zdradzaja-sekrety/f6ly56s) aktorzy grający w łóżkowych scenach (przy czym nie chodzi tu oczywiście o sceny w typowych „pornosach”) bynajmniej nie są – zazwyczaj przynajmniej – wcale nadzy i żaden seks nie ma tak naprawdę miejsca. Na coś takiego warto jest zwrócić uwagę w świetle tego, że według interpetacji pojęcia „treści pornograficznej” przedstawionej przez Mikołaja Małeckiego, aby dany wizerunek mógł zostać uznany za pornografię musi on wprawdzie przedstawiać czynności seksualne człowieka, ale niczyje narządy płciowe nie muszą w żaden sposób być w nim eksponowane. Lecz jeśli niczyje genitalia nie są nie są w jakiejś np. scenie filmowej uwidocznione, to można mieć uzasadnioną wątpliwość co do tego, czy ta scena rzeczywiście przedstawia jakieś faktyczne czynności seksualne. Treścią pornograficzną według Mikołaja Małeckiego może być też chociażby częściowo rozebrane ciało w okolicznościach jednoznacznie intymnych. Nie jest dla mnie całkiem jasne, na ile takie prezentowanie częściowo przynajmniej rozebranego ciała musiałoby być związane z (faktycznymi, bądź udawanymi) czynnościami seksualnymi, by można je było uznać za pornografię. Z pewnością takim – jak sądzę pornograficznym, zdaniem Mikołaja Małeckiego – prezentowaniem przynajmniej częściowo nagiego ciała w okolicznościach jednoznacznie intymnych mogłoby być przedstawianie częściowo nagiej (i tu jest pytanie, do jakiego stopnia osoba taka mogłaby być jeszcze ubrana, bądź pewne części jej ciała nie pokazywane, by wizerunku tej osoby nie można było uznać za pornograficzny) osoby w scenie filmowej, w której między bohaterami filmu nie doszło jeszcze do stosunku seksualnego, ale zanosi się na to, że może do niego dojść. Lecz (choć mam drobną wątpliwość co do tego, czy przedstawiona przez Mikoła Małeckiego definicja pornografii – właśnie ze względu na wymieniony w niej element „czynności seksualnej” – obejmowałaby taką treść) za przedstawianie przynajmniej częściowo nagiego ciała w okolicznościach jednocznacznie intymnych można byłoby uznać także filmową scenę, w której jakaś osoba np. myje się pod prysznicem. Nagość w naszej kulturze jest w ogóle utożsamiana z intymnością – wszak właśnie choćby ze względu na poczucie intymności nie chodzimy bez ubrania – a już szczególnie z gołą d… - po ulicach. Jednak wspomnianego rodzaju sceny w filmach nie są, o ile mi wiadomo, uznawane za „treści pornograficzne”. Gdyby jednak konsekwentnie wcielić w życie interperetację pojęcia pornografii przedstawioną przez Mikołaja Małeckiego to prezentowanie typowych łóżkowych scen w fabularnych filmach – a może np. scen, w których ktoś się po prostu kąpie (i powiedzmy, że w takiej scenie pokazane są np. piersi kobiety) mogłoby – z wyjątkiem sytuacji, gdyby odbiór takiej treści nie mógł zostać narzucony żadnej osobie, która nie chce się na nią natknąć (co jest możliwe w przypadku np. pornografii, której trzeba szukać w internecie, by ją zobaczyć, lecz na zdrowy rozum nie jest możliwe w przypadku jakiejś treści przedstawionej w filmie fabularnym, którego akcja nie jest oglądającym go osobom uprzednio znana – ktoś, kto oglądając, czy to celowo, czy przypadkowo jakiś film zobaczy w nim coś, czego nie chce oglądać, może oczywiście zamknąć oczy, obrócić się w drugą stronę, wyjść z pokoju, bądź wyłączyć telewizor lub komputer, ale w takim przypadku i tak dochodzi do jego kontaktu z rażącą go treścią) mogłoby zostać potraktowane jako przestępstwo, za którego popełnienie można nawet na dwa lata trafić do kryminału. Zwróćmy uwagę na to, że według art. 202 § 1 k.k. przestępstwem jest nie narzucanie komuś odbioru pornografii, lecz publiczne prezentowanie „treści pornograficznych” w sposób choćby tylko potencjalnie mogący narzucić odbiór takich treści komuś, kto nie życzy sobie mieć z nimi kontaktu. Nie jest to też, chciałbym dodatkowo zauważyć, przestępstwo ścigane na wniosek kogoś, kto wbrew własnej woli natknął się na pornografię.

Ale, powiedzmy iż można argumentować, że czym innym są te „treści pornograficzne” które przedstawiają czynności seksualne, które absolutnie normalni – zgodzimy się chyba co do tego – ludzie podejmują, czy też chcieliby podejmować – czym innym zaś treści pornograficzne przedstawiające takie rzeczy, które robią wyłącznie dewianci (choć, chciałbym zauważyć, że takie rzeczy niekoniecznie są prawnie zakazane – jak już wspomniałem w tym komentarzu, współżycie seksualne ze zwierzęciem niekoniecznie musi stanowić przestępstwo, podobnie też niekoniecznie przestępstwem muszą być jakieś praktyki sadomasochistyczne, których przedstawianie w postaci zdjęć czy filmów mogłoby zostać uznane za pornografię związaną z prezentowaniem przemocy – warto tu zwrócić uwagę, że pierwotnie w k.k. była mowa o treściach pornograficznych związanych z użyciem przemocy – co sugerowało, że chodzi o prawdziwą, nieudawaną i faktycznie krzywdzącą kogoś przemoc, zmiana sformułowania w art. 202 §3 k.k. na „treści pornograficzne związane z prezentowaniem przemocy” wskazuje na to, że wraz z wejściem tej zmiany k.k. w życie przestępstwem - początkowo groziło za to maksymalnie 5 lat, teraz od 2 do 12, już niedługo będzie do 15 lat… ostro pojechali… - stało się prezentowanie, a także rozpowszechnianie oraz produkowanie, utrwalanie, sprowadzanie, przechowywanie lub posiadanie w celu rozpowszechnienia pornografii przedstawiającej przemoc jedynie wyreżyserowaną i udawaną, a może nawet nie przedstawiającą realnie istniejących osób, lecz jedynie postacie narysowane bądź wygenerowane przy użyciu komputera). (5) Da się obronić twierdzenie, że inaczej należy traktować „zwykłe” treści pornograficzne – przedstawiające, mniej czy bardziej dokładnie, czynności które miliardy mężczyzn i kobiet zazwyczaj wiele razy w życiu wykonują w swoich sypialniach – a inaczej treści pornograficzne np. z udziałem zwierząt (czy też dzieci) – w takim sensie, że w tym drugim przypadku za „treść pornograficzną” można byłoby uznać coś, czego nie uznaje się za treść pornograficzną w przypadku pierwszym – a więc np. stwierdzić, że o ile do uznania zdjęcia czy filmowej sceny przedstawiającej mężczyznę i kobietę uprawiających ze sobą seks czy też podejmujących, jak to określa kodeks karny „inne czynności seksualne” konieczne jest np. przedstawianie czyichś narządów płciowych (co wskazywałoby na to, że seks rzeczywiście miał miejsce), to do uznania czegoś za treść pornograficzną związaną z posługiwaniem się zwierzęciem wystarczająca byłaby jakaś jedynie sugestia kontaktu seksualnego – lecz narządy płciowe zarówno człowieka, jak i zwierzęcia mogłyby być zamazane lub zasłonięte – co przecież może powodować wątpliwość odnośnie tego, czy do jakiegokolwiek „seksu” w danym przypadku rzeczywiście doszło?

No cóż, można byłoby próbować wskazać pewne precedensy idące – mógłby ktoś usiłować twierdzić – w takim kierunku. Np. w prawie obowiązującym obecnie w USA wszelka pornografia z wyjątkiem takiej, która przedstawia prawdziwe osoby w wieku poniżej 18 lat może (choć oczywiście niekoniecznie musi – to zależy od stanu) być zakazana (z wyjątkiem jej posiadania dla prywatnych celów w swoim mieszkaniu) jeśli spełnia kryteria „obsceniczności” określone przez Sąd Najwyższy USA w sprawie Miller przeciwko Kalifornii z 1973 r. Według tych kryteriów, dane „dzieło” (a więc np. film, album fotograficzny, książka – i niewykluczone do końca, że nawet jakieś pojedynczne zdjęcie – o ile, ze względu np. na okoliczności jego prezentowania można byłoby je uznać za samodzielne „dzieło” – nie można uznać np. całej książki za obsceniczną z powodu jednej znajdującej się w niej fotografii) może zostać uznane za „obsceniczne” i w związku z tym nie chronione przez Pierwszą Poprawkę do amerykańskiej Konstytucji – gwarantującą m.in. prawo do swobody wypowiedzi, jeśli dzieło to: a) wzięte jako całość odwołuje się do lubieżnego (ang. prurient – nawiasem mówiąc, jak można się dowiedzieć z tego tekstu, jest to obecnie nader rzadko używane i co więcej po prostu niezrozumiałe dla znakomitej większości Amerykanów słowo) zainteresowania seksem, b) przedstawia, w ewidentnie obraźliwy sposób, zachowania seksualne określone przez obowiązujące prawo stanowe, i, c) jako całość nie ma poważnej wartości literackiej, artystycznej, politycznej lub naukowej. Jakkolwiek powyższe kryteria bez wątpienia są wysoce nieprecyzyjne (zaś w ogóle wyjęcie „obsceniczności” spod ochrony I Poprawki wydaje się co najmniej trudne do pogodzenia z pozostałą częścią orzecznictwa Sądu Najwyższego USA w sprawach dotyczących swobody ekspresji – sąd ten wyraźnie stwierdził, że nie można zakazywać jakichś wypowiedzi z tego tylko powodu, że są one obraźliwe dla niektórych ludzi; pisałem o tym np. tu i tu) co z praktycznie całkowitą pewnością można byłoby powiedzieć, to to, że aby jakaś treść mogła zostać uznana za „obsceniczność” to musi być ona bardzo, ale to bardzo nieprzyzwoita. (6) Lecz pornografia dziecięca, aby była karalna (przy czym w jej przypadku karalne jest nawet jej zupełnie prywatne posiadanie) - choć oczywiście musi być (w jakimś przynajmniej sensie) nieprzyzwoita, to nie jednak musi być do tego celu aż tak nieprzyzwoita, jak pornografia innego rodzaju (nie musi też być oceniana jako całość, nie jest też konstytucyjnie chroniona z tego powodu, że w konkretnym przypadku ma taką czy inną wartość naukową, artystyczną, polityczną itp.). Ba – w amerykańskim orzecznictwie federalnym można znaleźć co najmniej jedną sprawę, w której za pornografię dziecięcą zostały uznane wizerunki nie przedstawiające niczyjej nagości – było tak, że pewien facet dostał 5 lat za to, że nabył trzy taśmy video (nagrane we Francji) które przedstawiały dziewczynki w wieku od 10 do 17 lat, które przybierały przed kamerą prowokacyjne pozy i filmowane były w taki sposób, że obiektyw kamery skierowany był na okolice ich całkowicie zasłoniętych przez ubranie i niewidocznych narządów płciowych. Warto zwrócić uwagę, że przepis, na podstawie którego zapadł wyrok w rzeczonej sprawie mówił o czymś takim, jak „lubieżna ekspozycja genitaliów lub okolicy łonowej” osoby w wieku poniżej 18 lat – o niczym takim nie ma mowy w polskich przepisach dotyczących pornografii. Sprawa, o której mowa – nazywała się ona United States v. Knox (zob. http://www.mit.edu/activities/safe/safe/cases/knox/94a0734p.htm, wspomniałem kiedyś o niej w swoim tekście http://bartlomiejkozlowski.pl/internetsafeorfree.pdf) była oczywiście bardzo kontrowersyjna zarówno z punktu widzenia tego, czy obowiązujące prawo zostało w niej właściwie zastosowane – czy też przeciwnie, nadużyte (skłaniałbym się do tego drugiego zdania), jak i z punktu widzenia ratio legis istnienia praw przeciwko pornografii dziecięcej. Czy dziewczynkom przedstawionym na posiadanych przez oskarżonego w tej sprawie taśmach video została wskutek produkcji tych taśm (bądź ich dystrybucji i oglądania przez niektórych ludzi) wyrządzona jakaś krzywda? Na tę nader wątpliwą sprawę zwracam jednak uwagę po to, by stwierdzić (takie jest w każdym razie moje przypuszczenie), że wizerunek przedstawiający np. wykorzystanie seksualne (autentyczne) osoby nieletniej przez osobę dorosłą, na którym narządy płciowe obu tych osób byłyby zasłonięte lub zamazane dużo prędzej mogłoby zostać uznane za pornografię dziecięcą (która, przy okazji, jest ścigana w USA bardzo ostro), niż podobnie wyglądający wizerunek, który jednak nie przedstawiałby osoby nieletniej mógłby zostać uznany za konstytucyjnie niechronioną obsceniczność (która karana jest obecnie bardzo rzadko). (7)

Warto jeszcze dodać, że w tradycyjnych mediach elektronicznych, tj. w radiu i w telewizji (ale nie w Internecie) czymś według Sądu Najwyższego USA konstytucyjnie częściowo niechronionym (choć musi być ona dopuszczalna w godzinach od 22 do 6) jest tzw. nieprzyzwoitość (indecency) – różna od w ogóle niechronionej zdaniem SN USA przez I poprawkę obsceniczności (obscenity). Na czym owa „nieprzyzwoitość” polega? Otóż, według Federalnej Komisji Komunikacji „nieprzyzwoitością” w branży radiowej i telewizyjnej jest „język lub materiał, który w kontekście przedstawia lub opisuje w sposób jawnie obraźliwy, mierzony współczesnymi standardami społecznościowymi dotyczącymi medium nadawczego, organów lub czynności seksualnych lub wydalniczych”. Co w praktyce uznaje się za ową nieprzyzwoitość? Otóż, jak można przeczytać na tej stronie (https://www.mtsu.edu/first-amendment/article/971/indecency-and-the-electronic-media) FCC nałożyła grzywnę na uniwersytecką stację radiową za wyemitowanie rapowej piosenki, której tekst wyraźnie opisywał stosunek analny. Podobnie też ukarana została pewna stacja radiowa, która nadała program talk-show przedstawiający wzdęcia i wypróżnienia osobowości radiowej „Bubba, Gąbka Miłości”. Dalej, audycja radiowa skupiająca się na ankiecie dotyczącej seksu oralnego została uznana za nieprzyzwoitą, ponieważ wyniki ankiety zostały przedstawione w zmierzający do podniecenia odbiorców i nachalny sposób. Z drugiej strony, skarga przeciwko wyemitowanej w telewizji lekcji edukacji seksualnej w szkole średniej, na której pokazywane były modele narządów płciowych w celu zademonstrowania różnych urządzeń antykoncepcyjnych, została przez FCC odrzucona, ponieważ materiał został przedstawiony w sposób instruktażowy i kliniczny. Z tego, co tu zostało powiedziane zdaje się wynikać, że gdyby coś takiego, jak zdjęcie przedstawiające człowieka uprawiającego (czy choćby zdającego się uprawiać) seks ze zwierzęciem, nawet w przypadku całkowitego zasłonięcia okolic narządów płciowych zostało pokazane w ogólnodostępnej (a nie np. dostępnej na specjalne żądanie) telewizji w godzinach od 6 do 22, to mogłoby zostać ono uznane za prawnie zakazaną „nieprzyzwoitość”. Nader wątpliwe jest jednak, czy takie zdjęcie mogłoby zostać uznane za „obsceniczność”, zaś reguły dotyczące pornografii dziecięcej – bez względu na to, czy może ona, czy też nie może obejmować obrazy nie przedstawiające niczyich narządów płciowych – w stosunku do takiego zdjęcia w ogóle nie mogłyby mieć zastosowania, gdyż reguły te dotyczą wyłącznie treści seksualnych z udziałem rzeczywistych osób nieletnich.

Tak więc w USA „pornokonferencja” ministrów Błaszczaka i Kamińskiego – gdyby została pokazana w telewizji w godzinach 6 – 22 – z dużym prawdopodobieństwem mogłaby zostać uznana za karalną „nieprzyzwoitość” (formalnie rzecz biorąc, zgodnie z tym https://www.law.cornell.edu/uscode/text/18/1464) przepisem, grożą za nią nawet 2 lata więzienia, ale w praktyce „nieprzyzwoitość” w radiu i w telewizji jest karana przez FCC, która może nakładać grzywny na stacje radiowe i telewizyjne, które mogą oczywiście odwoływać się od jej decyzji do sądów). Jednak pokazanie zdjęcia, o którym tu jest mowa w jakimkolwiek innym medium – a więc np. w internecie, czy w drukowanej prasie, a także w telewizji – ale w godzinach nocnych – najprawdopodobniej nie naruszałoby w Stanach Zjednoczonych żadnego obowiązującego i uznawanego przez Sąd Najwyższy USA za zgodne z I Poprawką do Konstytucji prawa. Można się – owszem - trochę zastanawiać, czy zdjęcia tego nie dałoby się uznać za „obsceniczność” – która, jak już wspomniałem, jest konstytucyjnie chroniona wyłącznie w zakresie jej czysto prywatnego posiadania i oglądania w swoim domu. Stanowe przepisy dotyczące obsceniczności (w prawie federalnym obsceniczność, choć jest przez to prawo zabroniona, nie jest w żaden sposób zdefiniowana) wśród zachowań, których wizualne przedstawianie może zostać uznane za obsceniczne wymieniają m.in. uprawianie przez człowieka seksu ze zwierzęciem (sexual bestiality). Lecz aby jakaś treść mogła zostać uznana za „obsceniczną” musi ona – „według przeciętnego człowieka, stosującego współczesne standardy społeczne” - odwoływać się do „lubieżnego (prurient) zainteresowania seksem”. Z kolei zachowanie seksualne zdefiniowane przez prawo stanowe – którym może być m.in. akt zoofilii – musi być przedstawiane w sposób „oczywiście obraźliwy” (patently offensive). Czegokolwiek by nie sądzić o „pornokonferencji” Błaszczaka i Kamińskiego wydaje się rzeczą oczywistą, że pokazanie inkryminowanego zdjęcia podczas tej konferencji nie miało na celu podniecania kogokolwiek (w sensie podniecania seksualnego). Ponadto, fakt, że okolice narządów płciowych zarówno człowieka, jak i kobyły były na pokazanym podczas tej konferencji zdjęciu zasłonięte najprawdobodobniej zostałby w USA (gdyby tam rozpatrywana była taka sprawa) uznany za odbierający temu zdjęciu cechę „oczywistej obraźliwości” którą przedstawianie zachowania seksualnego musi się cechować, by mogło zostać uznane za obsceniczne.

Jesteśmy jednak w Polsce, a nie w USA i amerykańskie prawa dotyczące czy to „obsceniczności”, czy „nieprzyzwoitości” w radiu i telewizji czy wreszcie pornografii dziecięcej w oczywisty sposób u nas nie obowiązują (choć można się z nich czegoś nauczyć; poniekąd jestem do tych praw w dużej mierze nastawiony krytycznie, o czym wspomniałem już wcześniej). Inaczej niż w Stanach Zjednoczonych prawo istniejące w Polsce w żaden sposób nie określa tego, czym jest zakazana bądź przynajmniej regulowana prawnie (w sensie zakazu prezentowania jej w sposób mogący narzucić jej odbiór osobom, które sobie tego nie życzą, albo pokazywania jej osobom w wieku poniżej 15 lat) (8) pornografia. Lecz jest niezbitym faktem, że w odróżnieniu od pornografii przedstawiającej wyłącznie osoby dorosłe, nie prezentującej przemocy i nie związanej z posługiwaniem się zwierzętami – której nie wolno tylko publicznie prezentować w sposób mogący narzucić jej odbiór nie chcącym jej oglądać osobom i rozpowszechniać w sposób umożliwiający dostęp do niej osobom w wieku poniżej 15 lat – a także bezpośrednio pokazywać konkretnym takim osobom – pornografia innego rodzaju, a więc pornografia związana z prezentowaniem przemocy (choćby fikcyjnej), pornografia przedstawiająca osoby nieletnie – zarówno rzeczywiste, jak i choćby tylko narysowane i pornografia z udziałem zwierząt zakazana jest u nas praktycznie całkowicie.

Tu jednak pojawia się pewne istotne moim zdaniem pytanie. Jest ono takie: czy w przypadku czegoś, odnośnie czego możemy zastanawiać się, czy nie stanowi to całkowicie zakazanej pornografii (czy nawet bardziej konkretnie, pornografii związanej z użyciem zwierzęcia) możemy za „treść pornograficzną” uznać coś, czego nie można byłoby uznać za pornografię, gdyby chodziło o pornografię „zwykłą”, w dużej mierze tolerowaną prawnie? Bo przecież, jak już tu wcześniej wspomniałem, nie uznaje się za pornografię np. łóżkowych scen w filmach fabularnych, w których jakieś osoby rzekomo (lub – załóżmy – że nawet faktycznie) kochają się ze sobą, lecz narządy płciowe tych osób nie są pokazywane i żaden seks zazwyczaj po prostu nie ma tak naprawdę miejsca. Podobnie, przypuszczam, że za pornografię nie zostałoby uznane zdjęcie przedstawiające kobietę i mężczyznę odbywających ze sobą stosunek seksualny, na którym okolice narządów płciowych obu osób byłyby np. całkowicie zasłonięte czarnym kwadratem (oczywiście, w przypadku takiego zdjęcia można byłoby mieć uzasadnioną wątpliwość, czy pokazuje ono prawdziwy seks). Jeśli takich treści, jak sceny rzekomego, a może nawet prawdziwego seksu, w których żadne anatomiczne szczegóły, a już zwłaszcza narządy płciowe nie są prezentowane nie uznaje się (z tego, co mi wiadomo) nawet za „miękką” – zakazaną tylko w zakresie pewnych form jej prezentowania, lecz nie zabronioną w ogóle – pornografię, to czy analogicznie prezentowana treść, dotycząca czy to faktycznego, czy też – co bardzo prawdopodobne – jedynie rzekomego seksu między człowiekiem i zwierzęciem może być uznana za pornografię związaną z posługiwaniem się zwierzęciem, za której rozpowszechnianie bądź prezentowanie (lub choćby posiadanie w takich celach) grozi nawet 12 – a niedługo będzie groziło 15 – lat więzienia?

Na to pytanie trzeba odpowiedzieć tak. Nie da się powiedzieć, że po prostu nie – i że takiego zdjęcia, jakie było prezentowane na „pornokonferencji” Błaszczaka i Kamińskiego nie można uznać za treść porograficzną związaną z posługiwaniem się zwierzęciem. Jest tak z prostego powodu: polskie prawo w żaden sposób nie definiuje pojęcia „treści pornograficznej”. Lecz mimo wszystko uznanie, że zdjęcie pokazane na wspomnianej konferencji było zoofilską pornografią jest moim zdaniem cokolwiek ryzykowne. Dlaczego? Otóż np. z tego powodu, że interpretacja pojęcia „treści pornograficznej” którą trzeba byłoby zastosować, aby wspomniane zdjęcie uznać za pornografię z udziałem zwierzęcia mogłaby się niejako „rozlać” na wszelką, w tym także „zwykłą” „dorosłą” pornografię – z możliwego tego konsekwencjami w postaci uznawania za pornografię łóżkowych scen w filmach, w których narządy płciowe aktorów nie są pokazywane i żadnego seksu tak naprawdę po prostu nie ma. Mogłoby też prowadzić do praktycznej kryminalizacji innych wizerunków – które choć wysoce kontrowersyjne lub wręcz po prostu moralnie naganne – nie są chyba przez nikogo poważnie uważane za pornografię. Weźmy sobie tu choćby symbol powszechnie znany jako „zakaz pedałowania”. Jak wiadomo, przedstawia on schematyczne postacie dwóch ludzików, jakoby odbywających ze sobą stosunek analny i przekreślonych drogowym znakiem zakazu. Jeśli pornografią może być coś, co nie przedstawia narządów płciowych, może nie przedstawiać prawdziwego seksu i może nie przedstawiać prawdziwych ludzi (możliwa jest przecież pornografia rysunkowa) to wspomniany symbol też mógłby zostać uznany za pornografię – a jego umieszczenie w postaci np. naklejki na płocie potraktowane jako przestępstwo zagrożone karą do 2 lat więzienia. Czegokolwiek jednak by nie sądzić o znaku „zakazu pedałowania” ewentualne uznanie tego z pewnością nie zasługującego na społeczną aprobatę symbolu za pornografię byłoby czymś wydającym się być (w moim przynajmniej odczuciu) jaskrawym nadużyciem obowiązującego prawa, o ile nie po prostu zwykłym absurdem. (9) Do wniosku, że ów symbol jest pornografią można byłoby jednak (łatwiej) dojść, gdyby zdjęcie rzekomo przedstawiające człowieka uprawiającego seks z kobyłą, na którym okolice biodrowe człowieka były mimo wszystko zasłonięte zostało uznane za pornografię z udziałem zwierzęcia.

Mam więc pewne wątpliwości co do słuszności uznania zdjęcia przedstawionego podczas „pornokonferencji” za treść pornograficzną związaną z wykorzystaniem zwierzęcia, o której jest mowa w art. 202 §3 k.k. Z drugiej jednak strony nie mam wątpliwości co do tego, że zaprezentowanie owego zdjęcia przez wysokich urzędników państwowych było czynem wysoce nagannym moralnie. Moralnie naganna była w ogóle cała „pornokonferencja” której zasadniczym celem było wzbudzenie u oglądających ją osób strachu przed uchodźcami, czy nawet wstrętu wobec nich, poprzez zasugerowanie, że są to ludzie mający związki z terroryzmem, posługujący się fałszywymi dowodami tożsamości (co w sumie nie jest per se jakimś strasznym – według mnie przynajmniej - przestępstwem – ale czego raczej nie robi się bez jakiegoś ku temu powodu), a także dopuszczający się czynów pedofilskich i zoofilskich. Dlatego wystąpienie wspomnianych tu na wstępie funkcjonariuszy państwowych całkowicie słusznie spotkało się z publicznym potępieniem.

Jednak fundamentalną zasadą, która powinna obowiązywać w państwie szanującym wolność jednostki jest zasada, że fakt, iż coś jest niemoralne, nie powinien w sposób automatyczny oznaczać tego, że jest to także nielegalne. Jak już wspomniałem w tym tekście niezależnie od wątpliwości na temat zasadności zakazu (a w każdym razie całkowitego zakazu – zakaz narzucania takich treści osobom nie chcącym ich oglądać jest ok.) pornografii z udziałem zwierząt mam też wątpliwość na temat tego, czy zdjęcie zaprezentowane podczas tzw. pornokonferencji było taką pornografią (choć bynajmniej nie twierdzę, iż nie można w sposób sensowny uważać, że było nią – z tego prostego powodu, że w polskim prawie nie ma żadnej definicji pojęcia „treści pornograficznej”). W każdym razie, radocha niektórych publicystów czy innych uczestników życia publicznego z tego, że uczestnicy „pornokonferencji” zapewne zostaną oskarżeni – i być może skazani – za przestępstwo zagrożone karą nawet 12 lat więzienia wywołuje u mnie – mimo braku jakichkolwiek sentymentów wobec czy to w ogóle obecnej władzy, czy konkretnych uczestników inkryminowanego zdarzenia – co najmniej mieszane uczucia. Niestety, ale w związku z „pornokonferencją” – i „odkryciem”, że zostało podczas niej popełnione przestępstwo zagrożone wieloletnią odsiadką - cokolwiek przypomniały mi się słowa „klasyka” – prokuratora generalnego ZSRR Andrieja Wyszynskiego: „dajcie mi człowieka, a ja już znajdę na niego paragraf”. Takim „znalezieniem paragrafu” na urzędników państwowych – uczestników konferencji na temat sytuacji na polsko – białoruskiej granicy było stwierdzenie, że zaprezentowane przez nich – niewątpliwie, w moim przynajmniej odczuciu, nieprzyzwoite i faktycznie co najmniej sugerujące seks między człowiekiem, a zwierzęciem, lecz jednak cokolwiek ocenzurowane zdjęcie - było, w sensie prawnym, treścią pornograficzną z udziałem zwierzęcia.

Ostatnim zagadnieniem, które można byłoby poruszyć w związku z „pornokonferencją” jest to, czy w jej trakcie nie doszło do popełnienia przestępstwa publicznego nawoływania do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość, o czym jest mowa w art. 256 § 1 k.k. Tym akurat problemem nie będę się tu bliżej zajmował - w szeregu swoich publikacjach, w tym m.in. w tej, będącej również polemiką ze stanowiskiem Mikołaja Małeckiego dawałem wyraz opinii, że przepis ten nie powinien istnieć w kodeksie karnym. (10)


Przypisy:

1. Czymś dopuszczalnym byłoby według mnie przeniesienie w takich sprawach ciężaru dowodowego na oskarżonego o rozpowszechnianie czy posiadanie pornografii dziecięcej: to ktoś taki musiałby wykazać, że osoby przedstawione na posiadanych, rozpowszechnianych czy prezentowanych przez niego zdjęciach lub filmach zgodziły się na takie właśnie ich wykorzystanie. Moje rozumowanie opiera się tutaj na znanym powiedzeniu „volenti non fit iniuria” – czyli „chcącemu nie dzieje się krzywda”. Biorąc jednak pod uwagę to, jak krzywdzącymi dzieci czynami jest produkowanie i rozpowszechnianie pornografii z ich udziałem, do tego, aby uznać, że rozpowszechnianie pornografii dziecięcej (co do zakazu samego posiadania takiej pornografii mam poważne wątpliwości) nie powinno zostać w danym przypadku uznane za przestępstwo, powinno zostać przekonująco wykazane, że osoby, które jako nieletnie (czy tym bardziej, w wieku poniżej tzw. granicy przyzwolenia) zostały wykorzystane do pornograficznych celów chcą danego rodzaju wykorzystania ich wizerunków. Ważne jest jednak to, że tego rodzaju możliwość powinna w procesach o rozpowszechnianie czy posiadanie pornografii dziecięcej (i analogicznie – pornografii ukazującej np. nieudawane sceny gwałtów) w ogóle istnieć; obowiązujące obecnie prawo tego rodzaju możliwości obrony w sprawach, o których tu jest mowa, oczywiście nie przewiduje.

2. „Paternalistyczne” regulacje prawne w rodzaju nakazów zapinania pasów bezpieczeństwa przez czy zakładania kasków przez kierowców oraz pasażerów samochodów i motocykli jakkolwiek z całą pewnością mają na celu ochronę zdrowia i życia tych osób, lecz mimo wszystko nie tylko: chodzi w nich także o zminimalizowanie np. kosztów leczenia ofiar wypadków drogowych. Regulacje te nie mają na celu ochrony wyłącznie interesów osób, do których są one bezpośrednio adresowane, nie można więc powiedzieć, że są to regulacje w stu procentach paternalistyczne.

3. Przypadek, w którym (np.) 14 i pół latka wyłącznie z własnej woli uprawia z kimś seks przed kamerę i chce tego, by nagranie video pokazujące jej łóżkowe wyczyny zostało opublikowane w internecie cokolwiek różni się – zgodzimy się chyba co do tego – od przypadku, w którym 14 i pół latka (bądź jakakolwiek inna osoba) zostaje porwana i przemocą, bądź groźbą przemocy zmuszona do udziału w takich czy innych czynnościach seksualnych w celu stworzenia i opublikowania pliku video w internecie – podobnie, jak różni się on od przypadku, w którym do wytworzenia pornograficznego filmu z udziałem takiej osoby dochodzi wskutek celowego zastosowania wobec niej podstępu (w postaci podania jej np. tzw. pigułki gwałtu), bądź wykorzystania sytuacji, w której osoba taka w istocie rzeczy nie jest w stanie podjąć rozumnej decyzji w sprawie tego, czy chce ona brać udział w jakichś seksualnych zachowaniach i chce, by powstał z tego jakiś film. Niemniej jednak, prawo, które zabrania nagrywania i publikowania pornograficznych filmów z (np.) 14 i pół latkami da się w miarę dobrze uzasadnić przy użyciu argumentu, że jakkolwiek osoba w takim wieku, jak 14 i pół roku może chcieć uprawiać z kimś seks (przy czym robienie „tych rzeczy” z taką osobą jest karalne) i może czasem nawet – w rzadkich zapewne przypadkach – chcieć tego, by film porno z jej udziałem trafił do internetu – to mimo wszystko taka osoba jest zbyt niedojrzała umysłowo, by zdawać sobie sprawę z możliwych konsekwencji, jakie może spowodować dla niej takie postępowanie, jak występowanie w filmach pornograficznych. Z pewnością jednak prawo nie powinno posuwać się tak daleko, by karać taką osobę, jak wspomniana tu hipotetyczna 14 i pół latka za coś takiego, jak nagrywanie pornofilmów, przynajmniej wówczas, gdy nie ukazują one innych osób – w każdym razie, jeśli chodzi o karanie przy użyciu typowych środków właściwych prawu karnemu bądź w praktyce do nich podobnych (a więc np. wsadzenia takiej osoby do poprawczaka). Choć oczywiście „kara” dla takiej osoby w postaci poważnej – i raczej niekoniecznie miłej – rozmowy z nią byłaby całkowicie uzasadniona.

4. Warto zauważyć, że w wydanym w 2010 r. orzeczeniu w sprawie United States v. Stevens Sąd Najwyższy USA unieważnił jako naruszający I Poprawkę do Konstytucji przepis federalnego kodeksu karnego (United States Code, Title 18, §48), który przewidywał karę grzywny lub więzienia do 5 lat dla kogoś, kto „świadomie tworzy, sprzedaje lub posiada przedstawienie okrucieństwa wobec zwierzęcia z zamiarem umieszczenia tego przedstawienia w handlu międzystanowym lub zagranicznym w celu uzyskania korzyści komercyjnej”. Pojęcie „przedstawienie okrucieństwa wobec zwierzęcia” definiowane było w tym przepisie jako „każde przedstawienie wizualne lub dźwiękowe, w tym każda fotografia, film, nagranie wideo, obraz elektroniczny lub nagranie dźwiękowe zachowania, w którym żywe zwierzę jest umyślnie okaleczane, torturowane, ranione lub zabijane, jeśli takie zachowanie jest nielegalne na podstawie prawa federalnego lub prawa stanu, w którym ma miejsce jego tworzenie, sprzedaż lub posiadanie, niezależnie od tego, czy okaleczenie, okaleczenie, torturowanie, zranienie lub zabicie miało miejsce w tym stanie” – przy czym niekaralne miało być tworzenie, sprzedawanie lub posiadanie takich obrazów okrucieństwa wobec zwierząt, które mają poważną wartość religijną, polityczną, naukową, edukacyjną, dziennikarską, historyczną lub artystyczną. Jakkolwiek nader istotnym argumentem, do którego odwołał się sędzia John Roberts (prezes Sądu Najwyższego USA od 2005 r.) uznając §48 za niekonstytucyjny był potencjalnie wręcz absurdalny zakres tego przepisu – na jego podstawie można byłoby skazać na 5 lat więzienia kogoś, kto w Waszyngtonie sprzedałby nagranie video przedstawiające zabicie zwierzęcia w trakcie (nawet absolutnie legalnego tam, gdzie miało ono miejsce) polowania, jako że na terytorium stołecznego Dystryktu Kolumbii wszelkie polowania są prawnie zakazane – to warto zuważyć też to, że przepis ten zabraniał produkowania, sprzedawania i posiadania w celu umieszczenia w międzystanowym lub międzynarodowym handlu nie tylko takich zdjęć czy filmów, które przedstawiają takie zachowania wobec zwierząt, które przynajmniej w jednym z miejsc, w których produkcja, posiadanie takiego zdjęcia lub filmu bądź jego sprzedaż są legalne (i które to zachowania spotykają się z pewną przynajmniej społeczną akceptacją) lecz także takich, które przedstawiają zachowania, które obecnie wszędzie, czy też prawie wszędzie (w USA) są prawnie zabronione i które większość ludzi potępia (takie np. jak walki psów). Tak przy okazji, w kontekście wyroku Sądu Najwyższego USA w sprawie United States v. Stevens warto zwrócić uwagę na obowiązujący w Polsce art. 17 ust. 6 ustawy o ochronie zwierząt z 1997 r. zgodnie z którym zabronione jest (pod karą grzywny lub aresztu do 30 dni) propagowanie lub upowszechnianie drastycznych scen zabijania, zadawania cierpienia lub innej przemocy, ze strony człowieka, której ofiarami są zwierzęta - chyba że sceny te mają na celu napiętnowanie okrutnego zachowania wobec zwierząt. Przy całej swej sympatii dla zwierząt – i ogólnie rzecz biorąc pozytywnej opinii na temat wspomnianej ustawy – uważam, że jest to przepis absurdalny, lub co najmniej podatny na absurdalne zastosowania. Na podstawie tego przepisu można byłoby skazać na 30 dni aresztu kogoś, kto umieściłby w interencie nagranie video pokazujące polowanie na zwierzęta w wykonaniu jakiegoś plemienia z Afryki czy też z (np.) Nowej Gwinei lub z dżungli brazylijskiej – chyba, że ktoś taki zdołałby przekonać sąd, że celem jego postępowania było napiętnowanie okrutnego zachowania wobec zwierząt. Lecz co, jeśli taki, jak wspomniany powyżej (w hipotetyczny sposób) film nie zawierałby krytyki wobec tego, co jest w nim pokazane, a co jednak stanowi element życia pewnych ludzi żyjących w niektórych częściach świata? Oczywiste jest też, że stwierdzenie tego, czy przedstawiane w jakimś filmie (czy też np. na fotografiach) sceny zabijania, zadawania cierpienia lub innej przemocy, ze strony człowieka, której ofiarami są zwierzęta są drastyczne czy też jednak nie drastyczne – jak również tego, czy sceny te mają na celu napiętnowanie okrutnego zachowania wobec zwierząt jest wybitnie podatne na subiektywną interpretację ze strony kogoś dokonującego oceny danego nagrania. To od niczego więcej, jak od „widzimisię” sędziego może zależeć to, czy np. umieszczenie w internecie filmu przedstawiającego polowanie na zwierzęta (czy to w Afryce, czy też w Polsce) bądź np. zabicie zwierzęcia rzeźnego zostanie uznane za wykroczenie – zagrożone sporą karą – czy też nie. Z punktu widzenia zasad, jakie ukształtowały się w orzecznictwie Sądu Najwyższego USA dotyczącym zakresu wolności słowa art. 17 ust. 6 ustawy o ochronie zwierząt stanowi ekstremalny przykład tego, co w orzecznictwie tym określa się jako „viewpoint based discrimination” – tj. „dyskryminacji wypowiedzi ze względu na wyrażany w nich punkt widzenia”. Zauważmy bowiem, że według wspomnianego przepisu propagowanie lub upowszechnianie (nawet) drastycznych scen zabijania, zadawania cierpienia lub innej przemocy, ze strony człowieka, której ofiarami są zwierzęta jest legalne wówczas, jeśli takie sceny mają na celu napiętnowanie okrutnego postępowania wobec zwierząt – są one nielegalne wtedy, gdy ich propagowanie lub upowszechnianie ma jakikolwiek inny cel, choćby w postaci obiektywnego pokazania pewnych zachowań, bądź gdy nie ma żadnego wyraźnego celu. To, czy umieszczenie (np.) w internecie jakiegoś filmu przedstawiającego takie czy inne postępowanie ze zwierzęciem zależy nie tylko od tego, co pokazane jest w tym filmie, ale również od tego, jaki był cel wyprodukowania czy upublicznienia tego filmu. Nie od rzeczy będzie też, jak myślę, porównanie czynu określonego w art. 17 ust. 6 ustawy o ochronie zwierząt, tj. propagowania lub upowszechniania drastycznych scen zabijania, zadawania cierpienia lub innej przemocy, ze strony człowieka, której ofiarami są zwierzęta, z wyjątkiem sytuacji, w których takie sceny mają na celu napiętnowanie okrutnego zachowania wobec zwierząt, z analogicznymi czynami, których ofiarami są nie zwierzęta, lecz ludzie. Zarejestrowanie przy użyciu np. telefonu komórkowego i umieszczenie w internecie sytuacji, w której pobity, bądź nawet zabity zostałby jakiś człowiek nie naruszałoby żadnego obowiązującego w Polsce prawa, niezależnie od tego, jak bardzo dana scena byłaby drastyczna. Natomiast zarejestrowanie i upublicznienie podobnej sceny, gdzie ofiarą przemocy ze strony człowieka byłoby zwierzę mogłoby być legalne tylko wówczas, gdyby scena ta miała na celu napiętnowanie przedstawionego w niej zachowania. Jest w tym wszystkim jakaś logika?

5. Zakazy prawne wymierzone w pornografię związaną z prezentowaniem pozorowanej, udawanej, odgrywanej przez aktorów bądź też jedynie narysowanej czy stworzonej przy użyciu technik komputerowych przemocy, a także zakazy wymierzone w tzw. wirtualną, czy jak kto woli pozorowaną pornografię dziecięcą można byłoby próbować uzasadnić przy użyciu dwóch argumentów. Pierwszy z nich – który może mieć zastosowanie wyłącznie wobec filmów czy zdjęć przedstawiających autentycznych ludzi – jest taki, że osoby występujące w tego rodzaju produkcjach nader często narażone są na przemoc – i żeby zapobiegać owej przemocy, trzeba zabronić produkcji, dystrybucji, prezentacji czy może nawet posiadania wspomnianego rodzaju materiałów. Drugi potencjalnie możliwy argument za zakazem wspomnianych tu treści jest taki, że naoglądanie się pornografii związanej z prezentowaniem choćby zupełnie udawanej (czy też np. narysowanej) przemocy, bądź zawierającej sceny z udziałem nawet całkowicie fikcyjnych osób nieletnich może pobudzać u niektórych osób emocje i kształtować czy też umacniać przekonania (takie np. że gwałt jest czymś, co tak naprawdę sprawia kobiecie przyjemność, bądź, że seks między osobami dorosłymi, a dziećmi jest całkiem normalny) które mogą pobudzać niektóre osoby do popełniania faktycznych przestępstw (takich, jak gwałty i wykorzystywanie seksualne małoletnich) – i w związku z tym treści, o jakich jest tu mowa powinny być zakazane w celu zapobiegania poważnym przestępstwom.

Da się jednak przekonująco obronić zakazy tego rodzaju, jak te wymienione w art. 202 §3 k.k. („Kto w celu rozpowszechniania produkuje, utrwala lub sprowadza, przechowuje lub posiada albo rozpowszechnia lub prezentuje treści pornograficzne z udziałem małoletniego albo treści pornograficzne związane z prezentowaniem przemocy lub posługiwaniem się zwierzęciem, podlega karze pozbawienia wolności od lat 2 do 12”) – w zakresie, w jakim przepis odnosi się do pornografii związanej z prezentowaniem pozorowanej przemocy – czy też w art. 202 §4b k.k. („Kto produkuje, rozpowszechnia, prezentuje, przechowuje lub posiada treści pornograficzne przedstawiające wytworzony albo przetworzony wizerunek małoletniego uczestniczącego w czynności seksualnej podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”) poprzez odwołanie się do wspomnianych powyżej argumentów? Otóż, jeśli chodzi o pierwszy z tych argumentów, to dobrą odpowiedź dała na niego kanadyjska feministka Wendy McElroy. Jak można przeczytać w jej tekście „Banning Pornography Endangers Women” rozmawiała ona z setkami kobiet zaangażowanych w produkcję „twardej” pornografii – takiej, jak materiały typu S/M – gdzie przemoc wydaje się, na zdrowy rozum, czymś prawdopodobnym. Jednak każda z owych kobiet powiedziała, że nie została zmuszona do udziału w pornografii i nie znała też żadnej innej, która by była. To nie znaczy jeszcze, że nigdy nie zdarzyły się – a tym bardziej, że nie mogą się zdarzyć – przypadki zmuszania kobiet (czy też mężczyzn) do występowania czy to w ogóle w pornografii, czy też w jakichś konkretnych scenach pornograficznych wbrew ich woli. Lecz całkowita delegalizacja pornografii związanej z prezentowaniem pozorowanej, odgrywanej przemocy – która w odróżnieniu od pornografii związanej z ukazywaniem przemocy autentycznej, dokonywanej wbrew woli przedstawianych na filmach czy zdjęciach osób nie należy do treści, których produkcja w sposób konieczny krzywdzi wykorzystywanych do tego celu ludzi – jeśli coś może spowodować, to niewątpliwie zepchnięcie produkcji tego rodzaju materiałów do głębokiego podziemia, czego skutkiem może być to, że zwalczanie ewentualnych nadużyć podczas tworzenia wspomnianego tu rodzaju treści może stać się jeszcze trudniejsze, niż mogłoby być wówczas, gdyby ich produkcja odbywała się legalnie.

Co z argumentem, że naoglądanie się pornografii (a szczególnie pornografii przedstawiającej – choćby tylko fikcyjnie – przestępstwa seksualne) może prowadzić do popełniania przestępstw? Jeśli chodzi o ten argument, to nie można oczywiście powiedzieć, że obejrzenie (czy to jednego czy też szeregu) filmów porno przedstawiających sceny gwałtów czy też seksu z dziećmi (albo też seksu ze zwierzętami) nigdy i w żaden sposób nie może przyczynić się do popełnienia przez kogoś prawdziwego, wyrządzającego autentyczną krzywdę innej osobie, przestępstwa – podobnie, jak nie da się powiedzieć, że nie jest czymś możliwym np. zgwałcenie aktorki porno, zasadniczo rzecz biorąc dobrowolnie występującej w filmach pornograficznych typu S/M – bądź nawet np. uprowadzenie jakieś (nie mającej nic wspólnego z przemysłem pornograficznym) osoby i zmuszenie jej do występowania w tego rodzaju filmach. Jednak mimo wszystko dowody na to, że oglądanie pornografii (w tym również jej agresywnych, czy przedstawiających zakazane prawem zachowania seksualne rodzajów) przyczynia się do popełniania przez niektóre osoby mające kontakt z takimi treściami przestępstw są – generalnie rzecz biorąc – mizerne. Jakie zresztą są to „dowody”? Niebezpieczeństwa, mającego wynikać z treści, o których tu jest mowa, miały zdaniem niektórych osób (np. części feministek) dowodzić np. wyniki laboratoryjnych eksperymentów, w których osobom, na których przeprowadzano te eksperymenty pokazywano różne rodzaje treści (np. scenę spokojnej rozmowy, pornografię nie związaną z jakąkolwiek przemocą, pornografię połączoną z przemocą i nieseksualną przemoc), a następnie osoby te miały za zadanie naciskać guzik powodujący elektrowstrząsy (oczywiście tylko w ich przekonaniu, żadnych elektrowstrząsów tak naprawdę nie było) u kobiety, która uprzednio celowo (o czym badani oczywiście też nie wiedzieli) ich rozdrażniła, bądź odpowiedzieć na pytanie typu „czy mógłbyś zgwałcić kobietę, gdybyś miał absolutną gwarancję tego, że nie zostaniesz złapany?”. Mężczyźni, którzy w ramach takich eksperymentów oglądali sceny gwałtów faktycznie częściej, niż osoby z grupy kontrolnej pozytywnie odpowiadali na pytanie o potencjalną możliwość zgwałcenia kobiety w przypadku absolutnej gwarancji swojej bezkarności i mocniej też, niż ci drudzy naciskali na guzik powodujący w ich przekonaniu (niegroźne, ale odczuwalne) elektrowstrząsy u kobiety, która swym zachowaniem wobec nich – będącym częścią eksperymentu – podziałała im na nerwy. No, tylko czy odpowiedzenie „tak” na pytanie „czy mógłbyś zgwałcić kobietę, gdybyś miał absolutną gwarancję tego, że nie zostaniesz złapany?” cokolwiek wskazuje na prawdopodobieństwo dokonania gwałtu w świecie realnym, w którym gwałt jest poważnym, zagrożonym karą wieloletniego więzienia przestępstwem i w którym jego sprawca nie może mieć oczywiście żadnej gwarancji, że nie zostanie ujęty i wpakowany za kratki? Podobnie, czy taki akt „agresji” jak naciskanie guzika wywołującego (jakoby) lekkie elektrowstrząsy u innej osoby (do czego zresztą ludzie, na których przeprowadzano eksperyment byli zachęcani przez prowadzącego) – który w oczywisty sposób nie powoduje u nikogo żadnej poważnej krzywdy - ma coś naprawdę wspólnego z takim aktem agresji wobec drugiej osoby, jak gwałt? Są to, wydaje mi się, pytanie retoryczne. Warto też przy okazji zauważyć, że podobną, jak brutalna pornografia agresję powodowała też ekspozycja osób uczestniczących we wspomnianego rodzaju eksperymentach na zupełnie inne zupełnie inne, niż np. sceny gwałtów czynniki. I tak np. taki sam, jak w przypadku brutalnej pornografii wzrost „przemocy wobec kobiet” powodował hałas. „Agresję wobec kobiet” nasilało ćwiczenie na rowerze treningowym – nasilały ją też dowcipy. Oglądanie operacji oka działało na badanych bardzo podobnie, jak oglądanie brutalnego filmu. Dowody na szkodliwość pornografii w postaci wspomnianych tu eksperymentów nie są więc tak naprawdę żadnymi dowodami – gdyby już bardzo ktoś chciał się przy tych „dowodach” upierać, to w sposób uczciwy mógłby je uznać za leciutką wskazówkę w kierunku twierdzenia, że pornografia może mieć niebezpieczny wpływ na niektórych ludzi. Lecz gdyby ktoś – powołując się na wspomnianego rodzaju „dowody” – chciał argumentować, że pornografia (czy też pewne rodzaje pornografii – jak np. pornografia ukazująca przemoc) powinna być zakazana to miałby spory problem z sensownym uzasadnieniem swojego stanowiska. Nikt przecież chyba nie proponuje zakazania np. opowiadania dowcipów, uprawiania joggingu, czy umieszczania w internecie, bądź nawet prezentowania w telewizji filmów pokazujących operacje na oczach z tego powodu, że tego rodzaju czynniki mogą wywoływać u niektórych osób jakieś agresywne emocje. Jeśli ktoś uważa, że wspomniane tu wcześniej eksperymenty dotyczące pornografii wskazują na to, że oglądanie pornografii może prowadzić do krzywdzących inne osoby zachowań – i że z tego względu pornografia powinna być zakazana, to – jeśli chciałby być choćby minimalnie konsekwentny – powinien uznać, że również takie rzeczy, jak jogging, prezentowanie filmów o operacjach oczu i opowiadanie kawałów powinny być zakazane z tego powodu, że mogą one prowadzić do agresywnych emocji – i czasami też przestępstw. Jest jednak ktoś wyznający tego rodzaju pogląd?

Innym rodzajem twierdzenia, które w przeszłości niejednokrotnie było używane jako argument na rzecz zakazu czy to pornografii w ogóle, czy też pewnych jej (np. agresywnych) rodzajów, jest twierdzenie, że w posiadaniu sprawców przestępstw seksualnych nieraz znajdowały się całe kolekcje pornograficznych zdjęć i filmów – zaś jeszcze innym, że na tych obszarach, na których występuje większy, niż gdzie indziej obrót pornografią liczona per capita liczba gwałtów jest większa, niż na innych terenach. Można jednak w sposób poważny uzasadniać potrzebę istnienia zakazów pornografii przy użyciu tego rodzaju argumentów?

Jeśli chodzi o pierwszy z nich, to jest czymś absolutnie wiarygodnym, że niektórzy przestępcy seksualni byli nałogowymi oglądaczami pornografii. Lecz twierdzenie na tej podstawie, że to właśnie oglądanie pornografii doprowadziło takich ludzi do popełnienia przestępstw jest cokolwiek przedwczesne. Jest tak z co najmniej dwóch powodów: po pierwsze, podobnymi, jak niektórzy sprawcy przestępstw seksualnych oglądaczami pornografii bywają ludzie, których nawet nigdy nie kusiła w sposób poważny myśl o dokonaniu jakiegoś seksualnego przestępstwa. Po drugie, byli też sprawcy brutalnych zbrodni o podłożu seksualnym, którzy według wszelkiego prawdopodobieństwa nie widzieli w swym życiu żadnej pornografii. Nikt też chyba nie twierdzi, że oglądanie pornografii jest niezbędnym warunkiem dokonania np. gwałtu – choć z drugiej strony, kontakt z takimi czy innymi treściami jest na zdrowy rozum praktycznie niezbędnym warunkiem dokonania przestępstw motywowanych takimi czy innymi wierzeniami, przekonaniami i ideami.

A to, że np. gwałciciele częściej, niż inne osoby oglądają filmy przedstawiające sceny gwałtów – czy to jest choćby jakaś poszlaka w kierunku poważnego wysunięcia tezy, że to właśnie oglądania takich filmów doprowadziło takie osoby do kryminalnych zachowań? Jeśli chodzi o to, to może być (przyjmijmy dla dobra argumentacji, że jest) jakaś korelacja między oglądaniem pewnych rodzajów pornografii, a dokonywaniem pewnych przestępstw o podłożu seksualnym. Lecz, chyba wiemy, że corelation not equal causation – korelacja nie jest równoznaczna ze związkiem przyczynowo skutkowym (bardzo to zgrabnie brzmi po angielsku). Większość ludzi – w każdym bądź razie facetów – częściej lub rzadziej, ale przynajmniej jednak czasami ogląda pornografię. Oczywiste jest, że ludzie oglądają przede wszystkim taką pornografię, która ich seksualnie podnieca. Nie ma więc nic dziwnego w tym, że o ile ludzie, którym żadne gwałty, ani agresja o podłożu seksualnym nie przychodzą poważnie do głowy, jeśli oglądają jakąś pornografię, to najczęściej jest to pornografia przedstawiająca w miarę normalny seks, to ludzie mający skłonność do seksualnej agresji oglądają – jeśli mogą – pornografię zgodną z ich seksualnymi preferencjami. Czy oglądanie pełnej przemocy pornografii może pobudzać osoby, o których tu jest mowa np. do dokonywania gwałtów? Na pewno nie można powiedzieć, że coś takiego jest rzeczą absolutnie niemożliwą. Lecz na zdrowy rozum, oglądanie takiej pornografii przez potencjalnych przestępców seksualnych może pobudzać takich ludzi do, kolokwialnie wyrażając się, walenia sobie konia, co przynajmniej na jakiś czas zmniejsza prawdopodobieństwo dokonania gwałtu (czy, analogicznie, seksualnego wykorzystania dziecka).

Czy zakazy pornografii – bądź pewnych jej rodzajów – można opierać na twierdzeniach samych sprawców przestępstw seksualnych, że to właśnie oglądanie pornografii doprowadziło ich do złamania prawa? Takie twierdzenia oczywiście się zdarzają. Lecz oczywiste jest, że twierdzenia tego typu często mają na celu zrzucenia przez sprawców przestępstw seksualnych przynajmniej części odpowiedzialności za swoje czyny – to nie ja jestem winien, wszystkiemu winna jest pornografia. I w niektórych przynajmniej przypadkach twierdzenia takie są najprawdopodobniej wręcz empirycznie fałszywe – w tym sensie, że sprawcy przestępstw, o których jest tu mowa wcale nie byli oglądaczami pornografii. Dobrym tego przykładem może być amerykański seryjny morderca i gwałciciel Ted Bundy, stracony za swe zbrodnie w styczniu 1989 r. na krześle elektrycznym w więzieniu stanowym na Florydzie. Rozmawiając w noc przed swoją egzekucją ze znanym psychologiem rodzinnym Jamesem Dobsonem powiedział on, że to właśnie pornografia doprowadziła go do popełniania zbrodni. Jak wynikało z jego słów, zetknął się on z pornografią we wczesnej młodości i to doprowadziło do rozwinięcia się u niego narastającego nałogu: najpierw oglądał zwykłą, łagodną pornografię, następnie - ponieważ zwykła pornografia nie dostarczała mu już odpowiednich wrażeń - zaczął poszukiwać pornografii o wyraźnie agresywnym charakterze, aż wreszcie - ponieważ w końcu i to mu nie wystarczyło - zaczął gwałcić i mordować.

Czy jednak w twierdzenia Teda Bundy’ego o wpływie pornografii na jego psychikę i w konsekwencji tego również jego postępowanie można wierzyć? Otóż, jeśli o to chodzi, to problem z twierdzeniami wypowiedzianymi przez Bundy’ego w wywiadzie, jaki przeprowadził z nim James Dobson jest taki, że tego rodzaju twierdzeń Bundy nie przedstawiał nigdy wcześniej. Nic nie mówił on o wpływie pornografii podczas swego procesu (podczas którego groziła mu bądź co bądź kara śmierci), ani też w czasie wielomiesięcznych wywiadów, jakie przeprowadził z nim w więzieniu Stephen Michaud. Bundy był trzy razy aresztowany (w stanach Floryda, Utah i Kolorado) i w żadnym przypadku policja nie znalazła pornografii ani przy nim, ani w jego mieszkaniu. Jak ktoś w bystry sposób stwierdził, jeśli faktycznie istniałoby tego rodzaju uzależnienie od pornografii, co np. uzależnienie od narkotyków i gdyby Ted Bundy faktycznie był od niej w ten sposób uzależniony, to jakaś pornografia z pewnością musiałaby zostać przy nim odkryta. Nie zdarza się bowiem, by w mieszkaniu nałogowego narkomana nie było jakichkolwiek narkotyków.

Poza tym wreszcie, Ted Bundy był psychopatą. Zaś psychopaci – jeśli kimś są – to m.in. mistrzami kłamstwa. Warto tu zauważyć, że Bundy, zanim ostatecznie został wpakowany za kratki szukał wraz z policją zwłok swoich ofiar. I to jest dodatkowy powód do tego, by jego opowiastkom – bądź opowiastkom ludzi podobnych do niego – po prostu nie wierzyć.

Co z kolei z argumentem, że tam, gdzie występuje większa, niż gdzie indziej konsumpcja pornografii występuje zwiększona względem innych obszarów liczba seksualnych przestępstw? Jeśli chodzi o to, to coś takiego faktycznie zaobserwowali na początku lat 80-tych amerykańscy badacze dr. Larry Baron i Murray Strauss. Jednak w późniejszych badaniach odkryli oni nie wzięty przez siebie wcześniej pod uwagę czynnik: odsetek młodych, nieżonatych mężczyzn w wieku od 18 do 30 lat, żyjących na danym terenie. Kiedy ten akurat czynnik został wzięty pod uwagę, wszelkie inne korelacje przestały istnieć. Powód był oczywisty: mężczyźni w wieku 18 - 30 lat są - statystycznie rzecz biorąc - najczęstszymi sprawcami przestępstw na tle seksualnym. Mężczyźni w takim wieku są także najczęstszymi konsumentami pornografii. Zwiększona liczba przestępstw seksualnych zdarza się wszędzie tam, gdzie żyje większy - niż, średnio rzecz biorąc, w całej populacji - procent młodych, nieżonatych mężczyzn - niezależnie od tego, czy na danym obszarze pornografia jest łatwo dostępna czy też nie. W ten sposób teza o związku między dostępnością społeczeństwa do pornografii, a zwiększoną liczbą przestępstw na tle seksualnym straciła swą podstawę.

Jakie są natomiast przesłanki do twierdzenia, że dostępność pornografii nie zwiększa ryzyka przestępstw seksualnych? Otóż, przede wszystkim takie, że w krajach w których pornografia została zalegalizowana, dekryminalizacja pornografii nie wiązała się z zauważalnym wzrostem liczby takich przestępstw – a w każdym razie takim wzrostem ich liczby, który dałby się choćby tylko korelatywnie połączyć z dostępnością pornografii, a nie z jakimiś zupełnie innymi czynnikami. I tak np. w takich krajach, jak Niemcy Zachodnie, Dania, Szwecja i USA liczba gwałtów po zalegalizowaniu pornografii czy też faktycznemu ułatwieniu dostępu do niej nigdy nie wzrosła bardziej niż liczba nie-seksualnych przestępstw z użyciem przemocy i ponadto w krajach tych istniała ogólna tendencja do stagnacji lub nawet spadku wskaźników gwałtów dokładnie w tych latach, kiedy pornografia stała się bardziej wszechobecna niż kiedykolwiek dzięki wideo i telewizji kablowej lub kodowanej (stwierdzenie przytaczam za George C. Thomas III „A Critique of the Anti-pornography Syllogism”, który powołuje się na Berl Kutchinsky „PORNOGRAPHY, SEX CRIME, AND PUBLIC POLICY”).

Szczególnie być może jednak uderzające w kwestii pytania o to, czy dostępność pornografii – a zwłaszcza pornografii ukazującej seks w połączeniu z przemocą lub wykorzystywaniem (fikcyjnych choćby) dzieci są doświadczenia, jakie ma w tej dziedzinie Japonia. Jeszcze gdzieś na początku lat 80-tych (i oczywiście wcześniej) Japonia była krajem do tego stopnia restrykcyjnym wobec pornografii, że zakazana była tam sprzedaż takiego pisma, jak amerykański „Playboy”. Później jednak podejście do pornografii stało się w tym kraju bardziej swobodne i od mniej więcej 1990 r. wszelkiego rodzaju pornografia stała się w Japonii łatwo dostępna, w tym także dla osób nieletnich. Co jest charakterystyczną cechą japońskiej pornografii to to, że dużo częściej, niż pornografia wytwarzana w innych krajach łączy ona seks ze scenami gwałtów i przemocy – a więc stanowi ten rodzaj pornografii, odnośnie którego stosunkowo najprędzej można wysuwać „zdroworozsądkowe” obawy, że może mieć ona niebezpieczny wpływ na niektórych swoich odbiorców. Czy jednak niewątpliwy fakt, że w latach 90. więcej Japończyków naoglądało się pornografii – w tym także takiej, która ukazuje sceny gwałtów, seksualnych tortur i seksu z dziećmi – niż w czasach wcześniejszych sprawił, że w Japonii wzrosła faktyczna liczba seksualnych przestępstw? Odpowiedzi na to pytanie dostarczają dane przedstawione w opublikowanym w 1999 r. artykule Miltona Diamonda z Uniwersytetu Hawajów i Ayako Uchiyamy z Narodowego Instytutu Badawczego Nauk Policyjnych w Tokio „Pornography, Rape and Sex Crimes in Japan”. Co wynika z tych danych? Otóż to, że o ile w 1972 r. – kiedy to pornografia była w Japonii praktycznie niedostępna – japońska policja odnotowała 4677 gwałtów (dokonanych przez 5464 sprawców), to w roku 1995 – kiedy wszelkiego rodzaju pornografia dostępna była tam bez trudu – gwałtów odnotowano w Japonii 1500, przy czym popełnione zostały one przez 1160 zidentyfikowanych przestępców. W okresie o którym jest tu mowa w sposób szczególny zmniejszyła się liczba gwałtów dokonanych przez osoby nieletnie – tj. mające mniej, niż 20 lat. O ile bowiem osoby takie dokonały 33% z 4677 gwałtów stwierdzonych przez japońską policję w 1972 r., to spośród 1500 gwałtów odnotowanych w 1995 r. osoby takie popełniły tylko 18% tego rodzaju przestępstw – co w liczbach bezwzględnych oznacza spadek liczby takich czynów dokonanych przez osoby w wieku poniżej 20 lat z ok. 1543 do 270 (liczba gwałtów dokonanych przez osoby nieletnie w Japonii spadła zatem w latach 1972 – 1995 ok. 5,71 razy, podczas gdy liczba gwaltów w ogóle „tylko” ok. 3,12 razy). Na ten akurat fakt warto zwrócić uwagę z tego względu, że jeśli pornografia może mieć niebezpieczny wpływ na jakieś osoby, to na zdrowy rozum może się wydawać, że najprędzej może mieć ona taki wpływ na kilkunastuletnich chłopaków – którzy zapewne też częściej, niż jakiekolwiek inne osoby w praktyce interesują się pornografią. Badania Diamonda i Uchiyamy nie wykazują jednak jakiegoś zgubnego wpływu pornografii na takie osoby – przeciwnie sugerują rzecz dokładnie odwrotną. Inną rzeczą jaką zauważyli Diamond i Uchiyama jest spadek – we wspomnianym tu okresie - liczby przestępstw seksualnych przeciwko dzieciom. I tak np. o ile w 1972 r. 8,3 % ofiar gwałtów miało mniej niż 13 lat, to w roku 1995 osoby w tym wieku stanowiły tylko 4 % wszystkich ofiar takich przestępstw (bezwzględna liczba gwałtów na takich osobach spadła zatem w tym czasie w Japonii 6,46 razy). Z punktu poruszonego tu problemu – tj. tego, czy dostępność pornografii przyczynia się do wzrostu liczby przestępstw o podłożu seksualnym jest to ważna informacja z takiego choćby względu, że w okresie w którym w Japonii nastąpił bardzo znaczący spadek liczby gwałtów dokonanych na osobach w wieku do 13 lat w kraju tym nie było żadnego prawa specyficznie skierowanego przeciwko pornografii dziecięcej (choć podejrzewam, że mimo wszystko była ona cokolwiek zwalczana w oparciu o istniejący w japońskim kodeksie karnym przepis o „obsceniczności”) zaś rzeczą po prostu powszechnie wiadomą jest to, że Japonia wręcz słynie z produkcji materiałów ukazujących (w sposób fikcyjny) seks z udziałem osób młodocianych, czy nawet po prostu dzieci – takich, jak kreskówki typu hentai (które w Polsce można byłoby podciągnąć pod art. 202 §4b k.k.). Sprawdziłem też, przy okazji, ile gwałtów odnotowano w Japonii w najnowszych czasach (1995 r. to – można twierdzić – była inna epoka). Z danych dostępnych w Internecie wynika, że w 2012 r. w Japonii stwierdzono 1266 gwałtów, w 2013 – 1409, w 2014 - 1250, w 2015 – 1167, w 2016 – 989, w 2017 – 1109, w 2018 – 1307, w 2019 – 1405, w 2020 – 1332 i w 2021 – 1388. To prawda, że są to dane policyjne – z całą pewnością nie odpowiadające rzeczywistej liczbie gwałtów w Japonii – o większości których policja się po prostu nie dowiaduje. Lecz aby teza, że kilkukrotny spadek liczby gwałtów w Japonii wykazywał korelację w czasie z wybitnym wzrostem dostępu do pornografii mogła być de facto fałszywa (z powodu nie zmniejszenia się – lub jeszcze gorzej, wzrostu rzeczywistej liczby gwałtów w okresie, o którym jest tu mowa) to w latach 1972 – 1995 i jeszcze późniejszych musiałby w Japonii nastąpić bardzo znaczący spadek liczby doniesień na policję o faktycznie dokonanych gwałtach. Jakkolwiek japońska policja (podobnie, jak policje w innych krajach) o większości gwałtów się nie dowiaduje, to co jak co, ale kilkukrotne (przynajmniej) zmniejszenie doniesień o rzeczywistych gwałtach we wspomnianym tu okresie nie wydaje się – na zdrowy rozum – czymś prawdopodobnym.

Lecz gdyby jednak pornografia (lub pewne jej rodzaje – np. te ukazujące seksualne przestępstwa) przyczyniała się – w jakiejś przynajmniej mierze – do kryminalnych i wyrządzających krzywdę innym, niż producenci i konsumenci pornografii ludziom zachowań? Czy gdyby tak było – i dałoby się coś takiego wykazać – czy byłby to powód do istnienia przepisów mających na celu uniemożliwienie ludziom kontaktu z pornografią, lub przynajmniej niektórymi jej rodzajami – takich, jak artykuły 202 §3 oraz 202 §4b polskiego k.k.?

Jeśli chodzi o to, to myślę, że z uznaniem, że pornografia, czy też nawet tylko pewne rodzaje pornografii (jak np. pornografia prezentująca sceny pozorowanej przemocy) powinna być zakazana z tego powodu, że kontakt z nią może w przypadku niektórych podatnych na jej wpływ osobników przyczyniać się do popełniania przez tych osobników przestępstw (np. gwałtów czy seksualnego molestowania dzieci) związane są istotne problemy. Wiele wypowiedzi, które póki co nie są prawnie zabronione i których raczej mało kto chce zakazać może mieć niebezpieczny wpływ na niektórych ludzi. Przykładem tego może być choćby dobrze znany fenomen tzw. copycat crimes, tj. przestępstw wzorowanych innym, czy to rzeczywistym, czy też tylko fikcyjnym przestępstwie lub zainspirowanych przez takie przestępstwo. Tu jest artykuł w Wikipedii na ten temat. W każdym razie, jak pisała kiedyś Nadine Strossen „Gdybyśmy chcieli zakazać wszystkich słów lub obrazów, które kiedykolwiek oskarżano o inspirowanie bądź bezpośrednie przyczynienie się do przestępstwa popełnionego przez odszczepieńców i jednostki aspołeczne, nie mielibyśmy wiele do czytania i oglądania. W całej historii i na całym świecie przestępcy często składali winę za swoje postępowanie na zaskakująco wiele słów i obrazów napotkanych przez nich w książkach, filmach i telewizji”. Nie tylko sceny przestępstw i przemocy potrafiły inspirować morderczą nieraz przemoc. Miałem już okazję w niektórych swoich tekstach wspomnieć o kimś takim, jak niejaki Heinrich Pommerenke, który pod wpływem zobaczenia sceny przedstawiającej Żydówki tańczące wokół Złotego Cielca w amerykańskim filmie „Dziesięcioro Przykazań” pojął nagle, że kobiety są źródłem wszelkiego zła na świecie, a on został powołany przez Boga do tego, by karać je i mordować. Efekt obejrzenia przez wspomnianego osobnika tej zupełnie niewinnej z pozoru - nie zawierającej przecież w sobie ani pornografii, ani „mowy nienawiści”, ani również przemocy – sceny był taki, że dokonał on czterech morderstw, w tym jednego w parku niedługo po wyjściu z kina, a nadto dwunastu prób zabójstwa i dwudziestu gwałtów. Powieszony w 1949 r. brytyjski „wampir” John Georg High zeznał, że po raz pierwszy zaczął marzyć o mordowaniu ludzi i piciu ich krwi patrząc się na ludzi przyjmujących Komunię Św. podczas Mszy Św. w kościele. Pośredni wpływ na dokonane przez High’a zbrodnie mogły mieć też jego kontemplacje przed obrazem krwawiącego Chrystusa w anglikańskiej katedrze w Wakefield – emocje wywoływane patrzeniem się na ten obraz były u niego tak silne, że wielokrotnie śnił mu się cały las krzyży, z których ktoś zbierał krew do kubka i chciał mu dać ją do picia, lecz zanim do tego ostatniego doszło, Haigh zawsze się budził. Rozbudzone pod wpływem widoku wspomnianego obrazu pragnienie i jednoczesna niemożność jego zaspokojenia wzmagały jego mordercze żądze. Inny ciekawy przykład to niejaki John List, który zamordował swą matkę, żonę oraz trójkę dzieci po to, by uratować ich dusze przed trafieniem do piekła, gdzie według niego niechybnie znalazłyby się one, gdyby nie skrócił on ich coraz bardziej grzesznego żywota. Jeszcze innym może być Theodor Kaczynsky – amerykański terrorysta znany jako „Unabomber”, który m.in. pod wpływem książek o życiu neandertalczyków, o dzikiej przyrodzie oraz krytyki współczesnej technologii głoszonej przez francuskiego filozofa Jacquesa Ellul’a nabrał nienawiści wobec cywilizacji opartej na technice, w następstwie czego zaczął mordować jej „agentów” tj. naukowców za pomocą wysyłanych do nich z jego ukrytej w lasach Montany prymitywnej chatki bomb.

Trzeba też zauważyć, że niektóre przestępstwa byłyby delikatnie mówiąc mało prawdopodobne, gdyby ich sprawcy nie zetknęli się jakiś czas przed ich popełnieniem z pewnymi treściami – treściami, dodajmy do tego, które nie są (w każdym razie, w demokratycznych państwach) zakazane i których nawet nikt w sposób poważny nie proponuje – póki co – wyjąć spod prawa. I tak np. podpalania w imię walki z globalnym ociepleniem samochodów typu SUV nie byłoby, gdyby nikt nie mówił i nie pisał o globalnym ociepleniu i jego możliwych konsekwencjach i nie demonizowałby SUV-ów jako pojazdów emitujących szczególnie dużą ilość CO2. Francisco Lotero i Miriam Coletti z Argentyny nie zamordowaliby swojego dziecka, nie próbowaliby zabić drugiego i nie strzeliliby sobie w łeb ze strachu przed skutkami globalnego ocieplenia, gdyby o skutkach tych gdzieś nie usłyszeli lub nie przeczytali. Członkowie działającej w Wielkiej Brytanii grupy Pipe Busters nie zniszczyliby będącego w budowie rurociągu mającego doprowadzać paliwo lotnicze do lotniska Heathrow z tego powodu, że „lotnictwo jest zabójcą planety” gdyby wcześniej nie zetknęli się z taką opinią – szkodliwy wpływ lotnictwa na ziemskie środowisko nie jest przecież czymś widocznym gołym okiem. Warto też zauważyć, że na łamach poważnego pisma, jakim jest „The Economist” wyrażona została opinia, że niektórzy ludzie przejęci problemem globalnego ocieplenia posuną się do uprawiania prawdziwego terroryzmu – polegającego na podkładaniu bomb i mordowaniu ludzi – nie zetknąłem się jednak nigdy z twierdzeniem, że straszenie globalnym ociepleniem powinno zostać zakazane z tego powodu, że może ono prowadzić do popełniania takich czy innych przestępstw. I to samo, co można powiedzieć o treściach straszących (nie mówię, że niesłusznie) opinię publiczną skutkami emisji CO2 wskutek działalności ludzkiego gatunku można byłoby powiedzieć o wielu innych. Podpalania laboratoriów, gdzie prowadzi się badania w dziedzinach genetyki czy bio lub nanotechnologii nie byłoby, gdyby nikt nie głosił twierdzeń o potencjalnej zgubności tego, co robi się w takich miejscach. Takich przestępstw, jak podpalanie budynków czy niszczenie maszyn w imię ochrony przyrody dokonują ludzie przekonani do niezakazanego przecież nigdzie poglądu, że wszelkie żywe istoty, a nawet obiekty przyrody nieożywionej mają taką samą moralną wartość i prawo do istnienia, a ludzie nie mogą gwałcić tego prawa w imię swoich egoistycznych interesów. Dalej, jest oczywiste, że ktoś, kto naczytał się treści mówiących o cierpieniach zwierząt w rzeźniach czy laboratoriach badawczych i wyrażających opinię, że to, co robi się w takich miejscach jest czymś zbrodniczym może dokonać takiego czynu, jak np. podpalenie rzeźni lub laboratorium, gdzie wykonuje się doświadczenia na zwierzętach z nieporównanie większym prawdopodobieństwem, niż ktoś, kto z takimi treściami się w życiu nie zetknął. Podobnie też mało prawdopodobne jest np. podpalenie kliniki aborcyjnej czy zamordowanie lekarza wykonującego aborcje przez kogoś, kto nie zetknął się nigdy z opinią, że aborcja jest straszliwym złem – i analogicznie, mało prawdopodobna jest napaść na jakiegoś rzecznika zakazu aborcji ze strony kogoś, kto nigdy nie zetknął się z twierdzeniami, że możliwość przerwania ciąży należy do podstawowych praw kobiety i że moralnym złem jest zakaz aborcji. Takich przestępstw, jak podpalenia masztów telefonii komórkowej faktycznie czy rzekomo wykorzystujących technologię 5G w sposób oczywisty nie byłoby, gdyby nikt nie głosił twierdzeń o szkodliwości tej technologii dla ludzkiego życia lub zdrowia. Wyczynów „Antify”, takich np. jak brutalne pobicia osób składających kwiaty na grobie przywódcy przedwojennej „Zadrugi” Jana Stachniuka 11 listopada 2005 r. na warszawskich Powązkach, osób jadących na tzw. marsz niepodległości w 2010 r. Warszawie, czy też uczestników obchodów Dnia Żołnierzy Wyklętych w 2013 r. w Lublinie nie byłoby bez przekonania ich sprawców do opinii o narastającym czy odradzającym się faszystowskim zagrożeniu, o tym, że dla osób o „faszystowskich” poglądach (rozumianych przez nich niezmiernie szeroko) nie może być tolerancji, nawet jeśli nie stosują one przemocy i do tego, że państwo jest wobec takich ludzi nadmiernie tolerancyjne lub zwyczajnie bezradne – krótko mówiąc, do poglądów, jakie głoszą antyfaszystowskie i antyrasistowskie organizacje typu „Otwartej Rzeczypospolitej”, stowarzyszenia „Nigdy Więcej” czy „Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych”. Rozruchów, które swego czasu nagminnie towarzyszyły zjazdom MFW, WTO, czy Banku Światowego nie byłoby bez przekonania sprawców takich zajść do opinii, że gremia te są odpowiedzialne za wyzysk, nędzę i niszczenie środowiska w krajach (głównie) Trzeciego Świata. W kontekście twierdzenia, że pornografia przyczynia się do przemocy wobec kobiet warto z kolei zwrócić uwagę na to, że nie kto inny, jak feministki wysunęły swego czasu hipotezę, że podłożem niektórych przestępstw przeciwko kobietom jest strach odczuwany przez ich sprawców wobec działalności ruchów na rzecz praw kobiet. Jeśli więc argument tego rodzaju, że pornografia (czy też nawet powiedzmy, że tylko pornografia ukazująca fikcyjne sceny gwałtów lub fikcyjny seks z małoletnimi) powinna być zakazana z tego powodu, że naoglądanie się takich treści może przyczynić się do popełnienia przez niektórych ludzi mających kontakt z takimi treściami takich czy innych przestępstw miałby zostać zastosowany w sposób konsekwentny, to organizacje feministyczne powinny zostać zdelegalizowane, a za najzupełniej pokojową działalność na rzecz ochrony, czy rozszerzenia praw kobiet powinien grozić kryminał. Łatwo jest też dojść do wniosku, że jeśli argument, że pewne przestępstwa przeciwko kobietom popełniane są przez mężczyzn, u których mizoginistyczne emocje pobudza działalność ruchów na rzecz praw osób płci pięknej jest prawdziwy (a myślę, że nie jest on jakimś po prostu wymysłem) to bardzo zbliżony argument można byłoby wysunąć w odniesieniu do działalności ruchów na rzecz praw osób LGBTQ+ i niektórych przynajmniej przestępstw przeciwko takim osobom. Gdyby więc takie rozumowanie, jak to, na którym opiera się twierdzenie, że pornografia powinna być zakazana z tego powodu, że jej wpływ na niektóre osoby może przyczyniać się do dokonywanie przez nie takich czy innych przestępstw (i analogicznie, twierdzenie, że np. „mowa nienawiści” powinna być zabroniona, ponieważ nasłuchanie lub naczytanie się „hejtspiczu” może być w przypadku niektórych osób czynnikiem przyczyniającym się do tego, że osoby te dokonują przestępstw z nienawiści – a więc np. fizycznych napaści na osoby należące do mniejszości narodowych, rasowych, religijnych, czy jeszcze innych) zostało zastosowane w sposób konsekwentny, to w sposób mający przysłowiowe ręce i nogi można byłoby argumentować, że tzw. parady równości powinny zostać zakazane, ponieważ widok maszerujących osób LGBTQ+, czy medialne relacje o takich zdarzeniach mogą u niektórych osobników pobudzać emocje, skutkujące niekiedy napaściami na osoby należące do seksualnych mniejszości. Jak zatem widać, konsekwentne zastosowanie rozumowania, w oparciu o które można byłoby argumentować, że pornografia – czy też choćby pewne typy pornografii – z pewnością wysoce kontrowersyjne, lecz nie wyrządzające nikomu krzywdy w trakcie jej produkcji (bo w tych drugich przypadkach wchodzą w grę inne rozważania) prowadziłoby do absurdalnych, niemożliwych do praktycznego przyjęcia przez właściwie kogokolwiek, rezultatów. I w ogóle, nie ma czegoś co najmniej trochę dziwnego w obawianiu się, że naoglądanie się przez jakichś osobników np. scen gwałtów, czy też seksu z dziećmi może u niektórych z nich pobudzić emocje i podsycić przekonania, w następstwie których niektórzy z tych niektórych popełnią jakieś faktyczne przestępstwa? Czegokolwiek by nie sądzić o związku między pornografią, a przestępstwami seksualnymi, pewnym być można jednego: związek ten jest w najlepszym przypadku hipotetyczny. Jak już tu wcześniej wspomniałem, wzrost dostępności pornografii w różnych krajach nie spowodował wzrostu liczby przestępstw seksualnych – większego w każdym razie, niż wzrost liczby innych przestępstw przeciwko osobom, który trudno byłoby wiązać z pornografią. Z badań nad przestępcami seksualnymi wynika, że zapoznawali się oni z pornografią nie częściej, lecz nawet wręcz rzadziej, niż ludzie, którzy nie popełnili żadnych przestępstw. I oczywiście w historii świata były całe rzesze gwałcicieli, czy ludzi molestujących dzieci, którzy nigdy nie widzieli jakiekolwiek pornografii. Kontakt z pornografią z całą pewnością nie jest warunkiem popełnienia seksualnego przestępstwa i jest rzeczą skrajnie wątpliwą, czy może cokolwiek zwiększać prawdopodobieństwo jego dokonania. A teraz weźmy inną rzecz, nad którą mało chyba kto się w jakiś szczególny sposób zastanawia, bo jest to po prostu część codzienności – na szczęście dość rzadko dotykająca kontretne osoby w bezpośredni i wyraźnie odczuwalny dla nich sposób. Każdego dnia w Polsce, a także w każdym innym rozwiniętym gospodarczo kraju dochodzi do wypadków drogowych, w których giną i odnoszą obrażenia ludzi i w wyniku których powstają poważne szkody materialne. Jest rzeczą po prostu oczywistą, że wypadków samochodowych nie byłoby bez istnienia samochodów i ruchu drogowego. Jeśli jednak ktoś w sposób poważny zaproponowałby wprowadzenie zakazu produkcji i używania samochodów argumentując, że taki wprowadzenie w życie i egzekwowanie takiego zakazu uchroni wielką liczbę ludzi przed śmiercią i jeszcze większą przed poniesieniem obrażeń w wypadkach drogowych przypuszczalnie każdy, kto usłyszałby o takiej propozycji, nie zaprzeczając jej przesłankom (wypadków samochodowych nie byłoby bez samochodów) uznałby jej autora za pomyleńca. Lecz powiedzmy, że istnienie samochodów może w pewnych przynajmniej przypadkach przyczyniać się do ratowania ludzkiego życia i zdrowia – i w związku z tym kompletny zakaz jakiegokolwiek używania samochodów przyczyniłby się do niektórych przypadków śmierci lub innych zagrażających życiu, zdrowiu, albo też mieniu ludzi sytuacji. Dopuśćmy więc używanie takich pojazdów, jak karetki pogotowia, samochody policyjne i wozy straży pożarnej. Do tego dodajmy może jeszcze samochody niezbędne dla np. zaopatrzenia sklepów w towary i w ogóle do transportu np. materiałów budowlanych i pozwólmy na istnienie jakiegoś transportu zbiorowego, ale nie ruchu prywatnych samochodów – wszystko to w imię ochrony ludzi przed zdarzeniami, mogącymi skutkować obrażeniami cielesnymi lub śmiercią – a jednymi z najczęstszych takich nieszczęśliwych zdarzeń są we współczesnym świecie wypadki drogowe. Zaakceptowałby ktoś tego rodzaju pomysł?

Jak widać po powyższym, ludzie – przypuszczalnie w swej znakomitej większości – nie uważają, że można zabronić jakichkolwiek zachowań z tego powodu, że zachowania te mogą niekiedy przyczyniać się do takich czy innych szkód i krzywd i że np. zagrożenie tych zachowań odpowiednio surowymi karami spowodowałoby jeśli nie ich kompletną eliminację, to przynajmniej poważną redukcję. Ilu ludzi odważyłoby się jeździć samochodami po publicznych drogach, gdyby za takie czyny groziła kara więzienia w wymiarze od 2 do 12 lat – czyli jak za prezentowanie, rozpowszechnianie czy posiadanie albo przechowywanie w celu rozpowszechniania pornografii ukazującej pozorowaną choćby tylko przemoc lub pornografii z udziałem zwierząt – czy choćby tylko do 2 lat więzienia, co grozi za rozpowszechnianie czy posiadanie (nawet zupełnie prywatne) tzw. wirtualnej pornografii dziecięcej?

Oczywiście, ktoś mógłby powiedzieć, że pornografia ukazująca sceny przemocy, wykorzystywanie zwierząt i seks z dziećmi – choćby nawet tylko wyłącznie fikcyjny – jest czymś cokolwiek bardziej kontrowersyjnym moralnie od takich zachowań, jak jeżdżenie samochodami (zakładając w każdym razie jeżdżenie w sposób bezpieczny, zgodny z przepisami regulującymi ruch drogowy) i w ogóle od takiego (np.) zjawiska, jak ruch pojazdów. Niekoniecznie każdy zgodziłby się z takim stanowiskiem – weźmy tu pod uwagę nie tylko fakt zdarzania się wypadków drogowych, które jako zjawisko są właściwie nieodłącznie związane z istnieniem ruchu drogowego i które całkowicie wyeliminować mogłaby tylko eliminacja ruchu wszelkich pojazdów, ale także fakt emisji przez samochody szkodliwych substancji, takich, jak np. węglowodory (w tym osławiony rakotwórczy benzo(a)piren), tlenki siarki i azotu, związki ołowiu, czy też dymy, pyły i sadze, które zatruwają środowisko i przyczyniają się do chorób i śmierci wielkiej liczby ludzi, a także innych organizmów. Co jest rzeczą całkowicie niewątpliwą to to, że produkcja samochodów, czy też np. masowe sprowadzanie ich z zagranicy – samochody te będą przecież jeździć po drogach i niektóre z nich z prawdopodobieństwem praktycznie stuprocentowym wezmą udział w wypadkach – jest działalnością bez porównania bardziej niebezpieczną, niż produkcja i dystrybucja pornografii ukazującej np. odgrywane przez aktorów, czy też stworzone wyłącznie przy użyciu technik komputerowych sceny gwałtów, bądź seksu z dziećmi, odnośnie których to scen można mieć wprawdzie jakieś obawy, że mogą mieć one niebezpieczny wpływ na niektórych swoich odbiorców, ale co do których jest jednak pewne, że nie działają tak na zdecydowaną większość z nich, zaś zagrożenia, jakie dostępność tego rodzaju treści mogą stwarzać dla bezpieczeństwa ludzi (np. kobiet i dzieci, które mogłyby paść ofiarą przestępstw seksualnych popełnionych przez niektórych oglądaczy pełnej przemocy, bądź ukazującej seks z udziałem osób poniżej „wieku przyzwolenia” pornografii) są choćby co do swej skali bez porównania mniejsze, niż zagrożenia dla ludzkiego zdrowia i życia powodowane przez ruch drogowy.

I jeszcze jedno. Przyjmijmy, dla dobra argumentacji, że pornografia – a przynajmniej pewne rodzaje pornografii – jest czymś potencjalnie niebezpiecznym. Lecz aby – przy założeniu, że ludzie powinni cieszyć się możliwością korzystania z takiego prawa, jak prawo do swobody ekspresji, które jakkolwiek nie jest i nie może być prawem po prostu absolutnym (zgodzimy się chyba z sędzią Holmesem, że prawo do wspomnianej tu wolności nie może chronić przed karną i cywilną odpowiedzialnością kogoś, kto w pełnym ludzi kinie bądź teatrze kłamliwie krzyczy „pożar!” i wywołuje przez to niebezpieczną, lub nawet tragiczną w skutkach panikę) to jednak nie może ograniczać się do swobody szerzenia czy prezentowania takich treści, które cieszą się powszechną akceptacją lub przynajmniej nie wywołują jakichś poważnych sprzeciwów – uznać, że istnienie antypornograficznych przepisów, takich jak art. 202 §3 i 202 §4b k.k. jest czymś usprawiedliwionym należałoby wykazać, że zagrożeniom, do jakich mogą prowadzić treści, których wytwarzania, rozpowszechniania czy posiadania i przechowywania w celu rozpowszechniania zabraniają te przepisy nie da się w sposób efektywny przeciwdziałać w inny sposób, jak poprzez prawne zakazy i kary. Coś takiego może być prawdą w odniesieniu do prawdziwej pornografii dziecięcej, której produkowania, rozpowszechniania i posiadania lub przechowywania w celu rozpowszechniania zabrania art. 202 §3 k.k. (zaś art. 202 §4a k.k. zabrania czysto prywatnego posiadania lub przechowywania takiej pornografii, a także świadomego uzyskiwania dostępu do niej): dzieci są niewątpliwie krzywdzone wskutek produkcji pornografii dziecięcej, rozpowszechnianie pornografii dziecięcej przedłuża i potęguje krzywdę wyrządzaną ofiarom produkcji takiej pornografii, a dojście do osób produkujących pornografię dziecięcą i krzywdzących przy tym dzieci (i w konsekwencji złapanie takich osób) jest zazwyczaj bardzo trudne. Zakaz „prawdziwej” pornografii dziecięcej można w przekonujący sposób uzasadnić przy użyciu innych argumentów, niż hipotetycznie również możliwy w jej przypadku argument, że naoglądanie się tego rodzaju treści może pobudzać niektóre osoby do seksualnego wykorzystywania dzieci – w każdym razie, w wyroku Sądu Najwyższego USA w sprawie New York v. Ferber z 1982 r. w którym sąd ten uznał, że pornografia z udziałem prawdziwych dzieci stanowi niechronioną przez Pierwszą Poprawkę do amerykańskiej Konstytucji kategorię ekspresji, niezależnie od tego, czy jest, czy też nie jest ona „obsceniczna” argument taki w ogóle się nie pojawił, zaś w późniejszej o 8 lat decyzji w sprawie Osborne v. Ohio w której amerykański Sąd Najwyższy uznał za zgody z Konstytucją zakaz nie tylko rozpowszechniania, ale także samego posiadania, choćby w zupełnie prywatnych celach, takiej pornografii, argument ten został co najwyżej cokolwiek „liźnięty” w postaci twierdzenia, że pedofile używają pornografii dziecięcej w celu wabienia dzieci (które to twierdzenie jest zresztą, przynajmniej jako przesłanka zakazów posiadania pornografii dziecięcej cokolwiek kontrowersyjne – aczkolwiek takie rzeczy, jak kuszenie dzieci do udziału w seksualnej aktywności przy użyciu obrazów pokazujących seks między dorosłymi, a dziećmi, czy też tylko między tymi drugimi z pewnością czasem się zdarzają, to pewne jest również, że w takim samym celu pedofile wykorzystują także np. cukierki – uważa ktoś, że cukierki powinny z takiego powodu być zakazane?), nie była to zresztą główna przesłanka utrzymania w mocy wspomnianego zakazu – chodziło raczej o destrukcję rynku pornografii dziecięcej, do którego podtrzymywania może przyczyniać się możliwość legalnego nabywania i posiadania pornografii dziecięcej. Tak przy okazji, myślę, że decyzja Sądu Najwyższego USA w sprawie Osborne v. Ohio była niesłuszna, lecz jednak w uzasadnieniu tej decyzji (wydanej stosunkiem głosów 6 do 3) zostało wyraźnie powiedziane, że ratio legis zakazu posiadania pornografii dziecięcej „nie opiera się na paternalistycznym interesie polegającym na regulowaniu umysłu” osoby oglądającej taką pornografię. Lecz zakazów wymierzonych w takie „treści pornograficzne” których produkcja nikogo nie krzywdzi w istocie rzeczy nie da się bronić inaczej, jak przy użyciu argumentu, że treści takie mogą niebezpiecznie wpływać na umysły niektórych ludzi – w każdym razie, jeśli obrona takich zakazów ma mieć przysłowiowe ręce i nogi i nie być kompletnie arbitralna (na zasadzie - czegoś nie lubię, więc uważam, że trzeba tego czegoś zabronić – zgodzimy się chyba, że w państwie szanującym prawa jednostki nie powinny obowiązywać zakazy, których nie da się uzasadnić w lepszy sposób).

Czy jednak jednak zakazy tego rodzaju, co zapisane w art. 202 §3 k.k. są najlepszym środkiem zapobiegania ryzyku, jakie – załóżmy dla dobra argumentacji – może stwarzać wpływ treści zakazanych przez tego typu przepisy na niektóre osoby mające kontakt z takimi treściami? Jeśli chodzi o tą kwestię, to niezłej odpowiedzi na to pytanie dostarczają rezultaty pewnego eksperymentu z lat 80-tych. W eksperymencie, o którym jest tu mowa młodzi mężczyźni oglądali wiele brutalnych, pornograficznych filmów, w których gwałt przedstawiany był jako coś pożądanego i oczekiwanego przez kobiety. Pytani o swoje opinie na temat „mitu gwałtu” bezpośrednio po oglądaniu takich filmów częściej, niż przed wcześniej odpowiadali na to pytanie w ten sposób, że „coś w tym musi być”. Lecz kiedy następnie tym samym mężczyznom zaprezentowano materiały wykazujące fałszywość i potencjalną szkodliwość owego „mitu” to łączny efekt ekspozycji zarówno na pierwsze, jak i na drugie materiały był taki, że mężczyźni ci wykazywali bardziej pozytywne, mniej dyskryminacyjne i mniej stereotypowe postawy wobec kobiet, niż przed całym eksperymentem. Nie był to zresztą efekt wyłącznie chwilowy, ale dał się zaobserwować podczas eksperymentu przeprowadzonego pół roku później. Jeszcze bardziej być może interesujące jest to, że negatywne postawy wobec kobiet były silniej redukowane poprzez ekspozycję zarówno na połączoną z przemocą pornografię, jak również na materiały ilustrujące krzywdę, jaką wyrządza kobiecie gwałt, niż poprzez ekspozycję wyłącznie na te drugie. Jak w swojej książce „A Feminist Critique of “The Feminist Critique of Pornography” stwierdziła, odnosząc się do tego eksperymentu Nadine Strossen, to, co zostało w tym eksperymencie stwierdzone, jest całkowicie zgodne z centralną zasadą amerykańskiej jurysprudencji dotyczącej wolności słowa: właściwym antidotum na wypowiedzi, z którymi się nie zgadzamy lub które nas obrażają, są kontr - wypowiedzi - a nie ograniczenie swobody ekspresji (jeśli chodzi z kolei o to, jak wpływa na swoich odbiorców tzw. wirtualna pornografia dziecięca – zabroniona w Polsce przez art. 202 §4b k.k.) to badania przeprowadzone przez Bryanta Paula z Uniwersytetu Indiany w Bloomington i Daniela Linza z Uniwersytetu Kalifornii w Santa Barbara wykazały, że oglądanie tego rodzaju materiałów nie zwiększa akceptacja dla prawdziwej – wykorzystującej faktycznie istniejące osoby – pornografii dziecięcej).

6. Jak w uzasadnieniu wyroku Sądu Apelacyjnego Stanów Zjednoczonych dla VII Obwodu (z siedzibą w Chicago) w sprawie American Booksellers Association, Inc. v. Hudnut (1985) napisał sędzia obwodowy Frank Easterbrook (powołując się na wyrok Sądu Najwyższego USA w sprawie Brockett v. Spokane Arcades, Inc.) istotnymi elementami „obsceniczności” są zarówno „obraźliwość” jak i odwoływanie się do czegoś innego, niż normalne, zdrowe pożądanie seksualne. Problem jest jednak z tym, co jest, a co nie jest owym „normalnym, zdrowym pożądaniem seksualnym”. Zastanawiając się nad tym problemem w sposób intuicyjny mogę stwierdzić, że można wskazać dwie „biegunowe” odpowiedzi na to pytanie, z których pierwsza wskazuje na to, co na pewno, zdaniem praktycznie każdego człowieka jest „normalnym, zdrowym pożądaniem seksualnym”, zaś druga wskazuje na to, co zdaniem praktycznie wszystkich (z wyjątkiem być może drobnej grupy skrajnych dewiantów) „normalnym, zdrowym pożądaniem seksualnym” na pewno nie jest. Tą pierwszą odpowiedzią jest to, że „normalnym, zdrowym pożądaniem seksualnym” jest pociąg seksualny do osoby płci przeciwnej, z którą osoba odczuwająca taki pociąg jest w stałym związku (a szczególnie już w związku małżeńskim), zmierzający do zwykłego „klasycznego” współżycia. Z drugiej natomiast strony nikt, poza być może jakąś garstką np. seksualnych sadystów nie uzna, że „normalnym, zdrowym pożądaniem seksualnym” jest pociąg do zaspokojenia popędu płciowego poprzez jakieś zachowania wyrządzające poważną krzywdę fizyczną innej osobie, szczególnie, jeśli osoba ta nie zgadza się na wyrządzenie jej takiej krzywdy. Lecz jest mnóstwo rzeczy pomiędzy tymi skrajnościami. Powstają zatem takie np. pytania: czy „normalnym, zdrowym pożądaniem seksualnym” jest np. pociąg seksualny odczuwany wobec osoby tej samej płci (obecna odpowiedź na to pytanie byłaby w USA najprawdopodobniej pozytywna, zważywszy szczególnie na to, że amerykański Sąd Najwyższy uznał za niezgodne z konstytucją zakazy stosunków seksualnych między osobami tej samej płci, oraz ograniczenie możliwości zawarcia małżeństwa do par płci przeciwnej)? Jest nim – dajmy na to – pociąg seksualny wobec osób w podeszłym wieku? Jest nim pociąg do uprawiania np. seksu grupowego, czy też np. seksu z użyciem takich czy innych przedmiotów – albo w ogóle pociąg seksualny odczuwany w stosunku do rzeczy, a nie ludzi? Mieszczą się w granicach „normalnego, zdrowego pożądania seksualnego” jakieś skłonności sadystyczne i masochistyczne – przynajmniej, jeśli nie zmierzają one do wyrządzenia poważnego uszkodzenia ciała u innej osoby? Trudno jest jednoznacznie powiedzieć – odpowiedzi na takie pytania zależą od widzimisię osób zmuszonych do ich udzielenia (a więc np. członków ławy przysięgłych, rozpatrujących sprawę karną o „obsceniczność”).

7. Wyjątkowo ciekawy tekst na temat zakazów pornografii dziecięcej opublikowała niegdyś Amy Adler (profesor prawa na Uniwerytecie Nowojorskim), zob. https://ccoso.org/sites/default/files/import/PerverseLawofChildPornography.pdf. W tym opublikowanym w 2001 r. tekście Amy Adler argumentowała, że prawa przeciwko pornografii dziecięcej, mające na celu ochronę dzieci przed molestowaniem seksualnym, mogą potęgować problemy, którym z samego założenia mają zapobiegać. Jej zdaniem, prawa o pornografii dziecięcej (i egzekwowanie tych praw) mogą w niezamierzony sposób uwieczniać i eskalować seksualne wyobrażenia o dzieciach, poprzez tworzenie w umysłach niektórych ludzi swoistej dialektyki tabu i pokusy jego złamania.

Szczególnie warte uwagi jest to, co Amy Adler napisała o tym, jakie treści mogą mieć niebezpieczny wpływ na pedofilów: „Problem z regulacjami prawnymi polega na tym, że pedofile często znajdują stymulację w tych samych obrazach, które nie-pedofile uważają za nieszkodliwe, które wychwalamy i cenimy: weźmy pod uwagę magazyn pedofilski Paidika, samozwańczy internetowy „Journal of Paedophilia”. Jego strona internetowa przedstawia nie groteskowe akty seksualne z dziećmi, ale zdjęcia dzieci, które mogę nazwać tylko „słodkimi”. Paidika podaje również linki dla zainteresowanych pedofilów do Vogue Bambini, włoskiego magazynu o modzie dla dzieci. Paidika umieściła na swojej stronie internetowej najnowszą okładkę Vogue'a, przedstawiającą dziecięcą gwiazdę Macauleya Culkina i blondynkę. Dzieci w grubych zimowych płaszczach i czapkach uśmiechają się anielsko do kamery. W rzeczywistości niektórzy pedofile mogą preferować „niewinne” zdjęcia. Według niektórych teoretyków stymulacja wywoływana przez obraz może być odwrotnie proporcjonalna do jego jawnie zseksualizowanego charakteru: to sama niewinność – seksualna naiwność – dziecięcego obiektu może być tym, co pobudza seksualnie pedofila. Tak więc sama szczególna natura pożądania pedofilskiego może sprawić, że zarządzanie pornografią dziecięcą stanie się zadaniem niewykonalnym. Pewien autor donosi, że członkowie North American Man Boy Love Association (NAMBLA – organizacja zrzeszająca pedofilów, z których wielu przebywa w więzieniach) znajdują erotyczną stymulację, oglądając dzieci w telewizji, kanał Disneya i zwykłe filmy. Jak to ujął ów autor: „Znalazłem ‘porno’ NAMBLI i było to Hollywood”.

8. Jeśli chodzi o przewidziany w art. 202 §1 k.k. zakaz publicznego rozpowszechniania treści pornograficznych w sposób mogący narzucić ich odbiór osobie, która sobie tego nie życzy, to – jakkolwiek nie jestem skłonny do robienia odnośnie tego zakazu jakichś awantur – myślę, że czymś prawnie zakazanym powinno być raczej publiczne prezentowanie pornografii w sposób wyraźnie narzucający jej odbiór ludziom, którzy nie mają ochoty jej oglądać, niż takie jej publiczne prezentowanie, które jedynie potencjalnie może narazić na zobaczenie pornografii kogoś, kto jej nie ma ochoty się na nią patrzeć. Zwróćmy tu uwagę, że o ile do naruszenia (hipotetycznego) zakazu prezentowania pornografii w sposób ewidentnie narzucający jej odbiór osobom, które takiego odbioru sobie nie życzą potrzebny byłby duży stopień zawinienia, jeśli chodzi o sposób prezentowania „treści pornograficznej”, to prezentowanie treści pornograficznej w sposób jedynie mogący narazić na jej odbiór kogoś, kto sobie tego nie życzy może być wynikiem np. jedynie jakiegoś zaniedbania. Można też, przy okazji, zadać pytanie, czy narażenie kogoś na chwilowe zobaczenie pornografii, której ten ktoś nie chce oglądać powoduje u kogoś takiego szkodę czy krzywdę, którą powinno „interesować się” prawo – a już zwłaszcza prawo karne? Jeśli chodzi natomiast o kwestię zakazu rozpowszechniania pornografii w sposób umożliwiający dostęp do niej osobom nie mającym ukończonych 15 lat, to zgodzić się można oczywiście z tym, że oglądanie pornografii nie jest dla osób w tym wieku czymś wskazanym. Biorąc jednak pod uwagę chociażby mnogość tego rodzaju treści w internecie i łatwość dostępu do nich, wydaje się rzeczą praktycznie oczywistą, że negatywnym skutkom oglądania pornografii przez nieletnich można w sposób w miarę efektywny przeciwdziałać jedynie poprzez edukację – ściganie i karanie ludzi rozpowszechniających treści pornograficzne w taki sposób, że są one (potencjalnie choćby) dostępne dla takich osób, choć oczywiście jest możliwe na podstawie art. 202 §2 k.k. to jako środek ochrony małoletnich przed treściami pornograficznymi może być niczym więcej, niż przysłowiową próbą zawracania kijkiem Wisły.

9. O ile uznanie znaku „zakaz pedałowania” za „treść pornograficzną” byłoby moim zdaniem niepoważne, to sądzę, że dużo prędzej zakaz ten można byłoby podciągnąć pod art. 141 kodeksu wykroczeń, zgodnie z którym ten, kto „w miejscu publicznym umieszcza nieprzyzwoite ogłoszenie, napis lub rysunek albo używa słów nieprzyzwoitych, podlega karze ograniczenia wolności, grzywny do 1500 złotych albo karze nagany”. Czy jednak taki przepis powinien obowiązywać w państwie szanującym prawo swych mieszkańców do swobodnego wypowiadania się? Myślę, że nie. Po pierwsze bowiem, trudno byłoby poważnie twierdzić, że używanie przez niektórych ludzi w miejscach publicznych nieprzyzwoitych słów lub umieszczanie nieprzyzwoitych ogłoszeń, napisów i wizerunków było czymś bezpośrednio grożącym spowodowaniem jakiejś poważnej szkody, po drugie takie pojęcie jak nieprzyzwoitość jest dalekie od precyzyjności, a po trzecie zakaz ten nie jest ograniczony do prezentowania takich treści w sytuacjach, w których ludzie zmuszeni do kontaktu z nimi nie mogą w każdej chwili takiego kontaktu przerwać (czyli stanowią oni, jak to się określa w amerykańskiej doktrynie prawnej „captive audience”). Warto jednak zauważyć, że nawet zakaz prezentowania „nieprzyzwoitych” treści w obecności przymusowych – „uwięzionych” – odbiorców byłby problematyczny z tego choćby powodu, że pojęcie „treści nieprzyzwoitej” nie jest do końca jednoznaczne. Można też zauważyć, że tego rodzaju przepis – niby nie zakazujący wyrażania jakichś określonych poglądów (a ingerujący jedynie – mógłby ktoś próbować twierdzić – w „formę” wypowiedzi) może być przez wykorzystywany przez władze jako wygodne narzędzie nękania tych, których władza nie lubi. I tak np. w odniesieniu do rozpatrzonej w 1971 r. przez Sąd Najwyższy USA sprawy Cohen v. California ktoś stwierdził, że nie było przypadkiem, iż oskarżony w tej sprawie (który ostateczenie wygrał w ostatniej instancji) został skazany za to, że miał na swojej kurtce (w której przyszedł do sądu w Los Angeles) napis „Fuck the draft” – a nie np. „Fuck the Vietcong”. Nie da się też ingerować nieprzyzwoitej „formy” wypowiedzi bez ingerowania w jej „merytoryczną” treść – jest tak dlatego, że do istoty ekspresji należy przekazywanie nie tylko „obiekywnych” informacji, ale także emocji, których wyraz ulega zniekształceniu, jeśli autor wypowiedzi nie może wyrazić ich przy użyciu takich słów, jakich chciałby użyć. W każdym razie, słowa „jestem przeciwko poborowi” „jestem stanowczo przeciwko poborowi” czy nawet „nienawidzę poboru” byłyby – z punktu widzenia emocjonalnej zawartości wypowiedzi (a także możliwości zaprezentowania swojego stylu wypowiedzi przez jej autora) - czymś innym, niż słowa „jebać pobór”, z powodu których Paul Cohen naraził się na prawne kłopoty (dostał 30 dni więzienia). Podobnie, jak powiedzenie swego czasu przez Joannę Jaśkowiak (żonę prezydenta Poznania) „jestem wkurwiona” (z powodu działań obecnej władzy, w tym szczególnie próby zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej – rzecz działa się w marcu 2017 r. – Joanna Jaśkowiak za użycie tego określenia została skazana na 1000 zł grzywny) nie było tym samym, co mogłoby zostać powiedziane przy użyciu takich słów, jak np. „jestem stanowczo przeciwko temu, co ta władza robi” albo nawet „co ta władza robi, to jest po prostu skandal”.

10. W odniesieniu do „pornokonferencji” pojawiło się też twierdzenie, że zostało podczas niej popełnione przestępstwo z art. 231 §1 k.k., zgodnie z którym „Funkcjonariusz publiczny, który, przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”. Czy jednak twierdzenie, że podczas wspomnianego pokazu dla mediów miało miejsce takie przestępstwo jest przekonujące?

Aby dojść do jakiegoś wniosku na ten temat, trzeba zastanowić się nad tym, co potrzebne jest do popełnienia przestępstwa określonego w przytoczonym powyżej przepisie. Po pierwsze, jak jest w nim w sposób całkowicie jasny widoczne, przestępstwo to może popełnić wyłącznie funkcjonariusz publiczny. Definicję pojęcia „funkcjonariusz publiczny” zawiera art. 115 §13 k.k.; zgodnie z ust. 6 tego paragrafu kimś takim jest m.in. osoba będąca pracownikiem administracji rządowej, innego organu państwowego lub samorządu terytorialnego, chyba że pełni wyłącznie czynności usługowe, a także inna osoba w zakresie, w którym uprawniona jest do wydawania decyzji administracyjnych – jasne jest zatem, że wszyscy uczestnicy „pornokonferencji” byli funkcjonariuszami publicznymi. Po drugie, popełnienie przez kogoś będącego funkcjonariuszem publicznym przestępstwa określonego w art. 231 §1 k.k. musi wiązać się uprawnieniami lub obowiązkami tej osoby jako danego rodzaju funkcjonariusza publicznego – a więc np. sędziego, prokuratora, komornika, syndyka, policjanta, żołnierza, posła, radnego, czy pracownika organu państwowego, lub samorządu terytorialnego, który jest uprawniony do wydawania decyzji administracyjnych – funkcjonariusz publiczny, który popełnia przestępstwo, którego dokonanie nie ma związku z jego uprawnieniami czy obowiązkami jako funkcjonariusza odpowiada karnie na podstawie przepisu przewidującego karę za takie właśnie przestępstwo: np. jeśli ktoś będący policjantem włamałby się do czyjegoś mieszkania i je okradł, to odpowiadałby po prostu za przestępstwo z art. 279 §1 k.k., zaś art. 231 §1 k.k. nie miałby w takim przypadku nic do rzeczy. Możliwy jest jednak zbieg przestępstwa z art. 231 §1 k.k. i przestępstwa określonego w jakimś innym przepisie. Możemy tu sobie wyobrazić np. taką sytuację, że policjant podczas jakiejś interwencji uderza inną osobę, czy też w inny sposób narusza jej nietykalność cielesną i robi to przy tym zupełnie niepotrzebnie – np. po to, żeby pokazać, kto tu jest panem. Naruszenie nietykalności cielesnej jest przestępstwem określonym w art. 217 §1 k.k.; przewidziana jest za nie kara grzywny, ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności od miesiąca do roku. Czy jednak w przypadku, o którym tu jest mowa mielibyśmy do czynienia po prostu z przestępstwem naruszenia nietykalności cielesnej – podobnie, jak w przypadku policjanta – włamywacza mielibyśmy do czynienia tylko z kradzieżą z włamaniem? Otóż, trzeba powiedzieć, że przestępstwo z art. 217 §1 k.k. jak najbardziej mogłoby mieć w takim przypadku miejsce. Lecz jednocześnie mogłoby mieć także miejsce przestępstwo z art. 231 §1 k.k. Zauważmy bowiem, że policjant jest nie tylko uprawniony, ale wręcz zobowiązany interweniować, gdy dochodzi do jakiegoś naruszenia prawa lub porządku publicznego. W takim celu, jak np. zatrzymanie osoby podejrzanej o popełnienie przestępstwa może on użyć siły. Lecz może jej użyć tylko do tego stopnia, w jakim jest to konieczne w danej sytuacji – jeśli używa jej w sposób nadmierny – nawet nie powodując przez to jakichś ciężkich skutków, to popełnia przestępstwo określone w art. 231 §1 k.k. poprzez nadużycie swoich uprawnień. Tak więc policjant, który podczas jakiejś interwencji bez konieczności posunięcia się do takiego działania uderzyłby (nawet niegroźnie) kogoś lub powalił go na ziemię mógłby odpowiadać nie tylko za przestępstwo z art. 217 §1 k.k., za które grozi maksymalnie rok odsiadki i które ścigane jest z oskarżenia prywatnego, lecz także za przestępstwo z art. 231 §1 k.k. które ścigane jest z urzędu przez prokuratora i za popełnienie którego grozi kara więzienia do lat 3, a możliwy wymiar kary dla takiego policjanta określałby oczywiście przepis umożliwiający wydanie wyższego wyroku.

Dalej, popełnienie przez funkcjonariusza publicznego przestępstwa z art. 231 §1 k.k. może polegać na przekroczeniu jego uprawnień lub (alternatywa łączna) niedopełnieniu obowiązków i działaniu przez to na szkodę interesu publicznego lub prywatnego. Z przekroczeniem uprawnień przez funkcjonariusza publicznego mamy do czynienia wówczas, gdy funkcjonariusz ten - zasadniczo rzecz biorąc realizując swoje uprawnienia jako np. policjanta, prokuratora, sędziego, czy pracownika administracji rządowej lub samorządowej - robi coś, do czego nie jest prawnie upoważniony i działa przez to na szkodę interesu publicznego czy też interesu konkretnej osoby lub osób. Z kolei niedopełnienie obowiązku występuje wówczas, gdy funkcjonariusz publiczny nie robi tego, co prawo zrobić mu nakazuje – warunkiem odpowiedzialności karnej za niedopełnienie obowiązku służbowego przez publicznego funkcjonariusza jest – tak samo, jak w przypadku nadużycia uprawnień (które nie narusza znamion innego przestępstwa, niż przestępstwo z art. 231 §1 k.k.) – działanie na szkodę interesu publicznego lub interesu jakieś osoby bądź osób.

Czy zatem w trakcie „pornokonferencji” mogło dojść do naruszenia art. 231 §1 k.k.? Odnośnie tego pytania, nie bardzo wyobrażam sobie, by uczestniczącym w niej funkcjonariuszom publicznym można było zarzucić niedopełnienie obowiązków służbowych. Prędzej już można byłoby próbować twierdzić, że funkcjonariusze ci, prezentując podczas „pornokonferencji” m.in. zdjęcie przedstawiające jako uprawianie przez człowieka seksu ze zwierzęciem nadużyli swoich uprawnień. Lecz nie jestem przekonany, że takie twierdzenie da się dobrze obronić. Dlaczego? Otóż z takiego powodu, że choć w tzw. pornokonferencji brali udział urzędnicy państwowi – czyli jak to określa kodeks karny „funkcjonariusze publiczni” – to „pornokonferencja” nie była działaniem urzędowym, lecz działaniem politycznym. Jej celem było wyjaśnienie opinii publicznej, dlaczego polski rząd stosuje takie, a nie inne działania wobec koczujących w okolicach polsko – białoruskiej granicy uchodźców. Działania te, dodam, oceniam całkowicie negatywnie – były one wręcz nieludzkie, nie mówiąc już, że oparte w najlepszym razie na histerii. Czym innym jednak były działania polskich władz na wschodniej granicy – w których trakcie jak najbardziej mogły zostać popełnione przestępstwa, w tym także te określone w art. 231 §1 k.k. – a czym innym działanie polegające na pokazaniu przedstawicielom mediów zdjęcia, na którym jakiś facet – zapewne w przekonaniu uczestników „pornokonferencji” jakiś uchodźca – uprawia seks z kobyłą. Te pierwsze działania z pewnością były działaniami urzędowymi, odnośnie których można w sensowny sposób dociekać, czy w ich trakcie realizujący te działania funkcjonariusze publiczni nie nadużywali swoich uprawnień, to drugie takim działaniem nie było. Poza tym, o ile wiem, to nie ma w polskim prawie przepisu określającego to, co np. takiemu czy innemu ministrowi, bądź innemu funkcjonariuszowi publicznemu wolno powiedzieć podczas konferencji prasowej – co znaczy tyle, że wolno mu powiedzieć wszystko, z wyjątkiem tego, czego powiedzieć mu nie wolno – jasne jest, że funkcjonariusz publiczny podczas swojego wystąpienia nie jest uprawniony do np. ujawnienia tajemnicy państwowej.

Oczywiście, w przypadku „pornokonferencji” zachodzi pytanie o to, czy zaprezentowany podczas niej wizerunek stanowił treść pornograficzną z udziałem zwierzęcia, której choćby nawet niepubliczne prezentowanie stanowi przestępstwo. W tym tekście argumentowałem, iż można twierdzić, że nie – aczkolwiek chciałbym zaznaczyć, że można twierdzić coś przeciwnego – wszak w polskim prawie nie ma żadnej definicji pornografii. Lecz gdyby jednak w ewentualnym procesie sądowym zostało uznane, że zaprezentowane podczas „pornokonferencji” zdjęcie było treścią pornograficzną związaną z posługiwaniem się zwierzęciem, to warto zauważyć, że maksymalny wymiar kary (który oczywiście nie da się, w moim przynajmniej przekonaniu, racjonalnie uzasadnić) za przestępstwo prezentowania treści pornograficznej związanej z użyciem zwierzęcia jest cztery razy wyższy, niż maksymalny wymiar kary za nadużycie uprawnień lub niedopełnienie obowiązków przez urzędnika, zaś najniższy wymiar kary za to przestępstwo stanowi 2/3 maksymalnego wymiaru kary za przestępstwo urzędnicze i jest 24 razy większy od minimalnej kary za to przestępstwo. Gdyby więc sąd uznał, że podczas „pornokoferencji” zostało popełnione przestępstwo z art. 202 §3 k.k. to kwestia tego, czy zostało podczas niej popełnione także przestępstwo z art. 231 §1 k.k. – choć może, z prawniczego punktu widzenia po swojemu ciekawa – to jednak dla merytorycznego rozstrzygnięcia tej póki co dopiero hipotetycznej sprawy (w sensie określenia tego, na jaką karę mogliby ewentualnie zostać skazani uczestnicy „pornokonferencji) mogłaby ona nie mieć praktycznego znaczenia.

Warszawiak "civil libertarian" (wcześniej było "liberał" ale takie określenie chyba lepiej do mnie pasuje), poza tym zob. http://bartlomiejkozlowski.pl/main.htm

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka