Grafikę stworzył Northink
Grafikę stworzył Northink
dr Włodzimierz Nikitenko dr Włodzimierz Nikitenko
331
BLOG

Droga ostatnia

dr Włodzimierz Nikitenko dr Włodzimierz Nikitenko Nauka Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

 

         Nieśmiertelność,

                jak na razie,

 można osiągnąć tylko

                 po śmierci...

 

        / Andrzej Majewski /

 

 

 

          Przyjęte przez człowieczeństwo podstawy stosowania obyczaju, nawet tego zwanego czasami „ludowym”, sięgały od zawsze bardzo daleko w zamierzchłą przeszłość. Właściwie od momentu urodzin człowieka, aż do ostatniej jego ziemskiej chwili w pełni ludzkiego pobytu na ziemi, czyli... do momentu śmierci... Starał się więc tenże człowiek, w miarę warunków aktualnego bytowania, czyli: życia na danej długości i szerokości geograficznej, warunków klimatycznych, warunków terenowych, wielkości danej grupy społecznej oraz rozwoju kultury, a w niej kultu danej wiary, jak najbardziej szczegółowo „dopiąć” wszystkie najmniejsze nawet czynności towarzyszące tej doniosłej, ostatniej, choć zawsze smutnej ceremonii ostatecznego „zamknięcia żywota”.

          Najstarsze miejsca pochowania, o których wspominają wszelkie istniejące źródła pisane globu ziemskiego, bez względu na język ich powstawania, jawiły się ówczesnym ludziom jako charakterystyczne dla całego gatunku ludzkiego: wzgórza (kurhany[1]), wyszukane miejsca z brakiem drzew w przestrzeni leśnej (polany[2]) bądź wręcz przewrotnie – wyznaczone całe młode obszary zielone (gaje[3]).

Na ziemiach polskich, najdawniejsze znane miejsca pochowania, datuje się na około 4 – 2 tysiący lat przed narodzeniem Chrystusa, czyli ni mniej, ni więcej, tylko „młodszej epoki kamienia” – neolicie. Oczywiście są to bardzo różne i szacunkowe zaledwie miejsca pochówku, kryjące w sobie raz tzw. urny popielnicowe z ciałopalnymi prochami ludzkimi, innym razem – pełne groby szkieletowe. Wiadomo także na pewno, iż nie stosowano w tamtym czasie pochówku w miejscach ewentualnie toczących się akurat potyczek bądź walk, „rezerwując” je tym samym jakoby tylko dla poległych w tych miejscach na zawsze. Nie stosowano też pochówku w zbiorowych miejscach pochowania ani ofiar zabójstw ani też samobójców, nie licząc bagien i terenów podmokłych, gdzie zazwyczaj sam Przyroda zastrzegała możliwość właściwego podejścia. Dopiero zaistnienie coraz to powszechniejszej „w naszym świecie” wiary chrześcijańskiej, utrzymało w dużej mierze stosowanie początkowo lokalnego, a następnie już ponad-lokalnego (choć trudno powiedzieć „powszechnego”), przyjmowanego zwyczaju pogrzebowego. W taki oto prosty sposób usuwano z dotychczasowego pogańskiego „obrządku grzebania zmarłych”, większość elementów dość powszechnej dotąd ceremonii, która i tak miejscami dotrwała aż do pogranicza wieku XVIII.

          Znane są różnorodne, ustanowione literą ówczesnego wciąż zmieniającego się prawa przez właściwe gremia kościelne i nie tylko, zasady tworzenia miejsc pochówku – tych zbiorowych, jak i tych indywidualnych. Sam proces stosowania rytuału chowania zmarłych, zawierał określone zachowania w tych miejscach, przed, w trakcie i po zakończeniu trwania ceremonii grzebania (pogrzebu). Dla konturowego chociażby tylko zobrazowania zachodzących wówczas wiekopomnych zmian, głównie na terenach ziem polskojęzycznych, poniżej kilka wybranych przykładów:

* w roku 1610 synod[4] warmiński zakazywał wykorzystywania przestrzeni cmentarzy do wypasania ich zwierzętami i ptactwem domowym – m.in.: bydłem, końmi, trzodą chlewną, i drobiem. Zabraniał również dokonywania pomywania naczyń kuchennych, naczyń browarów i gorzelni, jak również prania i suszenia odzieży oraz pościeli; a także suszenia i przesiewania zboża w tychże miejscach;

* w roku 1641 synod wrocławski  zabronił wykonywania obrzędu pogrzebu w porze tuż przed, jak i po zachodzie słońca; poruszał także kwestię darmowego pochówku ludzi najuboższych z udziałem księdza ale na koszt parafii – podyktowane to miało być jakoby wielką miłością i wsparciem ze strony Kościoła w stronę najliczniejszych rzesz – ubogich wiernych; 

* w tymże roku 1641 synod kijowski wprowadzał całkowity zakaz urządzania targów i wyprzedaży na terenie obszaru cmentarzy, jak i dróg dojazdowych prowadzących poprzez te wszystkie miejsca;

* w roku 1726 synod poznański wprowadzał konieczność wystawiania ciała zmarłego przed pochowaniem w lokalnym kościele, co również miało być wyrazem nieograniczonej miłości Kościoła dla wiernych (dotyczyło zazwyczaj jednak ludzi zdecydowanie zamożnych z określoną pozycją społeczną); bezsprzecznie wiązało się to nieodłącznie ze znacznym wsparciem finansowym rodziny zmarłego za tę prezentację na rzecz Kościoła

* w tymże roku 1726 poprzez ustanowienia synodu łuckiego, Kościół karał rzuceniem klątwy na każdego, kto samowolnie odważyłby się pochować zmarłego gdzieś w szczerym polu, bądź w gaju; ponadto zmuszał wiernych do składania natychmiastowego doniesienia, pod groźbą zagrożeniem popełnienia grzechu ciężkiego, w przypadku gdyby takie zdarzenie miało jednak miejsce;

* w rok później, w 1727, tenże sam synod łucki nakazywał maksymalne ograniczenie chowania zmarłych osób duchownych w specjalnych kryptach oraz „podłodze” kościoła, ponieważ w ten sposób coraz bardziej doprowadzano do zasadniczego niszczenia podłoża fundamentów danej świątyni;

* w roku 1744 postanowieniem synodu wileńskiego Kościół nakładał bardzo dotkliwe kary na wiernych, za dokonanie ewentualnie samodzielnego pochowania poza obszarem cmentarza, m.in.: wyraźny zakaz wstępu do kościoła i uczestnictwa we mszach, zakaz przystępowania i udzielania komunii świętej przez okres trzech miesięcy, publiczne napiętnowanie tego faktu z ust duchownych na ambonach;

* sami duchowni, uaktywniając lokalnych wiernych zalecali również, by powierzchnie poszczególnych kwater, jak i mogił ogradzano bądź to wałami ziemnymi, bądź krzewami lub drzewami iglastymi i różnokolorowymi kwiatami. Całe powierzchnie cmentarne natomiast – ogrodzeniami z drewna lub metalu, na których winny znaleźć się estetycznie symbole wiary. Ewentualnie należało wznosić dla tych miejsc również solidne mury kamienne. Nakazywano też mocowanie rzetelnie wykonanych bram, szczególnie przy kostnicach (dość powszechne było, szczególnie w wiekach średnich, pół-oficjalne dokonywanie płatnych „kradzieży” nieboszczyków do prowadzonych już dość szeroko wówczas różnorakich badań medycznych, biologicznych, bądź szeroko pojmowanych także – humanistycznych). Ponadto, zalecano również obowiązkowe obsadzanie tych szczególnych miejsc (zarówno kostnic, kaplic cmentarnych, jak i całych obiektów cmentarnych), młodymi i coraz bardziej wymyślnymi roślinami zimno-zielonymi (coraz częściej także przy pomocy rzadkich natenczas roślin egzotycznych specjalnie na tę okazję kupowanych i sprowadzanych z zagranicy), oraz uzupełnianie ich podniosłego wystroju coraz ciekawszą zabudową architektoniczną;

* w początkach szerzenia się wiary chrześcijańskiej, miejsca pochowania – cmentarze, zakładano początkowo bezpośrednio przy kościołach (stanowiły rodzaj dość specyficznych otwartych i obszernych dołów, gdzie w kilku warstwach układano zmarłych – zazwyczaj owiniętych w prześcieradła, ponieważ trumna była jeszcze wtedy jeszcze  rzadkością, a ze względu na koszt drewna i tak dostępna była zazwyczaj tylko dla warstw bogatych; te niby „ułożone”, bo wrzucone do dołu zwłoki, z ubrań „czyścili” złodzieje, a z mięsa i wnętrzności – ptactwo, psy, koty, a czasem nawet różne dzikie zwierzęta). Oficjalnie miejsca te nazywano: „cmentarzami przykościelnymi”. Wzrost postępującej wiedzy, a z nią i nieodłącznej świadomości, odkrywał przed rozumem ludzkim coraz bardziej ogrom zagrożenia sanitarnego i epidemiologicznego tych miejsc, płynące dla każdej lokalnej ludności, co w sumie doprowadziło do stopniowego, ale za to wyrazistego wydzielania powierzchni cmentarnych w pewnym oddaleniu od siedzib bezpośredniego życia i świątyń;

* najprawdopodobniej dopiero od około XVIII wieku, zmarłych przyjęto chować już w pojedynczych grobach ziemnych. Oczywiście umierające zamożne osoby, nadal (za właściwą opłatą do kasy Kościoła), mogły znaleźć miejsce „wiecznego spoczynku” w specjalnie przygotowanych kryptach budowanych ciągle jeszcze we wnętrzach lokalnych kaplic i świątyń, bądź grobowców w obrębie murów granicznych cmentarzy, gdzie urządzano nawet specjalne alejki spacerowe z ciekawym i specjalnie przygotowanym (kolorowe szkło, różnorodne kamienie), wystrojem architektonicznym, dopełnionym równie ciekawą i różnobarwną szatą roślinną;

* przełom wieku XVIII i XIX stworzył już zdecydowany, poprzez rozwijającą się wciąż urbanizację[5] miast, wsi i osiedli również i specyficzną, bo jakże inną od dotychczasowej jednak sporadycznej, zabudowę cmentarną. Cmentarze zaczęto projektować w podobieństwie znacznej „zabudowy parkowej”, zapełniając ją wyraźnie artystycznymi obiektami architektury zdobniczej w postaci coraz bardziej wymyślnych kapliczek, grobowców, rzeźb, z równie ciekawymi nagrobkami. Wiele cmentarzy tamtego okresu, do dnia dzisiejszego prezentuje swoją całością, wysokiej klasy zabytki nie tylko w sensie artystycznym, ale przede wszystkim historycznym, między innymi chociażby np. cmentarz na Rossie, cmentarz Łyczakowski (oba w Wilnie), cmentarz Orląt (Lwów), cmentarz na Powązkach, cmentarz w Palmirach, cmentarz Rakowieckich; paryski cmentarz Pere-Lachaise; wielkie cmentarze wojenne, m.in.: pod Verdun, pod Monte Cassino, oraz chociażby cmentarze – kwatery – groby jako symbole pochówku np.: Grób Nieznanego Żołnierza w Warszawie;

* generalnie,wszelkie uroczystości pogrzebowe, od czasów wprowadzenia chrześcijaństwa, na ziemiach polskich, odbywały się zgodnie z przyjętym bądź narzuconym obrządkiem katolickim. Już wówczas, jak i praktycznie do końca wieku XX, ceremonie pogrzebowe bez udziału księdza, czyli w tzw. uroczystości świeckie, odbywały się niezwykle rzadko. Nie licząc oczywiście różnych uroczystości pogrzebowych, czynionych zgodnie z obrządkiem danej wiary, innej jak katolicka, których na ziemiach polskich również nie brakowało, zarówno aż do czasów wojen światowych, jak i po ich zakończeniu, do współcześności.

 

          Jak powszechnie zwykło się przyjmować, w trzecią dobę od nastąpienia śmierci, zmarłego należało pogrzebać ciało zgodnie z obowiązującym zwyczajem danego regionu, w którym miał spocząć „na wieki”. W wyznaczonej z góry porze dnia, w domu żałobników zjawiał się początkowo świecki mistrz ceremonii, który wzywał rodzinę, najbliższych, przyjaciół i znajomych do pożegnania się nieboszczykiem. Następnie stawał koło otwartej jeszcze trumny i w imieniu zmarłego, prosił o wybaczenie i odpuszczenie win swojego życia. Wtedy do zwłok kolejno (według przyjętej obyczajowo hierarchii starszeństwa), podchodzili członkowie rodziny i składając pocałunek w policzek lub czoło zmarłego, żegnali się z nim na zawsze. Czasami tej specyficznej chwili towarzyszyły również sceny ataków płaczu, tłumionej wcześniej żałości, oraz głębokiego skrywanego dotąd bólu i cierpienia zarówno tego fizycznego, jak i całego obciążenia psychicznego. Dzieci obecne przy trumnie, dopuszczano ewentualnie by mogły pocałować nieboszczyka w rękę.

Po tym krótkim pożegnaniu, następował moment zamknięcia trumny. Przestrzegano przy tym zasady, by zwyczajowo nie mogli to robić mężczyźni w jakikolwiek sposób spokrewnieni z nieboszczykiem. Obawiano się, aby nie „zabrał” żadnego z nich ze sobą w zaświaty. Wieko trumny, dla wszelkiego bezpieczeństwa domu, w którym zmarł, bliskich i krewnych, zabijano przygotowanymi uprzednio specjalnymi kołeczkami z drewna osiki, które uniemożliwiało opuszczenie grobu ewentualnym „upiorom”.[6] Nie stosowano też raczej gwoździ metalowych, ponieważ uniemożliwić to mogło ewentualne wyjście zmarłego na czas Sądu Ostatecznego. W południowo-centralnej części państwa polskiego, mężczyźni stosowali niekiedy w momencie zamknięcia trumny lekkie strzepnięcie czapką lub ręką o wieko trumny, na znak ostatecznego pożegnania ze zmarłym. Następnie mężczyźni podnosili trumnę, przewracając od razu stołki, na których stała i wynosili ją „nogami do przodu”, aby duch nieboszczyka, nigdy nie mógł już powrócić i nie straszyć domowników. Przenosząc ją kolejno nad progami domu, w każdy próg bądź framugę drzwi symbolicznie uderzano nią, żegnając zmarłego z domostwem, a jednocześnie jakoby „odpukiwano” następstwa chorób i prawdopodobnych nieszczęść mogących nadejść z ewentualnej strefy zaświatów. Czasami, towarzyszący pogrzebowi tzw. mistrz ceremonii, wypowiadał także formułę religijną jakoby w imieniu zmarłego: ”zostańcie z Bogiem”, a żałobnicy odpowiadali: „z Panem Bogiem” lub „Idź sam ze sobą”, obawiając się, aby nie zabrał nikogo ze sobą z rodziny ani z sąsiedztwa. Kiedy opuszczano domostwo i przekraczano granicę domu lub obejścia, wokoło wcześniej specjalnie rozmieszczano ostre przedmioty i narzędzia, np.: piły, siekiery, kosy, sierpy, noże... To ostatecznie i raz na zawsze miało spowodować odcięcie duchowi zmarłej osoby ewentualny powrót duszy do domu i świata żywych. Wierzono, iż czasami, jeżeli nie stosuje się owych obyczajów, może się po śmierci w danej rodzinie coś nie układać lub „nie darzyć”, jak mawiano. Mogły m.in. kobiety ronić ciążę, rodzić martwe dzieci...

Czasami, aby temu specjalnie zapobiec, wylewano wodę przed progiem po wyniesieniu trumny, sugerując, iż powracająca dusza do domu musiałaby się specjalnie zmoczyć (czego zazwyczaj nie robiła, a nawet się bała takiej czynności). Innym razem wykopywano specjalną jamę pod progiem (którą następnie zasypywano), którędy właśnie podawano trumnę ze zwłokami; czasami trumnę z domu podawano nawet najszerszym oknem. W obu przypadkach, dusza nie umiała już powrócić, nie pamiętając ani drzwi, ani okna. Jeszcze innym razem, mistrz ceremonii, obficie opryskiwał czystą wodą żałobników i konie przed odprowadzeniem zwłok na cmentarz, jak i po powrocie z niego, co także miało zapewnić maksymalne bezpieczeństwo przed ewentualną ingerencją „tamtego świata”.

Kiedy trumna została już w końcu ostatecznie ustawiona na karawanie,[7] koła wozu specjalnie obmiatano, przepędzając jednocześnie symbolicznie z nich jakoby duszę zmarłego. Przed wyruszeniem konduktu,[8] w tę ostateczną już dla zmarłego drogę, o koła karawanu rozbijano zazwyczaj naczynie gliniane z wodą, którą obmywano uprzednio ciało nieboszczyka. Oczywiście ostatecznie wykluczano możliwość zaprzęgu do karawanu koni gospodarza, bądź klaczy, czy też bydła. Sugerowano się mianowicie wierzeniem, iż zwierzęta te na pewno z żalu, raczej nie pociągnęłyby tego wozu, nie mówiąc już o fakcie utraty płodności, mleczności... Jednym słowem, mogłyby ulec tzw. skażeniu śmiercią. Następnie, gdy cały orszak ruszał, trzykrotnie się zatrzymywano w pewnej nieokreślonej bliżej chwili, by wyrazić głęboki żal i pożegnanie dla „osoby odchodzącej”. Chwila ta miała być jednocześnie możliwością, by dusza mogła zająć należne jej miejsce za trumną, stąd należy jej zawsze zostawiać trochę miejsca wśród osób idących bezpośrednio za trumną, lub mogła przysiąść koło swojego ciała i trumny na wozie, bądź bezpośrednio na samym wieku trumny. Następnie klucząc bezdrożami, z dala od pól uprawnych, ponieważ mogło to zaważyć na wzroście i plonach roślin, zmierzano do cmentarza.


Każdorazowo zatrzymywano się także przy przydrożnych kapliczkach bądź krzyżach na rozstajach dróg. Sąsiedzi i dalsi znajomi, jeżeli nie chcieli już dalej uczestniczyć w tej smutnej ceremonii, mogli się wówczas spokojnie odłączyć od tej ostatniej drogi zmarłego. Formalnie spełniali już bowiem w ten sposób sąsiedzką powinność uczestnictwa w żałobnej uroczystości „drogi ostatniej”. Każda z odłączających się wówczas osób, musiała jednakże, dla uwolnienia się od czarów i złych uroków siebie, swojej rodziny i własnego domu, a także symbolicznego pożegnania ze zmarłym, rzucając kilka drobnych grudek ziemi za odchodzącym w dalszą drogę żałobnym orszakiem.

Szczególnie w okresie umacniania się wiary i chrześcijaństwa, kierowano następnie orszak z trumną do pobliskiego kościoła „przy trasie”, gdzie po raz kolejny żegnano zwłoki, bądź, w zależności od zasobności finansowej rodziny, odprawiano kolejną mszę żałobną. Znane są rłównież z tego, jak i trochę późniejszego okresu, także bardzo „widowiskowe” pogrzeby ludzi wielce zamożnych, szlachetnych i usytuowanych, zajmujących przy tym bardzo prestiżowe stanowiska w rejonie, regionie bądź nawet w państwie. Ich orszaki pogrzebowe były niezwykle barwne, długie i kapiące wprost od przepychu, ponieważ uczestniczyło w nich m.in. rycerstwo, szlachta bądź możnowładztwo, dworzanie, służba, a nawet – ich ulubione zwierzęta. Znany jest w opisach źródeł przełomu wieku XV i XVI tzw. „moment pożegnania” zmarłego na oczach tego całego orszaku; w pewnej chwili, jeden z rycerzy, któremu przypisano rolę wyobrażającą postać zmarłego, w pełnym wyposażeniu bojowym i bogactwie właściwym dla swojego stanu, wjeżdżał konno do kościoła, a następnie widowiskowo spadał jakoby z wierzchowca obok własnej trumny, co miało symbolizować ostateczne zakończenie jego żywota. Ten starodawny rytuał niepisanego kodeksu rycerskiego, bardzo długo pokutował szczególnie wśród warstw zaściankowej szlachty i możnych polskich. Kościół czasów późniejszych, ostatecznie jednak zabronił w całości jego stosowania, przypisując temu barwnemu i dość krzykliwemu rytuałowi jakoby elementy mogące stanowić jednak obrazę dla majestatu Boga.

Na pewno wiele ze stosowanych kościelnych rytuałów i czynności, mających swoje korzenie w „najczystszym” pogaństwie, w miarę upływającego czasu zostało adoptowanych jako rytuał Kościoła katolickiego i tak pozostało aż do chwili obecnej. Jednym z klasycznych tego typu przykładów, jest chociażby zwyczaj sypania kilku grudek ziemi na trumnę opuszczaną do grobu. Jak głosi tradycja, od tego momentu, któremu zazwyczaj towarzyszy jeszcze brzmienie dzwonu kościelnego, jest to sygnał dla duszy zmarłego, iż musi na zawsze opuścić ciało nieboszczyka i ziemski padół. Trup wtedy prawdopodobniej właśnie przestaje ostatecznie „widzieć, słyszeć i czuć” (do tego momentu prawdopodobnie zachowuje całą tę zdolność, stąd czasami, jak twierdzi rzesza „wtajemniczonych”, zmienia się mina zmarłego w trumnie, jeżeli mówimy o nim w jego obecności w trakcie tzw. czuwania przy osobie nieboszczyka). Duch udaje się wówczas tam, gdzie jest jego ostateczne miejsce w harmonii niekończącego się Kosmosu, albo jak chce wiara – miejscu wyznaczonym dla każdej duszy indywidualnie tylko przez Boga Ojca.

Złożenie ciała do grobu stawało się, według wierzeń ludu, obowiązującym prawem świata doczesnego, ponieważ dopóki był on żywy, ziemia go odziewała i karmiła. Teraz po jego śmierci, domagała się jakoby zwrotu ciała na własne „pożarcie”, które im szybciej następowało, tym szybciej duch zmarłego osiągał spokój i odpoczynek wiekuisty wraz z całkowitym odpuszczeniem grzechów. Aby jednakże uniknąć wszelkich najbardziej nieprawdopodobnych nawet niespodzianek ze strony świata umarłych, grób po zasypaniu dokładnie uklepywano. Uszczelniano go jakoby prze możliwością wydostania się upiora zagrażającego żywym. Podobnie czyniono w przypadku grobów murowanych. Właściwym formalnym końcem ceremonii pogrzebowej było jeszcze krótkie odmówienie modlitwy za spokój duszy zmarłego. Następnie, opuszczano cmentarz i powracano do codziennego życia i doczesności. Jednakże faktycznym całkowitym zakończeniem pogrzebu była, mówiąc językiem gwary staropolskiej, tzw. pogrzebina, obiata, strawa, pogrzeb, a obecnie znana bardziej pod określeniem – stypa.[9] Sam obyczaj wywodzi się najprawdopodobniej z najdawniejszego rytuału ludów pierwotnych, przynoszących swoim zmarłym ofiary w postaci jadła i napojów. Wśród wielu plemion prekolumbijskich, istniał nawet szczególny kult ludzi zmarłych ale „sławnych” i „wielkich”, gdzie dopuszczano się wręcz aktów kanibalizmu popełnianego właśnie na zwłokach. Wiązało się to bowiem, z magicznym znaczeniem dla „ucztujących” – w ten oto nietypowy sposób, miała wówczas przechodzić na nich cała: siła, mądrość, wojowniczośćoraz sława i wielkośćpoległego....[10]

Dopiero w miarę upływającego czasu, zwyczaj „ugoszczenia” (poczęstunku) osób uczestniczących w uroczystości pogrzebowej przyjęto szczególnie w odniesieniu osób, bądź całych rodzin, krewnych i znajomych, a także sąsiadów przyjeżdżających z daleka na uroczystości pogrzebowe. Początkowo stypęurządzano w domu zmarłego. Stopniowo jednak wyprowadzano tej rodzaj uroczystości z domu, ponieważ za dużo w nim było wciąż żalu, rozpaczy i smutku. Nie bez znaczenia także pozostawał fakt, iż dom ciągle pozostawał enklawą bardzo osobistej intymności i czegoś wyjątkowego, z czym do nie tak dawna walczył otwarcie miniony ustrój socjalistycznego komunizmu, wciskający się bezczelnie i wprost „z butami” w cudze życie, nawet w to najbardziej intymne (głównie by więcej widzieć, słyszeć, mieć do wykorzystania przeciw danej osobie, osobom, sprawie..., by móc wykorzystać to w danej stosownej chwili). Zapoczątkowano więc całkiem nowy rodzaj zakończenia tej smutnej uroczystości. W czasach wczesnych był to – poczęstunek pogrzebowy przeprowadzany w karczmie, wyszynku, a obecnie, coraz częściej – w przestronnych salach restauracyjnych... I znów, w zależności od regionu kraju, tradycji i zachowywanej obyczajowości, miała ta uroczystość różny skład, przebieg i charakter. O ile w biednej chacie chłopskiej, na stypę składał się zazwyczaj: kieliszek wódki i kawałek chleba, czasami tylko z dodatkowym kawałkiem sera, o tyle w chacie bogatego chłopa, pojawiało się już duszone mięso, kapusta ze skwarkami, dużo białego pieczywa i oczywiście wódki do woli. Na tzw. wschodniej ścianienaszego kraju (województwa wschodnie), tradycyjnie podawano również groch, bób i mak jako potrawy typowo żałobne. Kiedy rozpoczynano „biesiadowanie”, zawsze pierwsze krople wódki strzepywano na ziemię w ofierze, a właściwie, „na pamiątkę” po osobie zmarłej. Również zawsze poruszano wtedy  przede wszystkim tematy związane z osobą zmarłą, jej życiem i sprawami... Nigdy jednak nie starano się mówić o osobie zmarłej źle. W rejonach Wybrzeża (obu rejonów Pomorza: Zachodniego i Wschodniego), długo natomiast jeszcze kultywowano pogańskie obyczaje tzw. karmienia dusz. Nie sprzątano jadła aż do chwili nastąpienia przesilenia dobowego – północy, a pozostałe resztki wynoszono na rozstajne drogi. Niekiedy próbowano nawet przy pomocy nieśmiałej jeszcze wtedy muzyki, zakręcić w tańcu młodą wdową (wdowcem), aby szybciej mogła wrócić do normalnego życia. Tak naprawdę jednak, dopiero upływający czas przyszły, mógł stopniowo i skutecznie łagodzić żal, ból i cierpienie. Czasami, budował za to (w miejsce psychicznej pustki po osobie zmarłej) swoiste sanktuaria[11] pamięci, naśladownictwa w postępowaniu, a nawet precyzowaniu myśli i czynów...

Obecny czas postępującego wieku XXI, kontynuuje, ale i znów wnosi i modeluje wręcz nowe prądy, zachowania społeczności światowej. Choćby rosnąca wciąż nieproporcjonalnie liczba mieszkańców globu ziemskiego coraz bardziej wymusza zmianę rytuału pochówku. Dzieje się tak nie tylko dlatego, że przerażająco szybko zmienia się ciągle powierzchnia zagospodarowywanej przez człowieka ziemi. Może nawet z tego powodu, iż ludzkość coraz częściej znów przywraca, wprawdzie jeszcze regionalnie, ale jednak, moment „zakończenia” życia kremacją zwłok... Czyż pozostały po człowieku popiół nie jest znacznie lepszym symbolem pamięci, niż wielkie i „zadufane[12] w sobie” grobowce, które wciąż trzeba odnawiać, zabezpieczać, dbać o nie, pielęgnować, wymieniać...

Pewna, poszerzająca się wciąż grupa ludzi uważa nawet, iż współczesny przepełniony chemią i jej przetworami świat, także w dziedzinie np. biologii, medycyny, rolnictwa, żywienia, tekstyliów, a nawet budownictwa, stanowi nieporównywalne zagrożenie życia nie tylko człowieka, ale życia w ogóle. Najlepszym wobec tego rozwiązaniem pozostaje chyba jednak kremacja, by chociażby jeżeli nie może ona zatrzymać całkowicie, to w maksymalnym stopniu zminimalizować powstające zagrożenie dla pozostających pokoleń. Przecież obecnie to już nie tylko zagrożenie chorobowe, przenikające, promieniujące, kurczącego się zastraszająco braku miejsca pochówku, ale i naturalnej przecież potrzeby, a nawet konieczności wykorzystania „wtórnego” nawożenia ziemi i wody resztkami zmarłych przedstawicieli świata zwierząt i roślin, nie pomijając przy tym ciała ludzkiego. Kto wie... może właśnie w treści tych pokładów leży współczesna ostateczna przyszłość naszego doczesnego świata?

 

 

Jeżeli ciekawi Cię poruszana przeze mnie problematyka poszukaj pod moim nazwiskiem innych opracowań na blogu historycznym www.historia.org.pl; www.eioba.pl; www.racjonalista.pl;

 

 

Literatura:

- ARIES P., Człowiek i śmierć, Warszawa 1992.

- BYSTROŃ J.S., Dzieje obyczajów w dawnej Polsce, wiek XVI-XVIII, t. 1-2, Warszawa 1976.

-  FISCHER A., Zwyczaje pogrzebowe ludu polskiego, Lwów 1921.

- GALEWICZ W.(red.), Wokół śmierci i umierania, Kraków 2009.

- HOŁOWNIA S., Ludzie na walizkach, Kraków 2008.

- ŁAPIŃSKI A., Historia religii- słownik terminologiczny, Warszawa 1995.

- MICHALAK A., Tradycje i współczesność polskiej obrzędowości pogrzebowej, Łódź 1987;

- OGRODOWSKA B., Polskie tradycje i obyczaje rodzinne, Warszawa 2007.

- SZYMCZAK M.(red.), Słownik języka polskiego, t. 1-3, Warszawa 1978-1981.

- WATSON L., Biologia śmierci, tłum.: Maria Streszewska, Poznań 1992. 

 

[1]  kurhan –stożkowy nasyp kryjący g4oby ciałopalne lub szkieletowe, wznoszony od neolitu do wczesnego średniowiecza; kopiec usypany na pamiątkę jakiegoś wydarzenia lub czyjąś cześć; SZYMCZAK M.(red.), Słownik języka polskiego, t. 1, Warszawa 1978, s. 1090.

[2]  polana –miejsce w lesie nie zadrzewione, porośnięte trawą, łąka otoczona lasem; SZYMCZAK M.(red.), dz.cyt., t. 2, s. 778.

[3]  gaj –niewielki las, grupa drzew, przeważnie dziko rosnących; w czasach pogańskich gaj poświęcano bogom, służący do oddawania im czci oraz będący miejscem spotkań publicznych; SZYMCZAK M.(red.), dz.cyt. t. 1, s. 624.

[4]  synod –w kościele katolickim zjazd duchowieństwa jednej diecezji, biskupów albo kilku metropolii lub biskupów z całego kraju w kościołach protestanckich; zjazd biskupów, przedstawicieli duchowieństwa i świeckich w celu omówienia problemów kościelnych danego kraju (jest organem władzy zwierzchniej); w kościołach prawosławnych – stała rada biskupów, jako organ zwierzchni; SZYMCZAK M.(red.), dz.cyt., t. 3, s. 384.

[5] urbanizacja –proces społeczny i kulturowy wyrażający się w rozwoju miast, wzroście ich liczby, powiększaniu się obszarów i udziału mieszkańców w ogólnej liczbie ludności; SZYMCZAK M.(red.), dz.cyt., t. 3, s. 615.

[6]  upiór –według dawnych wierzeń ludowych zmarły chodzący po nocy, duszący ludzi i wypijający z nich krew; SZYMCZAK M.(red.), dz.cyt., t. 3, s. 608.

[7]  karawan –pojazd zwykle ozdobiony, używany do przewożenia trumny ze zwłokami; SZYMCZAK M.(red.), dz,cyt., t. 1, s. 882.

[8]  kondukt –grono osób towarzyszących eksportacji zwłok na cmentarz; orszak pogrzebowy; SZYMCZAK M.(red.), dz.cyt., t. 1, s. 985.

[9] stypa –poczęstunek po pogrzebie; uczta pogrzebowa; uczta obrzędowa ku czci zmarłego; SZYMCZAK M.(red.), dz.cyt., t. 3, s. 364.

[10] A.MICHALAK, Tradycje i współczesność polskiej obrzędowości pogrzebowej, Łódź 1987; J.S.BYSTROŃ, Dzieje obyczajowości w dawnej Polsce, t. I-3, Warszawa 1960.

[11] sanktuarium –miejsce uważane za święte o szczególnym znaczeniu kultowym; zwykle budowla sakralna lub jej najważniejsza część; SZYMCZAK M.(red.), dz.cyt., t. 3, s. 179.

[12] zadufany –pewny siebie, zarozumiały, dumny, pyszny; SZYMCZAK M.)red.), dz.cyt., t. 3, s. 901.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie