acmd acmd
1896
BLOG

Polski konserwatyzm to zabawa klasy średniej

acmd acmd Kultura Obserwuj notkę 8

 

 
Jedną z najczęściej stosowanych klisz w dyskursie na temat kondycji społeczeństwa polskiego jest podział na konserwatywny 'lud' i liberalne, wyzwolone 'elity'. Ta sztampa rządzi rodzimym życiem publicystycznym – i to zarówno w postaci straszenia ciemną masą uskutecznianego przez „Gazetę Wyborczą”, jak i w wersji obrony poczciwego ludu przed libertyńską zarazą, która dominuje w środowisku „Rzeczpospolitej”, a w bardziej skrajnym wydaniu w „Gościu Niedzielnym”.
Wizja ta rzutuje też na politykę – kolejne wybory odbywają się w rytm obrony liberalnych wartości klasy średniej przed ciemną tłuszczą, czego nieświadomie parodystycznym przejawem może być ten tekst  opisujący ostatnie wybory w Miasteczku Wilanów.
Takie ujęcie sprawy jest jednak bardziej przejawem myślenia życzeniowego niż rzetelnej analizy społecznej. Po pierwsze, mitem jest wyobrażenie „ludu” jako homogenicznie konserwatywnej masy. Gdyby przyjąć za wyznacznik obyczajowej zachowawczości chodzenie do kościoła, to jest to rozrywka najmniej popularna w Zagłębiu Dąbrowskim i Zachodniopomorskiem, które to regiony trudno określić mianem enklaw klasy średniej. Najbardziej lewicowy obyczajowo kandydat ostatnich wyborów – Napieralski – największym powodzeniem cieszył się w małych miasteczkach zachodniej Polski. Czy młody wyborca lewicy z takiego miasteczka gdzieś w Lubuskiem jest w mniejszym stopniu 'ludem' niż takiż sam młodzieniec z małego miasteczka na Lubelszczyźnie idący „po kościele” głosować na PiS?
Drugim, bardziej szkodliwym mitem, zawartym w tym rozumowaniu, jest przeświadczenie, iż sama przynależność do klasy względnie zamożnej gwarantuje liberalne obyczajowo i polityczne postawy. Ten mit rządził polską polityką, która, jak zauważył Tadeusz Kowalik, była prowadzona „w imię wyobrażonej klasy średniej”. Udeckie elity były przekonane o konieczności doprowadzenia do nierówności społecznych, aby powstała klasa średnia, która miała być bastionem „liberalizmu, tolerancji i wartości europejskich”. Ważną rolę w tym micie odgrywała naiwna wiara w przedsiębiorców, mających stać się ucieleśnieniem „europejskich cnót”.
O ile udało się nam stworzyć taką namiastkę klasy średniej – ludzi wolnych zawodów, inżynierów, pracowników korporacji, właścicieli średnich firm, to wiara w to, że będą oni awangardą postępu okazała się płonna. Słynny tekst Roberta Mazurka, który zapoczątkował modę na mówienie o sushi-konserwatyzmie  nie był jedynie wyrazem dziwaczności autora, lecz szerszego społecznego trendu.
Otóż wszystkie te formy kulturowego konserwatyzmu, neotradycjonalizmu i religijnego integryzmu, jakie pojawiają się w debacie publicznej są owocem ludzi, których wypada zakwalifikować nie inaczej jak rodzącą się klasę średnią. Spełniające rolę „żelaznego wilka” w opowieściach „liberałów” dawne ForumFrondy (obecnie zastąpione Rebelyą) nie było i nie jest zaludniane przez chłopów spod Przeworska ale studentów, inżynierów i humanistów z Krakowa, Poznania czy Warszawy. Podobnie redakcje prawicowych pism i pisemek to raczej też domena ludzi, których status społeczny niby kwalifikowałby na wyborców Platformy. Gwiazdy konserwatywnej publicystyki – Terlikowski czy Pospieszalski to przedstawiciele tego samego kręgu wielkomiejskiej inteligencji co postępowi felietoniści.  
Patrząc z czysto socjologicznego punktu widzenia, różnego rodzaju „powroty do tradycji”, „integryzmy” i „ruchy odrodzenia religijnego” są takimi samymi formami konstruowania tożsamości w ponowoczesnym świecie jak zabawy w transgresje w wykonaniu nowolewicowej młodzieży (oraz „młodzieży z odzysku”). Często koledzy i koleżanki ze studiów czy korporacji orientują się, że gdy jedni szukają swojego miejsca w świecie w wizytach w gej klubach to drudzy robią to na spotkaniach neokatechumenatu.  
Spójrzmy na to pragmatycznie – zabawa w „tradycyjny model życia” wymaga pewnej zasobności portfela. Nie da się odgrywać scenek „odwiecznego modelu rodziny”, w którym matka poświęca się dla licznej dziatwy bez odpowiednich dochodów przynoszonych przez pater familias.
Habermas w „Filozoficznym dyskursie nowoczesności” diagnozuje neokonserwatyzm jako postawę, w której pogodzono się z rynkiem, jako czymś, na co nie można nic poradzić. A ponieważ poziom niepewności w społeczeństwie liberalnym gospodarczo jest olbrzymi, można go tylko łagodzić przez odwołanie się do tradycji, usłużnej spełniającej rolę opium – tym razem nie dla mas, lecz dla spracowanych biznesmenów. Wyjaśnia to, dlaczego wielu młodych konserwatystów, w przeciwieństwie do chadeków starej daty, takich jak Lech Kaczyński, jest bezrefleksyjnymi zwolennikami niewidzialnej ręki rynku i brutalnego darwinizmu gospodarczego.
Świat, w którym wygrywa neokonserwatyzm wydaje się ponurą dystopią. Nieustanny przymus ekonomiczny i ciągła niepewność co do własnego powodzenia materialnego są w nim połączone z tyranią tradycji w życiu prywatnym. Jednak właśnie taka wizja „dobrego życia” zdaje się zdobywać umysły „młodych, wykształconych, z wielkich miast”. I jest to w dużej mierze efekt modelu gospodarczego jaki został Polsce zafundowany.

 

acmd
O mnie acmd

Należę do inicjatywy blogerskiej "Nowe Peryferie" http://lubczasopismo.salon24.pl/noweperyferie/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura