amelia niezgoda amelia niezgoda
90
BLOG

5 Rocznica Tragedii Smoleńskiej – Testament miłości

amelia niezgoda amelia niezgoda Polityka Obserwuj notkę 2

To magiczna książka. Wystarczy, że jej dotykam, zaczynam czytać… mija minuta może dwie.. najwyżej 5 i zaczynam płakać. Siedzę pochylona nad otwartą książką i nagle łzy same zaczynają mi płynąć po policzkach niepowstrzymanym strumieniem. Muszę odłożyć lekturę i odczekać chwilę by nie zniszczyć śladami łez kartek pięknego prezentu, jaki sobie właśnie sprawiłam. „Obrączki – Opowieść o rodzinie Marii i Lecha Kaczyńskich” Anny Poppek – to o tej książce mowa. Być może jestem ckliwa, infantylna, zbyt łatwo się wzruszam, ale to nie wystarczy by wytłumaczyć fenomen odbioru przez mnie tej pracy, nagły i dość gwałtowny, nawet jak na mnie, przypływ emocji. Aby trochę lepiej zrozumieć moje uczucia, trzeba by się cofnąć jakieś dwa lata. Wbrew pozorom nie do momentu, kiedy dowiedziałam się o Katastrofie Smoleńskiej, ale nieco później, kiedy media zaczęły pokazywać parę prezydencką taką, jaką do tamtej pory nie znałam. Zamiast wyśmiewanych, nieporadnych, kłótliwych, jątrzących – poznałam wspaniałych, wyjątkowych ludzi, wielkich patriotów i emanująca ciepłem rodzinę. Uświadomiłam sobie wtedy, że byłam przez wiele miesięcy, a może od zawsze oszukiwana, a w raz z tą świadomością przyszły uczucia gniewu, wstydu, poczucia winy i upokorzenia. Te uczucia towarzyszą mi do dzisiaj i powodują, że polityka przestała być dla mnie abstrakcją, a patriotyzm sprawą głównie dla pisarzy i historyków.

Podobnie pisze o tamtych dniach autorka książki w swoim wstępie: „Przez lata media nie zostawiały na nich suchej nitki. W rankingach popularności byli na szarym końcu. W Internecie krążyły setki złośliwych dowcipów na ich temat. Po katastrofie rządowego samolotu pod Smoleńskiem wszystko zmieniło się niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki: dziennikarze piszą o nich w niemal hagiograficznym stylu, z archiwów wyciągnięto zapomniane zdjęcia, na których wyglądają elegancko, ciepło i sympatycznie. Maria i Lech Kaczyńscy – bohaterowie największej tragedii w powojennej historii Polski. Kim naprawdę byli? Skąd pochodzili? Jakie wychowanie odebrali? Co spowodowało, że po ich śmierci setki tysięcy Polaków z całego kraju pielgrzymowało pod Prezydencki Pałac? Na pytania te spróbowano udzielić odpowiedzi w niniejszej książce, będącej spisaną na gorąco relacją z traumatycznych kwietniowych dni, a także zbiorem wypowiedzi, wspomnień, anegdot i fragmentów publikacji prasowych o Pierwszej Parze Rzeczpospolitej i jej rodzinie. Nie jest to rozprawa polityczna. Nie jest to również analiza przyczyn katastrofy samolotu, w której zginęło wraz z Parą Prezydencką kilkadziesiąt osób spośród politycznej i intelektualnej elity naszego kraju. To jest książka o miłości…”

Najchętniej zacytowałabym całą książkę, ale z oczywistych względów jest to niemożliwe. Wobec tego dokonam wyboru kilku cytatów. Chcę bardzo mocno podkreślić, ze jest to mój bardzo osobisty wybór, kierowany bardziej sercem, emocjami i sympatią niż zainteresowaniem polityką, faktami, wydarzeniami, datami itp. itd.

Dzisiaj następujący cytat: „Maria była wspaniałym człowiekiem. Była kobietą dobrze wykształconą, była damą, zanim została pierwszą damą. Przy tym wszystkim była zwyczajna, lubiła gotować. Pamiętam nasze wyczyny kulinarne w okresie stanu wojennego, jak gotowałyśmy kolację świąteczną z tego, co było dostępne na kartki. Maria była wspaniałą matką, ale nie nadopiekuńczą, chociaż przecież Marta była jedynaczką. Bardzo współczuję Marcie, ona nie była przygotowana na śmierć obydwojga rodziców w jednej sekundzie, chyba nikt nie jest. To zupełnie ją sparaliżowało.” Hanna Foltyn-Kubicka

Od momentu urodzenia dziecka najważniejszy dla Marii był dom i rodzina. Całkowicie poświeciła się Lechowi i Marcie. Marzyła o prawdziwym, rodzinnym mieszkaniu „z klimatem”. To marzenie udało się zrealizować dopiero w latach 90. Dostali przydział, a potem wykupili na własność 130-metrowe mieszkanie w Sopocie przy ulicy Armii Krajowej 55. Przedwojenne, tradycyjne, z dużymi oknami i dwuskrzydłowymi drzwiami od salonu. Lokum z charakterem. Do wykupu dołożyła się matka Marii. Jeszcze w 2009 roku dziennikarze czytali ze zdumieniem w oświadczeniu majątkowym prezydenta, że oprócz jego i żony prawo do mieszkania w 1/3 ma jego teściowa… Szybko obliczyli, ze rynkowa cena takiego lokalu to 1,5 mln zł. Mimo to Lech ze swoim „majątkiem” wlókł się na szarym końcu listy polskich polityków. Poprzedni prezydenci odsadzili go na kilka długości. Nie przeszkadzało to mediom snuć legend o rzekomym bogactwie braci Kaczyńskich. „Mnie i bratu przypisywano ogromne majątki. Gdziekolwiek pojechałem okazywało się, że byłem właścicielem jakieś fabryki: cukierków, masarni” – wspomina Jarosław Kaczyński. „Gdy w Sopocie niedaleko mojego mieszkania budowano wielką willę, było powszechne przekonanie, że to dla mnie. A tymczasem żoną mieszkaliśmy w trzypokojowym mieszkaniu” – dodawał Lech.

Wnętrze sopockiego mieszkania Kaczyńskich urządzone było skromnie, ale ze smakiem. Z przedwojennym, inteligenckim sznytem. W pokoju Lecha mnóstwo książek.

Były też płyty i odtwarzacz. Obydwoje lubili muzykę. Prócz klasycznej – Leonarda Cohena, Chrisa Reę. Lech dodał do tej listy Alicję Majewską. Nie przepadali za nowoczesnymi nurtami. „Zdarza mi się czasem wysłuchać w radio jakiegoś raperskiego utworu – przyznawała Pani Maria. – Choć w tych tekstach jest dużo prawdy, to raczej nie jestem rapowiczką”.

No i zwierzęta: kochali zwierzaki. Do pałacu prezydenckiego wprowadzili się z dwoma kotami i dwoma psami. Rudolf, piękny czarno-biały kocur z racji nieprzeciętnej urody otrzymał imię po aktorze – Rudolfie Valentino. Był jednym z podopiecznych warszawskiego schroniska dla zwierząt na Paluchu. Jego los odmienił się, gdy Maria Kaczyńska zauważyła go w teatrze, w którym przeprowadzano zbiórkę pieniędzy na rzecz schroniska. Rudolf był wówczas maskotką akcji. Burą kotkę Molly Lech przygarnął jeszcze przed przeprowadzką do Warszawy. Błąkającą się, wycieńczona Lula sama wypatrzyła Lecha na stacji benzynowej. Nie żyjący już czarny terier szkocki Tytus był jedynym zwierzęciem, które zostało przez Kaczyńskich kupione. Słynął z porywczości i trudnego charakteru. Potrafił nawet ugryźć nawet swojego pana. Lech często anegdotami o Tytusie zabawiał towarzystwo, zaś znajomi pary nazywali go „Tyfusem”.

Lech lubi dużo czytać. Trudno mu było jednak rozstać się z przeczytaną gazetą, odkładał ją „na potem”. Tonęli w papierach. Maria od czasu do czasu zarządzała więc gruntowne sprzątanie – zwykle podczas nieobecności męża.

W roku 2005 ja i Michał Tarnowski pojechaliśmy do Sopotu przeprowadzić – dla tygodnika „Newsweek” – wywiad z Lechem Kaczyńskim, wtedy prezydentem elektem. Przyjął nas w swoim mieszkaniu. Uderzyła mnie panująca tam atmosfera – duże, typowo inteligenckie, z masami książek i pełne takiego specyficznego rozgardiaszu, który cechuje ludzi wyluzowanych i szczęśliwych. Gdzie nowych gości wita się winem wyciągniętym z jakiegoś zakamarka, córka wpada, żeby powiedzieć, że wychodzi, a żona, pani Maria, zawsze pełna specyficznego, trochę rubasznego poczucia humoru, nie waha się strofować pana domu, ale robi to nie całkiem serio, z wyraźnym przymrużeniem oka. To nie było ognisko domowe człowieka nadętego, zapatrzonego w siebie, apodyktycznego. Widać było, ze w tym domu ludzie są dla siebie nawzajem partnerami. Uderzyła mnie zwłaszcza rola zwierząt. Psy i koty (nie pamiętam, ile ich w sumie było) czuły się w tym mieszkaniu równie swobodnie jak ludzie. Można by nawet rzec, że były trochę rozpuszczone (jeden z tych piesków nawet mnie dziabnął). To ich rozpieszczenie wynikało z miłości, jaka im tam najwyraźniej okazywano. Z ciepła, które biło od pani i pana tego domu. Lech Kaczyński był człowiekiem ciepła i inteligenckiej kindersztuby. Warto to zapamiętać. Piotr Zaremba – „Polska The Times”

obraczki2

obraczki3

obraczki4

obraczki5

obraczki6

obraczki9

obraczki10

obraczki11

tekst z 21.08.2012

prowadzę blog Amelia007<-->TUTAJ Licznik działa od 5.10.2013 Moja stronka o gotowaniu

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka