Być może taka jest większość. Dająca wuiarę reklamie. Dlatego warto sugerować ogółowi, że oferuje się produkty nie dla idiotów, gdyż ci pójdą zaraz do sklepu, żeby czynem udowodnić, że z całą pewnością nimi nie są. I wysupłają kasę na jakieś produkty dla inteligentnych inaczej. Ze mną jest trochę trudniej, gdyż uważam się za człowieka dość odpornego na reklamę. Ale podejść mnie można. Soprzedając, Na przykład, w pakiecie jakieś szajs, którego normalnie nigdy bym nie kupił. Dajmy na to telewizję, która emituje rzekomo najlepsze filmy na świecie.
Kilka lat temu, stając się posiadaczem kablówki, otrzymałem również Canal+. I teraz mam okazję zobaczyć, ze telewizja ta nieustannie, kolejny już raz, wpycha widzom filmową tandetę - wredną „Idę”), kłamliwe „Pokłosie” i głupkowatego ”Wałęsę”. Filmy te powtarzane są o różnych porach dnia, co zapewnia być może dotarcie do przedstawicieli różnych grup docelowych: matek, które nakarmiły już dzieci i obejrzały „Kawę na Śniadanie”, albo „M jak Miłość”, czy młodych japiszonów, którzy korków przedostali się z biurowców Ursynowa do mieszkań zakupionych w Miasteczku Wilanów.
Oczywiście zastanawia mnie, komu jeszcze chce się to oglądać, skoro do projekcji przymuszono już rzesze widzów. W Krakowie, gdzie zorganizowano wielkie halo wokół najnowszego produktu Wajdy, polityczne skisłe mleko, czy - jak określiłby to bardziej elegancko Marcin Daniec - lokalna „śmietana towarzyska”, składająca się głównie z przedstawicieli rozmaitych urzędów, uczelni, środowisk artystycznych, będących wiodącą sił narodu oraz mediów, została spędzona i usadzona za free na 4 tysiącach krzeseł w hali ocynowni, kolebce nowohuckiej solidarności. Oklaski były mizerne, podobno nie tylko z powodu wielkiego chłodu panującego we wnętrzu.
Mnie film Wajdy śmieszy. Myślę, że literat Głowacki napisał scenariusz obrazu o Wałęsie po prostu dla jaj, a Wajda nakręcił, żeby pokazać, że je jeszcze ma. Próbowałem kilka już razy obejrzeć to dzieło. Zwykle zatrzymuję się na scenie z milicyjnym cycem, który karmi młodą Wałęsowiczównę (jeśli to prawda, bałbym się o przyszłość potomstwa noblisty). Wymiękam ze śmiechu przy scenie wspinania się noblisty po stoczniowym murze. Układ ramion i nóg wspinającego się elektryka wskazuje, że do wszystkich przymiotów, jakimi szczodrze obdarowała go natura, doliczyć należy również znakomitą przyczepność do rozmaitych przeszkód, co może wyjaśniać tajemnicę jego niebywałego sukcesu.\
Taką cechę posiada w naturze jeszcze tylko jaszczurka gekon, poruszająca się po pionowych ścianach dokładnie jak filmowy Wałęsa. Do niedawna była ona w logo niemieckiej firmy Viessmann, specjalizującej się w produkcji samochodów sportowych. Firma ta, podobnie jak elektryk Wałęsa, odniosła spory sukces. Niestety, poczuła się mocna, przeinwestowała i w pewnej chwili zbankrutowała. Zbieżności w tym przypadku są oczywiste.
Jak to z tym murem w naturze było? - tego nie wiem, gdyż sam Wałęsa nie pamięta miejsca w którym chybnął do stoczni. Na szczęście film mu to miejsce wszystkim pokazuje.
Większość obrazów u Wajdy ma kabaretowy charakter, łącznie z manieryczną grą Więckiewicza będącą pastiszem zachowania stoczniowego trybuna i doprawdy trudno przyjąć, że ktoś to wyprodukował myśląc o człowieku z krwi i kości, a nie o postaci rodem z jakieś komedii. Po tym jak wyborcy wielokrotnie nabrali się na prawdziwego Wałęsę, nie sposób też przyjąć że ktokolwiek serio weźmie opowieść Wajdy.
Oczywiście ofiarą zbiorowej iluzji padliśmy o wiele wcześniej. W moim przypadku pierwsze wrażenie, najmocniejsze, wywołane obrazami ze Stoczni Gdańskiej nakazywało nieufność wobec groteskowej postaci elektryka z wielkim długopisem, nadużywającego papieskiej i katolickiej symboliki, którego szybka, miejscami calkowita niewyraźna gadka-szmatka brzmiała raz głupio, a raz fałszywie. Dzwonek w mojej głowie natrętnie brzęczał na alarm, ale otoczenie, składające się z przyjaciół starszych i mądrzejszych, podpowiadało: „Lechu jest jednym z nas”. A kolega, solidarnosciowiec, który właśnie wrócil z Gdańsa, mówil: - Nasz Lechu, to jest ktoś!
Na południu Polski w tym robotniku, wywodzącym się ze zdemoralizowanego pegeerowskiego środowiska, większość zapewne widziała kogoś w typie Karola Wojtyły z czasów pracy w kamieniołomach Solvayu. Człowieka głębokiej wiary oraz refleksji. I niezłomnego charakteru. Poznaniacy zaś być może drugiego Drzymałę, opierającego się na skrawku wybrzeża ciemiężycielom.
Jakiś czas temmy, nie tak znów dawno,m były przywódca Solidarności, o czym milczą media, podzielił się smutną refleksją. Powiedział w programie "Piaskiem po oczach" wprost: „Właściwie przegrałem wszystko, i polityka, i ekonomia poszły nie tak”. Przynajmniej jest szczery, w przeciwieństwie do swoich epigonów.
Wałęso.. wołam dziś do Ciebie, oddaj mi moje głosy (wyborcze), że nie wspomnę o 100 bańkach :) !
Kraków, 22 lutego 2015
--
Przypominam ten film będąc pod wrażeniem wyemitowanego dziś, tj.12 lipca 2017 roku, programu Anity Gargas, który jest kolejną odsłoną postaci gdańskiego elektryka. Obraz ten, podobnie jak książki Cenckiewicza, wspomnienia Gwiazdów i Wyszkowskiego, mówi sam za siebie. W filmie tym jest jednak jedna postać, która zasługuje na uznanie. Jest nią zagubiona Maria Kiszczak, kobieta która zachowała się najuczciwiej jak umiała, czyli przekazała IPN-owi dokumenty dotyczące agenta ,,Bolka". Szlag mnie trafi, jeśli nie utrzyma ona jakiegoś orderu od wolnej Polski za ten uczynek i dożywotniej renty.
No chyba, że ta wolna Polska chce, aby esbeckie dokumenty pozostawały nadal w ukryciu.
Tylko prawda jest ciekawa.
Tego nie przeczytasz gdzie indziej. Ripostuję zwykle na zasadach symetrii.
Wszystkie umieszczone teksty na tym blogu należą do mnie i mogą być kopiowane do użytku publicznego tylko za moją zgodą.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka