unukalhai unukalhai
1499
BLOG

Kajetan i Żydzi

unukalhai unukalhai Polityka Obserwuj notkę 7

Tytuł jak tytuł,  dałem go trochę na przynętę, chociaż zakładam że imię Kajetan w zestawieniu z Żydami nikomu się nie skojarzy. A szkoda. Otóż z jeden z najlepszych publicystów polskich, piszący barwnym, a nawet wykwintnym językiem, jakże dalekim od szarości dzisiejszej polszczyzny, człowiek o najbardziej błyskotliwej karierze dyplomatycznej  w II RP, przekreślonej przedwcześnie przez klikę piłsudczykowską 1935r.), o nazwisku Kajetan Morawski,który po zakończeniu II wojny światowej pozostał na emigracji i pisał wspomnienia. Jedno z nich nosi tytuł „Żydzi” i po raz pierwszy zostało opublikowane na łamach londyńskich „Wiadomości”
w numerze z 28.07.1957 r.(Nr 591). Publikacja książkowa zawierająca ten i inne eseje Autora w zbiorze pt:  „Tamten brzeg. Wspomnienia i szkice” została wydana w Paryżu w1960 r. przez  Księgarnię Polską i otrzymała  nagrodę Wiadomości za ten sam rok. Oczywiście w PRL-u  zarówno sam Autor jak i jego publikacje były objęte całkowitą cenzurą. Dopiero w 1996 r. zostało wznowione wydanie ww. zbioru Kajetana Morawskiego  przez Editions Spotkania Sp. z o.o. jako wydanie 2.

[Editions Spotkania - wydawnictwo emigracyjne założone w  1978 r. we Francji (Paryż)  od 1990 r.  działające w Polsce].
 Wstęp i przypisy do wydania 2 napisał  Jerzy Marek Nowakowski).

Nie wykorzystałem żadnego z przypisów p. J.M. Nowakowskiego (opieram się na tekście z „Wiadomości”, który nie zawierał żadnych przypisów), natomiast uzupełniłem tekst o własne przypisy oznaczone nawiasami kwadratowymi […].Miejsca w których dokonałem skrótów są   oznaczone jako (…). Pominąłem wstęp, dwa podrozdziały, oraz dość istotnie skróciłem zakończenie, a kto ciekaw dlaczego, musi zajrzeć do kompletnej publikacji.

Niniejszym przedstawiam obszerny wybór z  tekstu Kajetana Morawskiego[1] pt.: „Żydzi”.

………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………

ŻYDZI

Czarni, chytrzy, brodaci... (J u l i a n  T u w i m) 

(…)

Od poznańskich kantorów do salonów wiedeńskich

Nie łączyłem więc wspomnień biblijnych z pierwszymi żydami jakich napotkałem w życiu. Byli to kupcy zbożowi, którzy dla majątków rolnych w Wielkopolsce grali w końcu XIX w. zarazem rolę bankierów. Zamożniejsi wśród nich, jak Kretschmer w Lesznie lub Glass w Kościanie, mieli obszerne kantory, rządzili gronem buchalterów, kasjerów i subiektów, przyjmowali w gabinetach, gdzie stały pluszowe meble, wagi holenderskie na stołach i kasy żelazne w rogu pokoju. Inni skromniejsi, jak stary Kalmus, którego strój był czymś pośrednim między paltem a chałatem, jeździli wózkiem po wsiach i folwarkach, sami popędzali chudą zazwyczaj chabetę, ale potrafili dla skuszenia sprzedawcy wyciągnąć spod siedzenia pokaźne worki, mieszczące, zależnie od rozmiarów proponowanej transakcji, złote lub srebrne drobne monety. Każdy z tych kupców był w swoim typie, w swoim pokoleniu ostatni. Synowie Kalmusa skasowali wózek, którego się wstydzili, i w poprawnie skrojonych marynarkach zasiedli za biurkiem. Glass o swym pierworodnym Hugonie mawiał na wpół z dumą, na wpół z niepokojem, że ma gusta polskiego szlachcica: lubi nade wszystko konie i polowanie. Młody Kretchmer, z którym kolegowałem w gimnazjum, zarzucił handel i został inżynierem.

Razem ze zmianą obyczajów i trybu życia poczęły ,wielkopolskie rodziny żydowskie zmieniać też miejsca zamieszkania. Do środkowych lub zachodnich Niemiec ciągnął ich wyższy poziom cywilizacji technicznej a zwłaszcza komfortu, z Poznańskiego wypierała rozwijająca się stale spółdzielczość polska. Podtrzymywanie „Banków Ludowych” i „Rolników” stało się powszechnym nakazem patriotycznym. Stosowali się do niego nawet ci z właścicieli większych czy mniejszych warsztatów rolnych, którym dawny patriarchaIny i giętki stosunek do kupca żydowskiego raczej odpowiadały. Nie pochodzenie czy religia, ale przyjęcie niemieckiej mowy I kultury oraz głosowanie na niemieckie listy wyborcze odcinało żydostwo na ziemiach zachodnich coraz silniej od społeczności polskiej.

W okresie walki o utrzymanie własnego języka i narodowego stanu posiadania, w epoce procesu wrzesińskiego i wozu Drzymały, ten właśnie czynnik musiał stanowić słuszną linię podziału.

Nieliczni tylko żydowscy kupcy zbożowi pozostali w Wielkopolsce aż poza zakończenie pierwszej wojny światowej. Pamiętam jednego z nich Alporta, który niegdyś dziadowi mojej żony oddał poważne usługi i który mnie po moim ślubie samorzutnie otworzył znaczny kredyt. Czynił to nie dla zarobku, bo był człowiekiem bardzo zamożnym, miał wielkie fabryki chemiczne w Hamburgu i rozlegle dobra ziemskie w SzIezwiku. Po starym przyzwyczajeniu wolał jednak siedzieć w swoim kantorze w Poznaniu i przyjmować dawną klientelę polską, o którą nad wyraz dbał dbać i z którą starał się przeprowadzać  choćby symboliczne transakcje. W domu mówił tylko po niemiecku, był żonaty z siostrą naczelnego dyrektora jednego z najpotężniejszych banków berlińskich, lecz zachował swego rodzaju przywiązanie do kraju i społeczeństwa, w które nigdy się nie wżył,
z którym nigdy się nie zespolił, ale bez którego nie czuł się dobrze, bez którego jako tła nie umiał sobie urządzić życia.

Inny szczegół z życia Alporta uprzytomnił mi jak mało znaczyły w świecie żydowskim tak sztywne w końcu XIX i z początku XX w. chrześcijan przegrody narodowe i klasowe. W ciągu poprzedniej wojny światowej zatruty zostałem przez lekarza wojskowego nadmiernymi dawkami morfiny i otrzymałem urlop w celu przeprowadzenia kuracji w sanatorium Weisser Hirsch pod Dreznem[2]. Spotkałem tam przypadkowo dawnego kolegę uniwersyteckiego, hr. Fryderyka Rexa[3], który jako syn długoletniego posła saskiego w Wiedniu podtrzymywał propolskie i lekko separatystyczne tradycje dworu drezdeńskiego. Z Rexem i jego przyjacielem księciem Franciszkiem Józefem Braganzą[4], chodziliśmy często na spacery, wyjeżdżaliśmy do pobliskiego Drezna i robiliśmy wycieczki po Saskiej Szwajcarii. Towarzyszyły nam zazwyczaj trzy młode i eleganckie wiedenki z którymi zapoznał nas Braganza. Wszystkie trzy były mężatkami, były najwidoczniej bardzo zamożne i przyzwyczajone do życia na wystawnej stopie, wszystkie trzy nosiły tytuł baronowski, który w Austrii Habsburgów wskazywał na ogół na przynależność nie tyle do sfery arystokratycznej, co do elity wojskowej, administracyjnej lub finansowej. Wedle sztywnych przepisów etykietalnych, przestrzeganych do śmierci Franciszka Józefa, osoby zaliczające się do tej kategorii nie były wprawdzie dopuszczane do udziału w " balach u dworu" ale niekiedy zapraszano je na liczniejsze "bale dworskie" i to wystarczyło by otaczać je nimbem w oczach przeciętnego Wiedeńczyka. Ofiarowywane damom bombonierki z portretem cesarza stały potem od niechcenia przez długi czas w ich buduarach.

Po powrocie z Weisser Hirsch zaszedłem w Poznaniu z jakimś interesem do Alporta, który przypadkowo przyjął mnie nie w biurze, ale w znajdującym się obok prywatnym mieszkaniu. Pierwsza rzecz, która mnie uderzyła na jego biurku, to była wielka fotografia jednej z towarzyszek naszych wypraw drezdeńskich, zaopatrzona w serdeczną dedykację. Stary Alport, widząc że się jej przyglądam, powiedział mi po prostu:

 - To moja siostrzenica Mizzi. Prawda że ładna?

Mimo różnicy wyznania odległość między nim a wiedeńskim Burgiem[5] była nieporównanie mniejsza niż przepaść która dzieliła przeciętnego polskiego kupca lub szlagona od Jego Królewskiej Wysokości Franciszka Józefa Braganzy i dynastii habsburskiej czy portugalsko-brazylijskiej.

Przypisy:

[1]Kajetan Józef Wojciech Dzierżykraj-Morawski z Chomęcic, herbu Drogosław (Nałęcz);
http://www.ipsb.nina.gov.pl/index.php/a/kajetan-morawski-dzierzykraj-morawski

[2]Weisser Hirsch – Biały Jeleń, willowa dzielnica Drezna z licznymi pensjonatami i sanatoriami;

[3] niezidentyfikowany przeze mnie przedstawiciel saksońskiego rodu hrabiów von Rex.
Grafen von Rex - ród szlachty miśnieńskiej (Górna Saksonia,  główna siedziba Drezno oraz, m.in.,  zespół pałacowy  w Szyszkowej Górnej (Oberörtmannsdorf), obecnie gmina Leśna, powiat Lubań Śląski;

[4]Prince Francis Joseph of Braganza (ojciec książę Miguel Braganza, matka księżniczka Elisabeth Thurn and Taxis), porucznik 7 regimentu (pułku) Huzarów armii austriackiej (pułk im. Cesarza Wilhelma II); 
Playboy, w związku ze skandalami homoseksualnymi relegowany z jednostki huzarów (kawaleria) i karnie przeniesiony do dragonów do służby policyjnej na pograniczu austriacko-tureckim .
Następnie walczył jako rojalista o obalenie pierwszej republiki w Portugalii i przywrócenie monarchii z sobą jako pretendentem do tronu (bezskutecznie). W trakcie pierwszej wojny dostał się do niewoli, gdzie zmarł na atak serca w wieku 39 lat;

https://en.wikipedia.org/wiki/Prince_Francis_Joseph_of_Braganza

[5]  Hofburg – wiedeńska siedziba (pałac) władców Austrii;

(…)

Na Miodowej i Wiejskiej

W r. 1918 wstąpiłem do ministerstwa spraw zagranicznych. Opisywałem już na innym miejscu, jak wchodziłem  w skład trzyosobowej komisji powołanej przez ministra Leona Wasilewskiego do kwalifikowania kandydatów do służby dyplomatycznej i konsularnej, spostrzegłem rychło,  że stawianym przez ministra a zasadniczo słusznym wymaganiom posiadania dyplomu prawnego lub ekonomicznego i znajomości w mowie i piśmie co najmniej dwóch obcych języków, odpowiadają na ogół wśród zgłaszających się tylko dwie kategorie, t.j. hrabiowie i Żydzi. Głównym powodem tego była niezamożność społeczeństwa polskiego. Władze zaborcze nie udzielały stypendiów, a jedynie klasa wielkoziemiańska i w przeważnej części  żydowskiego pochodzenia klasa wielkokupiecka i wielkoprzemysłowa rozporządzały dostatecznymi środkami by swej młodzieży opłacić studia zagraniczne. Także wśród uczestników ruchów rewolucyjnych, którzy zmuszeni do opuszczenia Warszawy, znaleźli schronienie nie w Małopolsce, ale Francji, Szwajcarii, lub Belgii i tam kończyli nauki, Żydzi stanowili poważny odsetek.

Wbrew obserwacjom, które poczyniłem  na uniwersytetach niemieckich,  pozostali z kultury i przekonań Polakami i zgłaszali się chętnie do służby odrodzonemu państwu. U stosunkowo licznych w ministerstwie kolegów pochodzenia żydowskiego uderzały mnie dwa objawy: że bardzo niewielu z nich, z wybitniejszych chyba tylko Szymon Rundstein i Anatol Mühlstein, zachowało wyznanie mojżeszowe i że choć, zwłaszcza w tym okresie, nie stosowano do nich jakiejkolwiek dyskryminacji, wyodrębniali się, nieraz nawet zajmując odpowiedzialne, kierownicze stanowiska, nie czym innym niż nadmierną wrażliwością i wyniesionymi chyba z przeszłości kompleksami. Pamiętam jak jeden z nich, mój długoletni współpracownik i przyjaciel, skarżył się kiedyś w Rogalinie u Rogera Raczyńskiego,  że nie wiadomo dlaczego wszyscy uważają go za Żyda, pomimo iż "urodził się ochrzczony”. Obecna przy naszej rozmowie pani, znana zarówno z nabożności jak i z naiwności, wykrzyknęła ku ogólnemu przerażeniu:

- A to się panu udało! Bo ja miałam ośmioro dzieci i wszystkie musiałam chrzcić dopiero po urodzeniu!

Wiedzieliśmy,  że w tej odruchowej, nieprzemyślanej wypowiedzi nie było cienia złośliwej intencji, i wiedzieliśmy również, że nasz przyjaciel długo przeżuwać  ją będzie jako dodatkową wyrządzoną mu krzywdę.

Trzej typowi a jakżeż różni przedstawiciele żydostwa polskiego utkwili mi z owych lat w pamięci. Poseł na sejm rabin Cwi Perlmutter, pełen godności i powagi patriarcha, gdy błogosławił uroczyście zmartwychwstały kraj,  przywodził na myśl Biblię i Jankiela.

"Żyd poczciwy ojczyznę jako Polak kochał"…

Nie w Kole Żydowskim ale na skrajnej prawicy, w Klubie Pracy konstytucyjnej zasiadał poseł Natan Opoka - Loewenstein. Niegdyś członek Koła  Polskiego w Reichsracie wiedeńskim, rysy miał sarmackie, postawę senatorską. Gdy jednak odmówił wygłoszenia ważnego referatu w Izbie, wskazując że w terminie wyznaczonym na rozprawę przypada Sądny Dzień[6], na nalegania kolegów potrafił  odpowiedzieć z trybuny: „Pozwólcie abym raz do roku przypomniał sobie sam o tym, że jestem Żydem. Przez pozostałe 364 dni to już wy nie dacie mi o tym zapomnieć.

Z Janem Stapińskim wiódł jako konserwatysta częste spory. W czasie jednego z przemówień trybuna ludowego wpatrywał się w niego stojąc przed ławami poselskimi tak wnikliwie, że Stapiński zdenerwowany przerwał  swe wywody, by zawołać:

- Panie kolego Loewenstein! Dlaczego patrzy pan na mnie tak jakby chciał pan mnie pożreć?

Loewenstein odpowiedział z miejsca:

- Nie obawiaj się pan, kolego Stapiński. Ja jestem starozakonny.

Najbardziej uderzającą syntezą  żydostwa polskiego był jednak prof. Szymon Askenazy. Żydom, którzy wstydzili się swego pochodzenia, wymyślał od parchów. Polakami, którzy pomniejszali przeszłość swego narodu, pogardzał. Na ścianie w jego gabinecie sąsiadowały podobizny ks. Józefa Poniatowskiego i ks. Adama Czartoryskiego z podobiznami dwóch przodków, wielkiego XVII-wiecznego rabina lwowskiego Chachama Cwi i Salomona, wpierw lekarza nadwornego Zygmunta Augusta, a następnie przedstawiciela Wysokiej Porty w różnych rokowaniach międzynarodowych i tym samym pierwszego w rodzinie Askenazych dyplomaty. Profesor szczycił się swymi żydowskimi antenatami. Równocześnie, podkreślając swoją polskość, zauważył kiedyś, że mimo krytyk Romana Dmowskiego, od wielu poglądów obozu narodowego dzieli go właściwie tylko szerokość jednego naskórka. Każdy kto znał go bliżej poświadczy, że w swej złożonej, hardej i namiętnej duszy obie te tradycje - chciałoby się prawie powiedzieć: oba te nacjonalizmy - łączył głęboko i szczerze. Któregoś dnia zaszedł do mnie do ministerstwa by ze zwykłą gwałtownością i dialektycznym talentem oburzać się na rzekomo zbyt daleko idące ustępstwa zawarte w przygotowywanym przez rząd projekcie układu polsko-litewskiego. Wysłuchawszy moich kontrargumentów wykrzyknął uniesiony zapałem:

- W każdym razie przyzna pan, że nie tak bronili przodkowie nasi Wilna!

W tym miejscu zatrzymał się nagle i dodał:

- Pańscy przodkowie, bo moi robili wówczas zupełnie co innego!

Rozróżnienie to stosował do przeszłości. W czasie teraźniejszym czuł się do obrony sprawy polskiej upoważniony i zobowiązany nie tylko na równi z innymi, ale może w stopniu jeszcze wyższym ze względu na posiadaną wiedzę i talent.

Przypis:

[6] Święto Jom Kipur
http://poznan.jewish.org.pl/index.php/Jom-Kipur_/Dzien-Pojednania-Jom-Kipur.html

 

Doświadczenia genewskie

Wspomnienie Askenazego było żywe w Genewie gdy w r. 1924 przybyłem tam jako minister-rezydent przy Lidze Narodów. W kolach sekretariatu mówiono o nim z szacunkiem, ale z pewnym retrospektywnym lękiem. Pamiętano jak ponoszony duchem walki lekceważył nową ustalającą się nad Lemanem międzynarodową frazeologię, jak najbardziej czczonych mędrców Ligowego aeropagu traktował obcesowo i bezceremonialnie. Do starego Hanotaux krzyknął na posiedzeniu Rady,  że jak wie zapewne z własnego doświadczenia, historyk zajmujący się czynnie polityką powoduje same katastrofy, a współtwórcy traktatu wersalskiego Balfourowi kazał publicznie odczytywać rzekomo nie dość mu znane postanowienia paktu Ligi.

Najostrzej, najbezwzględniej traktował własnych współwyznawców. Od licznych osiadłych w Genewie Żydów polskich domagał się by nie utrudniali mu pracy wnoszeniem lub popieraniem skarg w powołaniu się na umowę o ochronie mniejszości. Ponieważ nalegania a raczej nakazy jego nie odniosły pełnego skutku, zamknął dla nich drzwi delegacji polskiej raz na zawsze.

Z tradycją tą, która od Askenazego przetrwała do moich czasów, postanowiłem zerwać. 3 maja 1925 ogłosiłem,  iż przyjmować będę  życzenia od wszystkich obywateli polskich. Przyszli licznie Żydzi, których poprzednio nie znałem, zachowywali się wyjątkowo uprzejmie, manifestowali głośno uczucia patriotyczne. Nazajutrz zgłosił się do mnie jeden z Ich przywódców, o którym wiedziałem że miał z Askenazym szczególnie ostry zatarg. Dziękował za przyjęcie , oświadczył że po wielu latach przerwy poczuł się znów w rodzimej polskiej atmosferze. Wyraźnie wzruszony zakończył swe przemówienie najbardziej nieoczekiwanym oświadczeniem:

- Przecież ja Polskę naprawdę kocham jako moją ojczyznę... Ja tylko tych polskich gojów nienawidzę!

Nie wiedziałem, czy śmiać się czy płakać nad takim wynikiem mego eksperymentu.

Zupełnie inny przebieg miały moje parokrotne rozmowy z dr. Jacobsonem, który reprezentował Egzekutywę Syjonistyczną. Przypuszczam że może istnieją jeszcze odpisy sprawozdań, które wysyłałem wówczas do Warszawy. Dr Jacobson opowiadał mi jak wychowany w głębi Rosji, w otoczeniu prawosławnym, doszedł stopniowo a niemal przypadkowo do żydowskiej świadomości narodowej.

Teraz był patriotą palestyńskim[7], mówił barwnie i z zachwytem o kibucach, gdzie młodzież skarlała w ghetcie wyrabia sobie muskuły i traci urazy, gdzie lud tułaczy, zniszczony wiekową poniewierką, po dotknięciu Ziemi Obiecanej nabiera sił i rumieńców, gdzie dzięki jego twardej pracy jałowa gleba przemienia się znów w łany mlekiem i miodem płynące.

Słuchając go zdało mi się że wersety Księgi Mądrości przeplatają myśli nowoczesnego Żyda. A z suchych cyfr i statystyk, jakie przytaczał, tryskał stary a wiecznie młody biblijny hymn o wiośnie:

"...Boć  już zima minęła, deszcz przestał i przeszedł... Ukazały się kwiaty, zbliża czas winnic obrzynania: głos synogarlicy słyszan jest w ziemi naszej"...

Przypis:

[7] chodzi o syjonizm, czyli patriotyzm podnoszący do konieczność powstania państwa żydowskiego w Palestynie;

Ubój rytualny na Górnym Śląsku

Kilka lat później, gdy w przerwie między dwuletnim urlopem a ostatecznym zakończeniem pierwszego okresu mojej służby zagranicznej zasiadałem w komisji mieszanej do spraw Górnego Śląska, zetknąłem się znów niespodzianie z zagadnieniem żydowskim. Władzę  w Rzeszy objął właśnie Hitler. Jako pierwsze, jakżeż  łagodne w porównaniu z późniejszymi, zarządzenie antysemickie wydał zakaz uboju rytualnego. Powstało zapytanie czy stosowanie tego zakazu nie narusza zagwarantowanych w konwencji genewskiej praw mniejszości religijnych. Jasne było, że wniesiona w tej sprawie skarga spotka się z oporem niemieckich członków komisji. Wątpliwa wydawała się też postawa jej przewodniczącego, byłego prezydenta Konfederacji Szwajcarskiej Calondera, który jako liberał chętnie uchylał postanowienia administracyjne ograniczające swobodę działania obywateli, ale który musiał pamiętać, że we własnym jego kraju uboju rytualnego zabroniono na wniosek towarzystwa opieki nad zwierzętami. Rzecznicy żydowskiej gminy wyznaniowej szukali zatem poparcia po stronie polskiej. Odwiedzali mnie kilkakrotnie Prosili o radę i pomoc. Posiedzenie komisji, na którym rozpatrywano skargę miało przebieg bardzo ożywiony. Przedstawiciel rządu niemieckiego, wówczas jeszcze nie hitlerowiec ale zbliżony do katolickiego centrum, prezes sądu okręgowego Kopoth, bronił dekretu z obowiązku i bez przekonania.

Gmina żydowska miała trzech rzeczników. Pierwszy przemawiał stary adwokat z Wrocławia, wolnomyślny poseł do parlamentu Rzeszy. Dawał dyskretnie do zrozumienia, że osobiście nie stosuje się do przepisów rytualnych, - wskazywał jednak te konwencja uprawnia bardziej ortodoksyjnych współwyznawców do wykonywania bez przeszkód ustalonych od wieków praktyk religijnych. Po nim zabrał glos profesor uniwersytetu, kierownik studium mozaistycznego i szkoły rabinackiej we Wrocławiu. Zaczął od wywodów filozoficznych brzmiących dość niezwykle w naszej sali obrad, ale właśnie dlatego budzących zainteresowanie. W miarę jednak jak pogłębiał się temat, tok słów jego stawał się coraz bardziej gwałtowny, tok myśli coraz bardziej fanatyczny. Gdy niemal z pianą na ustach rozwodził się nad metafizyczną doniosłością wykrwawienia zwierzęcia przed oddaniem go na spożycie ludzkie, obserwowałem jak prezydent Calonder zamyka się w sobie, wydaje coraz odleglejszy i jak o wyrastający nagle mur obcości rozbijają się wszystkie rzucane przez mówcę argumenty.

Rozumiałem, że sprawa jest przegrana. Nieoczekiwanie uratował ją trzeci mówca, młody adwokat z Będzina czy Sosnowca. Zadziwił mnie już poprzedniego dnia, gdy przyszedł do mojego biura by radzić się w Jakim języku ma przemawiać. W domu używa żydowskiego, przed sądami Rzeczypospolitej broni klientów oczywiście po polsku, ale ponieważ uzupełniał studia za granicą, wysławianie się w językach angielskim, francuskim lub niemieckim nie sprawia mu również trudności. Istotnie wygłosił doskonale przem6wienle po francusku, szeregując przekonywająco argumenty prawne, interpretując ściśle obowiązujące teksty, operując umiejętnie najbardziej złożoną terminologią. Dzięki niemu i tylko dzięki niemu ortodoksyjni Żydzi w Opolu i okolicy uchronieni zostali na szereg lat od trudnego wyboru między przejściem na kuchnię jarską a strefieniem. Dla mnie najtrwalszym wspomnieniem z całej rozprawy pozostało uczucie podziwu ale i  pewnego niepokoju na myśl spodziewanych i niewyżytych talentach ukrytych w zaułkach ghetta w Polsce, a jednak poza jej rzeczywistością i narodowym zasięgiem.

Gospodarczo-społeczne podłoże trudności

Obawy moje pogłębiły się jeszcze, gdy przechodząc do pracy gospodarczej w Związku Izb i Organizacji Rolniczych a następnie w ministerstwie skarbu,  dotknąłem się realnego podłoża trudności. Importowane z Niemiec teorie rasistowskie czyniły wprawdzie spustoszenia w umysłach pewnego odłamu młodzieży i powodowały od czasu do czasu karygodne  wybryki, ale nie ten powierzchowny nalot, stosunkowo łatwy do wytępienia, bo sprzeczny z naturą i tradycją, stanowił właściwe niebezpieczeństwo. Groźny stawał się dlatego, że znajdował pożywkę w istniejącym niezależnie od niego i nabrzmiewającym zagadnieniu poziomego i pionowego rozmieszczenia Żydów w strukturze państwa polskiego. Inne mniejszości, niemiecka, ukraińska, białoruska, skupione były terytorialnie, Żydzi byli rozsiani po wszystkich niemal ziemiach Rzeczypospolitej. Stanowili ludność prawie wyłącznie miejską, rozproszenie geograficznie wyrównywali zgrupowaniem i zagęszczeniem na określonym poziomie u stroju społecznego, w wyraźnie ograniczonych dziedzinach gospodarczych. Duża część  handlu i rzemiosła znalazła się w ich ruchliwych i obrotnych rękach, a zdobytych już pozycji używali jako punktu wyjścia do kolejnego opanowywania zawodów wolnych, przede wszystkim adwokatury i praktycznej medycyny.

Syn chłopski przesiedlający się do miasta zastawał warsztaty pracy zajęte, natrafiał w swym naturalnym dążeniu do awansu gospodarczego i społecznego na zwartą warstwę przez którą było trudno się  przebić. Stąd przede wszystkim rodziło się antyżydowskie nastawienie szerokich kół ludności wiejskiej i małomiejskiej. Szło od dołu, agitacja zaś polityczna była jego wyrazem nie źródłem. Rozwój ideowy w społeczeństwie żydowskim dostarczał jej dodatkowych argumentów. Bo obcość obyczajowa 10% procent mieszkańców polskiego obszaru narodowego przemieniała się stopniowo - zarówno pod wpływem syjonizmu jak, na innym krańcu i w mniejszym stopniu, pod wpływem propagandy komunistycznej, jak przede wszystkim wskutek przepisów traktatu mniejszościowego, który niczym Hitler, choć z odwrotnych założeń wychodząc,  umacniał średniowieczne mury ghetta - w obcość i niekiedy nawet dywersję polityczną.

Zagadnień tych, które Dmowski w prywatnych rozmowach określał jako nierozwiązalne, a które Hitler próbował następnie rozwiązać drogą stosowanego tak do Żydów jak do Polaków ludobójstwa, uczyłem się w częstych objazdach kraju a także dyskutując o nich z ludźmi najróżniejszych poglądów. Nie sądziłem aby wzory zagraniczne mogły zaważyć na biegu spraw w Polsce, czy to w sensie ich zaostrzenia czy złagodzenia. Pamiętałem że w liberalnej Francji pierwszy gabinet Bluma obalił przywódca lewicy radykalnej, pacyfista i główny obrońca sprawiedliwości społecznej w rozdziale danin państwowych, CailIaux, który krzyknął w senacie pod adresem premiera, że nigdy nie zrozumie interesu narodowego kto z lat dziecinnych nie uniósł ani grudki ziemi francuskiej u podeszwy obuwia.

W Polsce Berka Joselewicza, Leopolda Kronenberga i Askenazego zarzut tego rodzaju, zwłaszcza w ustach polityka lewicowego, był trudny do pomyślenia. Rosja carska czy sowiecka starała się w różnych fazach swych dziejów niezadowolenie mas, aby nie wyładowało się w zwróconych przeciw władzom ruchach rewolucyjnych, skierować na  drogę pogromów lub przynajmniej antysemityzmu.

W Polsce jako jedyną wypowiedź antyżydowską, która w  ciągu dwudziestu lat padła z ław rządowych, zacytować było można chyba, zaopatrzone przez Składkowskiego tyloma zastrzeżeniami a tylekroć mu wytykane  "I owszem.....”[8].  Jakkolwiek by oceniać jego uzasadnienie, trudno zaprzeczyć, że miało na celu nie podżeganie lecz skanalizowanie prądów rodzących się przede wszystkim w kołach młodzieży pochodzenia wiejskiego lub drobnomieszczańskiego. Samo istnienie tych prądów i ich związek przyczynowy z obiektywnymi warunkami strukturalnymi stanowiły jednak znak ostrzegawczy dla państwa a trwalsze od doraźnych efektów hecy propagandowej zagrożenie dla żydostwa.

Widząc jak narastający nacjonalizm żydowski pogłębia konflikt, wydało mi się, że toruje on zarazem  drogę  do właściwych rozwiązań. Snute wówczas w zaciszu niektórych gabinetów Pałacu Brühlowskiego koncepcje masowego przesiedlania Żydów na Madagaskar uważałem za zupełnie  nierealne, a w każdym razie niemożliwe do przeprowadzenia bez naruszenia zasad humanitarnych[9]. Rozmyślałem natomiast nad projektem w przedwojennym układzie warunków międzynarodowych również niełatwym do ziszczenia ale będącym, bez stosowania przymusu, jak gdyby wysnuciem wniosku z przemian zachodzących w lonie samego żydostwa, z procesu ponownego unarodawiania się narodu wybranego. Treścią reformy miało być formalne uznanie obywatelstwa żydowskiego, dokonane w porozumieniu z wysokim komisarzem w Palestynie lub w razie oporu z jego strony, z Egzekutywą Syjonistyczną i przyznanie wszystkim polskim Żydom, którzy obywatelstwo to przyjmą, klauzuli największego uprzywilejowania w zakresie osiedlania, zatrudniania i wykonywania zawodu. Kto natomiast przeniósłby polskość nad żydostwo, otrzymałby ustawową i moralną gwarancję pełnego równouprawnienia, z wyłączeniem jakiegokolwiek "numerus clausus" czy innej dyskryminacji, ale przy równoczesnym przekreśleniu przywilejów płynących z układów międzynarodowych o ochronie mniejszości.

Takie przecięcie węzła gordyjskiego, takie radykalne usunięcie dwuznaczności i niedopowiedzeń drogą podziału masy żydowskiej na dwie jasno rozgraniczone grupy o odmiennym statucie prawnym i politycznym, było zapewne również utopią. Zauważyłem jednak, że ogólne założenia mego projektu spotkały się z życzliwym zainteresowaniem na najbardziej bojowo nastawionych biegunach frontu wewnętrznego, a więc u syjonistów żydowskich i niektórych polskich narodowców. Największe korzyści z reformy odnieśliby na pewno ci Polacy pochodzenia żydowskiego, w których duszy proces asymilacyjny postąpił tak daleko ze ani doraźne, rzeczywiste czy urojone, krzywdy i upokorzenia, ani budzące się niekiedy w ukryciu atawistyczne tęsknoty nie zdołałyby go już odwrócić.

Przypisy:

[8] Słowa z pierwszegoexposesejmowego Sławoja Felicjana  Składkowskiego jako premiera, wygłoszonego przed posłami Sejmu IV kadencji 4 czerwca 1936 r., w  którym to miał Składkowski dać placet gospodarczemu bojkotowi Żydów. Wypowiedziane  słowa są  wyrywanie z kontekstu większego fragmentu przemówienia, który przeczy  przypisywanym im intencjom. Przemówienie premiera zawierało głównie jego atak wymierzony w Stronnictwo Narodowe, zaś uboczny w zasadzie  wątek żydowski był tylko kontrapunktem. Stosowny fragment miał  następującą treść:

„Moj rząd nie zawróci również do skrajnej prawicy, która lokowała kiedyś swoje narodowe ideały w cieniu kolosa carskiej Rosji, która po rozpadnięciu się tego kolosa nie znalazła bardziej współczesnego i bardziej realnego w tej chwili symbolu, jak piękny kiedyś i groźny Szczerbiec Chrobrego, sama jednak ten Szczerbiec Chrobrego zmniejszyła do pojęcia mieczyka noszonego w klapie marynarki, a urealnieniem tego symbolu uczyniła bicie Żydów. W tym kierunku mój rząd również nie pójdzie. Mój rząd uważa, że w Polsce krzywdzić nikogo nie można, podobnie jak uczciwy gospodarz nie pozwala nikogo krzywdzić w swoim domu. Walka ekonomiczna - i owszem, ale krzywdy żadnej. Oblicze polityczne mego rządu będzie zwrócone stale tam, gdzie jest racja Polski, dobro Polski jako całości i jako państwa.”

Za:
Arkadiusz Adamczyk
„Felicjan Sławoj Składkowski i Bogusław  Miedziński wobec kwestii żydowskiej w ostatnich latach Drugiej Rzeczypospolitej”;

[9]Tło i geneza projektu:
Za prekursora idei wysiedlenia Żydów europejskich do kolonii poza Europą uważany jest Paul Anton de Lagarde (1827-1890), niemiecki antropolog i orientalista, wykładowca języków orientalnych  na Uniwersytecie w Getyndze,   który w swoich publikacjach uzasadniał konieczność takiego rozwiązania. Z tego powodu nazwany został ojcem duchowym holocaustu, czyli pomysłu pozbycia się „kłopotu żydowskiego” z krajów europejskich, zwłaszcza krajów niemieckich.
W artykule pt.: „O najbliższych obowiązkach niemieckiej polityki” (1885 r.), jako pierwszy  wskazał Madagaskar jako tereny przydatne dla osadnictwa Żydów europejskich.

            Po upadku imperium osmańskiego w wyniku rozstrzygnięć traktatowych po zakończeniu      I wojny światowej tereny Palestyny zostały ustanowione terytorium mandatowym Ligi Narodów, zaś funkcje „mandatariusza” spełniała Wielka Brytania. Wówczas na teren Palestyny rozpoczęła się masowa imigracja osadników żydowskich z całej Europy, uzasadniana ideowo przez ideologię „syjonizmu” oraz finansowana przede wszystkim przez imperium Rothschildów. Masowy napływ osadników powodował  wzrost napięcia pomiędzy żydowskimi imigrantami a arabską ludnością osiadłą, który przejawiał się w coraz poważniejszych zamieszkach. Brytyjczycy, chcąc zaradzić narastającemu antagonizmowi, postanowili wprowadzić „kwoty imigracyjne” (limity ilościowe) dla Żydów, które określili na 15.000 osób rocznie. Wielkość ta była wielokrotnie za mała w stosunku do potrzeb, dlatego politycy europejscy zaczęli rozważać inne miejsca lokalizacji dla osadnictwa imigrantów żydowskich. Jako jedno z takich miejsc wskazywano Madagaskar, który był wówczas kolonią francuską (kolonia fr. w latach 1896-1942). We Francji rozważano również inne tereny osadnictwa jak np. Nowa Kaledonia i Gujana (francuska). Natomiast organizacje żydowskie w Europie  zajęły stanowiska, które ograniczały się do dwóch opcji. Jedna sprowadzała się do wskazania Palestyny jako wyłącznego terenu imigracji, natomiast inny teren mógł być brany pod uwagę jedynie w ostateczności i jako wariant przejściowy. Inne natomiast (ortodoksyjne religijnie) nie zgadzały się na żadna emigracje i tworzenie gdziekolwiek (w tym w Palestynie) państwa żydowskiego „przed nadejściem Mesjasza”.(Po holokauście narodu żydowskiego w II wojnie światowej ortodoksi żydowscy zaakceptowali opcję Palestyny).

Ze względu na to, że na terytorium Polski znajdowało się największe europejskie skupisko ludności żydowskiej władze francuskie zgadzały się na realizacje projektu na części Madagaskaru, ale w formule kondominium, czyli wspólnej inicjatywy francusko-polskiej. Plany osadnictwa dla „swoich” Żydów na terenie swoich kolonii konstruowały, oprócz Francji, Niemiec i Polski, także Wielka Brytania, Holandia i Belgia.

W Polsce (II RP) minister spraw zagranicznych Józef Beck powołał pod koniec 1935 r. grupę roboczą, która miała rozważyć problemy związane z kwestią możliwości osadnictwa dla ludności żydowskiej i przedstawić referencje dla dalszych działań w tym zakresie. Pracami grupy kierował mjr Mieczysław Bohdan Lepecki (1897-1969). W grudniu 1936 r. opublikował raport pt.: „Żydowska emigracja i kwestia kolonialna”w którym zawarto zasadność takiego rozwiązania. Na tej podstawie powołana została w dniu 27.03.1937 r. komisja polsko-żydowska ds. osadnictwa Żydów na Madagaskarze.Oprócz M. Lepeckiego w jej skład wchodzili: Salomon Dyk, inżynier agronom z Tel-Aviv  i Leon Alter – dyrektor Żydowskiego Towarzystwa Emigracyjnego ”Jeas” w Warszawie.         M. Lepecki wyjechał na Madagaskar (na podroż poświęcił około roku) i w wyniku tego wyjazdu powstał raport jego autorstwa pt: „Madagaskar – ludzie, kultura, kolonizacja”, w którym pozytywnie ocenił możliwości przedmiotowego osadnictwa, zwłaszcza w północnej i środkowej części wyspy.

Projekt pozostał na papierze.

Tragedia asymilacji

Ghetto i diaspora narzuciły zagadnieniu asymilacji pewne cechy tragiczne, które dopiero z odrodzeniem się państwa palestyńskiego[10] utraciły swe uzasadnienie. Trudno do Żyda zasymilowanego stosować dziś inną miarę niż na przykład do Amerykanina pochodzenia polskiego czy irlandzkiego. Do niedawna miała się rzecz obiektywnie i zwłaszcza subiektywnie całkiem inaczej. Na dowody tego natrafiłem jeszcze kilkakrotnie w czasie ostatniej wojny światowej. Wiosną 1941 czekając po drodze do Londynu w Lizbonie na samolot sąsiadowałem w sali restauracyjnej goszczącego nas pensjonatu z liczną rodziną żydowską. Stara babka pochodziła z Małopolski, rodzice mieszkali przez większość życia we Frankfurcie nad Menem, dzieci wychowane były we Francji. Uwagę mojej córki zwrócił mały dwunastoletni chłopiec jasnych prawie płowych włosach. Zachowywał się jak dziecko ale miał w oczach uderzająco smutny, ponad wiek poważny wyraz. Któregoś dnia został sam i przysiadł się do naszego stolika. Na nasze zapytanie jak mu się podoba Portugalia i jak długo tu pozostanie, odpowiedział:

- Jedziemy do Paragwaju. Urodziłem się w Niemczech i czułem się Niemcem. Wygnano nas, potem chodziłem do szkoły francuskiej i myślałem że będę Francuzem. Znów musieliśmy uciekać. Teraz czekamy na statek. Ale ja wiem tylko jedno: nie jestem Niemcem, nie jestem Francuzem, nie zostanę Paragwajczykiem. Nigdy nie będę już niczym.

Nie śmiałem powiedzieć mu słów jakie cisnęły mi się na usta: "A więc bądź Żydem!".

W półtora roku później, po operacji przebytej w Londynie, byłem na rekonwalescencji w domu wypoczynkowym w Surrey. Większość dnia spędzałem na leżaku w parku. Często przysiadała się do mnie młoda Żydóweczka z Berlina, w wieku moich córek, która cieszyła się, iż może ze mną rozmawiać po niemiecku. Opowiadała o szczęśliwym dzieciństwie, o przyjaciółkach i znajomych, o minionej świetności domu rodziców na Kurfürstendamm. Aż kiedyś wśród tego błahego szczebiotu usłyszałem słowa, które mną wstrząsnęły:

- Bo my widywaliśmy ludzi bardzo wytwornych. Nie sami Żydzi bywali u nas. Czasami nawet pół-żydzi.

Jaką sumę upokorzeń nagromadzić musiało rozproszenie w duszy narodu wybranego, aby jedna z jego córek, dziewczyna prosta i miła, obcowanie z ludźmi, którzy choć połowicznie oderwali się od pnia ojczystego, uważała za zaszczyt. I aby nie rozumiała, że właśnie takim powiedzeniem podpiera teorię Hitlera o rasach wyższych
i niższych.

Pomyślałem że prawda jest gdzie indziej. W tym gabinecie polskiego uczonego, na którego ścianie wiszą podobizny żydowskich przodków, i... na polach palestyńskich kibuców, gdzie takie same dziewczęta z sierpem lub karabinem w ręku przed obcym przechodniem nie pochylają głowy, bo "umocnione w Syjonie" wyrosły "jak palma wyniosłe i jak cedr Libanu".

Przypis:

[10]  chodzi o państwo żydowskie (Izrael) powstałe po II wojnie światowej w regionie  Palestyny;

Październik dla Polaków niebezpieczna pora

Ogień wojny bezwzględnie i bezlitośnie wypalił ropiejącą przez wieki ranę. W całopaleniu odnalazł naród żydowski swą godność i siłę. Jest w tym coś ze Starotestamentowej grozy, że dopiero dymy krematoriów stały się dlań Mojżeszowym słupem ognistym, który wywiódł go z domu niewoli i rozproszenia. I że pieśń trzech młodzieńców w piecu gorejącym przemieniła się w hymn wolności.

Gdy więc dzisiaj, w dwanaście lat później, w prasie krajowej lub uchodźczej znajduję wiadomość o nastrojach przeciwżydowskich i nawoływania do walki z antysemityzmem, przecieram ze zdumieniem oczy. Czy, aby toczyć z sobą bój wzajemny, powstały z popielisk upiory przeszłości? W Polsce zostało kilkadziesiąt tysięcy Żydów. Nie istnieje w niej żydowskie zagadnienie mniejszościowe, społeczne, gospodarcze. Istnieją tylko prochy żydowskie i polskie pomieszane na polach Oświęcimia i Majdanka. Istnieje nowy totalizm,  który wznawia hasła Hitlera pod wezwaniem Stalina.

Dla bezsensu walki z żydostwem, we współczesnej polskiej rzeczywistości nie ma uzasadnienia, poza jednym wywodzącym się z nie polskiej racji stanu. Chodzi o mącenie narodowej kadzi, o wykazanie że nie tylko listopad, że nawet październik dla Polaków niebezpieczna pora.

Czemu jednak chwyta obca propaganda? Na pewno nie ze względu na "tradycyjny" czy "magiczny" charakter polskiego antysemityzmu. Spokojny i bezstronny przybysz z Kraju odpowiedział ml przytaczając krążącą po Warszawie opowieść:

- Gdy robotnik skarży się na swego majstra - jest to krytycyzm. Gdy skarży się na dyrektora fabryki - jest to krytykanctwo. Ale gdy  skarży się na kompetentny centralny urząd lub ministerstwo - jest to antysemityzm!

Część ocalałych z hitlerowskiego pogromu Żydów pozostała w Polsce z przywiązania do starego kraju. Inna część  -  bo uniemożliwiono jej emigrację do Izraela. Obie te kategorie cierpią z winy trzeciej, która czy to dzięki dawnym powiązaniom, czy dzięki szczególnej zdolności do mimikry, urządziła się wygodnie w komunizmie zaraz po r. 1945. Korzystała z opieki, była narzędziem tego samego Kremla, który dziś przeciw niej judzi. Znów przytoczę, tym razem bardziej gorzkie, powiedzenie przyjezdnego z Kraju:

- Żydów od wojny widuje się mało. Ukrywają się po limuzynach i gabinetach urzędowych.

Raczej niespodziewanie i przypadkowo pogłębiła inna okoliczność przedział między Żydami a resztą społeczeństwa. Długotrwały ucisk religijny sprawił, że prawem kontrastu dla szerokich mas polskość  stała się jednoznaczna z katolicyzmem. Gdy do szkół dopuszczono znów katechetów, na udzielana przez nich naukę zgłosiły się nawet dzieci rodzin w sprawach wiary obojętnych. Poza nawiasem pozostali prawowierni komuniści  i dzieci żydowskie, choćby dzieci Polaków wyznania mojżeszowego.

Obu tych przyczyn nie należy lekceważyć. Nie należy także ich przeceniać. Ani najzagorzalszy antysemita ani najgorętszy filosemita nie uwierzy, aby wobec nowego stosunku liczbowego, wobec atrakcyjności Zachodu i Izraela, Żydzi zdołali i chcieli zostać warstwą rządzącą w Polsce.

(…)

Byli przed wojną ludzie którzy uważali rasizm za teorię przyrodniczo uzasadnioną. Zapominali że doświadczenia dziejowe przeczą doświadczeniom hodowlanym. Gatunek Homo sapiens rządzi się własnymi, odmiennymi (…) prawami.

(…)

Bo przecież w naszym zasięgu tylko jeden szczep zachował czystość krwi, ten właśnie  który pierwszy padł ofiara rasizmu. Dziś szczep ten jest znów , jak niegdyś przed wiekami, pełnoprawnym narodem z własnym państwem, własna armia , własna polityka. Tym bardziej razi, gdy życzliwi mu (…) wstawiają się za jego potomkami stosując argumenty zaczerpnięte niemal ze słownictwa towarzystwa ochrony nad zwierzętami.

Dlaczego antyniemieckość czy antyrosyjskość ma być wyrazem słusznego czy błędnego nastawienia politycznego, a antysemityzm dowodem upadku moralnego? Gdybym był Żydem, czułbym się taka obroną dotknięty nie mniej niż najostrzejszymi atakami. Bo wiedziałbym, iż stać mnie na to by jedni mnie kochali, a inni nienawidzili. I że poniża mnie,  kto się nade mną roztkliwia, a szkodzi ten kto w dążeniu do zrównania czyni mnie równiejszym od innych. W arsenałach filosemityzmu czy antysemityzmu rekwizyty z okresów ghetta stanowią podobnie niewczesny przeżytek. Nie zatruwajmy sobie ani polskich ani żydowskich płuc kurzem rupieciarni.

(…)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

unukalhai
O mnie unukalhai

Na ogół bawię się z losem w chowanego

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka