Wyobraźmy sobie taką sytuację. W wyborach 2011 roku na czele Prawa i Sprawiedliwości stoi Zbigniew Ziobro. Jarosław Kaczyński jest na politycznej emeryturze w Kanadzie. PiS wygrywa wybory, zasadniczo w skutek upadku i rozbicia PO, jednak nie na tyle mocno aby samodzielnie rządzić. Ziobro, który zostaje Premierem musi formować Rząd koalicyjny z rozsądniejszą częścią PO. A więc do Rządu wchodzi Schetyna, Gowin, Mucha, Kosecki oraz rozsądniejsza część PSL jak Kłopotek, Pawlak czy Kieszkowska. Wicemarszałkiem ze strony PO zostaje Niesiołowski, który zapewnia Ziobrę że po odejściu Kaczyńskiego, on już nie jest agresywny. Dla Ziobry zaś Niesiołowski jest gwarantem, że w Prezydium Sejmu będzie miał przewagę nad wicemarszałkiem z SLD i wicemarszałkiem z Ruchu Palikota. Tusk, w tym scenariuszu podobnie jak Kwaśniewski, jest politykiem który się co prawda na scenie politycznej w Polsce skończył, ale co rusz dowiadujemy się o jego próbach ulokowania w strukturach międzynarodowych, z tą różnicą, że w nie istnieje w przypadku Tuska weto ze strony Moskiewskiej. Pytanie teraz za 100 punktów, jakie reformy taki Rząd Ziobry byłby zdolny przeprowadzić?
Obstawiłbym na powtórzenie scenariusza koalicji AWS-UW. Coś tam PIS Ziobry próbował by zmieniać, ze szczególnie ulubionym resortem sprawiedliwości, po czym niezmieniane byłoby nic, bo gdzieś tam mniejszy koalicjant z resztek po PO nie zgodziłby się na coś, albo okazało się, że wiceminister z PO w danym resorcie to ktoś w rodzaju Janusza Kaczmarka, który wizualnie bardzo dobrze pracuje, a po kryjomu przekazuje informacje o posunięciach rządu.
Możemy sobie powyższą sytuację z ziobrowskim PiSem przenieść w rok 2005. „Panie Prezesie – zwracają się do Ziobry dziennikarze – chyba chce Pan budować IV RP z ludźmi się do tego nadającymi, a nie z motłochem. A pan Zbigniew chce wygrywać”. Więc mamy w 2005 roku Ziobrowski POPiS, i np. zamiast oddzielnego CBA mamy specjalny wydział do walki z korupcją w Komendzie Głównej Policji, bo tak będzie taniej, a pierwsze śledztwo tego wydziału dotyczy spółki Telegraf. „Panie Prezesie, to będzie dobrze odczytane przez media i społeczeństwo, że pana Rząd rozpoczyna walkę z korupcją od wyczyszczenia własnych szeregów”. Rok 2005, więc poza tymi pięknymi deklaracjami o walce z korupcją w tle mamy działalność Drzewieckich, Chlebowskich, Czempińskich, Misiaków, Sawickich, Pazur-Marczaków etc. Ale w 2009 roku ta koalicja POPiS znów wygrywa wybory, tylko w Polsce się nic nie zmienia. To znaczy cały czas budujemy demokrację i zachodnie społeczeństwo.
Jeżeli dziennikarze podeszli w ostatnim czasie do panów Kurskiego, Cymańskiego czy Ziobry, zwłaszcza do niego, i powiedzieli im, przepraszamy bardzo się co panów myliliśmy, panowie faktycznie chcą budować i reformować Polskę. Najprawdopodobniej takiego czegoś nie było. Tylko zmieniono im taśmy i pozwolono nagrywać na nowych z lepszym podkładem – światłych reformatorów, podczas gdy Kaczyński i pozostały PIS stale nagrywa na taśmach z podkładem oszołomstwa i wrogów demokracji. Jak będzie potrzeba to przeciwko Solidarnym Polakom wyciągnie się stare taśmy. Nawet może i dobrze, bo ja chciałbym porównania dwóch wypowiedzi Jacka Kurskiego. Jednej sprzed kilku lat, gdzie mówił, że Jarosław Kaczyński jest dla niego jak ojciec… i drugiej, tej sprzed kilku dni gdzie mówił, że w PISie jest kolonia karna. Na której z tych taśm Kurski był szczery? Ewentualnie co sprawiło, że zmienił tak gwałtowanie swoje zdanie?
Mamy w Polsce dość dziwną przypadłość polegającą na tym, że wyżej się u nas ceni doradców niż podejmujących decyzję polityków. Trudno jest nie przyznać, że doradca ma doprawdy bardzo wygodną i bezpieczną funkcję. Oto analizuje sytuacje, korzysta ze swojej wiedzy i w pewnym momencie podsuwa propozycję rozwiązania sprawy temu, któremu doradza. Polityk podejmuje decyzje… po czym okazuje się, że doradzone mu rozwiązanie niczego nie rozwiązało, a wręcz jeszcze zaogniło sytuację. Kto ponosi odpowiedzialność? Ten który radę dostarczył, czy ten który z rady skorzystał?
Dlatego też większość naszych polityków uwielbia być politykami – doradcami. Trzeba zmienić kraj. Zreformować wymiar sprawiedliwości. Zbudować solidnie i tanio drogi. Usprawnić administrację. Trzeba wrócić do wartości katolickich. Polacy mają żyć zamożniej. Powinni mniej pracować ale bardziej wydajnie. Rady na wszystko i dla wszystkich. I tylko gdy nasi politycy dostają możliwość realizowania swoich rad.. to okazuje się, że wszystko idzie jakoś wolniej, że projekt co prawda jest, ale trzeba go skonsultować, co musi trochę potrwać; albo owszem, oni nie rezygnują ze swojego programu, ale mają takiego partnera koalicyjnego, z którym niestety nie da się tego przeprowadzić, ale taka była wola wyborców i oni to muszą uszanować. Do podejmowania decyzji polityków mamy bardzo niewielu.
Kolejne pytanie za 100 pkt, czy koalicja PIS z Samoobroną i LPR służyła bardziej realizacji programu IV RP czy programu Samoobrony lub LPR. Pomocnicze pytanie hipotetyczne, czy w 2005 roku dałoby się realizować program IV RP bardziej z LPR i Samoobroną czy z PO?
Wyjdzie druga nasza przypadłość. Mając do wyboru dwa statki. Jeden prosto ze stoczniowej pochylni z nową załogą, i drugi poniszczony przez kolejnych siedem wielkich sztormów ze starą załogą, wybieramy rzecz jasna pierwszy, bo ładny i co, że jeszcze się nie sprawdził. Pech może polegać na tym, że właśnie wybraliśmy Titanica, a nie wyniszczoną i starą Carpathię. Coś co jest nowe, jest z założenia lepsze. Ale sprawdzajmy te nowe dokładnie: jaki jest program: solidarna Polska, bo wygrano tym wybory w 2005 roku. Tak jest, ale w 2005 roku nie znany był rok 2010, i poza tym nie zauważono przesunięcie, że o losie Polski nie decydują Polacy, ale to co dzieje się w Berlinie, Waszyngtonie lub Moskwie. Jakie są proponowane zmiany: generalnie zmiany. Jacy to są ci nowi liderzy: Jarosław Kurski – „Ciemny lud to kupi; Zbigniew Ziobro – „Nikt już nie zginie przez tego pana”, Tadeusz Cymański – „Tadzik, zaśpiewajmy to jeszcze raz – jak zwykł mawiać Rysiu Kalisz”. Główny wróg: brak reform i dyskusji w PIS.
Trzeba wreszcie wspomnieć też o procesie łódzkim Ryszarda Cyby. Przecież politycy to też ludzie, którzy się boją swojej śmierci. Boją się tego, że działając w PiS mogę przez przypadek trafić do „drugiego smoleńskiego samolotu” albo natrafią na jakiegoś szaleńca i zginą „w zastępstwie” Jarosława Kaczyńskiego. A oni równocześnie chcą działać w polityce, bo lubią telewizję, narady, spotkania z ludźmi, lubią być słuchani etc i nie chcą z niej rezygnować (albo nie potrafią się odnaleźć gdzieś indziej). I dlatego chcą założyć własną partię. Cóż Szekspir niegdyś słusznie zauważył: „Człowiek, który się boi umiera codziennie, człowiek, który się nie boi umiera tylko raz”.
Zamykając notkę, ale sięgając raz jeszcze do literatury.
„Razem, młodzi przyjaciele!..
I ten szczęśliwy, kto padł wśród zawodu,
Jeżeli poległym ciałem
Dał innym szczebel do sławy grodu.”
Nie wszyscy możemy być Kaczyńskim. Nie wszyscy możemy być wodzami. Nie wszyscy możemy tylko radzić jak wygrywać i jak rządzić. Musimy się też nauczyć poświęcać. To przed czym, wbrew swej nazwie, ucieka „Solidarna Polska”. Solidarna Polska z lekcji 10 kwietnia wyciągnęła wniosek, że trzeba się dogadać, że trzeba dalej prowadzić politykę III RP. Dla nas wniosek powinien być zaś taki, że trzeba walczyć. Trzeba umieć zginąć, ale z tą świadomością, że z tej naszej śmierci ktoś tam wyciągnie wniosek i już więcej tego błędu nie popełni. I to będzie wniosek tego co podejmuje decyzje, a nie wniosek tego, co tylko doradza o decyzjach. A to, że Jarosław Kaczyński się jako wódz nie skończył, niech najlepiej nam zaświadczy typowanie Janusza Kurtyki jako swojego następcy.
Inne tematy w dziale Polityka