Grzegorz Cydejko Grzegorz Cydejko
67
BLOG

Tu się jednak leczy

Grzegorz Cydejko Grzegorz Cydejko Polityka Obserwuj notkę 3

Jakoś tak zawsze eshatologiczne są gadania rodzinne. Ten to umarł, a tamten się żeni, a ów i jeszcze z piętnastu owych ma takie jakieś tam choroby. Rozpacz i groza wyzierają spod kolęd. Za oknem przejechała karetka pogotowia, znaczy - ktoś wita się z kostuchą, bo mu przecież nasi lekarze nie pomogą, tak ta biała służba spauperyzowana i marna.

Moja siostra i szwagier to lekarze. On - ginekolog, ona - stomatolog. Od lat suszą mi głowę, jakbym był zdrowia ministrem, że sytuacja sytuacja chorych oraz ich, czyli lekarskiego zawodu to straszna jest. Czary goryczy dopełnia jakaś bzdurka urzędnicza: oto unijne przepisy ściągają naszych lekarzy stomatologów na poziom zaledwie dentysty. A przecież moja siostra, nie tylko indywidualnie fachowcem jest genialnym, ale, po prostu jako polska lekarz stomatolog, sto razy więcej wie i umie niż jakiś tam brytyjski czy włoski dentysta!

I jakąś chwilę potem słyszę, że oboje mają coraz więcej pacjentów z Brytanii. Ktoś odwiedza rodzinę, załatwia w Polsce jakieś sprawy i co robi przy okazji? Leci do ginekologa, do stomatologa siostra zabiłaby mnie za "dentystę") i się kontroluje, leczy. Leczy nie tak, jak przed wyjazdem. Nie patrzy na cennik czy rachunek ze smutkiem rozdzierającym rodakowi-lekarzowi serce, ale ze swobodą zamawia porządne medyczne usługi. I płaci, jeśli wykraczają poza koszyk stomatologicznych świadczeń refundowanych przez podatki.

Mało tego. Brytyjczycy, Szwedzi, ba, Kanadyjczycy lecą do Polski się leczyć. Wiadomo, tu taniej a Polak potrafi. Przy okazji jednak dowiaduję się, że i w publicznej służbie zdrowia otrzymasz w Polsce usługi na poziomie i w terminie, o których się Brytolom czy Kanadyjczykom (dumnym z przewagi nad Jankesami) nawet nie śni. Tak, nawet lekarze przyznają, że nasza służba zdrowia, ta publiczna, ta okrzyczana rakiem na "zdrowym" ciele państwowej organizacji - działa nieźle, z sukcesami, nadąża, wyprzedza, pomaga!

Sam się kiedyś leczyłem. W publicznej służbie. W jej bidzie i pokraczności, ale się wyleczyłem. Dzisiaj krew mnie zalewa, jak "specjaliści" z reklamowanych sieciowych prywatnych klinik odsyłają ludzi z bardziej skomplikowanymi, albo popsutymi przez siebie przypadkami do zwykłej, publicznej sieci opieki zdrowotnej. Masz raka, skomplikowane złamanie? - spadaj do publicznych. Żadna złota karta nie pomoże, jeśli masz rzeczywiście kłopot.

Ja nie powiem, że w tej służbie nie ma głupoty, marnotrawstwa, złodziejstwa i lipy. Wrażenie mam jednak, że nie starczy we wszechświecie pomysłów na kolejne podatki, by zapewnić ludziom leczenie publiczne teoretycznie bezpłatne. Bo że po podatku od kierowców wymyśli się jakieś następne, to pewna. Gdzieś jest jednak granica wydolności systemu zbiorowego finansowania lecznictwa. Gdzieś jest poziom, od którego ludzie muszą za swoje zdrowie płacić. Kosztów coraz bardziej wyrafinowanego leczenia, zgodnego z postępem wiedzy i technologii medycznej, nie sfinansowało i nie sfinansuje żadne normalne, nie opływające w petrodolary państwo.

Ale w Polsce to jeszcze klęski nie głośmy. Ludzi się generalnie leczy.

Ciekawski, poznawalski, dociekliwy, duży facet ze stażem. Lubię robić gazety, projektować audycje, kojarzyć fakty i mieć opinię, działać dla idei.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka