Od wielu lat w debacie publicznej krąży widmo Jednomandatowych Okręgów Wyborczych. Miałyby one stanowić panaceum na wszystkie bolączki polskiego systemu politycznego. Wiara w JOWy ma zarówno wyznawców fanatycznych jak sympatyczny prof. Przystawa, jak i wyznawców zwykłych (lęcąc dalej po nazwiskach np. Rafał Ziemkiewicz czy Łukasz Warzecha). Ludzie to skąd inąd bardzo inteligentni, niestety w JOWy wydają się wierzyć na zasadzie dogmatycznej, ulegając z góry założonym prawdom objawionym.
Dogmat najważniejszy jest taki, że ordynacja większościowa ukróci partyjniactwo. Przejdźmy już do porządku dziennego nad faktem, że partie są nieodłącznym składnikiem systemu demokratycznego, pełnią w nim szereg ważnych i pożytecznych funkcji - więc wcale niekoniecznie im mniejsze wpływy partii tym lepiej.
O to wszystko mniejsza. Prawda jest taka, że gdyby obecnie w Polsce wprowadzić JOWy to siła central partyjnych by wzrosła a nie zmalała!. Obecnie centrale de facto mianują posłów w postaci "jedynek" na listach - "jedynka" z zasady wchodzi, to wiadomo. Ale poza miejscem pierwszym na liście jest jeszcze kilkanaście osób, i jeżeli lista weźmie więcej niż jeden mandat to panuje między nimi w miarę wolna konkurencja. Kandydat z fefnastego miejsca może spokojnie "objechać" kandydatów z drugiego czy trzeciego. Kluczowe jest uchwycenie własnej niszy elektoratu. Mając taką niszę oraz dobrą kampanię można się spokojnie przebić z dołu listy. Tak, że jak już raz aparat kandydata na listę wpuścił, to potem mu "mieszają" wyborcy i mogą zaburzyć partyjną hierarchię dziobania.
W wyborach większościowych i jednomandatowych nie miałoby to miejsca bo kandydat partii byłby jeden. Część okręgów wyborczych cechuje wyraźna dominacja określonego elektoratu - i w takich okręgach nominacja partyjna byłaby w istocie wyborem posła. Kandydat wskazany przez PiS na podlaskiej czy podkarpackiej wsi, wskazany przez SLD w Czerwonym Zagłębiu, Lepper na pegeerowskiej wsi pod Koszalinem, czy wreszcie kandydat PO w Gdańsku - mieliby w istocie mandat w kieszeni. Tak jak teraz upycha się partyjnych spadochroniarzy na jedynkach, tak w JOW-ach by się upychało w okręgach gdzie partia ma tak miażdżące poparcie, że z jej etykietką wybrany by zostany niemal każdy (no może w wyjątkiem jawnych debili, bandytów itp. - co żadnym zyskiem nie jest, bo tacy i w obecnym systemie nie dostaną się do sejmu).
W USA JOWy skutkują Kongresem w którym ze świecą szukać kogoś, kto nie należy do Republikanów albo Demokratów. A jak się już jakiś znajdzie - jak senator Joe Liberman - to też zazwyczaj dlatego że na jakimś etapie zerwie z partią, w której wyrobił sobie wcześniej nazwisko i pozycję. Jeżeli na 100 senatorów 99 należy do jednej z dwóch głównych partii - to nie zaryzykowałbym twierdzenia, że jest to system w którym partie mają małe znaczenie.
W USA system jest jeszcze demokratyzowany poprzez wskazywanie kandydatów w prawyborach - w Polsce po nieudanym eksperymencie PO kandydaci wszystkich partii wyłaniani są wyłącznie przez aparat. Jako się rzekło w okręgach o przewadze określonego elektoratu byłoby to równoznaczne z mianowaniem na posła.
Co innego w okręgach o zrównoważonym elektoracie. Tam to partie zabiegałyby o rekrutację kandydatów mających jak największe szanse. A to z kolej oznaczałoby nieustanny wyścig do centum. Przy zrównoważnoym elektoracie kandydat centrum zawsze wygra w pojedynku jeden na jeden zarówno z kandydatem lewicy jak i kandydatem prawicy - bo z zgarnie zawsze głosy drugiego skrzydła plus centrum właśnie. Zamiast więc wyboru powiedzy dwoma kandydatami prezentujace spójne i przeciwstawne zestawy poglądów - będziemy mieli wybór pomiędzy dwoma kandydatami, których głownym zmartwieniem jest głosić poglądy tak nijakie, by nie alienować żadnej grupy wyborców. W USA znów łagodząco działają prawybory, w których głosuje partyjna baza o wyraźnych zdecydowanych poglądach, dzięki czemu większość kandydatów bez właściwości zostaje odstrzelona.
I jeszcze jeden aspekt - głosując na listę partyjną wiem, że jeżeli mój kandydat odpadnie to i tak pomogę swoim głosem liście. Muszę więc wziąć pod uwagę nie tylko walory osobiste mojego kandydata, ale również program partii. Czyli głosuję nie tylko na białe zęby, bujną czuprynę i miły głos Józka Kowalskiego, ale również na pewną ideologię, zazwyczaj choćby w minimalnym stopniu spójną i dającą w miarę całościową odpowiedź na pytanie jak prowadzona będzie polityka państwa. W JOW-ach ten aspekt zupełnie znika i walory osobiste zaczynają być zupełnie pierwszorzędne. A - pomijając już prezencję - nawet osobiste cechy charakteru nie są w legislatywie aż tak ważne. Lepszy typ spod ciemnej gwiazdy, czy jakiś osobnik nienajwyższych lotów intelektualnych - który poprze dobry dla kraju program (choćby i zmuszony do tego przez trzymającego go za gardło lidera partii), niż kryształowo uczciwy, sympatyczny i mądry poseł - który po prostu popiera program dla kraju szkodliwy i będzie głosował za złymi ustawami.
Uważam, iż w istocie w wyborach do parlamentu ważniejszy jest wybór między ideologiami, programami - a nie decyzja czy dietę dostanie Miś czy Zdziś. Lepsze przełożenie poparcia dla danej ideologii na skład Sejmu zapewnia ordynacja proporcjonalna. Tak więc jeżeli komuś bardziej zależy na tym, żeby w kraju realizowany był program socjaldemokratyczny, konserwatywny, antykomunistyczny czy jakikolwiek inny - powinien popierać odrydnację proporcjonalną. Jeżeli natomiast bardziej zależy na tym, żeby to koniecznie Miś a nie Zdziś czy Ryś trafił do Sejmu - powinien być zwolennikiem JOW. Jak napisałem powyżej, ja osobiście zaliczam się do tej pierwszej grupy.
Z wykształcenia prawnik i politolog. Z zawodu specjalista organizacji zarządzania procesowego i zarządzania projektami. Z zamiłowania samorządowiec i publicysta. Radny miasta Gdyni, ekspert Fundacji Republikańskiej, przewodniczący Zarządu Powiatowego PiS w Gdyni. Zamierzam kandydować na urząd prezydenta miasta Gdyni.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka