bartek123 bartek123
293
BLOG

Jeden Kościół, dwie religie?

bartek123 bartek123 Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

Marcin Idziński

Jeden Kościół, dwie religie?

Gdy patrzę na to, co dzieje się obecnie w polskim Kościele, wydaje mi się chwilami, że tytułowe pytanie można by zamienić w twierdzenie i opatrzyć dramatycznym wykrzyknikiem. Część katolików odnosi się z ewidentną nienawiścią (Sic!) do swych współbraci w wierze, obrzucając ich inwektywami, niekiedy próbując nawet grozić ekskomuniką, wykrzykując biblijne Raka! Przed przerażeniem broni mnie tylko znajomość historii Kościoła, wiara w jego rzeczywiście nadprzyrodzony charakter i nadzieja, że chrześcijańska miłość nie do końca została w mej Ojczyźnie wynaturzona. Warto jednak przyjrzeć się temu zjawisku nieco solidniej!

Dlaczego?

Być chrześcijaninem nigdy nie było łatwo. Przede wszystkim dlatego, że Chrystus postawił nas na drodze, ale nie uczynił jej do końca prostą, wyznaczając człowiekowi zadanie bezustannego poszukiwania właściwej, dając tylko zasadnicze drogowskazy. Nie uczynił też swych wyznawców aniołami, pozostawiając im możliwość błądzenia, pozostawiając nas ludźmi z ludzką nadal godnością, a więc prawem i obowiązkiem wyboru, prawem poszukiwań dróg właściwych każdej osobie ludzkiej. To zadanie, to właśnie dar wolności Dzieci Bożych!

Nie uczynił też nas takimi samymi! Każdy z nas jest w pełni suwerenną osobą z jednakimi prawami wobec Boga. Dzielenie naszej suwerenności z innymi (np. w Kościele) zależy od naszej osobistej wolnej woli i wcale nie wyklucza różnego spojrzenia na rzeczywistość nas otaczającą! Stąd Kościół nie może być zbiorem jednako myślących!! Jest zbiorem ludzi rozumiejących swą dramatyczną sytuację bycia w trudnej drodze do Boga, obdarzonych nadzieją, że dojdą do niego dzięki Jego miłości do nas i naszej miłości ku bliźnim.

Droga każdego z nas wiedzie przecież poprzez bardzo różne, zazwyczaj trudne i skomplikowane labirynty – również przez Boga nam zadane!

A miłość? Jeśli ma być podobna do Jego miłości, musi być podobnie większa od sądu nad światem i człowiekiem. Tylko w ten sposób możemy realizować wspólnotę, tą jedność z Jego Modlitwy Arcykapłańskiej. (J 17, 21)

Być chrześcijaninem nie było łatwo nawet tym, którzy kroczyli przez świat wraz z Nim. Ewangelie pełne są tego dramatu. Podobnie było z Kościołem. Poszukiwanie sposobów na realizację Bożego Planu w realnym świecie, to po prostu historia chrześcijaństwa i tylko niemądrym może się wydawać, że ten sposób znaleźli. To też jest bycie w drodze!

Podobnie jest z rozumieniem samej istoty wiary! Kościół i świat i na tym terenie są także w drodze, mimo posiadanych dziś dogmatów, i całej dotychczasowej wiedzy teologicznej. Zrozumienie woli Boga to proces, który nigdy się nie skończy! Kto tego nie rozumie, nie rozumie nic z przesłania chrystusowego. Bo jest ono rzeczywiście trudne (J 6,61). Jest TRUDNYM ZADANIEM!

Wybór trudnej wiary.

Wybór wiary (zgoda na przyjęcie tego daru Łaski) jest też wyborem niezliczonych alternatyw! Życiem wobec pytań, które bezustannie stawia nam Bóg, poszukiwaniem na nie odpowiedzi.

Już Ojcowie Kościoła, formułując Credo naszej wiary na soborach w Nicei, Konstantynopolu i potem w Trydencie, zawarli w nim zasadnicze stwierdzenia, które jednak nie zamykają jej treści! Wręcz odwrotnie! Pozwalają, a nawet nakazują myślenie o niej w spektrum niebywale szerokim. Oto najważniejszy dla nas w tym rozważaniu dylemat:

Stwierdzenie „..ukrzyżowany również za nas..” otwiera zasadnicze supozycje związane z miłością Boga do wszystkich ludzi – „Bóg jest miłością” (J 4,8.16, 1 J).

Jednak dalej mówimy; - „…przyjdzie sądzić żywych i umarłych…”, co otwiera supozycje związane z „żądaniem” dobrego życia i rozumienia słów Jezusa „…życie moje oddaję za wielu…” (Mk 10,45 i Mt 20, 28), co mogłoby oznaczać, że nie za wszystkich ludzi.

Już na podstawie tych dwóch fragmentów Ewangelii można było zbudować dwie różne koncepcje rozumienia Boga i orędzia Jezusa.

Pierwsza; - Bóg wszechkochający, bezgranicznie miłosierny, który jest przede wszystkim miłością.

Druga; - Bóg jest wymagający, karzący, jest przede wszystkim sprawiedliwością.

Oczywiście Bóg z definicji jest jednym i drugim, bo jest WSZYSTKIM! Jednak obie te ludzkie przecież interpretacje słów i czynów Jezusa w ludzkiej logice połączyć w jedno wydaje się mało możliwym, bo człowiek nie bardzo wie jak można połączyć np. miłosierdzie z karą. Wszystkie pokrętne próby takiego łączenia, jak np. „potępiam czyn, nie potępiam osoby” i wiele, wiele innych są logicznie sprzeczne, bo nie ma czynu bez osoby czyniącej, więc potępienie czynu jest a priori i potępieniem czyniącego.

By nie „kręcić” - jak w powyższym przykładzie, co dziś czyni się nagminnie – niektórzy ludzie, a w różnych czasach wyraźniej lub mniej także Kościół, stawali po stronie jednej z tych koncepcji.

Gdy czynił to Kościół, wybuchały potężne spory, przynoszące zazwyczaj ogromne ofiary i wiekowe konflikty doktrynalne, wiodące do rozłamów, herezji, klątw itd., a wszystko to działo się w jego samym sercu, bynajmniej nie na jego peryferiach! Wystarczy przypomnieć tylko spór o Łaskę Uświęcającą, czy o podwójną predestynację, albo o homoousios. Ale Kościół posiada poważne instrumenty, by skutkom swych wewnętrznych sporów w swym łonie przeciwdziałać, ale…

… gdy czynią to ludzie wierzący w prawidłowość swego wyboru, myślący, że wiedzą czego chce Bóg, poza miłością… mamy właśnie dwie religie w jednym Kościele!

Jedna „religia” to taka, której Bóg jest Bogiem przede wszystkim miłości i miłosierdzia, Bogiem rozumiejącym człowieczą małość i słabość, który raczej oddaje się, by świat zrozumiał, że to On jest Najwyższym Dobrem, niż żąda tego, a swym wyznawcom każe świadczyć o sobie przede wszystkim życiem z Nim i wyrozumiałą miłością w stosunku do tych, którzy Go nadal krzyżują…

Wyznawcy tej religii cierpliwie dzień po dniu niosą innym Dobrą Nowinę, wiedząc, że jej przyjęcie jest w końcu Łaską Boga, a sami mogą jedynie pomóc w jej otrzymaniu. Rozumieją, że żyć według jej zasad można tylko wtedy, gdy dobrowolnie się ją przyjmie!

Druga „religia” to taka, której Bóg jest sędzią nienawidzącym zła, które czynią ludzie i przede wszystkim karzącym za nie. Jego wyznawcy w stosunku do świata chętnie bywają Jego asesorami, prokuratorami, komornikami, zbrojnymi w słowa i czyny strażnikami Dobrej Nowiny, tropicielami i katami tych, którzy jej nie przyjęli.

Ci walczą o Boga  dla innych do ostatniej, przysłowiowej kropli krwi, są gotowi zmusić świat i ludzi w nim, by … ? doznali Łaski ?... walczyć o osaczenie ich prawem, które wyrwie zło z korzeniami, a opornych przesunie na margines życia ludzkiej zbiorowości.

Wyznawcy obu tych „religii” – przecież niewiele mających ze sobą wspólnego, czyż nie? – przyjmują dziś te same sakramenty w tych samych świątyniach – w tym samym Kościele.

Różni ich to, że wyznawcy pierwszej akceptują wyznawców drugiej, choć ich może nie cenią, wyznawcy drugiej najchętniej wyznawców pierwszej z Kościoła by powyrzucali.

A Kościół?

Myślę tutaj o jego pasterzach – podzielił się na wyznawców obu „religii”.

Na usprawiedliwienie tego stanu przytoczyć można wiele poważnych argumentów. To prawda! Po niebywałej wręcz w kategoriach ludzkich przemianie otoczenia w sferze profanum, Kościół musiał poszukiwać nowych form działalności w sferze sacrum, mocno z profanum związanej. To niebywale trudne zadanie! Na skutek politycznych torsji naszej części kontynentu stosunek obu tych sfer uległ przecież gwałtownej przemianie. Sfera profanum z rzeczywistości opresyjnej, stała się terenem wybuchu niemal „nieokiełznanej wolności”. I to w niemal każdej dziedzinie aktywności ludzkiej.

Jest prawdą, że w wielu kategoriach istotnych w świetle Objawienia stan opresji i „nieokiełznanej wolności” niosą istotne zagrożenia. Jednak zdać sobie sprawę trzeba z tego, że są to z gruntu różne sytuacje, stawiające człowiekowi z gruntu odmienne pytania, zadania, i stwarzające z gruntu odmienne zagrożenia dla jego życia duchowego, a więc i w stosunkach Bóg-człowiek – czyli w stosunkach, za które w dużej  mierze czuje się odpowiedzialny Kościół. I słusznie!

Ale teraz konieczne, najważniejsze rozróżnienie!!

 

O ile w systemie opresyjnym, jakim był komunizm, zagrożenie dla człowieka i jego religii pochodzi z zewnątrz, o tyle w sytuacji „wolności nieokiełznanej” to zagrożenie znajduje się w samym człowieku!

 

W sytuacji opresji człowiek wymaga od Kościoła ochrony przed zniewoleniem, indoktrynacją i złem otaczającym ze strony systemu, w sytuacji wolności wymaga ochrony i pomocy przed zagubieniem samego siebie.

Kościół polski, zaangażowany przez dziesięciolecia w walkę o wolność ciała i ducha osoby, w walkę z opresyjnym reżimem zagrażającym człowiekowi zarówno materialnie jak i duchowo, dziś nadal jakby nie rozumiał tej zasadniczej zmiany sytuacji. Bo…

…walka o kształt sfery profanum (otoczenia prawnego, gospodarczego itp.), a więc tej, za którą odpowiada każda władza (reżim) ma sens tylko wtedy, gdy ta władza (reżim) człowieka zniewala. Gdy tego nie czyni, lub stara się to czynić w najmniejszym stopniu (być maksymalnie liberalna), to walka z systemem „nieokiełznanej wolności” przeradza się w walkę o ponowne zniewalania człowieka – bo jest walką o to, by znowu coś MUSIAŁ! –by musiał tym razem podporządkowywać się temu, co Kościół uważa za słuszne (być może nawet konieczne).

A tymczasem człowiek niechętnie pozbywa się swej, nawet „nieokiełznanej wolności”! Opresja prawna, choćby wynikająca z najszczytniejszych intencji – zwłaszcza w czasie mierzenia się z tą posiadaną wolnością nieokiełznaną – jest po prostu opresją. Z pewnością lepiej, gdy człowiek z tej „nieokiełznanej” części prawdziwej wolności rezygnuje sam, przekonany, a nie do tego zmuszony prawem lub opresją środowiskową.

Oto właśnie dylemat duszpasterski polskiego Kościoła dziś. Dylemat bardzo poważny!

W rezultacie w prosty sposób przekładający się na wybór jednej z wyżej opisanych „religii”.

Czy chcemy w sferę profanum „wciskać, wmuszać” zasady postępowania wynikające z NASZEJ wiary, w sferę która nie jest jeszcze przygotowana do ich przyjęcia – wówczas postępujemy zgodnie z zasadami „religii Boga sądu i kary”. Czy lepiej będzie, gdy podejmiemy trud pracy nad świadomością profanum, by kryteria NASZEJ wiary była gotowa przyjąć własnowolnie? – wówczas postępujemy zgodnie z zasadami „religii Boga miłości”.

Gdyby decyzja wyboru pozostawała problemem wewnętrznym Kościoła!!

Dziś jednak została niestety wywleczona na ulice i place przez tych żądających, by Kościół opowiedział się po stronie „Boga sądu i kary”. Wiele świątyń i katolickich mediów stało się zwyczajną trybuną wyznawców tej właśnie „religii”, a Kościół mający stanowić wieczny azyl dla tych, którzy szukają miłości dobrego Boga, znów stał się terenem sporu. Tam o miłości mówi się najmniej, więcej o prawach i grzechu. Dramat! Chwilami przypomina spór Jezusa-miłości z faryzeuszami-strażnikami Prawa.

Chrześcijaństwo nigdy nie było Religą łatwą. Więc módlmy się, by i polski Kościół odnalazł swe prawdziwe, chrześcijańskie oblicze, by wrócił na drogę Miłości Crystusa a nie Prawa faryzeuszy!

bartek123
O mnie bartek123

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo