Ostatnio wstrząsnęła nami wiadomość o katastrofie kolejowej pod Szczekocinami. W kilka minut po katastrofie przyjechały zastępy ratunkowe straży pożarnej, pogotowia ratunkowego. Na miejsce przybyło siedmiu prokuratorów, w tym i sam profesor. Zabezpieczono cały teren, ratowano rannych. Wszystko działo się tak jak powinno. Nikogo nie dobijano.
Media podały, że dokonywana jest sekcja zwłok ofiar wypadku. Uzasadniono, że jest to konieczne, gdyż patolodzy chcą sprawdzić, co spowodowało śmierć – czy zgniecenie, czy uderzenie… Taka wnikliwość jest uzasadniona pomimo tego, że wszystkie zgony spowodowane były katastrofą, w której nie było ani brzozy, ani wybuchu.
Jakże w porównaniu z tym, inaczej wyglądały działania służb w czasie i po katastrofie na lotnisku pod Smoleńskiem. Zastępy ratunkowe przyjechały na lotnisko ze znacznym opóźnieniem. Widocznie pośpiech wskazany jest tam jedynie przy łapaniu pcheł. Nie próbowano sprawdzać, czy wszyscy zginęli – o czym świadczy fakt, że zwłoki wielu ofiar katastrofy leżały twarzą w błocie. Nawet gdyby byli ranni, podusiliby się. Podobno dobijano strzałem z broni krótkiej osoby przejawiające oznaki życia. Polscy patolodzy mieli uczestniczyć w badaniach przyczyn śmierci ofiar. Okazało się to nieprawdą. Świadczy o tym ekshumacja zwłok Zbigniewa Wassermana, o której córka powiedziała, że w 97% nie zgadzała się z wynikami przeprowadzonymi w Rosji. Czy te 3%, to nie jest jedynie stwierdzenie, że były to zwłoki jej ojca. Dlaczego nie było tam nikogo z Polski, kto zabezpieczyłby całe miejsce katastrofy? Wówczas nie popełniano by bezprawia. Czy polscy patolodzy zbadali ofiary katastrofy? Ewa Kłamacz twierdzi, że wszystko było pod kontrolą. Ale, kto miał prawo kontrolować? Może władza PO-PSL bała się, aby na jaw nie wyszły prawdziwe przyczyny i katastrofy, i śmierci. Czas pokaże.
Mówi się, że minister Sikorski ma być przesłuchiwany przez prokuraturę w sprawie zniszczenia dowodu osobistego pana Merty oraz w sprawie zniknięcia jego obrączki. Jakie to poniżające.
Inne tematy w dziale Polityka
