domena publiczna
domena publiczna
m.porecki m.porecki
105
BLOG

Wiolka na stancjach, czyli nowa książka Wioletty Grzegorzewskiej

m.porecki m.porecki Kultura Obserwuj notkę 2

Jakiś czas temu przeczytałem Stancje Wioletty Grzegorzewskiej. Śledzę jej literackie poczynania, właściwie od dawna, jeszcze sprzed momentu, jak wielkie wydawnictwa zaczęły wydawać jej książki  i zanim zaczęła być znana szerzej w kraju. Guguły przyniosły jej popularność, bo wiadomo, nominacja do Nike jest jak namaszczenie. Teraz ukazały się Stancje, kontynuacja poprzedniego zbioru. I choć to luźna kontynuacja, to widać wyraźny splot wydarzeń, przeżyć, emocji.

Problem tylko w tym, że Stancje są literacko słabe, przede wszystkim dlatego, że trudno stwierdzić, o czym Grzegorzewska chciała napisać. No i pointa jest niezrozumiała, jeśli w ogóle ona jest, ponieważ zakończenie jest tak niejasne i rozmyte. O czym więc chciała napisać autorka? O polskiej  wsi? O transformacji lat 90.? O swoich wspomnieniach związanych z przeprowadzką do miasta, do tego jeszcze do Częstochowy? O początkach studiowania polonistyki? O ludziach, których spotkała? Nie ma tutaj konkretnej wskazówki, ponieważ Stancje są o wszystkim po trochu.

Przez to tracą wiele na wartości. Choć początek zapowiada się ciekawie i właściwie czytelnik może przyjąć zaproszenie do świata, który trochę już zna z Guguł, to z czasem jest rozczarowany, bo nie do końca wiadomo, gdzie jesteśmy, co robimy i tak dalej. Owszem, na swój sposób może to być formalne odzwierciedlenie przeżyć głównej bohaterki. Jednakże nie jestem do tego przekonany.

Świat młodej Wiolki przeplata się z losami wielu innych ludzi, którzy pojawiają się epizodycznie, opowiedzą swoje losy i znikają, potem pojawiają ponownie, ale znów znikają. Nie wiadomo za bardzo, po co się pojawili, z wyjątkiem tych momentów, w których wyraźnie pchają opowiadanie dalej. Fabuła przebiega też na wielu płaszczyznach. Mamy lata 90., mamy okres peerelowski, mamy czasy okołowojenne i wojenne (w bardzo dużym uproszczeniu), a nawet wybiegi do świata legend i mitów, utrwalonych dawno dawno temu, ale wciąż obecnych. A to wszystko w jednym, malutkim zbiorze.

Ponadto trudno ten zbiór nazwać powieścią, jak się to szumnie robi. Na początku też dałem się na to złapać. Niestety, to nie jest powieść. Nawet nie jest to zbiór opowiadań. To połączone ze sobą szkice, miniatury, które są migawkami z jakiegoś życia, a które próbuje się zespolić w jedno. A że nie było ono (to życie) zbyt barwne, trzeba je chyba ubarwić specyficznym podejściem do języka i rzeczywistości. I to jest charakterystyczne dla Grzegorzewskiej. Tylko że...

Po przeczytaniu Guguł byłem zainteresowany literaturą Grzegorzewskiej, chętnie zabrałem się do Stancji. Tym bardziej, że nie lubię za bardzo poezji, a jej wierszy nie rozumiem, to teksty prozatorskie przyjąłem z entuzjazmem. Teraz jednak wiem, że raczej nie sięgnę z przyjemnością po dalsze utwory autorki, nawet jeśli uświęci ją nagroda Bookera, do której jest nominowana (choć pytanie, ile w tym zasługi tłumaczki Guguł). Po prostu nie odpowiada mi to zblazowane i przesadnie emocjonalne podejście do rzeczywistości, ta maniera jest męcząca na dłuższą metę. W wierszu, krótkim opowiadaniu można jeszcze ją znieść, ale w dłuższej wypowiedzi ciąży nieznośnie.

A poza tym, irytuje mnie światopogląd oraz sposób jego przedstawienia przez autorkę - też taki zmanierowany, wystarczy posłuchać wywiadów, jest ich parę w sieci. Ale o poglądach i wywiadach następnym razem...

m.porecki
O mnie m.porecki

Kontestuję rzeczywistość pozbawioną zdrowego rozsądku. Dlatego piszę, jak myślę i mam nadzieję, że mam rację.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura