KB
KB
K.Blinka K.Blinka
283
BLOG

Krzysztof Blinka. Wyjście awaryjne.

K.Blinka K.Blinka Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 3
Opowiadanie o tym co nam zafundowano w ciągu ostatnich dwóch lat, na czym stoimy, co możemy z tym zrobić i co oni mogą zrobić nam. Cz. I.

Zaczęło się dość banalnie – od wpisu na Twitterze.

W Polsce zbliżały się wybory parlamentarne, a w kolejnym roku kalendarz wyborczy przewidywał wybory samorządowe. Najpierw lockdowny, a potem wojna na Ukrainie wywołały wysoką inflację połączoną ze spadkiem tempa wzrostu gospodarczego. Polacy, po raz pierwszy od 1989 roku, nerwowo i pesymistycznie zaczęli oceniać otaczającą ich rzeczywistość. Obawy te, jak to już od paru lat miało miejsce, najszybciej zidentyfikowały media społecznościowe, bo w ich przypadku nie potrzebne były żadne dodatkowe badania czy też algorytmy porządkujące i pokazujące strukturę poglądów demosu. Gdy gniew i poczucie braku perspektyw nie znajduje ujścia w swobodzie wypowiedzi, najczęściej dochodzi do kryterium ulicznego, które w krajach kneblujących obywateli często przeradza się w awantury, bijatyki z policją, a niekiedy strzelanie do tłumów. Wzrost liczby ostrych, niekiedy zabarwionych wulgaryzmami wypowiedzi, jest przejawem zniecierpliwienia społecznego. W takiej sytuacji politycy albo powinni zacząć się bać, albo zacząć dofinansowywać w szybkim tempie policję i służby specjalne. W rozwiniętych demokracjach zachodnich to drugie rozwiązanie jest wykorzystywane coraz częściej. Kanada, a potem Francja bardziej zaczęły przypominać ostatnio bardziej Polskę z czasów stanu wojennego, niż prymusów zachodniej demokracji.

Taka sytuacja stanowi idealną okazję dla politycznych wyjadaczy, którzy niczym gracze giełdowi potrafią wyczuć nadarzającą się okazję. Ale też, jak już kilka razy pokazało życie, gdy na horyzoncie przez kilka trudnych lat nie pojawia się żadna nowa idea, nowy program, czy wreszcie żaden polityk proponujący zmiany i porywający tłumy w ramach porządku demokratycznego, do głosu dochodzą kanalie pokroju Hitlera czy Lenina – padlinożercy, których pożywaniem jest zawsze gnijący ustrój, a ich celem usunięcie w niebyt dotychczasowych osiągnięć cywilizacyjnych w imię nowego porządku i nowego człowieka.

Marian Bogacki swoje przemyślenia publikował na Twitterze. Z reguły komentował, oceniał, czasami w krótkich kilkuzdaniowych wypowiedziach proponował własne rozwiązania. Tego dnia, gdy poruszył lawinę społecznej aktywności, zniechęcenia i frustracji nie dało się już przykryć propagandą, uprawianą przez polityków i media, zarówno te reprezentujące władzę jak i opozycję. Bogacki wbrew sobie, niejako mimo woli, stał się impulsem dla powstania zupełnie nowej sytuacji politycznej.

Gdy jeden z bardziej znanych niezależnych komentatorów, publikujący w mediach społecznościowych, ale także posiadający swoje własne medium „Widzimy.pl”, niejaki Stanisław Malecki, założył na portalu Twitter wątek dotyczący zbliżających się wyborów, Bogacki dołączył do dyskusji swoim wpisem: „W obecnej sytuacji, gdy partie zawłaszczają każdy skrawek życia politycznego, społecznego i już niedługo gospodarczego, głosowanie na którąkolwiek z nich jest tym samym, czym było głosowanie za czasów komuny na PZPR, ZSL lub SD.”

Wątek komentarza pociągnęło parę osób, co skłoniło autora do umieszczenia kolejnego wpisu: „Ponieważ niebranie udziału w wyborach daje politykom asumpt do traktowania opinii tej części obywateli, która nie głosuje, jak milczącej zgody na wszelkie ich poczynania, należy iść na wybory i wrzucić głos wyraźnie nieważny. Tylko tyle możemy zrobić i aż tyle.”

Niejednoznaczność tej wypowiedzi przyciągnęła sporo komentatorów, w tym także założyciela wątku, który stwierdził: „To bez sensu. To nic nie da”.

„Tego nie da się uzasadnić na TT” – replikował Bogacki.

„Proszę bardzo, wyślij mi tekst, a jak nie okaże się kolejną internetową bździną, opublikuję go w „Widzimy.pl” – zaproponował Malecki.

Po ustaleniu warunków formalnych związanych odpowiedzialnością prawną za słowo pisane autora i redakcji, Bogacki usiadł i wieczorem przygotował tekst.

Poza argumentami wcześniej przedstawionymi na Twitterze, autor nowej publikacji w „Widzimy.pl” uzasadnił celowość oddania nieważnych głosów w wyborach parlamentarnych. „Uważam – napisał – że znowu jesteśmy w głębokiej dupie i znowu zaczęliśmy się w niej urządzać. Partie politycznie zmieniają się co rusz na scenie, ale wciąż firmują je mordy tych samych polityków. Wybieranie pomiędzy PO a PiS to wybór między dżumą a cholerą. Z kolei obstawienie w wyborach czegoś takiego jak Konfederacja lub Lewica albo Polska 2050, to głosowanie na potencjalne przystawki dla dwóch największych rozgrywających, o ile te się wcześniej nie podzielą na kolejne polityczne nowotwory, sterowane przez polskie lub inne służby specjalne.

Partiokracja i jej nieodłączni bracia nepotyzm, klientyzm i korupcja – to są faktyczne wyznaczniki polityki w Polsce. Można odnieść wrażenie, że programy każdej partii są pisane wyłącznie z myślą o wysysaniu publicznych pieniędzy przez firmy, fundacje, stowarzyszenia i temu podobne, często powoływane ad hoc, przez ludzi powiązanych z rządzącymi. Każda bez wyjątku partia ma w swoim DNA zapisane szybkie przepoczwarzanie się w politycznego Frankeisteina. Od ponad trzydziestu lat dajemy się dymać mniej lub bardziej dla nas boleśnie. Obecnie wybór przypomina więc ten sprzed 1989 roku. Możecie sobie wybrać między PZPR, ZSL i SD. Programy sprowadzane są do obietnic socjalnych i antysocjalnych lub okładania się dyżurnymi tematami: aborcją, klimatem albo LGBT, a kiedy trzeba wykazać się profesjonalizmem w gospodarce czy polityce zagranicznej, okazuje się, że mamy do czynienia z wyjątkowymi jełopami.

Pozostanie w domu w dniu wyborów, to po prostu zwiększanie udziału twardych elektoratów obecnych partii, a więc zwiększanie prawdopodobieństwa, że nic się kurwa nie zmieni. Tę chorą sytuację można zmienić tylko na dwa sposoby. Pierwszy jest radykalny i totalitarny – wystrzelać połowę czynnych polityków, a drugą połowę zamknąć razem z rodzinami w pierdlu. Drugi, wykorzystujący mechanizm demokratyczny – iść na wybory i wrzucić głos JAWNIE nieważny. Jawnie, to znaczy taki, którym będziemy się chwalić w mediach społecznościowych jeszcze przed wyborami. Efektywnym rozwiązaniem na przyszłość byłoby doprowadzenie do wprowadzenia na kartach wyborczych dodatkowej pozycji albo dodatkowej karty dla głosujących, na której będzie kwadracik do zaznaczenia z dopiskiem: „żaden z wymienionych kandydatów nie otrzymuje mojego głosu.” Wprowadzenia takiej zmiany nie należy się jednak spodziewać, bo nie leży to w interesie obecnych graczy politycznych. W ich interesie nie jest bowiem pokazywanie rzeczywistości – tego jak wielu ludzi ma w dupie ich, ich paraprogramy, ich partie i koalicje, ich całą działalność. W ich interesie jest zafałszowanie obrazu rzeczywistości. Co nam da „głosowanie na nikogo”? Wyobraźmy sobie na chwilę, że do wyborów idą wszyscy uprawnieni. Według danych z ostatnich wyborów oznacza to, że do urn pójdzie 38% z tych, którzy dotychczas z różnych powodów nie głosowali. Dla uproszczenia przyjmijmy, że te 38% i 10% niezdecydowanych z ostatniego sondażu wyborczego wybierze opcję: głosuję, ale oddaję głos nieważny. To oznacza, że ponad 40% Polaków oddaje głos nieważny. Tyle teoria.

W praktyce, w najbliższych wyborach, wszyscy wnerwieni do białości i z obrzydzeniem obserwujący obecną scenę polityczną, mogą w ten sposób uzbierać jakieś kilkanaście procent głosów. Dla tych, którzy czekają na zbawiciela Polski i polskiej polityki, będzie to nic nieznaczący gest. Ale dla polskich polityków to będzie sygnał, że na stole leży do wzięcia liczba głosów potrzebna do stworzenia większości do rządzenia. Wszak oni, ci z góry listy, i ci w okolicy progu wyborczego, dzisiaj biją się o parę procent głosów. Co więc zrobią? Na początek to co zwykle. Będą starali się określić kim są ci wyborcy, a potem będą ich mamić na stare sposoby: obiecywać, kłamać, straszyć. Trzeba im konsekwentnie kazać wypierdalać. Nie mamy nic do stracenia, ani teraz ani później. Im większy odsetek stanowić będą głosy nieważne, tym większy popłoch wśród polityków wywołają. Dlaczego? Bo będą się bali, że jakimś sposobem te głosy przyciągną do siebie konkurenci – a to może oznaczać klęskę polityczną. Dla dużych partii oznacza to brak możliwości stworzenia większości dającej władzę, dla małych – znalezienie się pod progiem wyborczym.

Tylko w taki sposób możemy jako demos zainicjować proces zmian. Na początek niech to będzie oddanie głosu jawnie nieważnego, a potem twarde postawienie sprawy wprowadzenia do kart wyborczych opcji: „nie głosuję na żadnego kandydata”. Niech widzą ilu ludzi ma ich wszystkich gdzieś. Ten z pozoru nic nie znaczący manewr może połączyć wpienionych i zniechęconych do polityki, jak leci – od prawa do lewa i wyciągnie nas z niebytu opinii i preferencji. Równocześnie pozwoli każdemu pozostać przy swoich poglądach politycznych, poglądach na aborcję, LGBT, klimat, szczepienia na covid i temu podobne, nie popadając w skrajności typowe dla dobrze opłacanych aktywistów-propagandystów. Popierasz LGBT? Dobra, ale to nie oznacza, że musisz kupować kota w worku pod nazwą Lewica. Przywiązujesz wagę do tradycji, wiary i patriotyzmu? Fajnie, ale nie musisz dawać PiS okazji do kolejnego wykorzystywania tych wartości dla robienia szemranych biznesów. Masz to wszystko w dupie i nie chodzisz na wybory? Błąd! Idź i pokaż im gdzie ich masz! Głosowanie na nikogo nie tylko nic nie kosztuje, ale też do niczego nie zobowiązuje.

Jakiś polityk obieca nam wniesienie odpowiednich zapisów w ordynacji wyborczej? Dobra. Niech je wprowadzi, a my potem zobaczymy. Jak przyjdzie co do czego, a będziemy na przykład mieli zły dzień, to i tak oddamy głos na opcję: „nie głosuję na żadnego kandydata” – taka przykrość. Po prostu odwracamy logikę dotychczasowych rozwiązań. Teraz to my będziemy mamić, obiecywać i na końcu możemy się z niczego nie wywiązać. Mało tego, możemy łgać do woli i w dzień wyborów pokazać im środkowy palec. Wykorzystajmy więc to, że wybory są tajne i mogą nam skoczyć. Jeżeli to nic nie zmieni, to się przynajmniej dobrze zabawimy. Potencjalnie duży udział głosujących na nikogo i nieprzewidywalność naszych zachowań wyborczych to nasz atut, nasza broń.

Zacznijmy traktować polityków jak sklepikarzy, którzy powinni nas przeciągać atrakcyjnym towarem po akceptowanej cenie – sensownym programem wyborczym. W realiach gospodarczych, gdy nas sklepikarz wnerwi z byle błahego powodu, idziemy do konkurencji. W polityce, polskiej polityce, nie mamy takiej możliwości, bo z naszego punktu widzenia wszyscy sklepikarze oferują gówniany towar, chociaż jest ładnie opakowany. Dlatego trzeba wprowadzić przynajmniej substytut konkurencji, a właściwie jej katalizator. To właśnie opcja – nic z tego co proponujecie mi nie odpowiada. Inaczej wciąż będziemy czekać na politycznego Godota.

I już na koniec. Politycy i ich medialne przydupasy, wspomagani paranaukowymi cwaniakami, podzielili nas najpierw wzdłuż linii poglądów politycznych, potem społecznych, religijnych, strachu i w każdy inny dowolny sposób. To my sobie skaczemy do gardeł w mediach społecznościowych i na spotkaniach rodzinnych. Tego nie było nawet za komuny. Oni tymczasem dla siebie i swoich rodzin robią teatrzyki medialne, udając jak bardzo dla nas nienawidzą swoich politycznych przeciwników. A po godzinie razem z nimi spotkają się na wódeczce u jakiegoś „dziennikarza”. Takim narodem łatwo się rządzi. Przypomnijcie sobie 1989 rok. Komuniści, tak pewni zwycięstwa, dostali łomot w wyborach na liście krajowej i w senacie. Przegrali nawet w obwodach zamkniętych: placówkach dyplomatycznych i jednostkach wojskowych. To był szok nie tylko dla PZPR, ale też dla Solidarności, bo burzyło cały układ z Magdalenki. Po prostu ludzie już tego chlewu mieli dosyć. Tę niespodziankę trzeba zgotować politykom ponownie i to nie raz, ale co cztery lata!

Jeżeli więc nie jesteś politykiem, nie jesteś z rodziny znanych polityków, nie robisz interesów z politykami – idź na wybory i oddaj głos nieważny! Przywróćmy sobie podmiotowość! Przestańmy być mięsem wyborczym!” – zakończył z patosem autor.

Felieton spotkał się początkowo z ograniczonym zainteresowaniem, ale co nie często się zdarza, praktycznie każdy czytający zostawił pod nim swój komentarz i podawał go dalej, także do innych mediów społecznościowych. Okazało się, że nietypowa i przewrotna propozycja spotkała się z żywym odzewem tych, którzy obecny układ polityczny postrzegali jako ślepą uliczkę, kryzys demokracji. Felieton zaczął żyć własnym życiem. Jak to często się zdarza w mediach społecznościowych zaroiło się od ocen negatywnych, pozytywnych, krytycznych oraz własnych propozycji innych autorów. Malecki, jak później stwierdził w jednym z wywiadów, początkowo nie zamierzał odnosić się do propozycji Bogackiego. „Uznałem, że to naiwne, nie odpowiadające realnym oczekiwaniom ludzi i mechanizmom jakimi rządzi się polityka.” Z czasem gdy liczba odsłon i linków do artykułu rosła, Malecki postanowił jednak włączyć się do dyskusji.

cdn.

K.Blinka
O mnie K.Blinka

O mnie

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości