Ojciec Aleksander Jacyniak, mój współbrat, rozpoczął nowy rozdział w historii zakonu. W warszawskiej katedrze wygłosił kazanie, w którym prawie nic nie powiedział o Bogu, a dużo o spiskach i skrytobójczych mordach. Literatura antyjezuicka żywa w dobie baroku, oskarżająca jezuitów o spiski, zyskała tym samym powód, żeby teraz powstać z grobu, a nawet się w nim przewrócić.
Liturgia comiesięcznych spotkań smoleńskich „ludu pisowskiego” jest prosta: msza w kościele, przemarsz pod pałac prezydencki i wiec polityczny. Dopóki nikt nie odwraca tego porządku, trudno go kwestionować, Polacy zawsze modlili się w ten sposób za Polskę, ale ilekroć polityka wychodzi na pierwsze miejsce, trzeba bić na alarm.
Ojciec Jacyniak, na co dzień zajmujący się duchowością ignacjańską, tym razem wszedł w rolę prokuratora i przedstawił tragiczne zgony dziewięciu osób badających katastrofę smoleńską, sugerując, że okoliczności tych zgonów są niejasne, bo to, co oficjalnie uchodzi za samobójstwo lub wypadek, w rzeczywistości było skrytobójczym mordem na czyjeś zlecenie (!).
Nie mam zamiaru walczyć z wiatrakami, po co jednak wplatać podobne insynuacje w kazanie, spychając Pana Boga do narożnika? Bóg pojawił się w tym kazaniu tylko we wstępie i zakończeniu. Jego miejsce zajął kaznodzieja śledczy.
Po wtóre, ów kaznodzieja popełnił tak dużo błędów merytorycznych, że w efekcie powiedział słuchaczom coś dokładnie przeciwnego niż zamierzał, oczywiście, nie zdając sobie z tego sprawy.
We fragmencie poświęconym chor. Remiguszowi Musiowi, lotnikowi z Jaka-40, który w chwili katastrofy Tu-154M stał na smoleńskim lotnisku, Jacyniak stwierdza, że przyczyną rzekomego mordu na chorążym miało być to, co ów chorąży zeznał w prokuraturze, a mianowicie, że zarówno załoga polskiego jaka, jak i prezydenckiego tupolewa, otrzymały od rosyjskich kontrolerów zgodę na zejście do pułapu 50 metrów(!). Nie mam dostępu do akt prokuratury, nie wiem czy to prawda, ale nawet jeśli to prawda, to wbrew temu co sugeruje Jacyniak cień podejrzeń po takim komunikacie padłby na polskich pilotów, nie na rosyjskich kontrolerów, bo kontrolerzy nie znają minimów pogodowych samolotu ani załogi, tymczasem pilot musi wszystkie te ograniczenia doskonale znać, bo to właśnie on ma ich bezwzględnie przestrzegać. W tym konkretnym wypadku najwyższe minima pogodowe miało nie lotnisko, nie samolot, ale dowódca załogi, jak wynika z jego książki lotów, i te jego własne minima pogodowe pozwalały mu przy widoczności poziomej sięgającej co najmniej 1800 m zniżyć się tylko do 120 m na lotniskach wyposażonych tak jak smoleńskie.
Przesłanek postawionych na głowie jest w tym kazaniu więcej, widać je w co drugim akapicie, co cały wywód o rzekomych mordach czyni groteskowym. Czy nie lepiej wspomnieć krótko, że jakaś część społeczeństwa wciąż infantylnie odrzuca ustalenia komisji wypadkowych, a wiele wiele osób wciąż pogrążonych jest bólu graniczącym z depresją, co sprzyja powstawaniu hipotez spiskowych, którym jednak ani zdrowy rozum, ani rzetelne badania specjalistów, ani dojrzała wiara chrześcijańska ulegać nie powinny?
A jeśli już tak się zdarzy – mógłby dodać kaznodzieja – że ktoś tym wszystkim spiskom ulegnie, to niech przynajmniej zadba o solidne przesłanki! Po co mnożyć kłamstwa i domysły, odbierając tym samym miejsce Bogu, sumieniu i ewangelii na rzecz kamratów z piekła rodem, którym się wprzódy trzy ćwierci własnego kazania oddało?
P.S. Otrzymałem wiele listów po tym wpisie, w tym dwa wstrząsające od red. Pawła Płuski i dra Macieja Laska, które niżej zamieszczam. Ania Wittenberg porozmawiała z Pawłem o sprawie, która dla rodzin każdej z osób wymienionych przez o. Jacyniaka jest bardzo bolesna, a liczę na to, że porozmawia także z Maciejem Laskiem.
List Pawła Płuski
Jestem dziennikarzem Faktów TVN, byłem w Smoleńsku i Katyniu tyle, że nie w czasie katastrofy – obsługiwałem wizytę Tuska i Putina, a później do końca (do chwili wyjazdu ostatnich trumien) byłem w Moskwie.
Ojcze, bardzo dziękuję za tekst w sprawie kazania o. Jacyniaka. Myślę, że nie tylko mnie, ale wielu moich znajomych z firmy, a przede wszystkim bliskich Krzyśka Knyża boli to, że został on wplątany i wciąż jest wymieniany w kontekście tragedii smoleńskiej. Ktoś, kto stworzył ową głupią listę, którą raczył się posłużyć o. Jacyniak, nie pofatygował się nawet by sprawdzić parę faktów.
Krzysiek nie był w Smoleńsku i w Katyniu. W tym czasie, w kwietniu 2010, leżał bardzo chory w moskiewskim szpitalu. W styczniu 2010 poleciał, między innymi za mnie (miałem wtedy 40. urodziny i chciałem być w domu z rodziną) na wybory do Kijowa. Razem z Andrzejem Zauchą. Krzysiek się przeziębił, ale jak to On, jak to my, zbagatelizował sprawę. Zapalenie płuc. Trafił do szpitala, niedoleczony sam się wypisał, ponownie szpital i już bardzo poważna sprawa. Ostatecznie doszła do tego sepsa. Krzyśkowi wysiadało wszystko po kolei.
Lecąc do Smoleńska przywoziłem dla Niego pampersy i inne rzeczy od rodziny i przyjaciół z Polski. Tania - jego dziewczyna, a nieformalnie żona, odbierała to od nas, ciągle przy nim siedziała, była załamana.
Mimo świetnej opieki lekarze w Moskwie nie byli w stanie pomóc Krzyśkowi. Jakoś w maju zapadła decyzja o przewiezieniu Krzyśka transportem lotniczym do szpitala na Banacha w Warszawie.
Krzysiek zmarł w szpitalu w Polsce.
Gdy czytam te wszystkie bzdury na „prawicowych” portalach o tym jak to Krzysiek miał rzekomo coś nagrać, wiedzieć, widzieć i dlatego został zamordowany – to nie tylko ręce mi opadają. Nie wiem i nie mam siły z tym walczyć – bo oczywiście z racji pracy, jestem wrogiem Narodu [...].
I tu też boli – bo nikt nawet nie sili się by sprawdzić kto i kim jest i był.
Czy będąc na mszy i słuchając podobnych wywodów jak Ojca Jacyniaka powinienem wstać i powiedzieć, że mija się z prawdą? Czy milczeć i pozwolić kłamstwu się krzewić? Co robić?
Szczęść Boże i jeszcze raz Ojcu dziękuję!
Paweł Płuska
Fragment listu Macieja Laska
[...] Wiele z tych informacji można byłoby wykorzystać – prostując kłamstwa. Niestety łączy się to z sprawianiem bólu bliskim osób, które zostały wymienione w sławetnym kazaniu. Ja przynajmniej ciągle mam tu skrupuły.
Dziękuję za dołączoną wypowiedź pana Pawła Płuski. To samo mógłbym powiedzieć o śmierci b. ministra Wróbla lub pana Szpinety (który podobno powiesił się w Indiach). Mam taki sam dylemat – co robić w chwili gdy publicznie ktoś, osoba duchowna, mówi nieprawdę. Mój szef z Politechniki Warszawskiej, prof. Krzysztof Arczewski miał ten sam problem – w kwietniu br. z ambony ksiądz wyczytał mnie z nazwiska piętnując za szerzenie kłamstw (związane to było z artykułem w jakimś wydawnictwie katolickim). Był tym bardzo poruszony – jest moim bezpośrednim przełożonym na PW (to taka odskocznia od badania wypadków lotniczych – uczenie studentów też daje dużo satysfakcji) – i nie mógł się pogodzić z takimi słowami – chciał jakoś zareagować. Odradziłem mu, może niedobrze, ale po co ma sobie robić dodatkowych wrogów ;)
Jeszcze raz serdecznie pozdrawiam,
ML
Inne tematy w dziale Polityka