Michał Tyrpa Michał Tyrpa
228
BLOG

Na marginesie listu do ambasadora

Michał Tyrpa Michał Tyrpa Polityka Obserwuj notkę 10

Komentarze, jakie pojawiły się pod wpisem zawierającym list do ambasadora Izraela są niezwykle pouczające. Niektóre z zawartych w nich argumentów wprawiły mnie nawet w nie lada konfuzję. Oczywiście ów stan ducha zawdzięczam w pierwszym rzędzie samemu sobie. Zabierając głos w jakiejkolwiek sprawie należy przecież – wzorem dobrego wykładowcy – za każdym razem zaczynać ab ovo. Należy powtórzyć wszystko to, o czym wielokrotnie mówiło się poprzednio. Brak takiej rekapitulacji na wstępie prowadzić może bowiem do zagubienia kontekstu. W przywołanej sprawie, zanim poinformowałem Państwa o treści owych siedmiu pytań, prawdopodobnie powinienem był wkleić linki do wszystkich swoich (i niektórych cudzych) „salonowych” tekstów, w których dotąd pojawiły się tagi „Żydzi” oraz „Izrael”. Jeśli liczyłem na to, że wszyscy moi komentatorzy samodzielnie zechcą do nich sięgnąć, pomyliłem się. I zostałem za to (słusznie) ukarany.

Nieznana mi bliżej osoba (tych, którzy sądzą, że jest to dla mnie ktoś w rodzaju starszej siostry, sympatii, albo – z przeproszeniem – cioci, chciałbym niniejszym wyprowadzić z błędu), udziela mi czegoś na kształt pouczenia pastersko-pedagogicznego. Chciałbym za nie z całego serca podziękować. Jednocześnie jednak pragnę wszystkich Państwa przestrzec przed bezkrytycznym traktowaniem odwołań do wszelkich książek, które mają za przedmiot relacje polsko-żydowskie. O wartości takich – skądinąd niezwykle popularnych i opiniotwórczych dzieł, jak Paula Johnsona „Historia Żydów”, pisał na przykład Stefan Bratkowski.

Osobistych "wycieczek” pod moim adresem zawartych w komentarzach owej nie znanej mi bliżej pani nie nazwę rzecz jasna hucpą. To raczej zwykła, dziewczęca nonszalancja połączona z uroczą swadą i w gruncie rzeczy niezbyt szkodliwą ignorancją. Poza wszystkim jest to dość reprezentatywny przykład rozpowszechnionego u nas typu mentalności. Zamiast zanudzać Państwa głębinową analizą, odwołam się do aforyzmu. Jak to ujął nieoceniony Stanisław Jerzy Lec: „Biedny, kto gwiazd nie widzi, bez uderzenia w zęby”. (Czy w wersji uwspółcześnionej nie należałoby napisać „bez pobicia i wrzucenia w psie g…”?)

Sprawa poważniejsza dotyczy argumentu, który podniósł Wojciech Sadurski. Mamy tu do czynienia z ewidentnym nieporozumieniem. Zwracam się tedy do Pana Profesora i tych wszystkich, których przekonała zaproponowana przez prof. Sadurskiego interpretacja moich pytań. Szanowni Państwo! Zawieście na chwilę swój osąd, na temat „rzeczywistego” (ukrytego?) charakteru pytania nr 6. Pragnę bowiem podkreślić, że moją intencją było i wciąż pozostaje wyłącznie dokonanie uzgodnień definicyjnych. Wszak bez zgody stron, co do sensu pojęć, nie ma mowy o jakimkolwiek porozumieniu. A wszelka dyskusja jest z góry skazana na porażkę.

Wyjaśniam tedy z całą mocą: mając na uwadze wielokrotnie przytaczane wypowiedzi profesorów Moshe Zimmermanna, Normana Finkelsteina i Normana Daviesa; mając w pamięci wydarzenia, które stały się kanwą dla niedawnych tekstów z „Przekroju” i „Rzeczpospolitej”; nie zapominając wreszcie o kontekście, jakim były praktyki przedsięwzięte przed rokiem przez rząd izraelski względem rządu polskiego, popadłem w poważną wątpliwość, co do tego, czy zarówno Polacy, jak Izraelczycy słowo „partnerstwo” pojmują w ten sam sposób. Przede wszystkim zaś chciałbym się dowiedzieć, jak owo pojęcie definiuje adresat mojego listu. A to między innymi z powodu wspomnianych wydarzeń sprzed roku. Faktów, które dwóch wybitnych polskich polityków zainspirowały do następujących wypowiedzi:

„Bojkotowanie jakichkolwiek ministrów obcego kraju jest całkowicie niedopuszczalne. Mam nadzieję, że nie jest to akcja zorganizowana przez kierownictwo państwa izraelskiego i przez rząd Izraela, tylko niemądra akcja lokalnego ambasadora. Izrael sam psuje sobie relacje z Polską, a relacje te miały bardzo duże szanse zrobić w najbliższych latach znacznie więcej dla Izraela niż dla Polski” (Jan Rokita)

„Deklaracja ambasadora nie była potrzebna. Nie ułatwia ona realizacji stosunków polsko-izraelskich, które są bardzo dobre w wymiarze strategicznym i w wymiarze troski naszego państwa o dziedzictwo żydowskie, jako część naszej historii. Dobrze się stało, że Roman Giertych wziął udział w uroczystościach w Jedwabnem” (Marek Jurek).

No i jestem w kłopocie. Chciałbym Państwa prosić o pomoc. Nie potrafię bowiem rozstrzygnąć, czy zacytowane opinie świadczą o Jana Rokity i Marka Jurka admiracji dla osoby i poglądów Romana Giertycha. Czy może dowodzą jedynie tego, że wspomniani politycy nie znają swojego miejsca w szyku, „marnują okazję, żeby się zamknąć”, lub też - po prostu – wyssali antysemityzm z mlekiem matki?

I jeszcze jedno: czy dziedzictwo „Paradis Judaeorum”, tradycja którą uosabiają tacy ludzie, jak błogosławionej pamięci profesor Szymon Askenazy nadaje się na płaszczyznę spotkania dzisiejszych Polaków i dzisiejszych Żydów?

Czy w ogóle wolno zadawać podobne pytania?

Nie tylko odwiedzającej nas młodzieży, ale i oficjalnym reprezentantom zaprzyjaźnionego z Polską, demokratycznego państwa.

Bez obawy, że zostanie się spoliczkowanym. Bez obawy, że odpowiedzią na naszą wyciągniętą dłoń będzie pogarda i nienawiść.

Przypomnijmy o Rotmistrzu / Let's Reminisce About Witold Pilecki on Facebook. Doświadczając kolejnych erupcji Inferno Polonico, przed oczami duszy widzę Witolda Pileckiego, który do nas, wolontariuszy akcji społecznej "Przypomnijmy o Rotmistrzu" ("Let's Reminisce About Witold Pilecki mówi"), mówi:"Z powodu mojego imienia będą was nienawidzić" (Mt 24,9)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka