MarekMalcher MarekMalcher
273
BLOG

Opowieści okołomorskie 6

MarekMalcher MarekMalcher Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

 Święta na plantacji niewolników.

image








Na Święta zaniosło nas do Syna do Południowej Karoliny. Mieszkamy na przedmieściach Charleston, na osiedlu domów jednorodzinnych położonym na terenie dawnej plantacji. Okolica to jakby  jeden wielki wielki park. Jeżeli ktoś pamięta film „Forrest Gump” to krajobrazy wokół domu rodzinnego bohatera filmu przypominają tutejsze- te sceny filmu zostały zresztą nakręcone o godzinę jazdy stąd.

Jesteśmy w Low Country, na terenach Południa USA, związanego historycznie z początkami państwowości USA. Południowa Karolina była członkiem 13 kolonii brytyjskich -zalążku niepodległego państwa, a Charleston założony w 1620 roku, był pierwszym planowo wzniesionym miastem. W obu najważniejszych amerykańskich wojnach: w wojnie z Brytyjczykami 1776-1783, o nie-podległość oraz w wojnie domowej 1861-65 Charleston odgrywało kluczową rolę. W obu wojnach miasto przechodziło z rąk do rąk. Wojna o niepodległość zakończyła się po poddaniu Charleston przez Anglików. Z kolei wojna domowa zaczęła się od wyjścia Południowej Karoliny z Unii i pierwszego starcia właśnie tutaj i podobnie zakończyła się w parę miesięcy po upadku miasta. Z okołomorskiego punku widzenia ciekawy jest fakt, że port w Charleston był miejscem użycia w czasie działań wojennych po raz pierwszy w historii okrętu podwodnego. „H.L. Hunley” stanowiący część floty Konfederacji, w dniu 17 lutego 1864 roku próbując przerwać blokadę portu Charleston dokonał ataku na slup Unii ” USS Housatonic” zatapiając go. Sam jednakże również zatonął. W 2000 roku łódz podwodna została podniesiona i dzisiaj stanowi ozdobę miejskiego muzeum.

       Charleston stanowiło przez co najmniej dwa stulecia centrum handlu niewolnikami w Północnej Ameryce. W połowie 18 wieku przez port i miasto przechodziło około 40% handlu niewolnikami w całej Ameryce.

      W mieście w ciągu jego historii parokrotnie zdarzało się, że liczba „ people of colour” wielokrotnie przekraczała liczbę białych i miasto starało się poprawić ten stan licznymi zarządzeniami, które dzisiaj po prostu nazwalibyśmy prześladowaniami.

        Mimo takiej przeszłości nie zauważyłem specjalnych napięć rasowych a ruch BLM nie był zbyt aktywny w najbliższej okolicy i do zwyczajowego w tym ruchu rabowania sklepów nie doszło. Co do poprawności politycznej to wkracza ona w tutejsze życie w dość umiarkowany sposób. Ot, synowa, która jest nauczycielką i prowadzi szkolny chór ma zakaz uczenia wszelkich pieśni religijnych a więc także kolęd. Sama natomiast, jakiś czas temu miała kłopoty w szkole ze strony wizytujących jej lekcję oficjeli tutejszego dystryktu edukacji. Dwie czarne dziesięcioletnie dziewczynki przy wizytatorze zaczęły się kłócić, nazywając się wzajemnie słowem na „n”.

Dla mniej wtajemniczonych dodam, że wyklęte i absolutnie zabronione białym w całym USA słówo „na „n” (nigger) służy głównie kolorowym mieszkańcom Ameryki do umiarkowanego wzajemnego obrażania się.

  Tak, że dwoje dzieci się kłóciło a oberwała nauczycielka nie mająca z zatargiem pod żadnym względem nic wspólnego.

    Nauczyciele tutaj (jak wszędzie) maja ciężkie życie i zarabiają dość słabo. Zwykle zatrudnieni są na 190 dniowe kontrakty, przy czym odnowienie kontraktu nie jest gwarantowane, choć oczywiście zależy od oceny zwierzchników. Za każdy przepracowany miesiąc otrzymują 1,75 płatnego dnia wolnego co sprowadza się do 12 dni płatnego urlopu za kontrakt. Oczywiście – jak w całych Stanach - nauczycielki nie mają ani dnia płatnego urlopu macierzyńskiego. Mają natomiast dobre ubezpieczenie zdrowotne i dobre zabezpieczenie emerytalne. Tygodniowe pensum pracy wynosi 40 godzin.

    Syn z rodziną mieszka w jednym z osiedli domów jednorodzinnych na terenie dawnej plantacji. Wiele z tych „rezydential areas” jest tak położonych i noszą nawet nazwę od dawnych właścicieli. Różnią się na ogół standardem ( i ceną) domów na niej położonych.

       Do moich obowiązków należy codzienne dostarczenie wnucząt do szkoły. Szkoła, a właściwie zespół szkół : primary (wstępna) elemetary (podstawowa) i middle ( średnia- ale odpowiednik naszych trzech ostatnich klas podstawówki) uczy około 1700 dzieci. Ponieważ wszyscy tutaj poruszają się wyłącznie samochodami, dostarczenie i odebranie w tym samym czasie takiej ilości małych dzieci (wiek 5-14 lat) do szkoły zdawało mi się dosyć trudnym logistycznym problemem. Prawdę mówiąc byłem ciekawy jak jest to rozwiązane.

     Teren dojazdowy do szkoły jest rozległy i z trzech stron spływają w tym samym czasie strumienie samochodów. Cały ruch dyrygowany jest przez .. nauczycieli. Każde dziecko dostarczone jest szybko i bezpiecznie. Odbierając dzieci wystawia się w samochodzie tabliczkę z numerem. Pierwszy nauczyciel około 200 m od miejsca odbioru ucznia podaje numer dalej przez walkie-talkie. Samochody prawie nie zatrzymując kolejki zabierają dzieciaki.

    Jest szósta pięćdziesiąt rano, jeszcze ciemno. Ruszamy w drogę. Załogę musiałem przeszkolić, co nie było dla mnie łatwe, bo dziecięca angielszczyzna jest trudniejsza od tej dorosłej.

- Safety belts fastened?  Report to captain !  - Ai , ai captain- odpowiada 8-letnia Zosia, potem 6 letni Ezra. Wreszcie  po chwili, także samodzielnie zapinająca pasy 4-letnia Rozalka.

Mój mały statek rusza w ciemną noc. Tyle mi z mojego kapitanowania zostało. Nie jest źle.


emerytura po czterdziestu latach na morzu

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości