Jakub Wojas Jakub Wojas
878
BLOG

Na wojnę w klapkach. Codzienne życie ukraińskiego żołnierza

Jakub Wojas Jakub Wojas Polityka Obserwuj notkę 0

Ciepłe morze, plaże na wyłączność, znakomita kuchnia, w tym ryby prosto z morskiego połowu, a także siłownia, sauna i rowery - to nie jest fragment opisu luksusowych wakacji, a jedynie część atrakcji jakie mają do dyspozycji podczas czasu wolnego żołnierze rozlokowani we frontowym mieście Szyrokino. W rzeczywistości stanowi to jednak tylko drobną rekompensatę za ciężką wojenną służbę i długą rozłąkę z rodziną.

Na wojnę w klapkach

Do podstawowych obowiązków ukraińskiego żołnierza w Szyrokino należy czuwanie na posterunku – zazwyczaj dwa razy w ciągu doby po maksymalnie 3 godz. Czasem chodzi tu o spokojne pilnowanie wjazdu do ściślejszej strefy obrony, a czasem niebezpieczne trzymanie pozycji na pierwszej linii. Pierwsza linia przebiega jednak przez normalną małomiasteczkową ulicę. Pozycje morskiej piechoty rozlokowane są w dawnych, prywatnych domach, a to bardzo wpływa na specyficzny przebieg służby na tym odcinku frontu.

Gdy dany punkt strzelniczy czy obserwacyjny znajduje się w miejscu zakwaterowania żołnierzy – np. na strychu domu – to zdarza się morskim piechurom, co jest zresztą bardzo tępione przez wyższych stopniem, przychodzić na niego w… klapkach. Z większym zrozumieniem jest przyjmowane wykorzystywanie obuwia sportowego czy butów trekkingowych, ale to właśnie klapki cieszą się od nich większą popularnością.

Odstępstw od regulaminu jest więcej. Akceptowane i praktykowane przez niemal wszystkich jest noszenie kupionych przez żołnierzy we własnym zakresie nieukraińskich mundurów, a nawet ubrań cywilnych. Najczęściej spotykany jest mundur brytyjski w wersji pustynnej – zdecydowanie chętniej noszony na tym odcinku frontu niż rodzimy uniform. Żołnierze tłumaczą to lepszym materiałem oraz kamuflażem, który pasuje do krajobrazu miejscowych plaż i suchych traw. Trzeba jednak zaznaczyć, że gdy wojskowi wracają do domów lub garnizonu to mają obowiązek nosić ukraiński mundur. Tylko na froncie panuje pod tym względem pełna swoboda.

Poza służbą wartowniczą i trzymaniem pozycji żołnierz wykonuje także dodatkowe zadania wyznaczone mu przez dowódców. Może to być m.in. dostarczenie wody, której w wielu punktach miasta ciągle brakuje bądź niemal codzienne czyszczenie broni i konserwacja innego sprzętu. Czasem dotyczy to wysłużonych, amerykańskich hummerów – podstawowego środka transportu w Szyrokino. Otrzymane w ramach pomocy wojskowej od USA nie są już pierwszej młodości, dlatego co jakiś trzeba do nich zaglądnąć.

Plaża, mecze i rzucanie toporkiem

Większość czasu na froncie schodzi jednak na czekaniu. Czekaniu na wyjście na posterunek. Czekaniu na transport. Czekaniu na koniec służby. Czekaniu aż „coś się zacznie”. W takiej sytuacji bardzo łatwo może wkraść się nuda. Szczęściem tutejszych żołnierzy jest jednak fakt, że są rozlokowani w dawnym, nadmorskim kurorcie i część z jego atrakcji jest dostępna również dla nich.

Przede wszystkim plaża. Kąpiel i opalanie się w ciepłe dni, poza służbą, z dala od pozycji przeciwnika jest jedną z najchętniej stosowanych form wypoczynku wśród marines. Szyrokino jest wolne od cywilów, dlatego żołnierze mają plaże na wyłączność. Jednak na ten luksus mogą sobie pozwolić przede wszystkim ci, którzy rozlokowani są na placówkach niedaleko morskiego brzegu. Piechurzy z pierwszej linii rzadko schodzą ze swoich pozycji, a przez to nieczęsto mogą popływać w ciepłym Morzu Azowskim.

Zadośćuczynieniem dla nich może być możliwość posmakowania ryb z tego akwenu. Z plaż bardziej oddalonych od pozycji wroga niemal każdego dnia wyrusza łódź rzucająca sieci i to dość niedaleko brzegu. Połów bowiem nie jest tu trudny. W tej okolicy ze zrozumiałych względów jest niewielu rybaków, w przeciwieństwie do ryb. Efekty połowu trafiają później na stoły wojskowych we wszystkich częściach miasta.

W Szyrokino gotują sami żołnierze, zazwyczaj z zapasów otrzymywanych regularnie od wojska. To, że większość pozycji rozlokowanych jest w dawnych prywatnych domach niewątpliwe wpływa zarówno na ich jakoś, jak i atmosferę przy ich spożywaniu. W menu ukraińskich marines są dania przede wszystkim właśnie domowe m.in. barszcz ukraiński, zupa pomidorowa, racuchy, makarony, kasze, różnego rodzaju sałatki, no i oczywiście ryby. Morscy piechurzy otrzymują również pieczywo, słodkie rogaliki, zgrzewki wody oraz konserwy.

W znacznej części wojskowych punktów działa też Internet. Co prawda często nie jest on zbyt szybki, ale jest i dzięki temu żołnierze na swoich laptopach i iPhone’ach mogą przekazać wiadomość rodzinom, a w wolnych chwilach oglądnąć film czy przeglądnąć portale społecznościowe. Popularne są też gry. Najczęściej wyścigi samochodowe i…strzelanki.

Nieco gorzej sytuacja się ma z telefonami. Zasięg niektórych sieci nie obejmuje Szyrokino. Czasem aby go uzyskać trzeba się wdrapać na wysoki budynek, lecz zdarza się że i to nie pomaga. Kilka miesięcy temu, gdy miasto było kompletnie odcięte od świata rodzinom przekazywano informacje jedynie przez tych żołnierzy, którzy opuszczali strefę frontową. Zazwyczaj ograniczało się to do szybkiej, telefonicznej wiadomości: „Wszystko dobrze. Nie martwcie się”.

Żołnierze w wielu swoich placówkach stworzyli też sale sportowe ze sprzętem do ćwiczeń – ławeczka, ciężarki, hantle, gruszka do boksowania. Gdzieniegdzie ostały się rowery po dawnych mieszkańcach. Czasami urządzane także rozgrywki w piłkę nożną na improwizowanym boisku, zawody w tenisa stołowego czy rzucanie toporków i noży w kawałek drewna. Kto woli mniej aktywny wypoczynek może poczytać książki – od religijnych i politycznych po lżejszą literaturę.

A wieczorem – kąpiel w bani. Wschodnioeuropejska wersja sauny cieszy się dużą popularnością w Szyrokino. Żołnierzom udało odtworzyć je tam, gdzie znajdowały przed wojną m.in. w dawnych sanatoriach. Ciepła woda jest opalana w specjalnych piecykach. Z kolei zimna, jeśli źródło wody jest w budynku to pochodzi z węża, jeśli nie to jest w przyniesionym zbiorniczku.

Wieczorem można również pooglądać telewizję. Telewizory są bodaj na każdej placówce – nawet w ziemiankach pod miastem. Ostatnio największą popularnością cieszyło się Euro 2016. Porażkę narodowej drużyny w tych rozgrywkach przyjęto z żalem, jednak pewną rekompensatą okazały się niepowodzenia zespołu ich wojennych przeciwników, czyli Rosji.

Należy także wspomnieć o alkoholu. A raczej jego braku. W Szyrokino ani razu nie natknąłem się na ślad wysokoprocentowych trunków. Nawet piwa. To jednak dość osobliwe zjawisko wytłumaczył mi jeden z oficerów:

– Gdy weszliśmy do miasta, gdziekolwiek znaleźliśmy alkohol to albo zabieraliśmy na tyły, albo po prostu wylewaliśmy. Wódki, koniaki, domowej roboty wina i nalewki – wszystkiego się pozbyliśmy. Żeby nie kusiło. Jeżeli w rocie, z mobilizacji trafił do nas ktoś kto miał problemy z alkoholem to nie możemy doprowadzić do tego, żeby się znowu rozpił, bo będzie obciążeniem dla wszystkich. Poza tym jak raz na linii wkradnie się pijaństwo to trudno będzie się tego pozbyć, a na froncie to nie jest nic dobrego.

Do wojny można się przyzwyczaić

– X plus na pierwszej masz bezpilotnika

– Y plus

„X” i „Y” to nazwy pozycji. „Plus” oznacza przyjęcie do wiadomości. „Bezpilotnik”, czyli po polsku dron, a „na pierwszej”, czyli od strony prorosyjskiej. Tak mniej więcej wygląda nocny dialog przez radiostację między ukraińskimi pozycjami. Właściwie nie ma nocy żeby nad miastem nie pojawił się dron. Ma on na celu rozpoznanie, a czasem też nakierowanie ognia na pozycje.

– Nie tak dawno separatyści wypuścili drona z łódki na morzu, a potem wskazał on miejsce ostrzału na nasze posterunki – opowiada st. lejtnant Wiktor, ps. Grom, pełniący nocne dyżury przy radiostacji i wypatrujący „bezpilotników”.

Jeżeli dron lata nisko próbuje się go zestrzelić, jeżeli wysoko to trzeba się ograniczyć do zorientowania gdzie się znajduje. W nocy również najczęściej dochodzi do cięższego ostrzału. Dość efektownie wygląda to na niebie – niczym wiązki laserów. Zazwyczaj jednak nie trwa on długo – ok. kilkunastu minut. Częściej, gdyż codziennie, co najmniej kilka razy w ciągu doby, ma miejsce ostrzał z broni maszynowej. Najlepszym określeniem tego jest zabawa w kotka i myszkę, bowiem rzadko ktoś w wyniku takiego ataku ginie. Częściej atakowani żołnierze szybko się kryją, a zaraz potem wspomaga ich ukraiński strzelec. Jeżeli atak dotyczy konkretnej pozycji, a nie poruszających się ludzi, wtedy do walki włącza się także inny posterunek. Ukraińcy nie atakują jako pierwsi. Choć krew w żołnierzach wyraźnie się burzy.

Obecnie są tu przede wszystkim dwie grupy żołnierzy – „kontraktniki” (po podpisanym kontrakcie) i zmobilizowani. Oficerowie przyznają, że z tymi po kontraktach lepiej się pracuje, bo wiedzą po co tu są. Ze zmobilizowanymi bywa różnie. Czasem nie chcą tu być, nie chcą wykonywać rozkazów.

– Ostatnio mam często taki sen, że wszystko zostawiam i dezerteruje z wojska. Uciekam potem na rowerze w stronę Mariupola – opowiada mi jeden z młodych, zmobilizowanych wojaków.

Koledzy mówią, że ma niebezpieczne sny, ale to właśnie najmłodszym ok. 19-letnim chyba jest tutaj najciężej. Dla nich to pierwsza wojenna placówka. Reszta, za nim trafiła do piechoty morskiej, nierzadko brała już udział w walkach w ramach rozwiązanych batalionów obrony terytorialnej. Średnia wieku w morskiej piechocie to 27-28 lat. Są tu ludzie bardzo młodzi, ale też bardzo dojrzali, nawet ponad 50-letni. Żołnierz liniowy zarabia tutaj w zależności od stopnia i funkcji od 6500 do ok. 12000 UAH (ok. 1000 – 2000 PLN), a to na Ukrainie oznacza już dość spore pieniądze. Wszyscy jednak zapewniają o wyższych pobudkach związanych z przyjściem do armii.

Witalij był w cywilu spawaczem. Przed wojskiem potrafił zarobić nawet dwa razy tyle co dziś w piechocie morskiej. Pochodzi z Donbasu.

– Na własnej skórze poczułem co to jest ta wojna. Najpierw byli u nas separatyści. Potem przeszedł front. Zdecydowałem, że kiedy będę mógł to wstąpię do armii. Przyszedłem tu nie dla pieniędzy, ale dla idei.

Wysokie morale żołnierzy podkreśla również Roman – kapelan, pastor, baptysta. Stale przebywa na pozycjach pierwszej linii. Wcześniej był zwykłym żołnierzem w stopniu st. sierżanta. Strzelał. Był nawet ranny. Wyprzedzając moje pytanie sam tłumaczy, że chodzi tu obronę ojczyzny, wojnę sprawiedliwą, a to już nie grzech.

– Po powrocie ze szpitala postanowiłem wrócić na front. Tym razem jako duchowny. Tutaj, na froncie wyraźnie brakowało opieki duszpasterskiej. Armia wcześniej niemal w ogóle nie dbała o ten aspekt służby.

Roman jest jednym z pięciu pastorów w tej rocie. Duchowni kościoła baptystycznego wysyłają do strefy ATO najwięcej kapelanów, obsadzając niemal każdy batalion. Działają non-profit. Ministerstwo nie do końca uregulowało ich statusu na froncie, choć stale wyraża zapotrzebowanie na ich obecność. Co prawda głównym wyznaniem żołnierzy w Szyrokino jest prawosławie, lecz w praktyce jest im wszystko jedno kto ich błogosławi przed wyjściem na posterunek.

Pastor sprawuje też opiekę psychologiczną. Część żołnierzy jednak przyznaje, że dodatkowe wsparcie w tej materii by się przydało. Długa rozłąka z domem i ciągła służba po pewnym czasie każdemu daje się we znaki. Pojawia się zmęczenie, frustracja związana z ciągłym byciem w gotowości. Żołnierze szczególnie narzekają na długi okres służby na pozycjach. Niektórzy nawet po pół roku nie widzieli rodzinnego domu. W takich warunkach łatwo można wpaść w depresję albo zespół stresu bojowego. Z drugiej strony jednak dla wielu wojna stała się nową „normalnością”.

Artiom jest strzelcem na pierwszej linii. Ma 20 lat. Jego stopień w slangu żołnierskim to „młodszy generał”, czyli st. matros. Ostatni raz był w domu zimą. Trzy dni. Ze względu na chorobę matki.

– O ile pierwsze tygodnie na froncie były dla mnie szokiem, to dziś wychodząc do walki wszystko jest dla mnie czymś naturalnym. Do wojny można się przyzwyczaić. Strzały, wybuchy. Nie czuje już nic. Żadnego stresu. Ale w domu wiadomo, że lepiej. Rodzina, mecz na dużym ekranie, piwo na wygodnej kanapie. I nie trzeba nasłuchiwać czy nie strzelają – opowiada z uśmiechem.

Sam jednak przyznaje, że w jego cywilnym otoczeniu trudno już mu się dogadać. Jego mama dowiedziała się, że służy na pierwszej linii… z telewizji, gdy przedstawiono go jako bohatera odpierającego rosyjskie ataki. Wcześniej mówił jej, że przebywa bezpieczny w sztabie, w Mariupolu. Jego znajomi nie rozumieją ani dlaczego poszedł do armii, ani co się dzieje w Szyrokino. I ciężko to znowu wszystko tłumaczyć.

Artiom chce zostać w armii i kontynuować karierę wojskową. Większość osób zarzeka się, że po odbyciu obowiązkowej służby „jak będzie trzeba” to wróci w kamasze. Ta „potrzeba” zaistnieje w razie kolejnej rosyjskiej, albo – co teraz wydaje się mało prawdopodobne, jednak oczekiwane przez marines – ukraińskiej ofensywy. Na razie jednak wojna jest stałym elementem ukraińskiej rzeczywistości i niewiele wskazuje na to aby szybko przestała nim być.

 

Artykuł ukazał się wcześniej na portalu eastbook.eu http://www.eastbook.eu/blog/2016/07/13/na-wojne-w-klapkach-codzienne-zycie-ukrainskiego-zolnierza/

Jakub Wojas
O mnie Jakub Wojas

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka