Łukasz Gibala, Fot. PAP/Art Service
Łukasz Gibala, Fot. PAP/Art Service

Łukasz Gibała na prezydenta RP? Ekspert stawia śmiałą tezę na temat wyborców PiS

Redakcja Redakcja Wybory Obserwuj temat Obserwuj notkę 48
- Gdyby nie stanowisko pani poseł Małgorzaty Wasserman, to moim zdaniem przedstawiciel KO w Krakowie by nie wygrał. A to, w moim przekonaniu mogłoby oznaczać bardzo dużą zmianę nie tylko w mieście, ale też w polityce krajowej. Wynik wyborów w Krakowie pokazuje jednak, że elektorat PiS jest w stanie karnie zagłosować na polityka nawet liberalnego bądź lewicowego, ale rywalizującego w drugiej turze z kandydatem KO. To ważny wniosek na przyszłość – mówi Salonowi 24 dr Andrzej Anusz, z Instytutu Piłsudskiego.

W drugiej turze wyborów samorządowych do najbardziej spektakularnej rozgrywki doszło chyba w Krakowie, gdzie zmierzyło się dwóch liberalnych kandydatów. Łukasz Gibała, były polityk PO, potem Ruchu Palikota i Aleksander Miszalski z Koalicji Obywatelskiej. Wygrał kandydat KO, jednak niewielką różnicą, a przed wyborami zaskoczyła poseł Małgorzata Wassermann z PiS, która ostro sprzeciwiła się kandydaturze Gibały. Jej partia wypowiadała się zupełnie inaczej…

Dr Andrzej Anusz:
Kraków jest bardzo ciekawy i wybory w tym mieście nie mogą być traktowane wyłącznie jako pojedynek o władzę w dużym polskim mieście, mają bowiem znaczenie w skali ogólnopolskiej. Jest tu kilka elementów. Po pierwsze Łukasz Gibała był kandydatem spoza PiS, ale też spoza ugrupowań koalicji rządzącej. Zupełnie inaczej niż we Wrocławiu, gdzie też doszło do ostrej rywalizacji, drugiej tury, ale w ramach koalicji. Przeciwko sobie stanęli bowiem przedstawiciele KO i Trzeciej Drogi. Tu był kandydat zewnętrzny. I tutaj jest drugi element. Moim zdaniem fenomenem było to, że 90 proc. wyborców PiS-u z pierwszej tury, którzy głosowali na Łukasza Kmitę, poszło karnie zagłosować na Łukasza Gibałę. Wyborcy ci mieli świadomość, że głosują przeciwko kandydatowi Koalicji Obywatelskiej. Trzeci element: gdyby nie stanowisko pani poseł Małgorzaty Wasserman, to moim zdaniem przedstawiciel KO w Krakowie by nie wygrał. A to, w moim przekonaniu mogłoby oznaczać bardzo dużą zmianę nie tylko w mieście, ale też w polityce krajowej.


Wybory w dużych miastach PiS zawsze przegrywa, a rozmawiamy o kandydacie nawet niezwiązanym z największą partią opozycyjną. Dlaczego jego wynik miałby mieć wpływ na politykę ogólnokrajową?

W razie wygranej doszłoby do sytuacji, w której PiS, miałby kontrolę nad sejmikiem małopolskim, a Krakowem rządziłby prezydent spoza koalicji rządzącej, który musiałby się oprzeć w jakimś tam stopniu na PiS-ie. Sprawiłoby to, że cała Małopolska stałaby się bardzo ważnym bastionem PiS-u. Największej partii opozycyjnej brakuje dużego miasta, na które miałaby wpływ. Symbolicznie Kraków doskonale by się do takiej roli nadawał. Wiadomo – drugie pod względem liczby mieszkańców miasto w Polsce, dawna stolica. Wawel, na którym pochowana jest para prezydencka. Dla PiS-u by to naprawdę było bardzo ważne. W tym kontekście stanowisko poseł Małgorzaty Wassermann jest bardzo dziwne. Ona wydała bardzo to oświadczenie bardzo ostre i bardzo je nagłośniła to. Czyli doskonale wiedziała, co robi. Także z pełną świadomością doprowadziła do tego, żeby Gibała jednak przegrał.

Stanowisko może dziwić w kontekście stricte politycznym, jeżeli patrzymy z perspektywy interesów partyjnych. Tak po ludzku – Małgorzata Wassermann straciła tatę w katastrofie smoleńskiej. Łukasz Gibała należał do Ruchu Palikota. Formacji dziś trochę zapomnianej, która jednak kpiła nie tylko z religii, ale też z katastrofy smoleńskiej. I nie chodziło o teorie o zamachu, czy stosunek do Antoniego Macierewicza, ale o chamskie ataki niektórych palikociarzy na ofiary i ich rodziny. Trudno, by pani Wassermann miała nie brać tego pod uwagę?

Nie sądzę, by miało to kluczowe znaczenie. Raczej rozpatrywałbym to oświadczenie w kontekście relacji panujących wewnątrz układu krakowskiego. Przede wszystkim zaszłości z wyborów 2018 roku. Przypomnijmy, że Małgorzata Wassermann kandydowała wtedy na prezydenta Krakowa, Gibała również. Ostatecznie wygrał Jacek Majchrowski. Można powiedzieć, że przez ostatnie lata w Krakowie bardzo głośno się mówiło o bardzo dobrych relacjach pani poseł z prezydentem miasta, układem rządzącym. W związku z tym nie wiem, czy ta jej decyzja o publikacji tak ostrego oświadczenia nie wynikała jednak z próby zachowania pewnej ciągłości. A wiemy, że Majchrowski i ludzie z jego otoczenia mocno kibicowali Aleksandrowi Miszalskiemu. W związku z tym to był element kluczowy.

Oczywiście rozumiem, że można tłumaczyć to też inaczej, właśnie od strony tragedii smoleńskiej, działań Ruchu Palikota. Z tym że byłaby to teza troszeczkę na siłę. Łukasz Gibała to nie Janusz Palikot, czy znani skandaliści z jego ruchu. To jest doktor filozofii, kuzyn Jarosława Gowina, więc pochodził z zupełnie innego środowiska. Natomiast pomijając sam list pani Wassermann i to, kto wygrał wybory, gdybym był na czele PiS, przeanalizowałbym bardzo dokładnie wynik wyborów w Krakowie. Bo kluczowe jest to, że ponad 90 proc. wyborców PiS poszło karnie zagłosować na nieoczywistego kandydata.



Łukasz Gibała, a nie Tobiasz Bocheński, który poniósł klęskę w Warszawie, mógłby być kandydatem PiS na prezydenta RP?

Nie do końca kandydatem PiS. Wynik wyborów w Krakowie pokazuje jednak, że elektorat Prawa i Sprawiedliwości jest w stanie karnie zagłosować na polityka nawet liberalnego bądź lewicowego, ale rywalizującego w drugiej turze z kandydatem Koalicji Obywatelskiej. Jeśli faktycznie 90 proc. elektoratu prawicy w drugiej turze poprze takiego kandydata, to będzie to mieć ogromne znaczenie.

Czyli PiS nie ma większych szans na samodzielne objęcie rządów, ale jego elektorat może być tzw. języczkiem u wagi, decydującym kto ma większość?

Może mieć decydujące znaczenie, w drugiej turze wyborów poprzeć nawet bardzo nieoczywistego kandydata. Przykład Krakowa jest bardzo mocnym argumentem dla potwierdzenia tej tezy.


Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka