Wiosna w piekle
Czy miałem miłość pięknej Zuzanny
Czy tylko obłęd mnie do niej pchał
Kiedym ją mokrą wyniósł z fontanny
W splątaniu siebie pragnących ciał
Rozbłysł nade mną ognisty wybuch kiedym ją nizał ciałem astralnym omroczył głowę kosmaty cybuch między nogami gwiazdy zarannej
Niosłem ją w rękach jak Atlas Ziemię przez zwały kołder i łożnic skały spuszczając w konchę róży nasienie sprzęgniętej ze mną przez dzikie szały
Czy to był tylko spacer poranny
Czy tylko amok miłosny rósł
Kaprys w ogrodzie bogatej panny
Pachniały szyszki i kora brzóz...
i świat się sypał w mych silnych rękach
jakby był cały z kruchego lodu
gdy go anioły w miłosnych mękach
tuliły w ciałach drżących od chłodu...
...dały nam chwile kosmicznej trwogi
niezbędnej ciałom jak wierne psy
spętawszy naszym Pegazom nogi
prędko wróciły w błękitne mgły...
Brałem ją drżącą w zimne ramiona
Jakby z lawiną spadały śniegi
gdy mi trzaskały lędźwi bierwiona
tryskając spermą w perliste ściegi
A ty zgubiona wśród gwiezdnych kurzów
Które się sypią z podniebnych rur
Szukałaś naszych aniołów stróżów
Błądzących we mgłach gdzieś pośród chmur...
...pijani żądzą co wzbudza zamieć
Radość bezwstydu chujowych strzał
Porwani w jakiś szalony taniec
trących o siebie jebliwych ciał
Doszedłem z tobą na kraniec świata
Gdzie szumi wiecznie zielony bór
Gdzie ludzkie zwierzę kryje poświata
Co rodzi geniusz śmiertelnych cór
Teraz znów nadzy w sennej podróży
Szukamy w niebie zgubionych dusz
O której dawne wspomnienie smuży
naporu czasu w periodzie burz
Tamten poranek wspomnieniem rani
I staw, i suknie, i żwiru skrzyp
To krew pulsuje w skroniach salwami
Zastygła w kryształ zsiniałych szyb
Widzę cię znowu i tamten pokój
W jakiejś malignie pośrodku traw
A ty milcząco trzymasz się z boku
I dawny obraz odbija staw
Po przebudzeniu jak drzazga w oku
Stoisz mi w myślach jak chory ptak
Ciężkie wspomnienie w brudnym obłoku
Choć ten sam ogród i w ustach smak
Dawne wspomnienie burzy mi spokój
Gdy w moich myślach idziesz wśród drzew
I znów od nowa, jak w owym roku
Twoja obecność burzy mi krew
Znowu w wiosennym, widnym ogrodzie
Pod krzakiem irgi konwalie lśnią
A pod drzewami skrada się złodziej
Mój cień, a trawy i drzewa drżą
Gdy z ziemi znowu oczy podnoszą
mokre zawilce, zapach i blask
a sine ostrza kaczeńce koszą
budzi mnie nagły powietrza trzask
Zgniły poranek, zasnuty mgłami
Pali się rosą wśród starych lip
Odbitych w oczach złymi lustrami
Śniętych na stawie, srebrzystych ryb
Znów wsiadam z tobą do pustej łodzi
Tropiąc nozdrzami twą gorzką woń
A wiatr mi skronie gorące chłodzi
Marszcząc kanciastą powietrza toń
I muszę jeszcze tak wiele lat…
Lecz nie chcę wiosną, kiedy irysy
I mróz, i szpaki, i mokry kwiat
Wracać pomiędzy smutne cyprysy
I znów nad wodą odtwarzać świat…