Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
353
BLOG

„Mój” stan wojenny. Historia subiektywna…

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 8

13 grudnia 1981 roku miałem 18 lat i byłem studentem pierwszego roku historii na Uniwersytecie Wrocławskim (noszącym wtedy imię… tak, tak, Bolesława Bieruta!). Działałem w NZS i nie tylko, bo w ramach szalejącej wtedy , w latach 1980-1981, na polskich uczelniach demokracji – takiej nie było nigdy wcześniej i proszę mi wierzyć: także nigdy później! – wybrano mnie delegatem na ogólnopolski zjazd komitetów strajkowych. W listopadzie i w pierwszej dekadzie grudnia 1981 roku strajkowały bowiem uczelnie z całej Polski i był to, jak to później określono, najdłuższy studencki strajk na świecie. Spotkanie odbywało się w Poznaniu. Wówczas ogłosiliśmy zakończenie strajku, a ja pamiętam z tego okresu głównie potworne zmęczenie, które objawiało się zasypianiem w każdym miejscu, gdzie było to możliwe.

Jak dla mnie zaczęła się „wojna Jaruzelsko-Polska”

 Akurat w niedzielę 13 grudnia byłem umówiony z Jerzym Borucem z Ogólnopolskiego Komitetu Obrony Więzionych za Przekonania (KOWP). Warto podkreślić, że nawet w czasie „Wiosny Solidarności” Romuald Szeremietiew, Tadeusz Stański, Leszek Moczulski i inni działacze KPN siedzieli w więzieniach! Do spotkania oczywiście nie doszło, telefony milczały, na ulicach były wojskowe skoty i patrole -i tak zaczęła się „Wojna Jaruzelsko-Polska”, jak to wtedy określano.

 Na moim roku konspirowali prawie wszyscy: w ZSP były bodaj dwie osoby na ponad sześćdziesiąt, ale nawet one, konformiści, w połowie lat 1980-ych ... poprosili o azyl w Danii! Kiedy jechałem do Wrocławia nocnym pociągiem z niedzieli na poniedziałek, paręnaście godzin po ogłoszeniu stanu wojennego, w przedziale słyszałem dialog matki z synem niewiele starszym ode mnie. Rozmawiali o stanie wojennym. Ci raczej prości ludzie byli w swoich ocenach jednoznaczni: matka chwaliła, że stało się, jak się stało, bo „wreszcie jest porządek”. Syn przytakiwał. To zburzyło moje naiwne, jak się okazało, przekonanie, które sprowadzało się do uznania, że mamy do czynienia z konfliktem represyjnej władzy z c a ł y m społeczeństwem. Rzeczywistość była bardziej skomplikowana, bo poparcie dla władzy przez zwolenników „świętego spokoju” w miarę upływu czasu, gdy reżim przestał stosować represje na masową skalę – nawet wzrosło. Przede wszystkim jednak „milcząca większość” co prawda szczerze nie znosiła komuny, ale była przekonana, że trzeba jakoś się urządzić (zrozumiała rzecz, trudno to potępiać) i żyć - i niekoniecznie zatem wspierać opozycję.

Kartki na wszystko, spikerzy w mundurach i … grupa „Wawer”

A więc na ulicach były transportery opancerzone i BWP (Bojowe Wozy Piechoty), żołnierze grzali się przy koksownikach ustawianych wprost na ulicach, była godzina policyjna, aby wyjechać poza swoje miejsce zamieszkania trzeba było brać specjalne przepustki, uczelnie i szkoły były zamknięte, a w telewizji spikerzy bełkoczący o „elementach antysocjalistycznych” i „listach proskrypcyjnych” ubrani byli w wojskowe mundury. Tylko kartki na mięso, alkohol, buty, papierosy, papier toaletowy (!), na wszystko – jak były przed stanem wojennym, tak były dalej. Stało się w kolejkach, nieraz godzinami, obojętnie czy się potrzebowało danego produktu czy nie. Ważne było ,żeby był towar „na wymianę” albo po prostu na upłynnienie. Kwitł „czarny rynek”, który jednocześnie był swoistym wentylem bezpieczeństwa dla władzy: ludzie zajęci walka o byt, skoncentrowani na gospodarce polegającej na najprostszej wymianie towarowej nie mogli mieć i nie mieli głowy do „knucia” przeciw komunie.

Nazajutrz po wprowadzeniu stanu wojennego w gronie studentów z mojego roku powołaliśmy dwie konspiracyjne grupy, których zadaniem, koordynowanym z podziemną już „Solidarnością”, było wspieranie strajkujących zakładów pracy. Rozwoziliśmy paczki z żywnością i środkami higienicznymi, lekami itd. Wiadomo, stolica Dolnego Śląska była zagłębiem wielkich zakładów przemysłowych, jak Dolmel, Hutmen, PaFaWag, MPK i szereg innych. Jedną z tych grup kierował Paweł Beutel (wyjechał potem do Niemiec), drugą ja. Pierwsza nosiła kryptonim „Samochodziarze”, bo Paweł – absolwent Technikum Samochodowego – tak właśnie wybrał. Drugą kierowałem ja – a ponieważ miałem zacięcie historyczne, a wojna jaruzelsko-polska kojarzyła mi się z okupacją niemiecką to wybrałem „Wawer”. Wiadomo, pierwsza wielka egzekucja Polaków w stolicy i jej okolicach w 1939 roku (choć oczywiście po „Czarnej Niedzieli w Bydgoszczy”). Robiliśmy swoje aż do 17 grudnia, kiedy ZOMO zwinęło mnie i Ryśka Wawryniewicza, późniejszego posła i wiceprezydenta Świdnicy pod PaFaWagiem. Na szczęście nie mieliśmy już nic przy sobie. Koleżankę Basię, z którą byliśmy, jakoś nie przyuważyli. Zapakowali nas do milicyjnej budy. Szczęście w nieszczęściu, na piąty dzień od wprowadzenia stanu wojennego wrocławskie więzienia były maksymalnie przepełnione, strajkujących wygarniano z fabryk taśmowo, stąd też gdy gliniarze przez radio zapytali, gdzie nas zawieźć- usłyszeliśmy przez krótkofalówkę jakiegoś dowódcę, który wymieniając kolejne adresy aresztów: przy ulicy Kleczkowskiej, przy Dworcu Świebodzkim, na Placu Muzealnym, itd., wściekłym głosem stwierdził, że wszędzie jest pełno. W efekcie po kilkudziesięciu minutach spędzonych z milicjantami w budzie, ku naszemu osłupieniu, wypuścili nas na wolność – tylko uważnie spisując.

„Pod celą” czyli „Nie lubię wielkich samochodów”

Minęło pół roku i miałem już mniej szczęścia bo „zawinęli” mnie na słynnej we Wrocławiu z protestów ulicy Grabiszyńskiej w szóstą miesięcznicę stanu wojennego. Posiedziałem 51 godzin, a więc ponad regulaminowe 48, postawili mi zarzuty udziału w nielegalnej demonstracji i skazali na grzywnę 12 tysięcy złotych. Pod celą najbardziej krępujące było załatwianie się na oczach innych, po celi chodził pogodny kryminalista, śpiewając wciąż tę samą piosenkę, której wersy pamiętam do dzisiaj „Nie lubię wielkich samochodów/ Limuzyn z eleganckich sfer,/Wykładanych dywanem schodów,/ Które tłumią najmniejszy szmer (…)”. Potem się dopiero dowiedziałem, że to były „Brylanty” i śpiewała je Izabela Trojanowska...

W czasie przesłuchania esbek mówił, że już nie jestem studentem, a ja naiwnie śmiałem się w duchu, że przecież to niemożliwe, aby wyrzucili studenta, który ma średnią ocen „pięć” (na kolejnych latach już tak dobrze nie było). Gdy opuszczałem areszt, kryminalni prosili mnie, abym wysłał im paczkowana herbatę. Herbata była w cenie, bo robiono z niej bardzo silny, mocny wywar, który dawał takiego „kopa”, że ponoć porównywalne było to z narkotykami. Prośbę spełniłem – do dziś pamiętam, że wysłałem im indyjską herbatę „Ulung”.

To był czas, kiedy kierowałem już strukturami podziemnego NZS-u na Wydziale Filozoficzno-Historycznym Uniwersytetu Wrocławskiego. NZS zdelegalizowano 5 stycznia 1982 jako pierwszą (sic!) organizacje w Polsce. Pierwsza, bo NSZZ „Solidarność” był przecież, przypomnę, „tylko” zawieszony. Śmieliśmy się wtedy, że skrót UBB – od Uniwersytet im. Bolesław Bieruta – należy czytać inaczej: jako Uniwersytet im. Brigitte Bardot...Jako szef NZS na „Fil.-Hiście” wchodziłem w skład podziemnego zarządu uniwersyteckiego NZS-u. Kierował nim późniejszy prezydent Wrocławia, minister i senator PO – Bogdan Zdrojewski. Po kilku miesiącach zastąpiłem go w tej roli. Używałem pseudonimu będącego wyrazem mojego sentymentu do Kresów Wschodnich RP: „Aleksander Wołyński” (rodzina mojego ojca mieszkała w majątku Prusy położonym między Łuckiem a Równem ). Ale w prasie podziemnej sygnowałem artykuły tez jako „Andrzej Wileński” albo mało skromnie „Łupaszko Jr”. Do 1986 roku kierowałem NZS-em na Uniwersytecie Wrocławskim – szefowanie przekazałem wówczas koledze, który w tym samym, co ja na historii roku 1981 rozpoczął studia na prawie, ale potem przeniósł się do nas na historię. Należał do „Solidarności Walczącej” – pseudo „Radek” – ale w NZS używał innego pseudonimu: „Robert Synowiecki”. Po latach zostanie posłem, ministrem spraw wewnętrznych, marszałkiem Sejmu i liderem PO. Chodzi o Grzegorza Schetynę. Nie przypuszczałem wtedy, że ja, Bogdan Zdrojewski i Grzegorz Schetyna staniemy kiedyś po dwóch tak różnych stronach barykady…

*tekst ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie" (13.12.2021)

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura